Prawda i Dobro
Dobry samarytanin przed kamerą. Tak buduje się fałszywy wizerunek
18 grudnia 2024
W wielu krajach UE partie mainstreamu straciły część poparcia na rzecz ugrupowań relatywnie nowych lub skrajnych
W tegorocznych eurowyborach zagłosowała ponad połowa uprawnionych, co jest najwyższym poziomem od 20 lat. Czy świadczy to o rosnącej świadomości społeczeństwa i nagłym poczuciu obywatelskiego obowiązku? Europejczycy tłumnie ruszyli do urn, gdyż najwyraźniej doszli do wniosku, że oto waży się kierunek, w którym Wspólnota podąży przez kolejne pięć lat. Motorem napędowym dla ugrupowań eurosceptycznych, które zwiększyły swoja reprezentację w Parlamencie Europejskim, była polityka wewnętrzna poszczególnych krajów – by wspomnieć tylko Francję, Wielką Brytanię czy Polskę.
Tak brzydkiej kampanii nad Wisłą nie było od dawna – a to dopiero półmetek wyborczego maratonu. Wszystkie partie w Polsce jednym głosem wołały: „Ludu, idź do urn!”. Lud wziął sobie ten apel głęboko do serca. Frekwencja w wysokości 45,68 proc. to absolutny rekord. To bardzo dobrze, gdyż na Polskę zwrócone było w oczy wielu zagranicznych obserwatorów. Z jednej strony rząd przez długi czas stał w ogniu krytyki za „łamanie prawa”, a z drugiej – głośno artykułował potrzebę zmian wewnątrz Unii.
Zwycięstwo partii rządzącej potwierdziło, że Polacy popierają jej politykę. Ponadto, eurodeputowani Prawa i Sprawiedliwości w większości wylądują zapewne w jednej frakcji w europarlamencie, podczas gdy deputowani Koalicji Europejskiej mogą się rozproszyć, a to wzmocniłoby głos PiS na forum Wspólnoty.
Prognozy i sondaże wskazywały, że walka będzie zacięta. Zjednoczona Prawica pod przewodnictwem PiS w kręceniu kiełbasy wyborczej pobiła wszystko, co w ostatnich latach widział polski wyborca. „Opozycja tyle nie obieca, co PiS da” – to gminne powiedzonko opisuje działania władzy w pełnej krasie. Ale mimo wróżb i przepowiedni – budżet nie pękł. Jeszcze.
Koalicja Europejska, czy też „zjednoczona opozycja”, jak chciałby tego Grzegorz Schetyna, miała teoretycznie łatwiej. Jej elektorat jest dużo bardziej przywiązany do idei Unii i wartości, które obecnie ona promuje. Specyfika eurowyborów stawiała KE na lepszej pozycji wyjściowej.
Najwyraźniej jednak strategia kampanii, w dużej mierze oparta na krytyce rządu, nie zdała egzaminu. Przekaz negatywny był w niej znacznie bardziej widoczny niż pozytywny. Poza tym na samym finiszu opozycja popełniła kilka błędów, także wizerunkowych. Z jednej strony premier Morawiecki w czasie powodzi odwiedzający podtopione tereny, a z drugiej – Schetyna i Trzaskowski kręcący „spoty” na wałach zalanych terenów.
Parada Równości w Gdańsku z szacunkiem, tolerancją i akceptacją inności nie miała wspólnego zupełnie nic. Profanacja symboli świętych dla katolików i forma, w jakiej tego dokonano, mogła zostać negatywnie odebrana przez związaną z Kościołem część elektoratu liberalnego. Najbardziej negatywnie odebrana została inscenizacja, w której grupa kobiet ubranych na kolorowo, w tęczowych aureolach, otaczało inną panią ubraną na biało, trzymającą waginę w koronie, co mogło imitować procesję z najświętszym sakramentem. Do gdańskiej prokuratury wpłynęły zresztą zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa.
Nie wspominam o braku sprecyzowanego programu pozytywnego, którego PO nie chciała zdradzić w obawie przed „kradzieżą” pomysłów. Oferta Koalicji Obywatelskiej praktycznie do końca kampanii była w wielu kwestiach lakoniczna i niedookreślona. Twór polityczny Platforma Obywatelska+PSL+Nowoczesna+SLD+Zieloni jest tak dziwaczny i wewnętrznie niespójny, że będzie cudem, jeśli przetrwa on do jesiennych wyborów parlamentarnych.
Wyniki 45,38 proc. dla Zjednoczonej Prawicy i 38,47 proc. dla Koalicji Europejskiej, biorąc pod uwagę 6,06 proc. Wiosny i 4,55 proc. Konfederacji, mówi jedno – Polska jest podzielona ideowo niemal na pół i trzeba z tego wyciągnąć wnioski. Z tym, że prawdziwy obraz preferencji politycznych Polaków pokażą dopiero wybory na jesieni, a do tego czasu jeszcze bardzo wiele może się wydarzyć.
A co z nowymi projektami politycznymi? Wiosna Roberta Biedronia musi być zwiedziona. Sondaże dawały jej kilkanaście procent w lutym i marcu, kiedy o Konfederacji jeszcze mało kto w ogóle słyszał. Wynik 6 proc. nie najlepiej wróży tej formacji na jesień, zwłaszcza że jej postulaty są w jakimś stopniu oparte o środki pozyskane z Unii. Do jesieni Biedroniowi może zabraknąć paliwa.
Zupełnie inaczej prezentuje się wynik 4,5 proc. Konfederacji. Jeszcze w niedzielny wieczór jej członkowie cieszyli się z ponad 6 proc. w exit poll, ale poranek przyniósł jednak wielkie rozczarowanie. Pomimo to Konfederacja odniosła sukces, tym bardziej że przez całą kampanię tworzący ja politycy byli praktycznie ignorowani przez media.
Do tego doszła także zmasowana ofensywa PiS – „opcja rosyjska”, „agenci Putina”, „faszyści” – to najczęstsze z haseł pod adresem Konfederatów. A mimo to udało się im nie tylko zarejestrować komitet ogólnopolski, ale niemalże przejść próg wyborczy. Podnoszony przez nich temat tzw. roszczeń żydowskich najwyraźniej okazał się dla wielu Polaków ważny. Osobną kwestią jest, czy i na ile kwestia restytucji mienia jest realna. Tak czy inaczej, to nośny temat, na którym można jeszcze sporo ugrać jesienią.
W tegorocznych wyborach europejskich warto zwrócić uwagę na wyniki w trzech państwach członkowskich UE.
W Niemczech dwie partie z mainstreamu – chadecja (CDU/CSU) i socjaldemokraci (SPD) – straciły poparcie na rzecz Zielonych i antyimigranckiej, nacjonalistycznej AfD. Największym przegranym okazali się socjaldemokraci. Uplasowali się dopiero na trzecim miejscu za Zielonymi (20,5 proc.), którzy podwoili swój stan posiadania z poprzednich wyborów. Nie można już mówić o dominującej pozycji tej czy innej niemieckiej partii w PE.
We Francji zwycięstwo, choć nieznaczne (23,34 proc.), odniosło Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen, które pięć lat temu zwyciężyło pod szyldem Frontu Narodowego. Wynik partii prezydenta Macrona Republika Naprzód, wraz z koalicjantami, jest i tak zaskakująco wysoki (22,42 proc.), biorąc pod uwagę napiętą sytuację wewnętrzną Francji i protesty żółtych kamizelek.
Włosi potwierdzili, że popierają eurosceptyków, na których postawili rok temu w wyborach krajowych. Liga Północna i Ruch Pięciu Gwiazd zdobyły łącznie połowę głosów (jedynie zamieniły się miejscami – rok temu we włoskich wyborach Liga miała dwa razy mniejsze poparcie niż Ruch, teraz jest odwrotnie). Wzmocniona Liga niechybnie zaostrzy retorykę i z jeszcze większym zaangażowaniem będzie budować w Brukseli koalicję dla swojej wizji Wspólnoty.
Wiele środowisk eurosceptycznych liczyło na drastyczne zmiany w składzie Parlamentu Europejskiego. Zmiany wprawdzie będą, ale o wywróceniu stolika nie ma mowy. Wydaje się jednak, że wszystkim może to wyjść na zdrowie. Ewolucja z natury jest mniej bolesna niż rewolucja.
Z jednej strony obecny establishment w Brukseli szedł do wyborów z hasłami pogłębiania integracji, tolerancji, wzajemnego szacunku, rządów prawa i otwartości na migrantów. Z drugiej do boju ruszyli, zmobilizowani jak nigdy wcześniej, eurosceptycy, którym polityczna poprawność, biurokracja, sąsiedztwo odmiennych kulturowo przybyszów i dalsze cedowanie suwerenności na rzecz ponadnarodowej Unii – kolokwialnie mówiąc – wyszło już bokiem.
Żadnej wolty w polityce unijnej ta konfrontacja raczej nie wywoła – z prostej przyczyny. Te wybory, choć efektowne, zmieniają bardzo niewiele, jeśli idzie o politykę Wspólnoty. W triumwiracie władzy Komisja-Rada-parlament, ten ostatni ma najmniej do powiedzenia. Do tego stopnia, że nie posiada nawet inicjatywy ustawodawczej. Ma jednak istotną przewagę nad pozostałymi instytucjami – legitymizację społeczną, z którą wobec mobilizacji wyborców wszyscy muszą się liczyć.
Partie mainstreamu muszą bardziej liczyć się ze zdaniem reszty, którą określają mianem „eurosceptyków”, „ekoświrów”, „populistów”, „faszystów” i „ksenofobów”. Okazuje się, że są oni coraz bardziej popularni, a przecież demokracja to rządy większości.