Nauka
Serce ma swój „mózg”. Naukowcy badają jego rolę i funkcje
20 grudnia 2024
Jak pobyt imigrantów wpływa na finanse publiczne kraju, w którym się osiedlili? Najkrócej mówiąc: niejednoznacznie. Polska, która w ciągu zaledwie kilku lat z kraju emigrantów stała się mekką dla milionów imigrantów, ma wciąż szansę na wypracowanie przemyślanej polityki w tej kwestii. Pozwoli to zapobiec wymykającym się spod kontroli władz procesom powstawania niebezpiecznych enklaw.
Ujemny przyrost naturalny w krajach rozwiniętych i starzenie się społeczeństw, każą zmienić sposób patrzenia na migracje. Zamiast pytania: czy przyjmować imigrantów? Należy postawić pytanie: jak to robić? Liczne badania wskazują, że przybysze przyczyniają się do budowania bogactwa kraju, w którym się osiedlili. To na migrantach zbudowały swoją potęgę Stany Zjednoczone. Z drugiej jednak strony są przykłady negatywne, na przykład Argentyny, która z powodu nieodpowiedniej polityki wobec napływających szerokich rzesz obcokrajowców, podpartej populizmem i rozdawnictwem, popadła w głęboki kryzys.
Wszyscy jesteśmy migrantami. Wędrówki ludów trwają od zarania dziejów. Nasi praprzodkowie przemieszczali się – nie zawsze dobrowolnie – w poszukiwaniu lepszych warunków życia. Opuścili Afrykę, zasiedlając wszystkie kontynenty, poza Antarktydą.
Przeczytaj także: Migracja: koszmar czy nadzieja? Przed światem pojawiły się nieoczekiwane wyzwania
Wędrówki są stałym motywem w mitologii – wystarczy wspomnieć Odyseusza szukającego Itaki. Podróżowali też wielcy prorocy, twórcy największych religii – Jezus, Mahomet, Mojżesz, Budda. Ucieczka z Mekki do Medyny arabskiego mędrca w 622 roku stała się motywem założycielskim nowej religii – islamu. Mahomet pokonał ponad 400-kilometrową trasę przez pustynię w kilka miesięcy. Współcześnie jego wyznawcy co najmniej raz w życiu pielgrzymują na Półwysep Arabski, docierając tam z najdalszych zakątków globu.
Aspekty religijne miały swoje znaczenie w migracjach: chrześcijanie czy muzułmanie podążali za swoimi przywódcami, głosząc wiarę. Zwykle jednak głównym powodem wędrówek była chęć polepszenia sobie życia. Tym kierowały się plemiona, prące z azjatyckich stepów do Europy w IV–VI wieku n.e., czy osadnicy przemierzający Ocean Atlantycki od XVIII wieku, aby szukać szczęścia w Ameryce. Migracje powodowały mieszanie się ludów, ich dorobku i doświadczeń. Dzięki temu wykuwały się nowe idee, upadały i powstawały cywilizacje.
Współczesne wędrówki ludów nie są zatem niczym wyjątkowym w historii, a na dodatek dotyczą wciąż stosunkowo niewielkiego odsetka mieszkańców globu. Według szacunków Banku Światowego poza krajem urodzenia żyją obecnie ponad 184 miliony ludzi, co stanowi 2,5 proc. populacji. Powyższa liczba zapewne wzrośnie, choćby z powodu toczących się wojen, konfliktów politycznych, biedy, korupcji, ale też zmian klimatu. Trudno się zatem dziwić obywatelom najbogatszych państw, które są celem migrantów, że mają obawy przed rosnącą falą uchodźców. Czy słusznie?
Warsaw Enterprise Institute: Migrantów w Polsce coraz więcej, problemów coraz mniej? Polecamy
Najpierw warto odpowiedzieć na pytanie: kto jest imigrantem? Jakie osoby dominują w grupach próbujących nielegalnie przekroczyć granice Unii Europejskiej, Stanów Zjednoczonych czy Australii? Komu najbardziej zależy na ułożeniu sobie życia w zasobnym kraju? Kto jest w stanie poświęcić cały dotychczasowy dorobek życia, aby tam dotrzeć?
Ludzie zasobni i zadowoleni z życia bardzo rzadko decydują się na bezpowrotne opuszczenie kraju urodzenia. Nawet wtedy, gdy jest on stosunkowo biedny. Wyjeżdżają głównie ludzie ubożsi, liczący na odmianę złego losu. Takie wyniki przynoszą badania OECD. Ich potwierdzeniem może być podjęta przez rząd Niemiec w 2013 roku próba przyciągnięcia wysoko kwalifikowanych specjalistów spoza UE. Z programu tego przez dwa lata skorzystało zaledwie ok. 20 tys. cudzoziemców, przy czym ponad połowę stanowiły osoby już wcześniej mieszkające w kraju nad Renem.
Te same badania pokazują, że większość imigrantów pracuje. W grupie osób słabo wykształconych średni odsetek zatrudnionych jest wyższy wśród imigrantów (54,1 proc.) niż wśród urodzonych w danym kraju (52,6 proc.). Oznacza to, że obcokrajowcy, którzy przybyli z państw biedniejszych, są bardziej zdeterminowani od urodzonych na miejscu beneficjentów państwa dobrobytu. Przy okazji – imigranci mający pracę znacznie częściej posiadają zbyt wysokie kwalifikacje w stosunku do zajmowanego stanowiska.
Polecamy: HOLISTIC TALK: Dlaczego kultury organizacyjnej nie tworzy się w pokoju prezesa (Róża Szafranek)
Jak pobyt imigrantów wpływa na finanse publiczne kraju, w którym się osiedlili? Najkrócej mówiąc: niejednoznacznie. Badania przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych przez Instytut Brookings w 2022 roku pokazały, że imigranci więcej dołożyli do systemu federalnego w podatkach, niż pobrali w postaci świadczeń. Jednak na poziomie stanowym było już inaczej: przeciętny imigrant pobierał rocznie o 2104 dolary więcej w świadczeniach, niż zapłacił w podatkach. Sumując finansowy wpływ migrantów na wszystkie sfery publiczne, oszacowano, że średnio dostawali oni 944 dolary rocznie więcej, niż wpłacali.
Wyliczenia te niekoniecznie potwierdzają tezę o ekonomicznym negatywnym wpływie migrantów na finanse publiczne, gdyż… dotyczą krótkiego okresu. Według tego samego instytutu w okresie 75 lat oczekiwany wpływ pojedynczego imigranta i jego potomków na budżet państwa powinien być pozytywny, dzięki zasileniu go kwotą w wysokości od 94 do 312 tys. dolarów (w zależności od przyjętej metodologii). Dane te brzmią jednak abstrakcyjnie i niespecjalnie przemawiają do współczesnych obywateli, gdyż dotyczą zbyt dalekiej przyszłości.
Z innej strony patrząc: ocena imigracji jedynie z fiskalnego punktu widzenia wydaje się zawężona. To dlatego, że wpływają oni na gospodarkę i państwo też w inny sposób niż przez ewentualny wzrost wpływów podatkowych. Argumenty często używane przez przeciwników imigracji dotyczą odbierania przez migrantów miejsc pracy rodowitym mieszkańcom oraz spadku płac. Ten z pozoru logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy upada w zderzeniu z empirią. Po pierwsze, imigranci często wypełniają lub tworzą nowe nisze na rynku pracy. Nie konkurują przy tym z miejscowymi, bo na przykład wykonują zajęcia niewymagające kwalifikacji ani nawet znajomości lokalnego języka. Po drugie, są wśród nich też ludzie doskonale wykształceni – specjaliści, których w danym kraju brakuje.
W przypadku dynamicznie rozwijającej się gospodarki, gdy brakuje rąk do pracy (z taką sytuacją mamy do czynienia w Polsce), polityka antyimigracyjna jest szkodliwa, gdyż ogranicza zdolności produkcyjne. Jak wykazały badania Instytutu Brookings, dekret prezydenta USA z 2020 roku. blokujący przybycie nawet 200 tys. imigrantów doprowadził firmy z listy Fortune 500 do poważnych strat – ich wycena spadła o ponad 100 mld dolarów.
Socjologowie wskazują, że przybysze zwiększają pulę talentów na rynku pracy. A to zwiększa szanse rozwoju, uczy niekonwencjonalnych sposobów myślenia, sprzyja wymianie idei. Wszystko to razem przyczynia się do sukcesu firm.
Przeprowadzone badania, dotyczące m.in. dużego napływu imigrantów z Kuby do Miami i na Florydę, nie wykazały negatywnych skutków dla lokalnego rynku pracy i gospodarki. Podobnie było we Francji po napływie imigrantów w wyniku wojny w Algierii. Po upadku ZSRR mnóstwo ludzi przeniosło się do Izraela. I tam nie wykazano, by mieszkańcy ucierpieli w wyniku imigracji. Przeciwnie, prowadziła ona do rozwoju gospodarczego. Wszystkie te badania sugerują, że jeśli masz więcej ludzi, to gospodarka się do tego dostosuje
– uważa David Card, profesor ekonomii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, laureat Nagrody Nobla z ekonomii w 2021 roku.
Może Cię zainteresować: Polska na mapie wartości. Daleko od Rosji i Niemiec, zdecydowanie bliżej USA
W dość zgranym chórze zwolenników imigracji, kontrolowanej przez państwo, pojawiają się jednak głosy sprzeciwu.
Przybysze na tyle przekształcają gospodarki i społeczności, do których przybywają, że może to szkodzić innowacyjności
– pisze Garett Jones, profesor ekonomii z George Mason University w USA, w książce „Przeszczep kulturowy” (The Culture Transplant).
Podkreśla, że imigranci nie asymilują się w łatwy sposób. Ponadto sprawiają, że gospodarki, do których przybyli, w dłuższym okresie stają się podobne do tych, które opuścili. Negatywną rolę w tym przypadku odgrywa kultura przybyszy.
Zdaniem ekonomisty znamienny jest niski poziom zaufania wśród imigrantów, co źle wpływa na współpracę biznesową. Jego badania wykazały, że jest to widoczne nawet… w czwartym pokoleniu. W innych kwestiach – takich jak rodzina, aborcja i rola rządu – ci sami potomkowie imigrantów ledwie zbliżają się do 60 proc. amerykańskiej średniej.
Jones przestrzega, że przyjmowanie milionów ludzi z najbiedniejszych krajów doprowadzi do zubożenia nie tylko krajów przyjmujących, ale też całej ludzkości. A to dlatego, że innowacyjność będzie spadać.
Masowa imigracja do najbogatszych krajów świata finalnie będzie miała takie skutki jak: spadek jakości rządów, wzrost korupcji, eskalacja konfliktów społecznych, wzrost ryzyka wybuchu wojny domowej, spadek zaufania społecznego, większe poparcie dla wyższej płacy minimalnej i przepisów utrudniających zwalnianie pracowników
– pisze Jones.
Naukowiec nie jest przekonany nawet do pomysłu zapraszania wysoko wykwalifikowanych specjalistów. Jednocześnie jednak opowiada się za „natychmiastowym obywatelstwem” dla „umysłów jeden na tysiąc”, takich jak nobliści, słynni pisarze i nowatorscy naukowcy.
Przykładem kraju, który padł ofiarą masowej, niekontrolowanej imigracji jest Argentyna. Przed pierwszą wojną światową był to jedno z najbogatszych państw świata, głównie dzięki prężnie prowadzonej hodowli bydła. Średni dochód przypadający na Argentyńczyka był o 15 proc. wyższy niż w przypadku Francuza i tylko o 10 proc. niższy niż w przypadku Niemca.
W 2016 roku Francja była o 100 proc. bogatsza niż Argentyna, a Niemcy o 140 proc. bogatsze. Argentyna jest nieudanym cudem: wielkie obietnice, niewielkie osiągnięcia
– pisze Jones.
Jego zdaniem winę za porażkę ponoszą populistyczni przywódcy, którzy schlebiali radykalnym ruchom społecznym sterowanym przez włoskich i hiszpańskich imigrantów.
Współcześnie państwa starają się stworzyć możliwie skuteczne i adekwatne do swojej sytuacji programy imigracyjne, służące przyciąganiu kompetentnych specjalistów, którzy wzmocnią krajowy kapitał intelektualny. Tak działają między innymi USA i Australia, w mniejszym stopniu kraje europejskie. Za trafny uważany jest przykład kanadyjski. Tamtejszy Federal Skilled Workers Program oparty jest na systemie punktowym, to znaczy, że osoba aplikująca o stałą rezydenturę, oceniana jest pod kątem umiejętności językowych, wykształcenia, doświadczenia zawodowego i wieku.
Polska, która w ciągu zaledwie kilku lat z kraju emigrantów przeobraziła się w mekkę dla milionów imigrantów, ma wciąż szansę na wypracowanie przemyślanej polityki w tej sferze. Pozwoli to zapobiec wymykającym się spod kontroli władz procesom powstawania niebezpiecznych enklaw – jak w wielkich miastach Szwecji, Niemiec czy Francji. Nie zapominając o istotnym aspekcie humanitarnym imigracji (pewne część chętnych do przyjazdu rzeczywiście jest w swoich krajach prześladowana), trzeba tym procesem świadomie sterować.
Tysiące Ukraińców, Wietnamczyków, Turków czy Hindusów znalazło swój dom w naszym kraju i doskonale sobie radzą. Ich wrażenia bywają nadspodziewanie dobre. Tôn Vân Anh – Polka wietnamskiego pochodzenia, dziennikarka i pisarka – która do Europy wyjechała jako nastolatka, tak wspomina swoje początki w naszym kraju:
W Polsce podobało mi się wszystko.
Polecamy: