Humanizm
Życie to nie bajka, ale istnieje narrator. Wewnętrzny głos umysłu
21 grudnia 2024
Po Białymstoku trzeba przypomnieć, na czym polega chrześcijaństwo. Księża i biskupi powinni iść do mediów, w tym prawicowych, i mówić dobitnie: Agresja, nienawiść, atakowanie osób nieheteroseksualnych jest grzechem
KATARZYNA DOMAGAŁA, SZYMON PIEGZA: Oglądał pan zdjęcia z pierwszego Marszu Równości w historii Białegostoku?
PROF. BOGDAN DE BARBARO: Z przejęciem i trwogą. Próbowałem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio byłem w swoim życiu tak przerażony tym, co się dzieje w Polsce. I uzmysłowiłem sobie, że groza sytuacji była dla mnie porównywalna – wiem, że to może zabrzmieć nadmiarowo – z czasami stanu wojennego. Od ponad 30 lat nie miałem tak silnego poczucia, że w Polsce dzieje się coś równie groźnego i zatrważającego. W społeczeństwie zostały uaktywnione jakieś mroczne, niebezpieczne obszary (prof. de Barbaro mówił o tym w wywiadzie dla Holistic.news w zeszłym roku – red.).
Może być jeszcze gorzej?
Mam poczucie, że panuje coraz większe przyzwolenie na otwartą nienawiść, wykluczanie i agresję czynną. Grozi nam, że się do tego przyzwyczaimy i że zwyciężą w nas instynkty plemienne.
Spirala nienawiści rozkręca się na dobre, a politycy albo nie chcą, albo nie potrafią jej zatrzymać. Nie oznacza to, że nie dostrzegam prób działania przeciwko żywiołowi nienawiści, ale nie mam poczucia, by były one skuteczne.
Oczywiście na to co się dzieje, można patrzeć z różnych perspektyw. Mnie najbliższe są trzy spojrzenia: psychiatry/psychoterapeuty, chrześcijanina i obywatela.
Czym różnią się te punkty widzenia?
Jako psychiatrę i psychoterapeutę interesuje mnie przede wszystkim, czym obecnie uwarunkowany jest wzrost nienawiści i agresji. Co dzieje się w psychice człowieka, że jest gotów bić słabszego? Z kolei jako obywatel, widzę, że okoliczności społeczne, kulturowe, polityczne w naszym kraju sprzyjają tak niebezpiecznym wydarzeniom, jak to, co zdarzyło się podczas tęczowego marszu w Białymstoku.
Co konkretnie ma pan na myśli?
Nawet jeśli ze strony przedstawicieli władz padają słowa, które mogłyby świadczyć o nieaprobowaniu aktów bandyckich, to wypowiedzi te są do tego stopnia relatywizowane, że trącą hipokryzją. To sprawia, że w przestrzeni publicznej może pojawiać się zdanie w rodzaju „Wprawdzie potępiam kopanie kobiet i dzieci, ale nie byłoby tych zachowań, gdyby nie było marszu LGBTQ”. Taka teza jest fałszywa, obłudna i podła. Dlatego atak na Marsz Równości uważam za niepokojącą zmianę granicy – i to w najwyższym stopniu – między tym, co społecznie dopuszczalne a niedopuszczalne.
A co pan widzi jako chrześcijanin?
Dla mnie Ewangelia jest głębokim wezwaniem do miłości i miłosierdzia, do otwarcia na innego. Gdy księża legitymizują agresję wobec osób homoseksualnych, jakoby broniąc świętości wiary chrześcijańskiej, to ja myślę, że w ten sposób osłabiają piękno i moc przekazu ewangelicznego.
Jest dla mnie jakimś bolesnym paradoksem, że dozwolone jest przyozdabianie Matki Boskiej w stroje pełne brylantów i w złotą koronę. Z kolei obraz Matki Boskiej z tęczową aureolą oznaczającą otwarcie wobec każdego – także Innego – miałby być bluźnierstwem? Nie jestem teologiem, ale domyślam się, że Matce Chrystusa jest bliżej do tych bitych i poniżanych niż do tych, co ją przyozdabiają w złotą koronę, widzą w niej Królową Polski i lżą tych, którzy są w mniejszości.
W kontekście wydarzeń z Białegostoku dostrzegam jeszcze inny istotny mechanizm psychologiczny. Mianowicie: w każdym człowieku istnieje uczucie, które można nazwać lękiem przed Innym. Chętnie wykorzystują to niektórzy politycy, szukając w różnych grupach społecznych kozła ofiarnego, którego wskazują jako Obcego. W ten sposób sterują lękiem, a w następstwie – naszą agresją, która ten lęk (świadomy lub nie) zakrywa.
Na czym polega mechanizm kozła ofiarnego?
W Biblii sens rytuału kozła ofiarnego polegał na odkupieniu winy własnej. Dziś w przestrzeni społecznej mechanizm ten polega na znalezieniu słabszych, a mocniejszym pozwala czuć się dobrze, gdy wyrażają agresję. Takie zjawiska można obserwować w klasie szkolnej, w plutonie wojskowym, ale także w całych społeczeństwach, w których łatwo uruchomić nieświadome lub świadome poczucie krzywdy, gniew czy poczucie winy.
Ci, którzy składają kozła w ofierze, to zarówno politycy, jak i Kościół, który – zmagając się z aferami pedofilskimi – dzisiaj szczególnie potrzebuje odkupienia win…
Nie wykluczam, że rozmywanie różnicy między pedofilią a homoseksualizmem jest na rękę niektórym przedstawicielom Kościoła. Tu trzeba jednak podkreślić, że czyn pedofilski z punktu widzenia prawa jest przestępstwem, z punktu widzenia medycznego – patologią, a z punktu widzenia etycznego – czymś skrajnie podłym i brzemiennym w dramatyczne skutki dla ofiary. Natomiast homoseksualizm nie jest przestępstwem (przynajmniej w Europie) ani patologią i nikomu nie wyrządza zła.
Po tym, co zobaczyłam w ubiegłym tygodniu, zwyczajnie zaczęłam się bać uczestniczyć w tęczowych marszach. Sami protestujący mówili: „Myśleliśmy, że nas zabiją”.
Ten strach jest zupełnie naturalny, bo jakże nie bać się brutalnej agresji. Kłopot w tym, że pani lęk dodaje siły kontrmanifestantom, a wręcz wywołuje u nich radość. Wygląda to następująco: nienawiść narodowców wywołuje lęk w ludziach o pokojowych poglądach i wzmacnia grupy propagujące agresję.
Niebezpieczeństwo tego mechanizmu polega na tym, że to nie są tylko przyczyna i skutek. W tym wypadku skutek wzmacnia przyczynę. Ci, którzy interesują się historią XX w. – a w szczególności przyczynami rozwoju faszyzmu w Niemczech – doskonale wiedzą, że motywy psychologiczne odgrywają bardzo istotną rolę w takich zjawiskach.
I jeśli tej spirali nienawiści nie zatrzyma skutecznie Kościół ani partia rządząca, to będzie się ona rozkręcać. Właściwie trudno mi zrozumieć, dlaczego ta oczywista okoliczność jest przeoczona przez tych, którzy za Polskę odpowiadają.
Ale przeciętny obywatel nie zdaje sobie z tego sprawy, zatem może paść ofiarą tych mechanizmów…
Niestety. Dla politologów czy socjologów – choć zapewne nie dla wszystkich – sytuacja ta jest czytelna, lecz dla zwykłych ludzi, którzy uwierzyli, że osoba homoseksualna stanowi zagrożenie dla niej i jej zbawienia, zagrożenie dla Polski i jej dobrobytu, wygląda to zupełnie inaczej.
Jak?
Wielu Polaków objaśnia sobie skomplikowany współczesny świat, pełen zagrożeń, konfliktów i niejednoznaczności, w sposób uproszczony. Proszę zauważyć, o ile prościej i wygodniej dać się uwieść hasłami: „Polska dla Polaków”, „Pedały i lesby to patologia” lub innymi ohydnymi sformułowaniami, niż dostrzegać i próbować zrozumieć napięcia międzykulturowe czy inne problemy XXI w.
Czy jest szansa, by zatrzymać spiralę nienawiści?
Szansa zatrzymania spirali nienawiści będzie większa, gdy nas – ludzi świadomych tego zjawiska – będzie więcej i gdy będziemy dawać wyraz temu, co się dzieje. Niedawno uczestniczyłem w Festiwalu SLOT w Lubiążu pod Wrocławiem i jestem pod wrażeniem energii młodych ludzi: otwartych, wrażliwych, ciekawych świata, twórczych, po prostu dobrych.
Sugeruje pan zatem, by nienawiść zwalczać prostymi aktami solidarności i miłości?
Właśnie tak. W tym sensie można powiedzieć, że odwaga i solidarność są najlepszym antidotum na zło.
„Zło dobrem zwyciężaj” – mówi przecież Ewangelia.
Jeżeli będzie nami kierować fundamentalna wskazówka etyczna „odróżniaj dobro od zła i czyń dobro”, jeżeli będziemy w stanie się solidarnie jednoczyć, to za rok czy dwa będzie mniej powodów do lęków. Jeżeli nie, wygrają nacjonalizm i agresja. Niezależnie od tego, czy są one wynikiem homofobii, manipulacji polityków, efektem działalności rosyjskich trolli czy bierności Kościoła polskiego.
A agresja i nacjonalizm skąd się biorą?
Trudno o uogólnienia. Bo wśród polskich nacjonalistów są tacy, którzy wychwalają Hitlera i nie przeszkadza im, że tenże w 1939 r. domagał się, by – cytuję – „bezlitośnie nieść śmierć mężczyznom, kobietom i dzieciom polskiego pochodzenia”. Więc nie trzeba być psychologiem, by domyślać się u tych osób niedoboru prostej logiki.
Ale są i tacy, którzy być może sami w dzieciństwie doznali zranień i byli ofiarami agresji, a teraz szukają rewanżu. Są i tacy, którzy tak zostali wychowani i myli im się patriotyzm z nacjonalizmem. Są i tacy, którzy potrzebują być w grupie z silnym przywódcą, bo wtedy myślą, że sami są silni.
Wielu psychoanalityków będzie w agresji widzieć potęgę thanatos – popędu śmierci i destrukcji. Można by tak jeszcze wymieniać inne wyjaśnienia i okoliczności, ale być może wspólnym mianownikiem postaw ksenofobijnych i agresywnych jest głęboko skrywany lęk. Agresja jest wówczas reakcją na ten lęk i pełni funkcję mechanizmu obronnego.
Powiedział pan wcześniej, że nienawiść, która jest w narodowcach, rozwija się za przyzwoleniem Kościoła. W końcu abp Tadeusz Wojda przed marszem w Białymstoku wprost ostrzegał mieszkańców przed środowiskami LGBTQ.
Nie wszyscy duchowni mają takie samo stanowisko wobec tych spraw. Na przykład prymas Polski abp Wojciech Polak czy abp Grzegorz Ryś myślą zupełnie inaczej, podobnie księża, którym bliska jest otwartość polskiego Kościoła wyrażana przez „Tygodnik Powszechny”.
Niestety często się zdarza, że Kościół przyłącza się do agresji wobec osób LGBTQ. Dla mnie to jest bardzo bolesne, bo prowadzi do wielu osobistych tragedii tych, którzy czują związek z Kościołem, a czują się nie tylko odrzuceni, ale wręcz atakowani przez księży. A w efekcie Ewangelia miłości zostaje zasłonięta strategią walki.
Dzień po marszu rzecznik Konferencji Episkopatu Polski wydał komunikat, w którym wyraził jednoznaczną dezaprobatę wobec aktów agresji.
Była to dla mnie dobra wiadomość, ale niewystarczająca. To dotyczy również tego kontekstu politycznego, czyli związku pomiędzy partią rządzącą, Kościołem a Radiem Maryja. Nie da się od tego abstrahować. Dla mnie to okoliczność, ten mariaż tronu z ołtarzem mnie, jako chrześcijanina, żenuje, zawstydza i upokarza. Marzę o tym, żeby polskie władze kościelne jak najszybciej doprowadziły do rozwodu z tronem i nie dlatego, że mi się ten tron nie podoba, tylko dlatego, że ten związek nie jest ani dobry dla Kościoła, ani dla państwa.
W takim razie, jak – według pana – powinni zachować się polscy duchowni?
Rolą Kościoła jest jednoznaczne powiedzenie „stop” agresji. I zbudowanie tamy w tej powodzi nienawiści. Po Białymstoku trzeba przypomnieć, na czym polega chrześcijaństwo. Chciałbym, by przedstawiciele Kościoła częściej pojawiali się w radiu i telewizji, w mediach od lewicy do prawicy, oraz by szczerze i przekonująco powiedzieli, że atakowanie osób nieheteroseksualnych jest grzechem. Trzeba o tym przypomnieć zarówno proboszczom, jak i ludziom, którzy nie wiedzą, o co w tej całej sytuacji w ogóle chodzi i którym myli się homoseksualność z pedofilią, a jednocześnie co tydzień w czasie mszy świętej wyznają w „Credo”, że wierzą „w święty Kościół powszechny”.
Kontrmanifestanci widzą Polskę tylko w jednych barwach. To chyba bardzo ciekawy przypadek pewnego rodzaju rozdwojenia jaźni, gdy osiłek w koszulce z napisem „Armia Boga” atakuje fizycznie matkę z dzieckiem?
To bezwstydne wykorzystanie religii i mieszania sacrum z profanum, akt antychrześcijański, który ma charakter nie tyle uproszczenia, co zakłamania. I z tego wynika ważne zadanie dla duchownych. Gdybym był teologiem czy duszpasterzem, to zwróciłbym uwagę, jakim wielki bluźnierstwem jest ten napis na koszulce agresora.
A co, jeśli Kościół i władza nie podejmą odpowiednich kroków, by powstrzymać spiralę nienawiści?
Jest prawdopodobne, że nienawiść i sprzężenie zwrotne będą się nasilać. Nie zapominajmy, że mówimy nie tylko o ksenofobii i agresji wobec osób nieheteroseksualnych, ale też o agresji w szkole, o agresji na stadionach piłkarskich, o agresji kierowców. Jednym słowem: agresja w człowieku potencjalnie zawsze istnieje, ale ujawnianie agresji i wzajemne niszczenie się narasta.
To tragiczny scenariusz.
Są możliwe jeszcze inne scenariusze. Np. może dojść do tak tragicznych wydarzeń, że politycy się obudzą, ponieważ w końcu dostrzegą, co się dzieje. Nastąpi wtedy wielki wstrząs. Ja się oczywiście boję tego scenariusza, ale taka sytuacja również może się wydarzyć.
Mimo wszystkich zaniedbań ze strony duchownych widzę jeszcze szansę w Kościele. Liczę na to, że może dojść do rozmów, które by dokonały prawdziwych przemian wewnętrznych u przeciętnego obywatela.
Kto z kim miałby prowadzić te rozmowy i jaki byłby ich efekt?
Oto moje marzenie: w episkopacie powstaje grupa duchownych, którzy dostrzegają, że sojusz tronu z ołtarzem jest ślepą uliczką dla Polski. Są w tej grupie osoby cieszące się uznaniem i autorytetem. Doprowadzają one do zwołania Okrągłego Stołu bis. W efekcie dochodzi do uzgodnień, które spotkają się ze społeczną aprobatą, a dotyczą kanonu politycznej przyzwoitości.
Dla mnie najpiękniejszym przesłaniem chrześcijaństwa w obszarze społecznym jest fragment listu do Galatów: „Nie masz już żyda ani greczyna; nie masz niewolnika ani wolnego; nie masz mężczyzny ani niewiasty. Albowiem wszyscy wy jedno jesteście w Chrystusie Jezusie”.
Boli mnie, że polski Kościół nie wykorzystuje dzisiaj tego nauczania, zaprzepaszcza je. Tymczasem piękno rozwoju duchowego to oswajanie inności. To fenomenalny moment, by wyjść z tego destrukcyjnego i zakłamanego dyskursu.
Co my, obywatele, możemy zrobić, żeby się nie spełniły czarne scenariusze?
Widzę i myślę, że to pierwszorzędnie zadanie dziennikarzy, polityków oraz Kościoła, ale również każdego z nas. Bądźmy otwarci, uprzejmi, budujmy relacje z innymi, rozmawiajmy i szanujmy swoje poglądy. Podczas rozmowy z przeciwnikiem LGBTQ lub innych mniejszości powinniśmy stawiać pytania: dlaczego nie szanujesz tych ludzi? Co ci w nich przeszkadza? Uważasz, że popełniają grzech? Ale na czym twoim zdaniem ten grzech polega?
Namawiajmy tych, którzy głoszoną idee równości i sprzeciwiają się ksenofobii, by nie stosowali retoryki agresywnej, poniżającej czy wyśmiewającej osoby wierzące. Bo to jest woda na młyn dla agresorów.
Problem ksenofobii jest przecież stary jak świat. W XVII w. Pascal mówił: „Kiedy zabiję kogoś, kto jest po tej samej stronie rzeki, jestem zbrodniarzem, ale gdy zabiję kogoś po drugiej stronie, jawię się jako bohater”. Sęk w tym, jaka jest nasza wewnętrzna i zewnętrzna odpowiedź na to wyzwanie.
A pan uczestniczy w tęczowych marszach?
Tak, ponieważ w gruncie rzeczy cała nasza dyskusja sprowadza się do pytania: jaka jest nasza odpowiedź na to, co się dzieje? Brałem udział w podobnych marszach w Krakowie. Dla mnie to nie jest nawet kwestia aktu odwagi, ale tego, by się później nie wstydzić za swoją bierność. Przed samym sobą, ale i przed swoimi wnukami.
***
Prof. Bogdan de Barbaro jest psychiatrą, psychoterapeutą, kierownikiem Katedry Psychiatrii Uniwersytetu Jagiellońskiego Collegium Medicum. Jego zainteresowania naukowe oscylują wokół terapii rodzin oraz postpsychiatrii