Marzenie o raju na ziemi nie umiera. Piekło dostajemy w pakiecie

Utopia – państwo, którego nikt na ziemi nie widział i nie zobaczy. Mimo tego co jakiś czas ktoś obiecuje nas tam zabrać i uwodzi fantastyczną wizją „idealnego” porządku i harmonii. Jednak, by dotrzeć do zmyślonej krainy, trzeba przejść realną drogę zanurzoną we krwi i cierpieniu wrogów, czasem współobywateli. Czy to wszystkich zniechęca? Przeciwnie. Wielu chciałoby, aby ta droga nigdy się nie kończyła.

Idealny świat? Utopia „dobra” na kryzys

Tomasz Morus w XVI w. opisał kraj z doskonałym porządkiem społecznym i nazwał go dwuznacznie „Utopią”, co z greckiego można przetłumaczyć jako „dobre miejsce”, „idealny świat” lub „miejsce, którego nie ma”. Nie ma tam pieniędzy, lud lubi władzę, a wszyscy w codziennym życiu kierują się moralnością.

Kolejne utopijne krainy były w zamierzeniu równie perfekcyjne. Choć „ideał” nie wszyscy pojmowali tak samo, to jednak w swoich wizjach zakładali dobrą wolę oraz uczciwość obywateli i władców. Podobne wyobrażenia zawsze były ludziom potrzebne, ale zwykle pojawiały się one w czasie kryzysu. Wówczas odgrywały szczególną rolę.

Jedną z dróg do „idealnego” ustroju wyznaczyli Karol Marks i Fryderyk Engels. 21 lutego 1848 r. niemieccy filozofowie opublikowali w Londynie Manifest komunistyczny. Ich wyobrażenie o świecie idealnym trafiło na odpowiedni czas i miejsce. Rewolucja przemysłowa, zapoczątkowana jeszcze w XVIII w., pogłębiła niesprawiedliwy podział pracy i zysków. Masy słabo wykwalifikowanych robotników najemnych cierpiały nędzę bez szans na zmianę sytuacji. Sfrustrowani ludzie potrzebowali zbawiennej idei, choćby osadzonej na błędnych założeniach, ale dotyczącej ich spraw.

Marks zaproponował skrajnie radykalne zmiany, opierające się w dużej mierze na utopijnych przesłankach. Filozof, nieznoszący kapitalistów, uznał własność prywatną za zło. Według niego środki produkcji powinny zostać uspołecznione, co zapewniłoby wszystkim pracę, a porządek społeczny winien być oparty na równości obywateli.

Warto przeczytać: Coraz więcej agresji w polityce. „To przestaje być racjonalne”

Idealny świat. Więzienie komunistyczne. Fot. Olga/Pexels
Fot. Olga/Pexels

„Idealny świat” pełen przemocy i terroru

Nie wchodząc w szczegóły, taki obraz świata dla wielu wydawał się naprawdę nęcący. Marks zaznaczał przy tym, że do spełnienia swoich postulatów nie potrzebował pomocy Opatrzności. Przeciwnie, religię uznał za „opium ludu”, człowieka za „istotę najwyższą dla człowieka”, a rolę zbiorowego zbawiciela przypisał proletariatowi.

Były to zresztą kolejne nęcące przymioty „marksizmu”, pozwalające każdemu poczuć się „Bogiem”. Karol Marks nie zawracał sobie głowy tym, jak pełen słabości człowiek będzie interpretował przypisaną mu „władzę”. Czy pojmowanie człowieka jako „istoty najwyższej” nie będzie zrozumiane jako uzurpacja praw do „najwyższego autorytetu”, pojmowania sprawiedliwości i moralności zgodnie ze „swoją prawdą”? Wreszcie – pojmowanie prawdy jako pojęcia niestałego i subiektywnego.

Wolał przyjąć za prawdę utopijne wyobrażenie o ludzkiej naturze, bo problem widział gdzie indziej. By dostać się do świata „równości i sprawiedliwości”, bez klas społecznych i państwowych granic, trzeba było najpierw zniszczyć zastane porządki. I to dosłownie.

Marks nie przyjmował żadnych kompromisów i prowadził apodyktyczną wojnę z każdym, kto chciałby do nich doprowadzić. Nie był zainteresowany żadnymi ewolucyjnymi zmianami, nie interesowały go reformy dokonywane w ówczesnych czasach, podobnie zresztą jak obojętni byli mu robotnicy jako tacy. Jak pisał „istnieje tylko jedna ścieżka, dzięki której śmiertelna agonia starego społeczeństwa i krwawe narodziny nowego mogą być skrócone: to rewolucyjny terror”.

Gorący temat: Żony są wspólne. Tak bolszewicy przynieśli kobietom rewolucję

Cena utopii: Widmo krąży po świecie

Postulat o terrorze nie był bynajmniej teoretyczną częścią filozofii Marksa i Engelsa. Idea stosunkowo szybko znalazła praktycznych i twórczych uczniów. Włodzimierz Lenin, a po nim Józef Stalin rozciągnęli terror proletariatu na pół Europy, a swoimi tezami, ubranymi w opowieści o równości i sprawiedliwości, z powodzeniem kusili ludność w Afryce czy Ameryce Łacińskiej. Nie na darmo Manifest komunistyczny zaczyna się słowami o konieczności powszechnej rewolucji: „Widmo krąży po Europie”, a kończy zdaniem „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się”.

Na marksistowską wizję świata powoływał się również przywódca Chińskiej Republiki Ludowej Mao Zedong. Tam również utopijna i dodatkowo wykoślawiona doktryna trafiła w odpowiednim czasie. Przywódca Komunistycznej Partii Chin po zwycięstwie w wojnie domowej potrzebował ideologii, która porwie masy, szczególnie młodych ludzi i uwiedzie ich obietnicą władzy, choć za cenę gigantycznych wyrzeczeń i nieustannej walki z wrogiem, która, w przeciwieństwie do teorii marksizmu, miała trwać nawet po zwycięstwie postępowych idei.

Przy czym, jak głosił Mao, tzw. wojna postępowa jest do zaakceptowania, a nawet jest zjawiskiem pożądanym jako „wojna sprawiedliwa”. „Wojna rewolucyjna jest swego rodzaju antytoksyną, nie tylko złamie ona zaciekły napór wroga, lecz oczyszcza również nasze własne szeregi od wszelkiego plugastwa” – twierdził Mao Zedong.

Idealny świat to niepokojąca utopia. Kryje się za nią piekło na ziemi. Fot. Ejov Igor/Pexels
Fot. Ejov Igor/Pexels

Gładkie ręce wrogów ludu

W połowie lat 70. fascynacje myślą Marksa, Stalina i Mao zaczął wprowadzać w Kambodży komunista, znany wówczas jako Pol Pot. Jemu również marzyła się utopijna kraina z idealnie egalitarnym społeczeństwem, pozbawionym przeszłości, religii, handlu, waluty, zewnętrznych naleciałości oraz indywidualnych ambicji.

Podobnie jak jego „wielcy” poprzednicy wierzył, że droga do ideału wiedzie przez rzezie swoich obywateli i zniszczenie jakichkolwiek oznak poprzedniego porządku. W zapale ogłosił czas nastania swoich rządów rokiem „zerowym” nowej ery. Szczególnie wziął sobie do serca maoistyczną koncepcję ciągłej wojny.

Mordował bowiem wszystkich „wrogów rewolucji”, w których gronie mógł się znaleźć każdy, bez względu na wiek i płeć. Dowodem na zdradę idei były między innymi okulary lub gładkie ręce, świadczące o braku doświadczenia w pracy fizycznej i ciągotach inteligenckich, więc antyludowych. Cena utopii, w którą wierzył kambodżański przywódca była wysoka. Pol Pot i jego frakcja „Czerwonych Khmerów” zgładzili nawet jedną czwartą swojego narodu.

Idealny świat kontra rzeczywistość. Intelektualiści w służbie utopii

Utopie nie są zjawiskami zawieszonym w próżni. Za każdą z nich stoi intelektualne zaplecze, uwodzące wizją idealnego świata, który wymaga jedynie „jeszcze trochę” poświęcenia i „pewnych” wyrzeczeń. W jaki sposób ludzie o nietuzinkowych umysłach dawali i dają się uwieść ideom, które nie sprawdzają się od wielu pokoleń, a jednak pociągają za sobą całe rzesze oddanych naśladowców?

Nobliści George Bernard Shaw, Ernest Hemingway czy Jean-Paul Sartre wiernie służyli komunistycznej misji, nawet jeśli nie zawsze spotykali się z odwzajemnionym uczuciem komunistów w ZSRR. Bertold Brecht nie pozbył się swoich sympatii do dogmatów głoszonych przez Kraj Rad – nawet po oficjalnym ujawnieniu „błędów i wypaczeń”. Niemiecki dramaturg po prostu nie mógł sobie wyobrazić innej drogi niż tej, która dotąd była jego natchnieniem.

Wspomniany Sartre rozstawał się z komunistami w różnych okolicznościach, ale wracał do nich, mimo że doczekał się nawet miana „szakala z maszyną do pisania”. Wykładami filozofa zafascynowany był podczas studiów w Paryżu Saloth Sâr, czyli późniejszy zbrodniarz, znany jako Pol Pot.

Z kolei George Bernard Shaw jeszcze w ostatnim roku życia przyznał, że czuje się komunistą i przewidywał, iż „przyszłość należy do kraju, który poniesie komunizm najdalej i najszybciej”. Wreszcie, Ernest Hemingway według CIA był po prostu radzieckim agentem, działającym pod pseudonimem „Argo”.

Warto przeczytać: Gra służb. „Polska jest stale poddawana operacjom psychologicznym”

Cena utopii. Obiecują idealny świat, a w pakiecie mają piekło. Fot. Mehmet Turgut Kirkgoz /Pexels
Fot. Mehmet Turgut Kirkgoz /Pexels

Cena utopii: ślepi na zbrodnie i cierpienie

Lista intelektualistów romansujących z ideą komunizmu była długa. Większość z nich pozostawała ślepa na zbrodnie lub uznawała je za zło prowadzące do ostatecznego dobra. Agresywna przemoc, jako ostateczny argument marksistowskiej ideologii, miała dla nich szczególne znaczenie. Chętnie stawali się jej częścią i dzięki temu sami czuli się silni i przebojowi. Ich publikacje i wykłady nie miały już jedynie znaczenia akademickiego, ale zyskiwały moc sprawczą.

Pomysł na drogę do „raju na ziemi”, pokonywaną przy pomocy siły, pobudzał też zwykłą próżność i pychę. Efektem było przekonanie, że przekazywana mądrość jest prawdą objawioną. Prof. Wojciech Roszkowski w książce Roztrzaskane lustro… opisywał taką postawę jako „pułapkę na każdego, kto, poznawszy wiele, sądzi, że jest w stanie sformułować prostą diagnozę dla świata i zaaplikować mu równie proste i skuteczne lekarstwo.

Pułapka ta była tym groźniejsza, że przekonanie o własnej wiedzy bardzo często odbiera ludziom wykształconym wrażliwość moralną. Czują się oni powołani do krytykowania i pouczania innych, ale odrzucają normy moralne. Zasłuchani w swój własny głos nie słyszą nawet najprostszych argumentów”.

Teoria Lennona i praktyka Rudda

Próżność jest zaraźliwa. Niezachwiana wiara we własną wielkość i mesjańskie znaczenie wygłaszanych myśli, szybko znajdowała uczniów, służących jako mniej lub bardziej skomplikowane narzędzia. Z czasem wizja doskonałego porządku, który miał być celem i zadośćuczynieniem ponoszonych ofiar, stawała się coraz bardziej mglisty, a realne działania koncentrowały się na niszczeniu znienawidzonego starego ładu, co stawało się celem samy w sobie.

W latach 60., w czasie rewolucji kulturowej na Zachodzie, idea oferująca siłę, brak granic obyczajowych, a do tego daleko idącą bezkarność i uświęcenie przemocy pobudkami wyższego rzędu wręcz pochłaniała coraz to nowe rzesze z natury przekornych studentów. Każdy chciał się poczuć buntownikiem i przyłożyć „starym”, którzy stoją w poprzek postępowi. Intelektualną inspiracją był dla nich choćby Bob Dylan, późniejszy zdobywca Oscara i Nobla, który w „hymnie” pokolenia Times, they are a-changin’, śpiewał do „matek i ojców”: Wasza stara droga nagle się kończy. Wynoście się z nowej, jeśli nie umiecie pomóc, bo czasy się zmieniają.

Jak wyglądało to w praktyce? Mark Rudd, jeden z agitatorów i zadymiarzy na uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku, po latach chętnie wspominał zawołanie do profesorów: „Pod ścianę, ch.u!”. Podkreślał, że załamywało to konserwatywnych nauczycieli, którzy musieli uznać „brutalność, nienawiść i obsceniczność” swoich studentów.

Oczywiście, dla bardziej wrażliwych pozostawała urocza wersja komunistycznej utopii zawarta w piosence Imagine Johna Lennona. Dzięki niej wyznawcy idei Marksa mogą myśleć, że stają się lepsi, chcąc jedynie „braterstwa ludzi” „bez religii i granic”. Bez wyrzutów sumienia mogą głosić swoją „prawdę” o komunizmie, nie zauważając pożogi, jaka się za nim ciągnie.

Przeczytaj inny tekst Autora: Empatia kontra strach. Psychologia władzy

Opublikowano przez

Sławomir Cedzyński

Autor


Dziennikarz, publicysta, wydawca i komentator. Był m.in. redaktorem naczelnym informacji i publicystyki w Wirtualnej Polsce oraz wydawcą portalu i.pl. Współpracował także z TVP, z tygodnikiem „Do Rzeczy”, serwisami superhistoria.pl oraz wprost.pl.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.