Choroba będąca zmorą XXI w. Gdyby pojawiła się wcześniej, to historia ludzkości wyglądałaby zupełnie inaczej

Opinia o powszechnym upadku autorytetów stała się truizmem. Trwają dyskusje, czy to proces nieodwracalny. Tymczasem wydaje się, że mamy do czynienia nie tyle z upadkiem tzw. wzorów osobowych, ile z ich znaczącym przedefiniowaniem – inaczej mówiąc: ze zmianą paradygmatu. A to zdarzało się w historii wielokrotnie i zapewne wiele razy jeszcze nastąpi. Czyżby zatem w tej kwestii nie dzieje się „nic nowego pod słońcem”?

Skazy na wizerunku

Społeczeństwa od zamierzchłej przeszłości potrzebowały autorytetów, które reprezentowały istotne, niepodważalne wartości i mogły uchodzić za wzorce osobowe. Ich rola zmieniała się w historii, jednak trwały one w tej czy innej postaci – greckich mędrców, rzymskich bogów, chrześcijańskich świętych itp.

Począwszy od oświecenia, z rosnącym nasileniem następowało kwestionowanie tradycyjnego postrzegania autorytetów, do których często zaliczano np. przywódców politycznych. Strącenie z piedestałów władców, wcześniej wielbionych i podziwianych (np. upadek trzech wielkich monarchii po I wojnie światowej) podkopało ogólne zaufanie do „wzorców osobowych”.

W kolejnych dekadach przyczyniła się do tego też era popkultury i plotkarskich, ale też śledczych materiałów w mediach. Decydująca okazała się era cyfryzacji i mediów społecznościowych. Codzienne informacje o życiu osób szanowanych i podziwianych przestały być tajemnicą.

Politycy a internet

Gdyby politycy tacy jak król Aleksander Macedoński czy premier Winston Churchill żyli w epoce internetu, prawdopodobnie nie doszliby do władzy. Wszak ten pierwszy słynął z przerażających napadów furii, zaawansowanego alkoholizmu, a przy okazji biseksualizmu (co akurat w starożytności nie było potępiane), drugi był czynnym narkomanem.

edukacja podstawą sukcesu
Arthur Krijgsman / Pexels

Jednak informacje o ich skłonnościach praktycznie nie wychodziły poza krąg najbliższych osób. Dotyczy to nie tylko polityków – oświeceniowy autorytet Jean-Jacques Rousseau napisał książkę o wychowaniu najmłodszych, jednocześnie porzucając własną rodzinę – żonę z piątką dzieci. Malarz Vincent Van Gogh był schizofrenikiem i cierpiał na manię prześladowczą, pozostając głęboko uzależnionym od alkoholu. Pisarz Stefan Zweig miał skłonności ekshibicjonistyczne.

Wszyscy wyżej wymienieni w mniejszym lub większym stopniu byli autorytetami w swojej epoce. Współcześnie prawdopodobnie ich przywary wyszłyby prędko na jaw, być może zostaliby napiętnowani, raczej nie mieliby szansy na wspięcie się na piedestał – wcześniej zostaliby zeń strąceni.

Demistyfikacja

Historia autorytetów sięga początków ludzkich dziejów. Trudno sobie wyobrazić prawidłowe funkcjonowanie jakiegokolwiek społeczeństwa, począwszy od badanych przez antropologów wspólnot zbieracko-łowieckich aż do nowoczesnych państw, które nie znałyby, tak czy inaczej rozumianego, autorytetu. Czyli takich postaci bądź instytucji, w których pokłada się zaufanie, dające rękojmię prawomocności. A także takich, których autorytet bierze się stąd, że reprezentują istotny, uniwersalny dla danej wspólnoty zestaw wartości.

Warto zaznaczyć, że wiele wzorców zachowań cechujących tzw. autorytety było wspólnych dla wielu kultur – przekazywano je z pokolenia na pokolenie. Inną kwestią pozostaje sposób utrwalania tych wartości: o ile niektóre przyjmowane były bez oporów – np. szacunek dla starszych, lojalność, przyjaźń, miłość czy oddanie, o tyle inne dewaluowały się (np. bezwzględne posłuszeństwo wobec rodziców).

Tę ostatnią sytuację – postępującej utraty autorytetu opiekunów wraz z dojrzewaniem dziecka można porównać do tego, co nastąpiło w mijających dziesięcioleciach z wszelkimi wzorcami osobowymi. Świat zachodni przebył drogę podobną do wzrastania młodego człowieka – od wykreowania pewnych ideałów przez ich adorowanie aż po stopniową demistyfikację.

Autorytet stabilizuje społeczeństwo

Aby uściślić: autorytet rozumiemy tutaj jako czynnik stabilizujący istniejące więzi społeczne. Może nim być osoba lub instytucja obdarzona dużym uznaniem, zaufaniem i prestiżem, z reguły (choć niekoniecznie) mająca cechy przywódcze, charakteryzująca się wysoką inteligencją oraz charyzmą.

W dalekiej przeszłości niektóre osoby z zasady były obdarzane autorytetem, np. z powodu pełnienia ważnej funkcji publicznej, społecznej lub religijnej (kapłani często byli liderami lokalnej społeczności). W wielu wypadkach – np. władców – nie wymagało to specjalnych starań – nie musieli oni robić nic specjalnego, wystarczy, że byli i panowali.

Jako przykład można podać obecny we wspomnieniach mieszkańców Galicji kult cesarza Franciszka Józefa (1830–1916). W obiektywnej ocenie cesarz ten oprócz ocenianej pozytywnie liberalizacji kraju, przy równym traktowaniu obywateli różnych narodowości, dopuścił się znaczących błędów, które doprowadziły do wybuchu I wojny światowej.

Autorytet z nadania

Model „autorytetów z nadania” trwał aż do upowszechnienia modelu powszechnej edukacji. Została ona wymuszona przez rewolucję przemysłową – zapoczątkowaną w XVIII-wiecznej Anglii i rozprzestrzeniającą się po Europie w XIX w. Do obsługi maszyn potrzebni bowiem byli ludzie o określonych kwalifikacjach, na pewno umiejący czytać i pisać oraz znający podstawy matematyki (co nie było niezbędne np. przy pracy na roli). To właśnie ci robotnicy stali się czytelnikami wysokonakładowych gazet, a później słuchaczami radia i widzami telewizji.

Dzięki nim rozwinęła się kultura masowa, która – z początku bardzo nieśmiało, a potem coraz gwałtowniej – podkopywała autorytety, zwłaszcza te związane ze sprawowaniem władzy. Zatem praprzyczyną upowszechnienia się szkolnictwa była zwykła chęć zarobku przez bogatych fabrykantów. Tak się rodził kapitalizm.

Szerokie masy społeczne uzyskały dostęp do wiedzy i informacji, docierających wcześniej do znacznie węższej grupy odbiorców. Z czasem doprowadziło to do formowania się nowych ruchów politycznych o profilu socjalistycznym i równościowym. Nastąpiło odmitologizowanie „autorytetów z nadania” – wymownym przykładem tego zjawiska były rewolucje, w tym najkrwawsza, październikowa w Rosji. Na władców nie patrzono już jak na bogów – skończyły się czasy „prawdy objawionej”. Gdy ludzie zaczęli lepiej rozumieć prawidłowości rządzące światem, ich lęk przed władzą zastąpiły wątpliwości, a nawet bunt.

Manipulacja

Paradoksalnie: rewolucje, wojny i kryzysy początku XX w. doprowadziły do powstania państw autorytarnych, które znów próbowały przywrócić bezkrytyczny wymiar „wzorców osobowych”. Autorytetami mieli stać się wodzowie: Mussolini, Hitler, Lenin czy Stalin. I częściowo to się udało. Umiejętnie prowadzona propaganda wraz z władzą jednej partii i brakiem krytyki wykreowała nowych „idoli”.

Faszyści, naziści i komuniści wykorzystali ten sam model – strach przed kimś czy czymś potężniejszym. W wielu wypadkach przeradzał się on w autentyczną fascynację – zmanipulowane tłumy Niemców w znacznym stopniu autentycznie podziwiały Hitlera – twórcę „potęgi” ich kraju, tak samo, jak miliony Rosjan z przekonaniem opłakiwały śmierć Stalina – w ich mniemaniu niepokonanego wodza, który obronił kraj przed śmiertelnym faszystowskim wrogiem.

Manipulowanie piśmiennymi obywatelami wymagało od rządzących nieco więcej wysiłku niż wcześniejsze zarządzanie strachem „maluczkich”. Opierało się jednak na tym samym mechanizmie operowania zbiorowymi lękami, fobiami i… obietnicami.

Wolność w sieci

Upadek systemów totalitarnych – w po 1945 r. na Zachodzie i po 1989 r. na wschodzie Europy przyniósł wolność słowa. Jednak czynnik ten nie odegrałby tak znaczącej roli, gdyby nie popularne media – w tym te bardziej pogardzane, popularne tabloidy, zwane w niektórych krajach nieco eufemistycznie „yellow press”. Gazety zaczęły przynosić coraz więcej informacji o zwyczajnym życiu rządzących, pojawiało się coraz więcej skandali z ich udziałem.

Dzięki dochodzeniu dziennikarzy „The Washington Post” ujawniono i nagłośniono kulisy afery Watergate, w wyniku której prezydent Stanów Zjednoczonych Richard Nixon w 1974 r. został zmuszony do ustąpienia ze stanowiska. Była to jedna z największych skandali wykrytych przez media i jednocześnie jeden z kroków milowych na drodze do demistyfikacji narzuconych autorytetów.

Biały Dom, fot.: Aaron Kittredge / Pexels

Prawdziwy przełom w odbrązawianiu „wzorców osobowych” przyniosło rozpowszechnienie internetu, w tym mediów społecznościowych. Już nie tylko książki, film, telewizja i inne media dostarczały informacji o „ważnych dla nas postaciach”. Również one same – i dotyczy to nie tylko tzw. celebrytów, ale też przywódców na czele z papieżem – zaczęły bezpośrednio komunikować się z innymi osobami. Atmosfera tajemniczości, otaczająca ważne osobistości rozwiała się. A w przypadku instytucji – okazało się, że można im swobodnie wytykać błędy w analizach, rozumowaniu, podważać decyzje itd.

Niegdyś było to niemożliwe, gdyż zmuszeni byliśmy akceptować to, co przedstawiały nam „autorytety”. Nie liczyło się przy tym, czy w ogóle mają rację. Wówczas kontakt był jednostronny: tzw. wzorzec osobowy wyrokował o tym: co i jak mamy myśleć, robić, a nawet o czym marzyć. Zwykłym zjadaczom chleba pozostawało podporządkowanie się tej wyroczni.

Autorytety w potrzasku

Dzięki internetowi autorytety w dawnym tego słowa znaczeniu znalazły się w potrzasku. Łatwe stało się ich odbrązowienie. Narzędzia do weryfikacji ich deklaracji i obietnic stały się znacznie skuteczniejsze. Trudno np. udawać obrończynię zwierząt słynnej piosenkarce, która na co dzień nie dość, że chodzi w futrze, to zaniedbuje własnego psa.

Czy można traktować poważnie apele o odpowiedzialność, wypowiadane przez aktorkę, która spowodowała wypadek, będąc pod wpływem alkoholu. Trudno zaufać katolickiemu fundamentaliście i obrońcy sakramentalnego życia, który prowadzi podwójne życie, pozostając jednocześnie w związku z żoną i kochanką.

Niezależnie od tego, czy mówimy o ludziach sceny, politykach czy naukowcach, mamy obecnie do czynienia z wszechobecną dekompozycją ludzkich słabości. Ludzie nie przyjmują już bezkrytycznie treści, które im się przedstawia, przeciwnie: potrafią formułować swoje oczekiwania wobec „autorytetów”. Krytykują, szybko weryfikując nadużycia i oszustwa.

Czy ta sieć, wyłapująca różnego rodzaju fałszerstwa jest szczelna? Oczywiście, że nie. Ale ryzyko wpadki, a co za tym idzie: zdemaskowania, czasem ośmieszenia i strącenia z piedestału jest wystarczająco duże, aby zniechęcić tzw. osoby z pierwszych stron gazet do większej przyzwoitości. Zdjęcia słynnego producenta – Henry’ego Weinsteina w kajdankach, skazanego na 23 lata więzienia za przestępstwa seksualne stały się dla branży filmowej punktem zwrotnym – od kilku lat wiele zachowań wcześniej akceptowanych podlega publicznemu napiętnowaniu.

Polecamy: Edukacja włączająca fundamentem szkolnictwa. Dlaczego jest tak istotna?

Powrót do starożytności?

Czy zatem – skoro stracili na znaczeniu przywódcy religijni, polityczni, uwielbiani gwiazdorzy czy uznani naukowcy – mamy do czynienia z nieodwracalnym upadkiem autorytetów? Wydaje się, że nie. Po pierwsze wciąż działa bowiem psychologiczny mechanizm przemieszczenia i ludzie – nie mogąc znaleźć ideałów w otoczeniu lub choćby w swojej strefie kulturowej, sięgają dalej. Stąd fascynacja Europejczyków czy Amerykanów religiami Dalekiego Wschodu, ezoteryką itp.

Co ciekawe – nie są w stanie przełamać tych tendencji nawet skandale. Sprawa co najmniej kontrowersyjnego zachowania tybetańskiego przywódcy – Dalajlamy, który domagał się ssania własnego języka przez kilkuletniego chłopca, została szybko wyciszona. Część obrońców popularnego buddysty broniła go, powołując się na lokalne zwyczaje. Zapominali przy tym najpewniej o tym, na jakie traumy zostało narażone dziecko oraz nie brali pod uwagę tego, że podobne zachowanie przedstawiciela świata Zachodu spotkałoby się z surowym i powszechnym potępieniem.

Ludzkie potrzeby posiadania autorytetu – które wydają się ponadczasowe – będą zapewne zaspokajać też tzw. autorytety niszowe. Innymi słowy: jednostki, które specjalizują się w jakiejś wąskiej dziedzinie, np. naukowej czy artystycznej i potrafią roztoczyć aurę wiarygodności, będą nadal podziwiane, ale tylko „w ramach swojej specjalizacji”. Nie będą już idolami bez skazy, jak autorytety sprzed lat. Pozostaną przeciętni bądź słabi w niektórych sferach życia.

Niszowa działalność wystarczy?

Jednak ich wybitna – niszowa działalność wystarczy, aby zyskać szerokie uznanie. Przykładem może być tu np. Jerzy Owsiak – doceniany za działalność charytatywną, a jednocześnie kontrowersyjny m.in. w związku z wypowiedziami dotyczącymi życia codziennego (w tym z ich formą) czy sposobem prowadzenia zbiórek. Podobnie np. zasłużona działaczka humanitarna – Janina Ochojska, przechodząc do polityki, wyostrzyła swój przekaz, zyskując licznych przeciwników.

Odwracając się od tzw. narzuconych autorytetów, człowiek współczesny zaczął dostrzegać w swoim otoczeniu osoby z pozoru , za którymi kryją się niezwykłe, czasem bohaterskie historie. W Polsce przykładem takiej postaci stała się kilkanaście lat temu Irena Sendlerowa – przez lata nieznana działaczka społeczna, ratująca w czasie II wojny Żydów.

Jej działalność przypomniała w roku 2000… amatorska grupa teatralna z amerykańskiej szkoły średniej. W Warszawie o jej działalności nie słyszeli sąsiedzi, a nawet bliscy. Tego typu osoby, które można by nazwać cichymi autorytetami, zapewne przetrwają. I dzięki nim przetrwa – choć w nieco zmienionym znaczeniu pojęcie „wzorzec osobowy”.

Przywrócić znaczenie autorytetom

Być może w ten sposób przywrócimy dawno zapomniane, stoickie znaczenie słowa „autorytet”. Jego autorem był rzymski filozof – Seneka Młodszy, żyjący w I w. n.e. Pisał on: „Winniśmy obrać sobie jakiegoś prawego człowieka i mieć go zawsze przed oczami, aby żyć tak, jakby on się nam przyglądał, i wszystko czynić tak, jakby on widział. […] Wybierz tego, kto spodobał ci się i ze sposobu życia, i ze sposobu wyrażania się, i z samego oblicza, które wszak odbija stan jego ducha. Miej go zawsze przed oczami bądź jako opiekuna, bądź jako wzór”.

Czy po 20 wiekach odgórnego kreowania autorytetów ten spokojny opis stoika nie jest najtrafniejszy? Może współczesne przedefiniowanie „wzorców osobowych” nie jest powrotem do właściwego rozumienia ich roli, tak jak ujmował ją Seneka? Czy spowszednienie autorytetów odebrało im moc, czy wręcz przeciwnie – wzmocniło, dodało autentyczności?

Współczesna demitologizacja autorytetów stała się jednym ze znaków poszerzającej się wolności. Tylko tyle i aż tyle.


Dowiedz się więcej:

Źródła

Forum Akademickie, [online]

Zmierzch autorytetów? Stoicki mędrzec spieszy z pomocą, [online]

Jak pozbyliśmy się autorytetów, Gazeta Prawna, [online]

Upadek autorytetów, [online]

Problem autorytetu z perspektywy psychologicznej, [w:] Czasopismo psychologiczne, [online]

Upadek autorytetów. Prawda czy fikcja, [online]

Paweł D. Piórkowski, Autorytety. Idole, pozory, eksperci i celebryci. Wyd. Witanet, 2016, [online]

Polecamy:

Opublikowano przez

Dariusz Rostkowski

Autor


Pierwsze studia: filozoficzne, drugie: ekonomiczne. Pasjonat nieoczywistości - nieoczywistych podróży, sytuacji, ludzi, zdarzeń. Obserwuje świat, grzebie w historii. Pielęgnuje w sobie zdziwienie. Współczesny świat mu w tym pomaga.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.