Humanizm
Psychiatra przestrzega: pigułkami nie naprawimy życia ani związku
22 listopada 2024
Jeszcze do niedawna bogaci ludzie z Zachodu kupowali domy na południu, goniąc za słońcem. W przyszłości trend będzie raczej odwrotny – zmiany klimatyczne wypchną nas na zimną północ, gdzie lata będą łatwiejsze do zniesienia, a pożary rzadsze. Wśród bezpiecznych przystani na świecie, które pozwolą przetrwać klimatyczną albo nuklearną apokalipsę, szczególnie wyróżnia się Nowa Zelandia. Powstają tam luksusowe bunkry dla miliarderów.
Oto scenariusz prawdopodobnej wojny nuklearnej stworzony przez dziennikarkę Annie Jacobsen: Korea Północna wypuściła rakiety z głowicami atomowymi w stronę Stanów Zjednoczonych. Pentagon jest w stanie wykryć je za pomocą satelity w przeciągu ułamka sekundy. Od tego momentu prezydent USA ma sześć minut na podjęcie decyzji o kontrataku. Nie ma żadnej Żelaznej Kopuły przeciwko broni nuklearnej. Jedyne opcje to odpowiedzieć lub nie.
Aż 1770 głowic można odpalić w przeciągu minuty. Pentagon próbuje dodzwonić się do Kima – brak odpowiedzi. Putin – brak odpowiedzi. Decyzja zostaje podjęta – następuje kontratak w stronę Korei Północnej. Pociski rakietowe przemieszczają się nad biegunem północnym. Zostają namierzone przez Rosję. Następuje kontratak Rosji. To początek końca. Po półtorej godziny od odpalenia pierwszej głowicy połowa planety będzie zniszczona. A ci, którzy przeżyli, jak powiedział Nikita Chruszczow, „będą zazdrościć martwym”.
Warto przeczytać: Autyzm i gry fabularne. Słynna „Dungeons and Dragons” stała się pomocą w terapii
Istnieje jednak miejsce, które miałoby szansę przetrwać wojnę nuklearną. Nowa Zelandia to kraj tak odległy, że istnieją mapy, na których zapomniano ją umieścić. Gdyby na Sydney w Australii – najbliżej sąsiadującym państwie – zrzucić bombę atomową wielkości tej, która spadła na Hiroszimę, w samej Nowej Zelandii efekty uderzenia byłyby niezauważalne. Skutki zimy nuklearnej byłyby tutaj dużo mniej odczuwalne niż gdziekolwiek na północnej półkuli. Liczba mroźnych dni mogłaby tu wzrosnąć o 15–50, a produkcja żywności spaść nawet o 15%.
Nowa Zelandia jest jednak na tyle samowystarczalna, że tę różnicę pokryłaby kosztem zmniejszenia eksportu. Dodatkowo jest to kraj rozwinięty gospodarczo, o dobrej infrastrukturze i dużych możliwościach sektora przemysłowego. Pozbawiony korupcji, stabilny politycznie, o wysokim poziomie życia, kapitale społecznym, poziomie edukacji i opieki medycznej, a także o niskim poziomie przestępczości. No i przede wszystkim to tutaj kręcono Władcę Pierścieni.
Od początku XXI wieku świat nęka wiele problemów – od kryzysu gospodarczego, przez terroryzm, wojny, pandemie, po najnowszy „kryzys kosztów życia” (cost of living crisis). Ekonomiści straszą, że grozi nam upadek społeczeństwa. Według badania Paw Research Center z 2022 roku co czwarty Amerykanin wierzy, że żyjemy w czasach końca świata. Nowa Zelandia planuje od 2035 roku całkowicie pokrywać swoje potrzeby energetyczne ze źródeł odnawialnych.
Już dzisiaj stanowią one 85% bazy energetycznej, w większości są to elektrownie wodne. Samowystarczalność, dobry plan ochrony klimatu i izolacja geograficzna sprawiają, że według naukowców to drugi najlepszy kraj do przetrwania apokalipsy. Wygrywa z nim wyłącznie Australia. Lecz w odróżnieniu od niej Nowa Zelandia ma małe znaczenie strategiczne. Nie jest ważnym graczem politycznym, i przez to istnieje mniejsze ryzyko, że stanie się obiektem ataku. To współczesna Arka Noego.
Polecamy rozmowę na naszym kanale: HOLISTIC NEWS: Czy podróże mogą zapobiegać wojnom? | Elżbieta i Andrzej Lisowscy | #PoLudzku
W 2009 roku duet pranksterów o nazwie Yes Men przygotował małą prowokację – na konferencji przedstawił miliarderom strój, który pozwoliłby im przetrwać, gdyby resztę świata ogarnęła apokalipsa. Piłka-przetrwajka (survivaball) to absurdalny dmuchany kostium białego robaka z nibynóżkami, który pozwala na to, by w momencie katastrofy zwinąć się w kulę i turlać.
Ku swojej rozpaczy, zamiast sprowokować dyskusję, spotkali się z ogromnym zainteresowaniem chętnych do zakupu. Tak samo dzisiaj, zamiast zastanowić się nad konsekwencjami swoich działań i ich wpływem na świat i społeczeństwo, właściciele wielkich korporacji wolą tworzyć plany ucieczki, które pozwolą im ze spokojem oglądać upadek społeczeństwa. Dobry plan B umożliwi im skupienie się na generowaniu bogactwa do samego końca. Naturalnie dzisiaj tym planem B dla bogaczy z listy „Forbesa” jest kupno posiadłości – na ziemi i pod ziemią – w Nowej Zelandii.
Polecamy: Pustynie żywnościowe. Narastający problem, który pogłębia nierówności na świecie
Wśród nowych „mieszkańców” są między innymi Peter Thiel (założyciel PayPala), Julian Robertson (pionier funduszy hedgingowych), James Cameron (reżyser i scenarzysta), Sam Altman (dyrektor generalny OpenAI) czy Max Levchin (dyrektor generalny Affirm). Wielu innych „przeprowadza się” do Nowej Zelandii anonimowo. Na miejsce przewożą bunkry, w których zamierzają przetrwać apokalipsę. Ceny najtańszych oscylują koło 50 tys. dolarów, ale mogą sięgać nawet 4,5 mln dolarów. Można znaleźć coś na każdą kieszeń. Miliarderzy oczekują jednak tego, co najlepsze.
Ich bunkry wyposażone są oczywiście w plantacje hydroponiczne, stawy dla ryb, ogromne ilości suchego prowiantu, systemy nawadniania, recyklingu i cyrkulacji powietrza. Ale to tylko podstawa. Najbardziej luksusowe posiadają także basen, saunę, siłownię, ściankę wspinaczkową, jacuzzi, bibliotekę, kina i kluby nocne. W niektórych schronach może zamieszkać nawet 50 osób, stają się miejscem do przetrwania pewnego rodzaju wspólnoty.
Umiejscowienie bunkrów jest utrzymywane w tajemnicy, ale raporty potwierdzają ich obecność w Hamilton, Hanmer Springs i nad jeziorem Wanaka. Najlepiej sprzedawały się podczas pandemii. To, czy rzeczywiście uchronią przed apokalipsą, nie jest oczywiste. Wielu uważa, że to tylko chwyt marketingowy.
Zamknięte środowisko jest wrażliwe na wszelkie zmiany, braki czy zanieczyszczenia. Ogromne schrony wymagają też profesjonalnej, całodobowej ochrony. Czy po nadejściu końca świata, kiedy pieniądze i złoto staną się bezwartościowe, ochroniarze będą zmotywowani, aby służyć miliarderom? Niektórzy uważają, że prawdziwą rolę bunkry spełnią w dużo bliższej przyszłości. To część dużo większego trendu wykupywania ziemi przez bogatych. Tworząc samowystarczalne systemy, miliarderzy są pionierami nowego feudalizmu.
Rząd Nowej Zelandii rozdaje paszporty miliarderom ze względu na „wyjątkowe okoliczności”. Jeżeli nie masz miliardów dolarów, na obywatelstwo musisz czekać trzy lata. Peter Thiel otrzymał swoje po 12 dniach pobytu w kraju, dzięki obietnicy dużych inwestycji w sektorze IT. Kiedy przedstawił plany budowy ogromnego bunkra na terenie swojej posiadłości w Queenstown, spotkał się ze sprzeciwem lokalnej społeczności. Mieszkańcy tego małego miasteczka turystycznego nie odczuwają pozytywnych skutków obecności miliarderów. Ich zainteresowanie wpływa na ceny nieruchomości. Pielęgniarki i nauczyciele, których nie stać na czynsze, wyprowadzają się do dużych miast, porzucając ziemię przodków.
Te same osoby, które są odpowiedzialne za zmiany klimatyczne, mają plan B, pozwalający na uniknięcie ich skutków, podczas gdy nam pozostaje recykling i nakrętki przytwierdzone do butelek. Naginając prawo dla miliarderów, Nowa Zelandia kreuje świat, w którym przetrwają tylko najbogatsi. Nie ma żadnych podstaw etycznych, aby uważać, że ta grupa jest szczególnie ważna dla przyszłej odbudowy społeczeństwa w przypadku ogromnej katastrofy. Dużo lepszy system selekcji pokazują filmy katastroficzne, takie jak Greenland – tam do bunkrów zapraszani są inżynierowie, lekarze, ludzie o przydatnych umiejętnościach, młodzi i płodni. A mimo to podskórnie czujemy, że nawet taka selekcja jest czymś na granicy moralności.
Aktywiści klimatyczni powtarzają, że nie mamy planety B. Miliarderzy jednak mają. Elon Musk ucieka na Marsa, Mark Zuckerberg na Hawaje, a Peter Thiel zakopuje się w Nowej Zelandii. Nic dziwnego, że nie są zainteresowani walką z globalnym ociepleniem.
Zdjęcie główne do artykułu to zdjęcie ilustracyjne.
Może Cie także zainteresować: Zmiana klimatu, plastikowe słomki i hipokryzja