Nauka
Roboty sprzątające AI i ChatGPT. Sztuczna inteligencja na co dzień
20 listopada 2024
Delikatność i wrażliwość to cechy, które – jak sądzą niektórzy – są raczej deficytowe w dzisiejszym społeczeństwie. Dlatego robimy wszystko, jako rodzice czy pedagodzy, aby nauczyć nasze dzieci empatii i refleksji nad uczuciami innych. Uczymy grzecznych zwrotów, szanowania granic, dzielenia się, respektu dla dorosłych. Jedni te zasady, wpojone w dzieciństwie, przyjmują jako swoje w dorosłości, inni woleliby nieco… wyluzować. Bo okazuje się, że można być „zbyt miłym”.
Być może kojarzymy dwa skrajne przykłady poruszania się w ciasnym tramwaju lub metrze. Jedni robią wszystko, aby nawet delikatnie nie musnąć innych, nieustannie, jak mantrę powtarzając zalęknione „przepraszam” i traktując bycie miłym jak obowiązek. Niektórzy zaś zaniedbują normy społeczne. Widzą tylko docelowy punkt przed sobą i nie zwracają uwagi na to, że ich tramwajowy rajd wytrąca innym rzeczy z rąk. Której grupie żyje się… łatwiej?
Jako społeczeństwo uczymy dzieci dobrych manier. Jednym z głównych wyznaczników dobrego wychowania mają być zwroty grzecznościowe. Stosowaną często metodą jest kontra w postaci: „A magiczne słowo”? I słusznie, dobry język jeszcze nikomu nie zaszkodził. Problem polega jednak na tym, aby dziecko wiedziało, dlaczego używanie takich słów jest ważne i z czym się wiąże. My, dorośli, słowom takim jak „dziękuję”, „proszę” czy „przepraszam” nadajemy konkretne zabarwienie emocjonalne lub kojarzymy je z rozładowaniem napięcia (na przykład po sprzeczce czy drobnym konflikcie).
Zwrotów grzecznościowych nauczyliśmy się również używać do wzajemnego nagradzania. Na przykład ukazując pewnego rodzaju podległość wobec przełożonego czy kogoś, kogo szanujemy. Czasami wyrażamy w ten sposób swoją wdzięczność i nadzieję na to, że czyjeś starania zostaną docenione. Mimo tego, że często używamy tych zwrotów automatycznie, ich brak może być przez nas odnotowany jako sygnał informujący, a czasami wręcz alarmujący.
Sytuacja może doprowadzić do pojawienia się szeregu myśli automatycznych: „chyba się na mnie gniewa”, „jest jakiś niemiły”. I rzeczywiście, niekiedy, być może całkiem nieświadomie, werbalnego oręża możemy użyć w sposób negatywny, a więc okazać swoją dezaprobatę lub po prostu zły humor. Takie proste „magiczne słowa” mają zaiste magiczną moc.
Dowiedz się więcej: Nawyki starszego pokolenia, których młodsze osoby nienawidzą
Uśmiech wyraża więcej niż tysiąc słów, a ten wymuszony – jeszcze więcej. Bywa niekiedy przejawem atawizmu. Nerwowy śmiech ukazuje kły, te zaś mają pokazać, że jeśli ktoś nas zaatakuje, będziemy się bronić. Możemy więc wyobrazić sobie, że pierwsze spotkanie nowego zespołu w biurze i pierwsze nieudolne żarty (które same w sobie też są pewną sublimacją agresji) to jedno wielkie prężenie muskułów: gra lęku i krwiożerczych instynktów.
Kiedy już nabierzemy więcej pewności, możemy pozwolić sobie na bardziej zrelaksowany wyraz twarzy, a jej mięśnie osiągają stan tonusu (czyli biernej akcji mięśniowej – stąd neutralny wyraz twarzy).
Niestety nie każdy z nas tak łatwo osiąga stan odprężenia w obecności innych. Bywa, że codziennie przychodzimy do domu z napiętym karkiem, bolącymi nogami i ramionami, oraz obolałą… żuchwą. A dokładnie miejscem, w którym żuchwa łączy się ze szczęką. Skąd takie objawy? Osoby o wyższym poziomie lęku niż inni będą przez cały czas zachowywać postawę obronną, również tę atawistyczną (wymuszony uśmiech). Ich mięśnie szkieletowe poprzez utrzymywanie napięcia będą gotowe do walki lub ucieczki. Są to procesy, które zachodzą w naszym organizmie, ale najczęściej nieświadome. Nawet jeśli odkryjemy w sobie pewne tendencje, trudno nam zrezygnować ze wspomnianych obron nie tylko dlatego, że się bardzo boimy, ale również dlatego, że wszystkie nawyki pojawiają się poza naszą świadomością (niemal wbrew naszej woli). Powody?
Polecamy wystąpienie Róży Szafranek na naszym kanale: HOLISTIC TALK: Dlaczego kultury organizacyjnej nie tworzy się w pokoju prezesa
Poczucie własnej wartości to najważniejszy komponent naszej samooceny. Najbardziej pożądany jest stan, gdy znamy i akceptujemy obiektywną prawdę o samych sobie. A tej nie możemy poznać samodzielnie. Potrzebujemy do tego relacji z innymi i to takich „dobrej jakości”. Reaktywny rodzic czy szczery przyjaciel pomagają nam kształtować zdrowy obraz samych siebie i wyobrażenie o swoim potencjale i możliwościach.
W bezpiecznym środowisku domowym dziecko testuje swoją rozwojową omnipotencję (w okresie, gdy myśli, że może wszystko). Sukcesy są radośnie doceniane przez istotnych dorosłych (zazwyczaj rodziców), a frustracje związane z porażkami kontenerowane, czyli przetwarzane i „oddawane” dziecku w sposób, w jaki jest w stanie je przyjąć.
W późniejszym czasie, w wieku adolescencji, gdy ważniejsza jest dla nas grupa rówieśnicza, w grę wchodzi element rywalizacji i ryzyka. Przesuwamy wówczas nasze bezpieczne granice i wychodzimy ze strefy „domowego” komfortu. Sukces oznacza podziw, a porażka, w przypadku grupy wspierającej, jest łatwiejsza do przeżycia (zazwyczaj wyparta).
Czasami brakuje wspierającego środowiska domowego. Nie ma zainteresowania dokonaniami dziecka lub – na odwrót – panuje zbyt duża kontrola w obawie przed urazem (matka-parasol). Mogą pojawić się karzące uwagi („a nie mówiłam”), które nie tylko zawstydzają dziecko, ale pozbawiają je możliwości wkroczenia w okres „niezniszczalności” (omnipotencji). Ponadto uniemożliwiają rozwój samego siebie poprzez dokonywanie prób eksploracji otoczenia. Brak grupy rówieśniczej z kolei odbiera możliwość przeżywania siebie jako „zdobywcy świata”, czyli młodzieńczego narcyzmu, który występuje tylko w przypadku wzajemnego wsparcia osób w tym samym wieku rozwojowym.
Gdy proces rozwojowy napotka wspomniane problemy, w dorosłym ukształtowane zostaje niskie poczucie własnej wartości, które będzie domagało się reparacji w postaci różnych zachowań obronnych: narcystycznych (umniejszanie innym) lub też lękowych (wycofanie społeczne).
Polecamy: Bieda tuczy. To nie dobrobyt sprawia, że tyjemy na potęgę
Uwewnętrznione zasady, które postrzegamy jako własne, to normy etyczne i moralne, nadane nam przez społeczeństwo funkcjonujące w danej kulturze. Pierwszymi nauczycielami takiego kodeksu są rodzice, później nauczyciele (oby), a dalej również inni istotni dorośli: autorytety, osoby podziwiane itd.
W wieku nastoletnim, w okresie „burzy i naporu”, wszystkie wspomniane wcześniej zasady ulegają rozpadowi na drobne elementy. Jedno odkrycie, że nie wszystko jest takie, jak przekazywali nam rodzice, wywołuje w nastolatku ranę (spokojnie, tak musi być). Każe ona zachować ostrożność i przyjrzeć się wszystkim dotychczasowym nakazom w imię zasady: „Sprawdźmy, czy to wszystko rzeczywiście działa”.
Doświadczenia zebrane w toku dojrzewania powodują, że coraz częściej przekonujemy się, że wiele z tego, co mówili nam kiedyś inni, to prawda. Mamy świadomość, że „rzeczywiście warto postępować tak i tak. Z tym natomiast się nie zgadzam, u mnie lepiej sprawdza się to i to”. W ten sposób kształtuje się w nas własny wewnętrzny kodeks etyczny, ze zinternalizowanymi przekonaniami, czyli takimi, które uważamy za własne, a niegdyś były dla nas zewnętrznymi wymaganiami. Ten system zmienia się i kształtuje przez całe życie, a sankcją za jego nieprzestrzeganie jest wewnętrznie poczucie winy.
Przeczytaj także: Spór o skarby Arktyki. Kto zgarnie fortunę ukrytą pod lodem
Ja idealne, superego lub też sumienie to podobne pojęcia określające mechanizm posługujący się właśnie wewnętrznym „katem”, a więc poczuciem winy (w języku kultury zachodniej często używamy sformułowania „wyrzuty sumienia”). Odstępstwo od przyjętych zasad uruchamia automatyczną reakcję psychiczną polegającą na obniżeniu nastroju, okresowym obniżeniu samooceny i chwilowym wycofaniu. Aby wrócić do stanu równowagi, podejmujemy działania naprawcze, a więc staramy się doprowadzać do stanu sprzed pojawienia się „kary”.
Niekiedy zbiór norm społecznych jest tak ogromny, że niemal każde nasze działanie regulowane jest przez sztywne zasady, które nietrudno złamać. W rezultacie żyjemy w ciągłym poczuciu winy, a podjęcie kroków naprawczych jest niemożliwe, gdyż obiektywnie nie dostrzegamy powodów zaistnienia takiej kondycji. Na wszelki wypadek przybieramy więc postawę maksymalnie defensywną, napiętą i pozornie uśmiechniętą, byle nikogo nie urazić.
Pierwszym krokiem na drodze do samopoznania i zidentyfikowania swoich trudności jest zauważenie problemu. Jeśli dostrzegamy w sobie obciążające nas tendencje, warto postawić na samoobserwację. Gdy ustalimy, które zachowania są dla nas problematyczne, spróbujmy sprawdzić, w jakich sytuacjach się pojawiają. Może wszystkie mają wspólny mianownik? Może zachowujemy się tak w przypadku konkretnych ludzi? Możemy stworzyć arkusz samoobserwacji i robić notatki, aby łatwiej odnaleźć taką prawidłowość. Możemy również poprosić o pomoc specjalistę.
W procesie psychoterapii odkryjemy nie tylko przyczyny naszych zachowań, ale również nauczymy się, w jaki sposób sobie z nimi radzić. To, czy potrzebujemy takiej pomocy, zależy już od nas i tego, jak bardzo „bycie zbyt miłym” przeszkadza nam w codzienności.
Może Cię także zainteresować: Zagadki umysłu. Możliwe, że Twój przyjaciel to zombie