Humanizm
Duże dzieci dużo wydają. Biznes zarabia na nostalgii dorosłych
17 grudnia 2024
Od kilku lat widzimy, jak w amerykańskich służbach stare kryteria, które zawsze się sprawdzały, odchodzą do przeszłości i wprowadzane są nowe, często uzasadniane budowaniem „inkluzywności” i „różnorodności” w służbach specjalnych, ale też w siłach zbrojnych. To się nie może skończyć dobrze. W wojsku czy w służbach specjalnych sprawa jest prosta: albo się nadajesz do tej roboty, albo nie – mówi Thomas „Drago” Dzieran, były komandos Navy SEALs. Rozmawia z nim Piotr Włoczyk.
Piotr Włoczyk: W 2005 r. służył pan w jednostce komandosów Navy SEALs ochraniającej ówczesnego premiera Iraku Ijada Allawiego. Ciężko wyobrazić sobie bardziej wymagające zadanie dla służb ochrony. Co pana najbardziej zdziwiło, gdy oglądał pan nagrania z zamachu na Donalda Trumpa?
Thomas „Drago” Dzieran*: Zdziwiło? To, co zobaczyłem, zbulwersowało mnie do cna. Secret Service zrobiło w tamtym dniu coś, co jest niewiarygodne, po prostu nie mieści się w głowie.
Gdybyśmy my zachowali się tak w Iraku, chroniąc premiera tego kraju, najbardziej ściganego wtedy przez terrorystów człowieka na świecie, i gdybyśmy dopuścili się tak karygodnych zaniedbań, to wielu z nas z Navy SEALs trafiłoby do więzienia. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Podczas służby w ochronie premiera Allawiego zdawaliśmy sobie sprawę, że codziennie wykonujemy śmiertelnie poważne zadania. Dlatego nawet na moment nie możemy sobie pozwolić na rozluźnienie procedur, na spuszczenie z oka jakiegokolwiek zakątka, skąd mogłyby paść strzały. I dlatego tak zbulwersowało mnie to, co widziałem na nagraniach z zamachu na prezydenta Trumpa.
Co było najgorsze?
Ciężko powiedzieć, bo tych fatalnych momentów było bardzo dużo. Za dużo. Po pierwsze, bardzo niepokoją filmy, na których widać, jak wiele osób oglądających z oddali przemówienie Trumpa wskazuje na pobliski dach, krzycząc, że ktoś tam jest. I nic się nie dzieje – zero reakcji. Ochrona nic nie robi z tą informacją!
Polecamy: Wojskowy eksperyment w kosmosie. Indie zaśmieciły orbitę
Jak by to wyglądało w Iraku? Gdyby podczas spotkania Allawiego ludzie w tłumie zaczęli krzyczeć, że na dachu pobliskiego budynku widać kogoś podejrzanego?
Gdyby tylko taki sygnał dotarł do naszych uszu, od razu zasłonilibyśmy i ewakuowalibyśmy premiera w bezpieczne, z góry przygotowane miejsce do czasu wyjaśnienia sytuacji. Takich rzeczy nie wolno ignorować. To jest abecadło tego zawodu. Jest sygnał – jest błyskawiczna reakcja. A tam, w Pensylwanii na spotkaniu Trumpa, ludzie przez pięć minut – powtarzam: pięć minut! – próbowali podnieść alarm i służby kompletnie to ignorowały. Nie znam dokładnie procedur Secret Service, ale nie wyobrażam sobie, żeby w tym punkcie były one inne od zasad, według których my pracowaliśmy w Iraku.
Wiemy już, że w krytycznym momencie, gdy jeszcze można było zapobiec tragedii, jakiś policjant wspiął się na dach na plecach swojego kolegi (czy po drabinie, są różne informacje), ale zamachowiec pogroził mu bronią i funkcjonariusz po prostu odpuścił… Z ostatnich doniesień wiemy też, że zamachowiec został nawet sfotografowany na dachu przez jednego z policjantów 30 minut przed zamachem.
Zachowanie strzelców wyborowych też jest przedziwne. Byli oni tak ustawieni, że mieli zamachowca jak na tacy i byli świadomi, że on się znajduje na dachu pobliskiego budynku. I wreszcie zachowanie funkcjonariuszy, którzy stali obok mównicy. Zareagowali ze skandalicznie dużym opóźnieniem. Zamachowiec zdążył oddać pięć strzałów i dopiero wtedy pierwsi ochroniarze przykryli prezydenta Trumpa swoimi ciałami. Proszę zauważyć, że prezydent Trump sam się musiał schować za mównicą… Następnie widzimy kolejną katastrofę – ewakuację prezydenta ze sceny.
Często przy ochranianych VIP-ach widać funkcjonariuszy z teczkami, w których są kevlarowe płyty. Można je szybko rozłożyć i osłonić ochranianego człowieka. Natomiast na wiecu Trumpa niczego takiego nie było. Zamiast tego funkcjonariusze Secret Service zasłaniali zakrwawioną głowę Trumpa własnymi rękoma.
Ewakuacja prezydenta Trumpa ze sceny była tak chaotyczna i zdezorganizowana, że gdyby tam był drugi strzelec, co przecież zdarza się przy okazji zamachów, to miałby niezłą szansę na dokończenie tego „dzieła”. To jest po prostu coś niewyobrażalnego, żeby po pierwszych strzałach ewakuować ochranianą osobę w taki sposób, że ktoś jeszcze może przymierzyć i oddać śmiertelny strzał. Głowa prezydenta była odsłonięta. Brak profesjonalizmu i głupota ludzi dokoła prezydenta Trumpa były wręcz porażające. A czy zwrócił pan uwagę, jak niska, mocno korpulentna kobieta z Secret Service nie potrafiła nawet odłożyć pistoletu do kabury? Nie była w stanie w nią trafić! Poza tym taka mała, ale puszysta kobieta nie była w stanie zasłonić prezydenta, który był od niej wyższy o przynajmniej dwie głowy. Każdy etap ochrony prezydenta, od sprawdzenia terenu, zidentyfikowania niebezpiecznych punktów, obstawę, do ewakuacji, był wykonany porażająco źle. Tak źle, że nawet amatorzy by się takiego działania wstydzili.
Polecamy: HOLISTIC TALK: Dlaczego warto dążyć do prawdy? (Mariusz Zielke)
Po zamachu komentatorzy zaczęli przypominać słowa szefowej Secret Service Kimberly Cheatle. Niedawno zapowiedziała ona sztywny cel – sprawienie, by do 2030 r. kobiety stanowiły 30 proc. kadry Secret Service.
Tu wchodzi w całej okazałości ideologia. Od kilku lat widzimy, jak w amerykańskich służbach stare kryteria, które zawsze się sprawdzały, odchodzą do przeszłości. Wprowadzane są nowe, często uzasadniane budowaniem „inkluzywności” i „różnorodności” w służbach specjalnych, ale też w siłach zbrojnych. To się nie może skończyć dobrze. Albo jedynymi kryteriami są umiejętności i pewne sztywne parametry fizyczne, jak np. siła, szybkość czy wzrost, albo zaczynamy żonglować kryteriami, by spełniać jakieś narzucane odgórnie ideologiczne cele, jak właśnie sztywny minimalny procent przedstawicieli tej czy innej płci. A w wojsku czy w służbach specjalnych sprawa jest prosta: albo się nadajesz do tej roboty, albo nie.
W przypadku zamachu na Trumpa mieliśmy na scenie niską, puszystą panią z Secret Service, która nie była w stanie zasłonić prezydenta mierzącego 190 cm. Ta kobieta ledwo dorasta mu do ramion… Tu nie ma „przebacz”, trzeba spełniać warunki fizyczne. Niestety, ideologiczne kryteria wzięły tu górę nad zdrowym rozsądkiem.
Polecamy: Cztery fale feminizmu. Nowe postulaty feministek krzywdzą kobiety
Jeszcze ktoś sobie pomyśli, że pan nie ceni kobiet…
Tu w ogóle nie o to chodzi. Nie mam żadnego problemu z kobietami, jeżeli dobrze pasują do swojej pracy. Ochrona najważniejszych osób w państwie to bardzo wymagająca służba. Jeżeli prezydent Trump jest tak wysoki, to jak można przy nim postawić niską funkcjonariuszkę Secret Service? Być może komuś chodziło o to, żeby to dobrze wyglądało na fotografiach. Żeby można się było pochwalić, że w tej służbie panuje „różnorodność” – są rośli mężczyźni, ale są też kobiety o niewielkim wzroście. Ale Secret Service to nie jest zwykła firma, gdzie nie ma znaczenia to, jakie warunki fizyczne mają pracownicy. Secret Service to służba, gdzie siła i wzrost mogą być różnicą między życiem i śmiercią ochranianej osoby.
Te kobiety to na pewno prawdziwe patriotki, ryzykujące swoje życie dla prezydenta. Ameryka może być dumna, że ma takie córki, ale jednak wymagania i bezpieczeństwo ochranianej osoby muszą mieć priorytet przed eksperymentami społecznymi. W tym wypadku te kobiety znalazły się w sytuacji, która przerosła ich fizyczne warunki oraz ich wyszkolenie. Tylko przypadek sprawił, że Donald Trump przeżył ten zamach.
Choć jest pan już na emeryturze, to wciąż utrzymuje pan przecież kontakt w wieloma żołnierzami. Zarówno w służbie czynnej, jak i w rezerwie. Jak komentujecie zmiany ideologiczne, które w ostatnich latach dotykają siły zbrojne USA?
Żołnierze, z którymi rozmawiam, przyjmują to wszystko z wielkim rozgoryczeniem i z dużą złością. Każdy profesjonalny członek amerykańskich sił zbrojnych wie, że nasze wojsko ma się specjalizować w walce z wrogami Ameryki, a nie w prowadzeniu eksperymentów społecznych. Powiem więcej – armia powinna być ostatnią instytucją w państwie, w której ideolodzy mieliby grzebać. Zapewne większość naszych czytelników nie ma pojęcia, że do naszej armii zgłasza się teraz wiele osób chcących dokonać tzw. korekty płci. Tylko dlatego, że rząd federalny finansuje żołnierzom takie operacje…
Według danych przedstawionych w tym roku przez Pentagon na wszelkie procedury medyczne związane z „korektą płci” rząd federalny wydał od 2020 r. 26 mln dolarów. W tym czasie liczba członków sił zbrojnych cierpiących na dysforię płciową podwoiła się: z 1,8 tys. do 3,7 tys. Bardzo możliwe, że skoro armia płaci za takie „terapie”, to wielu rekrutów tylko dlatego idzie do wojska…
Część z nich rzuca armię tuż po takich operacjach, a potem mają zapewnioną za darmo opiekę zdrowotną do końca życia. Czy to może działać dobrze na morale ludzi, którzy zgłaszają się do armii USA z pobudek patriotycznych? Kiedyś choroby psychiczne, jak dysforia płciowa, się leczyło. Dzisiaj wygląda na to, że taką chorobę psychiczną się gloryfikuje w naszych silach zbrojnych i nie tylko. Nasze wojsko powoli zaczyna coraz bardziej przypominać skecz z komedii filmowej.
Dowiedz się więcej: Zmienne oblicze patriotyzmu w Europie
Niedawno rozmawiałem z ppłk. Matthew Lohmeierem, autorem książki „Irresistible Revolution. Marxism’s Goal of Conquest & the Unmaking of the American Military” („Zniewalająca rewolucja. Marksistowski Plan Podboju i Rozbrojenia Amerykańskich Sił Zbrojnych”). Lohmeier, pilot myśliwca, został zwolniony dyscyplinarnie z US Air Force po tym, gdy zaczął alarmować, że młodzi żołnierze są indoktrynowani przez lewicowych aktywistów.
„Momentem przełomowym było to, co się stało w 2020 roku po śmierci George’a Floyda – tłumaczył Lohmeier. – Ta sama aktywistyczna gorliwość, którą widzieliśmy podczas zamieszek, ujawnił się niestety wówczas także w szeregach sił zbrojnych USA. Wojskowi o radykalnie lewicowych poglądach przestali się kryć ze swoimi poglądami. Poczuli, że przyszedł przełomowy czas. W moim przypadku był to dowódca bazy. Ten człowiek okazał się radykalnym aktywistą lewicowym i otwarcie wspierał Black Lives Matter – organizację wprost marksistowską. Ten pułkownik zaczął sączyć do głów podwładnych treści antyamerykańskie, antyzachodnie i antykapitalistyczne. Słyszeliśmy o rzekomym »systemowym rasizmie« w USA, a w »filmach edukacyjnych«, z którymi mieli się zapoznawać żołnierze, można było usłyszeć, że biali ludzie są z natury rzeczy źli”.
Dochodzą do mnie podobne głosy. Siły zbrojne poddawane są coraz bardziej nachalnej indoktrynacji, co może przypominać wręcz komunistyczne metody. Dlatego mamy tak wielki problem z rekrutacją do sił zbrojnych. Często rozmawiam z młodymi ludźmi, którzy w innych okolicznościach byliby idealnymi kandydatami na żołnierzy. Ale słyszę od nich, że nie pójdą do armii, bo nie chcą brać udziału w tych eksperymentach społecznych i tolerować czyny uważane przez nich wręcz za zwyrodniałe. Dla nich ważna jest tylko flaga amerykańska – nie będą służyć pod flagą tęczową czy żadną inną. A niestety wszelkiej maści aktywiści LGBT na całego działają w amerykańskich siłach zbrojnych. Nic mnie nie obchodzi orientacja innych ludzi, dopóki ta tematyka nie zaczyna być wyciągana przez dowódców na pierwszy plan kosztem treningu.
Między innymi przez takie działania, przez takie neomarksistowskie eksperymenty, nasza armia gnije od środka, tak samo zresztą jak reszta kraju. Zamiast skupiać się tylko na pokonywaniu wrogów Ameryki, żołnierze są zaganiani na ideologiczne zajęcia. W czasach, gdy zgłosiłem się do wojska, takie historie były nie do pomyślenia. Nikogo wtedy nie obchodziło, czy ktoś ma taki, czy inny kolor skóry, taką czy inną orientację. Wszyscy służyliśmy pod amerykańską flagą, która nas jednoczyła. Ale teraz ważniejsze jest dzielenie żołnierzy na różne kategorie. Nic dobrego z tego nie wyniknie i rezultatem takich działań jest właśnie ogromny kryzys rekrutacyjny.
Może Cię także zainteresować: Wojsko musi defilować, żeby pokazać siłę
Wróćmy do chronienia VIP-ów. Co w tej pracy jest najtrudniejsze?
Nuda i rutyna, a zwłaszcza rutyna, która jest bardzo niebezpieczna. Łatwo popaść w rutynę, jeżeli dzień w dzień powtarza się te same kroki, procedury i nic się nie dzieje, to znaczy nie dochodzi do zamachów. Po jakimś czasie człowiek może się przyzwyczaić do myśli, że nic się nie ma prawa zdarzyć. Bo wszystko jest tak świetnie przemyślane. I tu się powinna wtedy zapalić czerwona lampka. Wpadnięcie w rutynę jest śmiertelnie niebezpieczne w świecie profesjonalnej ochrony VIP-ów. Rutyna pozwala potencjalnemu napastnikowi wykorzystać błędy, które zaczynamy popełniać.
Jak się ćwiczy odruch, by robić coś, co jest sprzeczne z naszym instynktem samozachowawczym? Na przykład rzucać się w kierunku nadlatującej kuli, a nie uciekać przed nią?
Najważniejszy jest dobór odpowiedniego kandydata. Tu kluczowe są testy psychologiczne. Bardzo niewiele osób jest w stanie pokonać taki instynkt samozachowawczy. Gdy ochranialiśmy premiera Allawiego, byliśmy po roku intensywnych ćwiczeń w tym kierunku. W trakcie naszej misji każdego dnia powtarzaliśmy ćwiczenia, aż to się stało nawykiem. Patrząc na nagrania z zamachu na prezydenta Trumpa, możemy dostrzec mnóstwo rażących braków w wyszkoleniu. Wyraźnie widać, że jedna z funkcjonariuszek Secret Service nie ma odpowiedniego przygotowania i wykształconych odruchów – ewidentnie nie włada dobrze bronią. Można u niej zauważyć (i nie tylko u niej) brak podstawowych umiejętności. Ona się chowa za innymi, kuli się ze strachu.
Mam też coraz większe wątpliwości w innej sprawie. Ten chłopak miał ze sobą karabin AR-15 z zupełnie podstawowym celownikiem. Dobrze wyszkolony żołnierz byłby w stanie oddać taki strzał bez celownika optycznego. Ale on? Wnioski, które nasuwają mi się na myśl, są bardzo niepokojące. Jeżeli zsumujemy to wszystko – nieprawdopodobna amatorszczyzna Secret Service, ignorowanie procedur i informacji o zauważeniu potencjalnego zamachowca, trudny strzał wykonany przez zupełnego laika – to wygląda to bardzo źle.
*Thomas „Drago” Dzieran był komandosem Navy SEALs, w trakcie służby w Iraku ochraniał m.in. premiera tego kraju Ijada Allawiego.