Król, piwo i polityka. Belgia na rozdrożu

Bruksela kojarzy się teraz większości osób z siedzibą Unii Europejskiej i NATO, rzadziej ze stolicą Belgii. Nawet wielu mieszkających w niej pracowników instytucji międzynarodowych żyje raczej w tych instytucjach, a nie w samej Belgii, która często nie tylko nie budzi w nich nadmiernego zainteresowania, ale też pozostaje daleka. Belgia przedostaje się do świadomości szerszej opinii publicznej głównie za sprawą dywagacji o ewentualnym rozpadzie kraju oraz zamachach terrorystycznych.

Problemy Belgii. Razem, ale coraz bardziej osobno?

No właśnie, rozpad kraju, którego stolicą jest Bruksela. Temat ten, jako jeden z podstawowych problemów Belgii, pojawia się regularnie, najczęściej przy okazji wyborów parlamentarnych, które przynoszą coraz bardziej patowe sytuacje. Nic w tym dziwnego, skoro nie dość, że sama Belgia jest niejednolita, to jeszcze ma jeden z bardziej skomplikowanych systemów politycznych. Składa się z północnej, flamandzkojęzycznej Flandrii, południowej francuskojęzycznej Walonii i Brukseli. Języki urzędowe są trzy, bo poza francuskim i flamandzkim to także niemiecki.

Tym, co prawie 200 lat temu zjednoczyło ówczesną Belgię, była religia katolicka. To ona oddzielała Flamandów od protestanckich na ogół Holendrów. Religia i król. Król Belgów, tak brzmi tytuł władcy tego kraju. Teraz, po latach intensywnej sekularyzacji, Belgowie żartują, że to, co ich łączy, to król, drużyna piłkarska (czerwone diabły) i piwo. A raczej kilkaset gatunków piwa, z których najlepsze wciąż są produkowane w klasztorach. Ale w sumie to król, a raczej podejście do monarchii. Walonowie, u których sympatie socjalistyczne i wręcz komunistyczne są silniejsze, co rusz mówią o likwidacji monarchii, której nie chcą utrzymywać. Ich z kolei utrzymywać nie chcą uchodzący za bardziej pracowitych i z pewnością zamożniejsi Flamandowie. Regularnie więc pojawiają się informacje o możliwej secesji Flandrii.

Także ostatnie wybory do Parlamentu Europejskiego i odbywające się w tym samym dniu wybory parlamentarne belgijskie pokazały coraz mocniejsze poparcie dla dwóch prawicowych partii flamandzkich: N-VA (konserwatywnego ugrupowania opowiadającego się za pokojową secesją Flandrii) i Vlaams Belang – ugrupowania separatystycznego, nacjonalistycznego, niechętnego napływowi imigrantów.

Problemy Belgii. "Pchli targ" w Brukseli. Fot. Wojciech Wybranowski
Fot. Wojciech Wybranowski

Polityka, wybory i kryzysy…

Rozmawiałam niedawno z politykami Vlaams Belang. Na pytanie, czy faktycznie chcieliby się oddzielić od Walonii, odpowiadali twierdząco. Ale co dalej? Pełna niezależność w roli samodzielnego kraju? Czy rodzaj unii z Holandią? Wśród odpowiedzi, jakie padały najczęściej, wskazywali oni na możliwą konfederację z Holandią.

Realizacji tego scenariusza w sporej mierze zapobiega wspomniany wcześniej skomplikowany system wyborczy, który wymusza równowagę między siłami politycznymi. W efekcie rząd federalny, który powstaje po wyborach, musi zawierać przedstawicieli socjalistów, liberałów i chadeków zarówno z Flandrii, jak i Walonii. To też paradoksalnie jednak jeden z problemów Belgii. To między nich trzeba podzielić stanowiska i znaleźć polityczny kompromis pozwalający na sformowanie rządu. A to z kolej jest procesem niebywale żmudnym. W efekcie podczas największego kryzysu politycznego Belgia przez kilkadziesiąt miesięcy nie miała formalnego rządu… Władze sprawował rząd tymczasowy.

I uczciwie mówiąc, przeciętny mieszkaniec Belgii nie zauważał specjalnie braku nowej, politycznej władzy, co wielu osobom dało potem paliwo do spekulacji na temat tego, czy w ogóle rządy są nam potrzebne. Teraz znów trwa mozolny proces negocjacji powyborczych. I znów ożywają spekulacje o rozpadzie Belgii, bo faktycznie partie mówiące o separacji Walonii i Flandrii się znacząco wzmocniły. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że swoje rosnące poparcie zawdzięczają jednak nie tyle hasłom separatystycznym, ile zapowiedziom wprowadzenia znacznie ostrzejszej polityki migracyjnej.

Warto przeczytać: Islam zdominuje Europę? Pomaga mu w tym kryzys demograficzny i migracja

Imigranci z krajów islamu. Rosnące problemy Belgii

Kilka lat temu byłam na imieninach mojej mieszkającej w Brukseli od 30 lat przyjaciółki. Co roku spotykają się na nich jej znajomi, wśród nich Flamand i Walon, i za każdym razem sprzeczają się półżartem o przyszłość Belgii. No dobrze, chcecie się od nas odłączyć, to się odłączcie, zaczął Walon. Ale co dalej? – Dalej to może się połączymy z Holandią. – Ok, połączycie się z Holandią, my może z Francją, ale co zrobimy z Brukselą? – Jak to co? Oddamy ją jej mieszkańcom, czyli Marokańczykom – zakończył Flamand dyskusję o sposobie rozwiązania problemów Belgii.

Można się śmiać, ale w Brukseli ponad 20 proc. jej mieszkańców jest wyznania muzułmańskiego. Z tego większość to właśnie Marokańczycy (według różnych źródeł od 23,6 proc. do 30 proc. mieszkańców Brukseli stanowią wyznawcy Allaha – red.). W trzech dzielnicach, czyli Molenbeek, Schaerbeek i Saint-Josse, stanowią już oni ponad 50 proc. ludności. I biorąc pod uwagę demografię, jest to tendencja rosnąca. Gdy odwiedzamy te dzielnice, mamy wrażenie wyprawy poza Europę, do Turcji lub Maroka. Napisy po turecku i arabsku, kobiety w chustach na głowach i orientalna atmosfera.

Ale poza tym intrygującym egzotycznym obliczem jest także to ponure. To właśnie w Molenbeek zrobili sobie gniazdo islamistyczni radykałowie, którzy zorganizowali i przeprowadzili zamachy terrorystyczne w Paryżu w 2015 i Brukseli w 2016, a wcześniej w Madrycie i Londynie.

Problemy Belgii.  Dzielnica w Brukseli zamieszkała w większości przez mniejszość muzułmańską. Fot. Wojciech Wybranowski
Fot. Wojciech Wybranowski

Muzułmanie i ekolodzy. Konflikt o mięso

Pomogła hermetyczność środowiskowa i lojalność mniej lub bardziej dobrowolna. W Belgii powstała nawet partia o nazwie Islam, domagająca się wprowadzenia prawa koranicznego. Póki co udało się doprowadzić do wprowadzenia mięsa halal do jadłospisów w szkolnych i przedszkolnych stołówkach. Ale oczekiwania rosną.

Swoją drogą to właśnie to mięso i sposób jego produkcji, czyli ubój rytualny, doprowadziły do konfliktu między ekologami a muzułmanami. A to oznaczało konflikt między dwoma potężnymi lobby, które nadają rytm współczesnej polityce. I konfrontacja między tymi światami to jeden z dylematów, przed którymi stanie nie tylko Belgia. Z jednej strony progresywni ekolodzy, których Biblia to Zielony Ład, religia, walka z globalnym ociepleniem, którzy hołdują wartościom liberalnym i prowadzą krucjatę przeciw mięsu. A z drugiej muzułmanie wyznający tradycyjne wartości, wyśmiewający ekologizm, którzy nie wyobrażają sobie jedzenia bez baraniny czy wołowiny.

Warto zobaczyć: HOLISTIC NEWS: Czy istnieją granice w sporcie wyczynowym?

Powstanie Listopadowe i Maczkowcy

Na koniec polskie wątki, bo tak się składa, że to Polacy dwukrotnie przynieśli wolność i niepodległość Belgii. Pierwszy raz u jej zarania. Gdyby nie wybuch Powstania Listopadowego, to Rosja pomogłaby w tłumieniu wszczętego przez Belgów powstania przeciw Holendrom.

Rosja była jednak zajęta walką z polskimi powstańcami i Belgowie byli w stanie wygrać swoją sprawę. Udało im się stworzyć wreszcie własne królestwo, w którym schronienie znaleźli także uczestnicy Powstania Listopadowego. I to oni, polscy oficerowie, tworzyli pierwszą armię belgijską. Część z nich została w Belgii, założyła tu rodziny i to właśnie była pierwsza fala belgijskiej Polonii. Ponad wiek później, w 1944 roku, żołnierze Dywizji Pancernej pod wodzą generała Maczka wyzwolili Holandię i Belgię spod okupacji niemieckiej. I znów wielu z nich zamieszkało właśnie tutaj.

Gdy w 2005 roku zamieszkałam w Brukseli, na różnych uroczystościach spotykałam Maczkowców. Teraz niestety żaden z nich już nie żyje. Belgowie, władze lokalne głównie, na ogół dobrze dbają o pamięć o polskich wyzwolicielach, cmentarze wojskowe są zadbane, pomniki również. Ale mieszkańcy oddają cześć Polakom także na swój oryginalny sposób. Z okazji 80. rocznicy wyzwolenia Belgii – główne obchody będą jesienią – jeden z browarów wypuścił piwo z podobizną generała Maczka. I w ten sposób wracamy do belgijskiego piwa.

Pół żartem, pół serio podsumowując kwestię problemów Belgii. Na koniec znów autoironiczny żart Belgów. Jak się nazywa najsłynniejszy Belg w historii? To Hercules Poirot, detektyw z książek Agathy Christie, czyli postać fikcyjna. Inna sprawa, że najsłynniejszy belgijski piosenkarz i bard, czyli Jacques Brel, przez większość ludzi uważany jest za artystę francuskiego.

Przeczytaj koniecznie: Od łez do śmiechu, od życia do śmierci. Czym jest bałkańska dusza.

Opublikowano przez

Dominika Ćosić

Autor


Polska dziennikarka, publicystka, pisarka. Współpracowała, jako korespondentka z Brukseli m. in z „Dziennikiem Gazetą Prawną” , TVP i „Do Rzeczy”, publikowała też na łamach portalu Wirtualna Polska oraz Salonu24. Jest autorką książek: „Bałkany”, „Uśmiech Dalidy”, „Od Horyzontu do przewodnictwa” oraz „Balkan Express” i powieści „BruxELles”. Należy do Press Club Brussels Europe.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.