Nauka
Serce ma swój „mózg”. Naukowcy badają jego rolę i funkcje
20 grudnia 2024
Brak wiedzy jest jedną z przyczyn strachu, ale to, że poczytamy sobie o kulturze arabskiej na blogu, nie zatrzyma histerii wokół islamu i uchodźców. Dopiero prawdziwy kontakt z prawdziwym człowiekiem jest w stanie to zrobić – mówi Anna Wilczyńska, arabistka i blogerka.
Wywiad przeprowadzony w 2019 r. Przed wybuchem wojny rosyjsko-ukraińskiej i rozpoczęciem przez Rosję i Białoruś wojny hybrydowej z Polską, Litwą i Łotwą.
DOMINIKA KARDAŚ: W październiku 2018 r. współorganizowałaś w Krakowie konferencję Rethinking Refugees. Knowledge & Action, na której można było spotkać się nie tylko ze specjalistami od migracji, ale też z samymi uchodźcami. Skąd pomysł na takie wydarzenie?
ANNA WILCZYŃSKA*: W sierpniu wraz z mężem trafiliśmy na spotkanie o uchodźcach zorganizowane przez Sindhuję Sankaran, doktor psychologii, która pracuje na Uniwersytecie Jagiellońskim, a która sama jest migrantką z Indii i pracowała jako wolontariuszka na greckiej wyspie Lesbos. Najciekawsze w całej koncepcji było to, że w czasie spotkania połączyliśmy się przez Skype’a z osobami przebywającymi wówczas w greckim obozie Moria. Dla nas to była nowa jakość w temacie. Zazwyczaj na podobne wydarzenia zapraszany jest ekspert i tłumaczy kwestie związane z uchodźcami. Mało kto jednak oddaje głos samym zainteresowanym. A nam idea, żeby członkowie grupy wykluczonej mówili sami o sobie, jest bardzo bliska.
Wspólnie podjęliśmy inicjatywę powtórzenia tego wydarzenia na większą skalę. W trakcie przygotowań dołączyła do nas dr Karolina Czerska-Shaw z Instytutu Europeistyki; w ten sposób zawiązała się grupa, która przy pomocy wolontariuszy zorganizowała październikową konferencję. Zaprosiliśmy nie tylko akademików, ale też praktyków (np. Janinę Ochojską czy Marinę Hulię) oraz ludzi, którzy sami doświadczyli uchodźstwa w różnych krajach Europy, w tym w Polsce.
Potrzebujemy tego typu inicjatyw?
Bardzo. W 2015 r., kiedy rozpoczęły się wzmożone migracje do Europy, zaczęłam dostawać mnóstwo wiadomości: „Co jest z tymi muzułmanami?”, „Czy oni tu przyjadą?”, „Czy to faktycznie taki kryzys?”. Pytań było coraz więcej. Wtedy postanowiłam założyć bloga Islamista, który miał być rzetelnym źródłem wiedzy o polityce, kulturze i religiach Bliskiego Wschodu, przede wszystkim o islamie. Potem przyszły wyjazdy do obozów dla uchodźców w Niemczech, Danii, Libanie, Turcji, a w 2017 r. także do Syrii. Konferencja Rethinking Refugees była pójściem o krok dalej, próbą podzielenia się doświadczeniem.
Pytania, jakie dostawałaś, wynikały z niepokoju, co w obliczu kryzysu jest zrozumiałe. Ale jak poznanie islamu i kultury arabskiej może nam pomóc poradzić sobie z tym niepokojem?
Nie możemy zaczynać tłumaczenia konfliktów na Bliskim Wschodzie od ich skutków – a niestety tak to u nas wygląda. Wyjaśniamy relacje chrześcijańsko-muzułmańskie czy arabsko-europejskie od końca, czyli od migracji, od wojny w Syrii albo – co gorsza – od Państwa Islamskiego. Byłam bardzo zaskoczona, kiedy pierwszy raz prowadziłam warsztaty o kulturze arabskiej w liceum i zorientowałam się, że rozmawiam z ludźmi, którzy nie pamiętają ataku na World Trade Center. Nie mieli pojęcia, co go spowodowało oraz jakie jego skutki odczuwamy do dzisiaj. Jeżeli chcemy rozmawiać o rzeczach, które dzieją się w tym momencie na Bliskim Wschodzie, musimy wrócić do przyczyn.
W szkole nie otrzymujemy potrzebnej wiedzy?
Na lekcjach religii w ciągu 12 lat edukacji około 10 minut przeznaczane jest na naukę o islamie. W podstawie programowej mamy jedną lekcję poświęconą wielkim religiom niechrześcijańskim: islamowi, judaizmowi, buddyzmowi i hinduizmowi. To zdecydowanie za mało.
Drugi przedmiot, na którym uczymy się o świecie arabskim, to historia. Na sam islam poświęcona jest jedna godzina lekcyjna – o powstaniu religii, jej rozwoju, czasem o kulturze, filozofii i wynalazkach. Temat krajów arabskich wraca przy krucjatach, przy powstaniu Turcji osmańskiej, przy odsieczy wiedeńskiej – a potem cisza. Bardzo rzadko udaje się dojść do wydarzeń, które rozgrywają się dzisiaj.
Dlaczego o islamie mielibyśmy uczyć się więcej niż o innych religiach?
Nie mieści mi się w głowie, że mówimy tak dużo o rzeczywistości, o której nie mamy pojęcia. Rozumiem, że jest to odległa kultura, ale jeśli jakieś zjawisko budzi w nas tak silne emocje, jeśli się go boimy, to nie możemy odpuścić sobie rzetelnej edukacji na ten temat.
Polecamy: Wróżbiarstwo, astrologia, neokulty i islam. Chrześcijaństwo nie jest modne
Prowadzisz warsztaty o islamie dla młodzieży, a także szkolisz Policję i Straż Graniczną. Przekazanie wiedzy tak różnym od siebie grupom stanowi duże wyzwanie?
Niestety nie ma między nimi wielkiej różnicy, jeśli chodzi o poziom wiedzy na temat islamu. Kiedy pytam, w co wierzą muzułmanie, to wszyscy zaczynają wymieniać pięć obowiązków muzułmanina: modlitwa, post… albo zaczyna się temat alkoholu i poligamii. Dopiero po jakimś czasie dochodzimy do tego, że wyznawcy islamu wierzą w Allaha, czyli po prostu w Boga, i że pewne prawdy wiary nie różnią się wiele od chrześcijańskich.
Nie dziwię się, że licealiści posiadają znikomą wiedzę o islamie – system edukacji im tego nie zapewnia, a poza szkołą rzadko mają okazję poznać jakiegoś muzułmanina. Natomiast nasze służby mają kontakt z cudzoziemcami na co dzień, także z cudzoziemcami arabskojęzycznymi. Nie rozumiem, dlaczego do tej pory pojawiło się tak niewiele inicjatyw szkolenia naszych służb w tym temacie, skoro chcemy być państwem prawa i szacunku dla każdego.
Po co Straży Granicznej wiedza na temat kultury arabskiej? Przecież oni „tylko sprawdzają dokumenty”.
Jeśli chcemy odpowiednio potraktować kogoś, kto pojawia się na granicy, musimy mieć przynajmniej podstawową wiedzę o kraju pochodzenia tej osoby, o jej religii, o tym, jakie może mieć granice prywatności, co mogą powiedzieć nam poszczególne części jej garderoby. Nawet tak elementarna wiedza ułatwia pracę. Czasem wystarczy pokazać, że ma się szacunek dla czyjejś kultury poprzez drobne gesty, i zaczyna się zupełnie inna rozmowa. Zdarzyło mi się, że osoby przebywające w ośrodku dla cudzoziemców zaczynały płakać z radości, słysząc „dzień dobry” w swoim języku – bo nareszcie miały wrażenie, że ktoś je rozumie.
Wśród strażników zdarzają się osoby z uprzedzeniami?
Tak, ale pracując nad stanem wiedzy naszych służb, jesteśmy w stanie przynajmniej częściowo temu zaradzić. Chociaż spotykam też strażników, którzy są zainteresowani tematem, mają świadomość, że jest to wiedza, która może im się przydać. Niektórzy po szkoleniach wyrazili nawet chęć nauczenia się podstaw języka arabskiego.
Trzeba sobie powiedzieć, że Straż Graniczna nie ma łatwego życia. Jest naciskana z dwóch stron: z góry, przez przełożonych, którzy bezwzględnie stawiają na bezpieczeństwo, choć czasem dzieje się to kosztem respektowania praw człowieka, oraz z innej strony – przez społeczeństwo. Jeśli ktoś ogląda serial Wataha, może mieć wyobrażenie, że do Polski nieustannie próbują przedostać się liczne grupy nielegalnych imigrantów. Rzeczywistość jest zupełnie inna. Prawnicy, z którymi współpracuję, podkreślają, że osoby starające się o status uchodźcy w Polsce niemal w stu procentach legitymują się paszportem, a ich wjazd jest udokumentowany.
Boimy się tego, czego nie znamy?
Brak wiedzy jest jedną z przyczyn strachu, ale sama wiedza nie wystarczy. To, że sobie przeczytamy coś o islamie na blogu, może nie zniwelować obaw, nie wpłynąć na emocje. Często to one biorą górę. Mamy w Polsce sporą grupę ekspertów, którzy są w stanie rzetelnie wypowiedzieć się na temat islamu. Reakcje społeczne w latach 2015-2017 pokazały jednak, że właściwie nikt ich nie słucha.
Wiedza to pierwszy krok. Natomiast najważniejsze, co można zrobić, to dać sobie szansę, żeby poznać „innego”. Sama wiedza nie zatrzyma strachu ani histerii wokół islamu – moim zdaniem dopiero prawdziwy kontakt z prawdziwym człowiekiem jest w stanie to zrobić.
Czy nie jest tak, że – paradoksalnie – wiedza może czasem ten strach pogłębiać? Doniesienia o atakach islamskich radykałów na Bliskim Wschodzie i w Europie sprawiają, że boimy się coraz bardziej.
Na świecie jest ponad 1,5 mld muzułmanów. Islam jest drugą największą religią na świecie – jej wyznawcy stanowią około 23 proc. populacji i jest to niesamowicie różnorodna grupa. Nie dziwię się, że słysząc z jednej strony o potrzebujących w Syrii, a z drugiej o zamachach organizowanych przez bojówki walczące w imię religii na Bliskim Wschodzie, ludzie nie wiedzą, co myśleć o islamie. Ale dobrze byłoby zrozumieć, że prawdziwość jednej informacji – tej o zamachach – nie wyklucza prawdziwości drugiej – że ofiary wojny naprawdę potrzebują pomocy.
Świat arabski jest ogromny, bardzo skomplikowany i pełen sprzeczności. Zanim wrzucimy wszystkich do jednego worka i zaczniemy wyciągać pochopne wnioski, idźmy do najbliższego centrum muzułmańskiego, przekonajmy się, jak to wygląda lokalnie. Najlepszym sposobem jest zobaczyć to, co mamy najbliżej, i przekonać się, czy faktycznie jest to coś strasznego.
Myślisz, że w ten sposób będziemy umieli otworzyć się na obcą kulturę?
Przede wszystkim chodzi mi o to, żeby ludzie zaczęli myśleć sami, żeby wyciągali własne wnioski na podstawie faktów, a nie cudzych opinii. Nie do końca wierzę w to, że w krótkim czasie jesteśmy w stanie wpłynąć na nastawienie społeczne wobec muzułmanów i migrantów, ale wierzę, że możemy wpłynąć na zachowanie wobec nich. Jeżeli po jakimś tekście czy wydarzeniu ktoś, przechodząc ulicą, nie ściągnie muzułmance chustki z głowy albo nie napluje na chodnik przed muzułmaninem, to będzie to sukces. Nastawienie może zmieniać się bardzo długo, ale pracę nad zmianą zachowania możemy wykonać już teraz.
Warto przeczytać: Nowy islamski świat. Czy kraje Półwyspu Arabskiego wyznaczą trendy rozwojowe?
Uczysz Polaków o kulturze arabskiej. Ale czy nie powinno się raczej obcokrajowców uczyć o kulturze polskiej, żeby łatwiej było im funkcjonować w naszym kraju?
Integracja musi działać w dwie strony. Staramy się tak organizować wydarzenia, żeby zapraszać do spotkania zarówno społeczność goszczącą, jak i migrancką. Podczas konferencji Rethinking Refugees zrobiliśmy śniadanie, w czasie którego kucharze-migranci z różnych krajów gotowali swoje dania dla miejscowych. Chcemy doprowadzać do sytuacji, w której „nasi” spotykają się z „obcymi” – najlepiej przy wspólnym stole.
Po Dniu Islamu dostaję zawsze mnóstwo wiadomości: „Jest Dzień Islamu w Kościele katolickim, a kiedy będzie Dzień Katolicyzmu w islamie?”. Muzułmanie w Polsce są otoczeni polską kulturą. Ich społeczność jest zbyt mała i zbyt rozproszona, by zupełnie się odizolować. Dlatego często odpowiadam, że dla muzułmanów w Polsce codziennie jest Dzień Katolicyzmu. A tak poważnie, to inicjatywy tego typu są podejmowane są już od kilku lat. Dzień Chrześcijaństwa wśród muzułmanów w Polsce zainicjowali muzułmanie z Katowic.
Podziwiamy kraje zachodnie jako wielokulturowe – często nie widzimy jednak, że te kultury żyją obok siebie, zupełnie się nie znając. Czy w Polsce możliwy jest taki scenariusz?
Wszystko zależy od tego, jak będziemy kształtować relacje pomiędzy społecznością goszczącą a migrantami czy społecznościami mniejszościowymi. Bo proces izolacji jest efektem konkretnych decyzji i działań, lub ich braku. Często myślimy, że migracja to tylko napływ mieszkańców ubogiego Południa do państw bogatej Północy, ale przyczyn, dla których ludzie zmieniają miejsce zamieszkania, jest cała masa.
W Polsce trendy migracyjne wyglądają inaczej niż na Zachodzie. Nie uważam, że jesteśmy skazani na powielanie błędów francuskiego czy niemieckiego modelu integracyjnego, bo tamtejsze migracje miały zupełnie inne podłoże. Do polskich miast przyjeżdża sporo osób wykształconych, o wysokich kwalifikacjach. Bardzo często w stosunku do siebie używają określenia „ekspaci” zamiast „imigranci”.
Nie lubimy słowa „imigrant”?
Jasne, nikt być nie chce imigrantem, zwłaszcza jeśli pochodzi z zamożnego kraju czy przyjeżdża do pracy na wyższym stanowisku. Po 2015 r. słowa „imigrant” i „uchodźca” obarczyliśmy bagażem negatywnych skojarzeń. Teraz nazwać kogoś „migrantem” to najgorsza obelga, więc powstają nowe określenia.
Sytuacja kobiet w kulturze arabskiej budzi wiele kontrowersji. Jak uczyć tolerancji wobec wyznawców islamu, którzy często traktują kobiety jako obywateli drugiej kategorii?
Istnieje bardzo dużo gałęzi islamu i stosunek do praw kobiet wśród ich wyznawców jest rozmaity. Moja teza jest taka, że jak długo kraje arabskie nie zaczną umożliwiać kobietom edukacji i dawać im możliwości pełnego uczestniczenia w życiu społecznym, tak długo pozostaną Trzecim Światem.
Ale sytuacja kobiet w świecie arabskim przechodzi teraz ogromną transformację: działają muzułmańskie ruchy feministyczne, kraje arabskie decydują się na zmiany w prawie. Niestety dla mediów to mało popularny temat. Jako czytelnicy wolimy utrwalać sobie w głowach znajome schematy, więc wizerunek uciśnionej kobiety muzułmańskiej trzyma się mocno. Pewnie, są takie regiony i takie kraje, gdzie sytuacja kobiet jest skandaliczna. To tym smutniejsze, że bez kobiet świat arabski zapewne by się rozpadł.
Dlaczego?
Na Bliskim Wschodzie od lat toczy się kilka konfliktów naraz. W dużej mierze biorą w nich udział mężczyźni, więc cały ciężar radzenia sobie ze skutkami tych konfliktów – budowania pokoju, edukacji pokolenia powojennego, odbudowy gospodarki – spoczywa na kobietach. W Syrii spotkałam wiele kobiet, które nie wierzyły, że w wieku 40, 50 lat są w stanie po raz pierwszy w życiu podjąć pracę poza domem. Ale okazało się, że świetnie sobie poradziły. Spotkałam też takie, które zaczęły prowadzić kobiece grupy wsparcia psychologicznego – nie tylko dla swoich sąsiadek, ale też dla kobiet innej religii, innego pochodzenia etnicznego. Nieważne było, po której stronie Aleppo ktoś mieszkał – po rządowej czy po rebelianckiej.
Wolontariuszki pomocy humanitarnej w Damaszku wielokrotnie mi powtarzały, że syryjskie kobiety przekazują sobie nawzajem pewną zdolność – gdy kolejne dyktatury i konflikty próbują je złamać, one pozostają silne i odbudowują to, co przepadło. W tych kobietach drzemie niesamowita energia i nieodkryty potencjał.
Pomimo różnic między światem zachodnim i arabskim „pieniądze zawsze się zgadzają”. Czemu w biznesie nie przeszkadzają nam „burki”?
Pieniądze mają niezwykłą moc wywoływania wybiórczej ślepoty. Podczas ważnych spotkań – takich jak ostatnia wizyta papieża Franciszka w Zjednoczonych Emiratach Arabskich czy wizyta Emmanuela Macrona w Egipcie – dużo mówi się o wolności i prawach człowieka. Ale jest to listek figowy, którym przywódcy krajów zasłaniają swoje interesy.
Zazwyczaj wygląda to tak, że oferujemy gadkę o prawach człowieka komuś, komu za chwilę sprzedamy karabiny i granaty. Dobrze to widać na przykładzie Emiratów. To kraj uwikłany w krwawy konflikt w Jemenie, czerpie też ogromne zyski z handlu bronią. Mimo to nikomu nie przeszkadza, żeby tam otwierać firmy, drogie hotele, filie największych uniwersytetów na świecie czy organizować międzynarodowe imprezy.
Natomiast kiedy do Europy napływają uchodźcy z miejsca, gdzie sprzedajemy broń, mamy pretensje do wszystkich, tylko nie do tych, którzy odpowiadają za handel bronią. Wiele państw sprzedawało broń do Syrii, a wszyscy się dziwią, skąd uchodźcy i terroryzm.
W debacie publicznej nie brakuje głosów, że imigranci i uchodźcy to dobrzy, niewinni ludzie, którzy szukają schronienia i chcą się zaprzyjaźnić. Ale czy naprawdę nie ma się czego bać?
W kwestii migracji jest trochę tak, że zbierzemy to, co zasialiśmy. Przeprowadzono ostatnio badania, w których zrobiono skany mózgu osobom przejawiającym radykalne postawy. Na ich podstawie stwierdzono, że jednym z głównych czynników wpływających na radykalizację poglądów jest wykluczenie społeczne. To jest coś, czego bym się obawiała w Polsce. Jeśli będziemy prowadzić do izolacji mniejszości, pogłębiać polaryzację warunków ekonomicznych między najbogatszymi i najbiedniejszymi, to ktoś, kto będzie czuł się wyrzucony poza margines, prędzej czy później sięgnie po radykalne środki. Jeżeli zajmiemy się polityką integracyjną, nie mamy się czego obawiać.
Nawet wśród części Polaków panuje stereotyp, że jesteśmy krajem ksenofobów i rasistów. Czy jesteśmy w stanie go zmienić?
Przez długi czas myśleliśmy o sobie jako o kraju bardzo gościnnym. Teraz trend się odwrócił: dużo mówimy o niechęci wobec obcych panującej wśród Polaków. Przy okazji badania przeprowadzonego przez Michała Bilewicza z Centrum Badań nad Uprzedzeniami pojawiło się wręcz stwierdzenie, że w Polsce „muzułmanie to już tradycyjnie nienawidzona grupa”. Dla mnie to bardzo niepokojący trend, dlatego staram się skupić na pomysłach, jak nie dopuścić do utrzymania się tej „tradycji”. Mamy tu duże pole do działania. Skoro wysoki odsetek Polaków ma problemy z islamem, to znaczy, że wielu z nich mogłoby chcieć się czegoś o islamie dowiedzieć.
Czy nie jest tak, że etykietkę kraju nietolerancyjnego przykleja ta „lepsza” część obywateli grupom mniej wykształconym i mniej majętnym?
Mówiąc, że tylko ubożsi obywatele są islamofobami czy ksenofobami, przyczyniamy się do polaryzacji na kolejnym poziomie: między liberalną, wykształconą częścią Polaków, która uważa się za bardzo tolerancyjną, i „biedotą”, która wyciąga widły na widok kogoś o ciemniejszym kolorze skóry. Prowadząc wszelkie projekty edukacyjne, staramy się pamiętać o tym, że w Polsce nie mieszkają tylko młodzi liberałowie. Wiemy, że musimy tworzyć takie spotkania, w których wezmą też udział osoby mające wątpliwości wobec migrantów czy muzułmanów.
Chcemy, żeby to była okazja do ćwiczenia kultury spotkania. Żebyśmy w momencie zetknięcia z drugim człowiekiem nie patrzyli w pierwszej kolejności na to, co jest w nim najdziwniejsze. Żebyśmy szukali rzeczy wspólnych, a nie różnic. Bez tego nigdy nie stworzymy społeczeństwa prawdziwie zintegrowanego – ani z cudzoziemcami, ani bez nich.
Polecamy: Granice tolerancji. Prawa mniejszości a prawa większości w Wielkiej Brytanii
*ANNA WILCZYŃSKA – arabistka, autorka bloga Islamista. Zajmuje się edukacją na temat islamu i kultury arabskiej oraz pomocą integracyjną dla cudzoziemców w Polsce. Od 2014 r. regularnie odwiedza obozy dla uchodźców w Europie i na Bliskim Wschodzie.