Prawda i Dobro
Powódź 2024. Zalew wzajemnych oskarżeń i hipokryzji
12 listopada 2024
Propozycja kontroli nad treściami dla nieletnich jest próbą zmaterializowania wizji, według której rozwój dzieci ma się odbywać w bezpiecznej przestrzeni, a my, dorośli, możemy ją zapewnić. Świetna opowieść, ale nie ma żadnego związku z rzeczywistością, a najmniej z obecnym rozszerzonym cyfrowo światem i serwisami społecznościowymi – stwierdza dr Grzegorz Stunża z Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Gdańskiego w rozmowie z Krystyną Romanowską.
Krystyna Romanowska: Dokładnie za dwa lata (w październiku 2027 roku) wchodzi w życie prawo unijne wymagające, aby strony internetowe uniemożliwiały nieletnim dostęp do materiałów pornograficznych. W Hiszpanii już funkcjonuje aplikacja Digital Wallet Beta (Cartera Digital Beta). Ma ona blokować nieodpowiednie treści. Myśli pan, że ten system będzie skuteczny? Konserwatyści biją na alarm, że oto zaczyna się cyfrowa cenzura!
Grzegorz Stunża*: Nie jestem przekonany, że tylko konserwatyści. Mogą to być także liberałowie: „Masz prawo wszystko sprzedać i wszystko kupić”. Albo hakerzy ze swoim infoanarchizmem: „Informacja chce być wolna”. O ile nikt nie kwestionuje, że dzieci nie powinny mieć łatwego dostępu do szkodzących im treści (przemocy, pornografii), o tyle „elektroniczny nadzór” proponowany nam przez urzędników unijnych zaczyna być mocno niepokojący.
Ta propozycja kontroli nad treściami dla nieletnich jest próbą zmaterializowania wizji, według której rozwój dzieci ma się odbywać w bezpiecznej przestrzeni, a my, dorośli, możemy ją zapewnić. Świetna opowieść, ale nie ma żadnego związku z rzeczywistością, a najmniej z obecnym rozszerzonym cyfrowo światem i serwisami społecznościowymi.
Dowiedz się więcej: Fake newsy pod lupą. Kontrowersje wokół social mediów
Izolacja? To nie o nią ma nam chodzić?
Możemy izolować ludzi od pewnych informacji, ale w ten sposób możemy też dać im „kopa”, żeby szukali właśnie tych zakazanych. Tutaj rodzą się także następne pytania do dyskusji o demokracji w ogóle: która informacja powinna być dostępna, czy także ta nawołująca do zabijania? Jakie są granice swobody wypowiedzi i dyskusji publicznej? Czy możemy pozwolić sobie na to, żeby wolność słowa w dzisiejszych czasach tak po prostu ograniczyć? Czy wystarczy do tego użyć pewnych narzędzi, jak te z Hiszpanii? I czy to rzeczywiście pozwoli na ochronę dzieci?
Ale zgodzi się pan, że szkodliwych treści jest więcej, a ich wpływ na psychikę – zwłaszcza młodszych – dzieci jest zdecydowanie negatywny.
Nie jestem przekonany, czy prosta technologiczna blokada będzie skuteczna. Wrzucam kamyczek do ogródka rodziców (to dobra głęboka relacja z dzieckiem jest skuteczną obroną przed zagrożeniami technologii), nauczycieli, pedagogów, ale także nas wszystkich. Nie do końca chodzi nawet o higienę cyfrową – bo to pojęcie zrobiło ostatnio dużą karierę. Mówiłbym raczej o kulturze komunikowania i konsumpcji informacji. W moim przekonaniu tracimy zbyt dużo czasu właśnie na konsumowanie informacji, zamiast na ich twórcze wykorzystanie, chociaż mamy dostęp do narzędzi, o jakich wizjonerom w przeszłości się nie śniło.
Dzisiejsze pokolenie alfa, a potem beta, będzie dorastało w rozszerzonej rzeczywistości z asystentami AI. Zarówno w warstwie dźwiękowej, jak i wizualnej. Czeka nas również hiperpersonalizacja dostępu do mediów. Od jesieni 2024 roku wszyscy subskrybenci GPT-4o będą mieli dostęp do nowego systemu komunikacji głosowej z botem, de facto osobistym asystentem. A teraz wyobraźmy sobie, że każdy człowiek ma dostęp do czegoś takiego. Żyjemy w skomplikowanym świecie. Blokady cyfrowe – jako jedyna bariera przed szkodliwymi treściami – są nic nieznaczącymi gestami, za którymi – w moim przekonaniu – nie pójdzie żadna skuteczna ochrona.
Oby się pan mylił.
Polecamy wystąpienie Rafała Aleksandrowicza na naszym kanale: HOLISTIC TALK: Krok do / od Wolności
Zdaję sobie sprawę z pomysłowości młodych ludzi, jeśli chodzi o obchodzenie systemu. Odkryją i tym razem jakiś skuteczny sposób. Tak jak znajdują drogę do nielegalnego zakupu alkoholu, chociaż nie mają 18 lat.
Mam też problem z tym wiekiem 18 lat. Czy to oznacza, że nie przygotowując do tego, z czym ma się zmierzyć młody człowiek w przyszłości i stosując wyłącznie blokady, naprawdę uznamy, że jest gotowy przyjąć „mocne”, dorosłe treści, bo wczoraj miał „osiemnastkę”? Nakładka, aplikacja, system weryfikacji są tylko niedoskonałym protezami, które nigdy nie zastąpią właściwego procesu przekazywania wartości, a przede wszystkim dobrych i głębokich relacji z mądrymi dorosłymi. I mówię to z całą odpowiedzialnością jako pedagog mediów.
Polecamy: Nauka ukrywana za paywallem. Trwa walka o jawność badań naukowych
Lekceważy pan zalecenia Amerykańskiego Towarzystwa Pediatrycznego, skrupulatnie wyliczające, ile godzin odpowiednio do wieku dziecko powinno spędzać przed ekranem?
Prawdę mówiąc, uważam za dyskusyjne takie podejście pediatryczno-psychiatryczne, które zresztą jest co jakiś czas uaktualniane. Preferuję bardziej zindywidualizowany ogląd sytuacji. A co, jeżeli naszemu dziecku żyje się dobrze, radzi sobie ze szkołą, ma znajomych w sieci i poza siecią, uprawia sport? Czy wówczas mamy mu zezwalać na dostęp do urządzeń bez limitów?
Uważam, że lepszym sposobem jest wyznaczanie ram korzystania ze sprzętu. Z elastycznym rodzicielskim podejściem. Moim zdaniem dorośli za dużo skupiają się na blokadach, zamiast myśleć o wartościach humanistycznych, pytaniach egzystencjalnych, trosce o drugiego człowieka. Powtórzę: blokowanie dostępu, czasami rzeczywiście wskazane, bez umocowania w humanistyczno-społecznym fundamencie, jest szkodliwe. To wszystko powinno odbywać się w nieustannym dialogu i relacji z młodym człowiekiem. To jest podstawa.
Polecamy: Cenzurowanie klasyki literackiej. Poprawnościowy terror czy etyczne zobowiązanie?
Czyli „nawiąż relację, a potem sprawdzaj”?
Coś w tym stylu. Cenzura prewencyjna nie jest sposobem na spotkanie w przyszłości samodzielnego, krytycznie myślącego człowieka. Co nie oznacza, że ja sam nie stosuję narzędzi kontroli korzystania przez moje dzieci z sieci i aplikacji. Zawsze staram się to jednak robić elastycznie i z wykorzystaniem dialogu. Oczywiście buduję w nich pozytywne cyfrowe nawyki. Tym bardziej że widzę, jak mój dziewięciolatek powoli przerasta mnie w używaniu narzędzi, o których istnieniu nie miałem pojęcia.
Technologia wyprzedza bowiem nasze myślenie o kontroli. Wizja „ochronimy was jednym cięciem” jest utopią, ponieważ zadaniem rodziców i pedagogów jest przygotowanie młodych ludzi do życia w skomplikowanej przyszłości. Do rozwijania kompetencji społecznych i takich, które pozwolą poruszać się w sieci: umiejętności ignorowania fake newsów, znajdowania treści istotnych, niepoddawania się bullingowi czy zwykłej autokontroli czasu spędzanego w zapośredniczonej medialnie rzeczywistości.
W trzecim sezonie kultowego futurystycznego serialu Black Mirror, w często cytowanym odcinku Nosedive (Na łeb na szyję) z 2016 (!) roku, poznajemy historię młodej popularnej dziewczyny, która spada z drabiny społecznej, zrzucona przez system społecznego oceniania. Taka będzie nasza przyszłość?
Prawdę mówiąc, tę unijną kontrolę, o której mówiliśmy na początku, w ciągu najbliższych lat może dzielić niewielka odległość od chińskiej nadkontroli. A może przesadzam? Bo kto wie, czy za 20 lat nie będziemy żyli w podobnych systemach?
Polecamy: Cenzura jest dziś podobna do tej z czasów komuny. Jedna znacząca różnica
Proszę zwrócić uwagę na ostatnią dyskusję o monetyzowaniu kontaktów z nauczycielami w szkole. Rodzice przestraszyli się, że aplikacje, na jakich opiera się system szkolny, mają być płatne, chociaż chodzi tylko o niektóre funkcje w smartfonach. A ja mam do tego następne pytania: kto jest właścicielem informacji dotyczących uczniów, ich stopni, osiągnięć, uwag? Kto jest właścicielem treści wiadomości, w których mogą być ukryte wrażliwe dane na temat uczniów i rodziców? Jak mogą one zostać użyte w przyszłości? Jaka jest nad tym społeczna kontrola? Co zrobimy, jeżeli te informacje w przyszłości zostaną użyte przeciwko nam i naszym dzieciom?
Warto siebie uświadomić, że na platformach takich jak Librus czy Vulcan mamy zapisane prawie całe życie dorastającego dziecka. Gdyby była możliwość połączenia tych danych na przykład z dokumentacją medyczną, poglądami politycznymi (a AI może to zrobić momentalnie), to mamy profile wszystkich obywateli.
I jaki film widzimy przed oczami? Stary dobry Raport mniejszości, czyli tropienie przedzbrodni. A idąc dalej: przewidywanie ludzkich losów, kwestia wysokości ubezpieczeń, ustalanie odgórne, kogo warto wpuszczać na studia publiczne, żeby państwo nie straciło pieniędzy. To są wszystko realne problemy, z którymi już zaczynamy się mierzyć. Chociaż może to brzmieć jak teoria spiskowa, warto stawiać podobne pytania. W dobie udoskonalania AI i powszechnego dostępu do mediów należy rozwijać kompetencje obywatelskie. Trzeba zadbać o przygotowanie do niewiadomej, niepewnej przyszłości. Do życia z dostępem do nadmiaru danych oraz do gromadzenia ich coraz więcej na nasz temat przez firmy i instytucje. Tu nie wystarczą uproszczone propozycje blokady określonych treści.
* Dr Grzegorz Stunża – edukator medialny, adiunkt w Pracowni Edukacji Medialnej w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu Gdańskiego. Prezes Polskiego Towarzystwa Edukacji Medialnej. Zajmuje się szeroko rozumianą edukacją medialną i edukacją kulturalną.
Może Cię także zainteresować: Uzależnienie dzieci od ekranów. Potrzebne są analogowe alternatywy dla świata cyfrowego