Nauka
Roboty sprzątające AI i ChatGPT. Sztuczna inteligencja na co dzień
20 listopada 2024
Kraj Tulipanów stał się adresem, pod który w poszukiwaniu szczęścia udają się nie tylko mieszkańcy zamorskich kolonii należących w przeszłości do Niderlandów. Holandia podzieliła los innych państw zachodnich, gdzie rozrosły się enklawy pochodzącej spoza Europy ludności muzułmańskiej. Wielokulturowość stała się dla społeczeństwa niderlandzkiego i problemem, i zarazem wyzwaniem.
W Kraju Tulipanów rośnie niechęć wobec islamizacji ich kraju i osiedlania imigrantów. Przybiera ona czasem bardzo radykalne formy. Jednak jej podłoże jest inne niż to, co się może wydawać Polakom. W przypadku Niderlandów nie jest to bogoojczyźniany konserwatyzm, lecz obrona ważnych dla Holendrów swobód obyczajowych.
Był koniec lat 80. XX wieku. W Polsce dogorywała dyktatura partii komunistycznej. Ale ówczesną udręką Polaków był nie tylko polityczny zamordyzm. W sklepach straszyły puste półki będące ilustracją skutków gospodarki centralnie planowanej. I gdyby tak podsumować schyłkowy PRL to w swojej fazie schyłkowej stanowił on raczej coś beznadziejnego niż przerażającego.
Krajem, który wtedy niewątpliwie kontrastował z Polską, była Holandia. A szczególny wizerunek nadawała Niderlandom ich piłkarska reprezentacja. Chodziło nie tylko o jej grę, która była i finezyjna, i efektywna, ale także… barwę strojów, w których występowali holenderscy zawodnicy, czyli kolor pomarańczowy. Według psychologów, w naturalny sposób kojarzy się on radośnie z owocami cytrusowymi i słońcem, a więc z ciepłem i wakacjami.
W czerwcu 1988 roku, czyli na początku sezonu wakacyjnego, Oranje (Pomarańczowi – bo taki przydomek ma niderlandzka drużyna narodowa) w imponującym stylu zdobyli piłkarskie mistrzostwo Starego Kontynentu. Po drodze, w eliminacjach do turnieju odbywającego się wówczas – tak jak i ostatnio – w Republice Federalnej Niemiec, wyrzucili za burtę biało-czerwonych. O sile tej ekipy stanowili tacy piłkarze jak Marco van Basten i Ruud Gullit, Ronald Koeman i Frank Rijkaard. W tym sensie był to zespół wielobarwny.
Komuś, kto w swojej naiwnej ignorancji zerkał wtedy na Holandię zza żelaznej kurtyny, Niderlandy mogły się jawić jako idylliczny kraj. Najlepsi piłkarze Europy, oaza bogactwa, wolności, różnorodności, demokracji (tyle że prawdziwej, a nie „ludowej”). Ale potem jednak już w latach 90., w miarę poznawania świata i głębszej refleksji nad nim, naiwne złudzenia powinny były opaść.
Rzeczywiście, z liberalnego punktu widzenia Holendrzy mają się czym szczycić. Są narodem postępowym. Oto krótki katalog trzech zdobyczy, które znalazły się w ich ustawodawstwie w ciągu minionego półwiecza: zezwolenie na posiadanie małej ilości marihuany, prawo do eutanazji, „małżeństwa” jednopłciowe. Mamy tu więc do czynienia z naruszeniem rozmaitych tabu obyczajowych w imię przełamywania barier, które ponoć stoją na przeszkodzie ludzkiego dążenia do szczęścia. A czynienie ludzi szczęśliwymi – bo o to chodzi w niderlandzkim progresizmie – nie obywa się bez kosztów. Dlatego, że – i tu się ujawnia słabość liberalnego optymizmu – abstrahuje ono od tego, że konstytutywną cechą ludzkiej kondycji jest tragizm.
Wszystko się zaczęło u progu nowożytności, kiedy w Europie – w dużym uproszczeniu rzecz ujmując – społeczną funkcję rycerstwa zaczęło przejmować mieszczaństwo. Na znaczeniu straciło wojowanie, a zyskał – biznes.
Logikę zmian, które przyniosła nowa epoka, można streścić następującym wywodem: po co dążyć do jakiegoś celu poprzez walkę, skoro można go zwyczajnie wynegocjować? W przeszłości ludzie ubzdurali sobie jakieś – podkręcające rzekomy tragizm życia – wartości niematerialne, dla których – jak myśleli – warto umierać, a przecież są one fikcją. Osiągnięcia nauk przyrodniczych i ścisłych doprowadziły do „odczarowania” świata z przesądów religijnych. Dopomogły temu również wyznania protestanckie – zrywające z pobożnością maryjną, kultem świętych, hierarchią kościelną i innymi „pogańskimi” naleciałościami w obrębie chrześcijaństwie.
Warto przeczytać: Od łez do śmiechu, od życia do śmierci. Czym jest bałkańska dusza
Holendrzy byli trendsetterami nowożytności. Może zabrzmi to dla niejednego czytelnika zaskakująco, ale nie zawsze w ich kraju była monarchia. W latach 1581-1795 mieli oni państwo pod nazwą Republika Zjednoczonych Prowincji. Stanowiła ona modelowy twór mieszczański, w którym panował protestantyzm w wersji kalwińskiej. A ten okazał się kulturowym gruntem dla rozwoju kapitalizmu. Dlaczego?
Kalwinizm głosi doktrynę predestynacji, czyli że człowiek nie musi za życia doczesnego troszczyć się o zbawienie. To, czy będzie zbawiony, czy potępiony, zostało już w niebiosach postanowione przed jego narodzeniem. A zatem nie pozostaje mu nic innego, jak – zamiast kontemplacji i modlitwy – doskonalić się w sprawach przyziemnych – takich jak pomnażanie fortuny.
Przy czym, gdy Niderlandczycy rozkręcali swój nowożytny projekt – byli narodem na dorobku. Nie mogli sobie pozwolić na hedonizm. Hołdowali takim cnotom, jak oszczędność, dyscyplina, skrupulatność. Historia jednak szła do przodu i na przestrzeni kolejnych stuleci niosła zmiany.
Można powiedzieć, że etos mieszczański legł u podstaw XX-wiecznego holenderskiego społeczeństwa konsumpcyjnego. W nim zaś do głosu doszły już wyraźnie trendy sekularyzacyjne. A dobrobyt zaczął sprzyjać hedonizmowi. Hipisowska kontrkultura dopełniła dzieła. Kalwiński rygoryzm moralny odszedł w przeszłość.
Kraj Tulipanów stał się adresem, pod który w poszukiwaniu szczęścia udawali się nie tylko mieszkańcy zamorskich kolonii należących w przeszłości do Niderlandów. Holandia podzieliła los innych państw zachodnich, gdzie rozrosły się enklawy pochodzącej spoza Europy ludności muzułmańskiej. Wielokulturowość stała się dla społeczeństwa niderlandzkiego i problemem, i zarazem wyzwaniem. Taka sytuacja napędziła w Holandii poparcia społecznego nacjonalistycznemu populizmowi wymierzonemu w cudzoziemski islam.
Pierwszym politykiem niderlandzkim, o którym zrobiło się głośno, bo podniósł kwestię konfliktów międzykulturowych w swojej ojczyźnie spowodowanych imigracją z krajów muzułmańskich, był socjolog Pim Fortuyn. Zaczynał on jako człowiek lewicy, ale ewoluował w kierunku nacjonalizmu, tyle że pojętego jako afirmacja wspólnoty kulturowej, a nie rasowej. Zresztą deklarował, iż dla niego wielorasowy charakter społeczeństwa holenderskiego kłopotu nie stanowi. Odrzucał też oskarżenia o to, że ma poglądy „skrajnie prawicowe”. W roku 2002 Fortuyn został zastrzelony przez aktywistę na rzecz „praw zwierząt”. Zamachowiec przyznał się, że zabił go dlatego, iż polityk opowiadał się za prawem do produkcji odzieży z futer naturalnych. Zarzucał Fortuynowi także islamofobię.
To jednak niejedyny taki przypadek w „kraju tulipanów”. Inną znaną postacią holenderskiego życia publicznego, która padła ofiarą zamachu, był aktor, reżyser, publicysta Theo van Gogh. Ten – skądinąd przyjaźniący się z Fortuynem – potomek malarza Vincenta van Gogha nakręcił razem z Ayyan Hirsi Ali – pochodzącą z Somalii działaczką polityczną, w latach 2003-2006 deputowaną do niższej izby parlamentu niderlandzkiego – film dokumentalny Submission (Podporządkowanie). Był to wstrząsający obraz o praktyce przymusowego obrzezania kobiet w krajach muzułmańskich.
Theo Van Gogh słynął z niewyparzonego języka – z islamu kpił. W roku 2004 zginął od broni palnej. Gdy był już martwy, zamachowiec – Holender o marokańskich korzeniach, dżihadysta – poderżnął mu gardło. Następnie przybił nożem do ciała trupa list wygrażający rządom krajów zachodnich, Żydom i wspomnianej Ayyan Hirsi Ali.
Polecamy: HOLISTIC NEWS: Czy noworodki mają szósty zmysł? O niesamowitym umyśle wcześniaków
Kontynuatorem linii Pima Fortuyna w polityce niderlandzkiej jest Geert Wilders. Po kądzieli płynie w nim krew nie tylko Holendrów, ale i mieszkańców Indonezji. Wychowany po katolicku, swoją aktywność polityczną zaczynał w mainstreamowo liberalnej Partii Ludowej na rzecz Wolności i Demokracji. Potem jednak się zradykalizował.
W roku 2006 założył Partię Wolności, która na Zachodzie wpisuje się w szeroki front ugrupowań uznawanych przez elity polityczne i medialne krajów europejskich za populistyczne, antyimigranckie i islamofobiczne. W roku 2023 wygrała ona w Niderlandach wybory parlamentarne (choć nie zdobyła większości bezwzględnej) i niedawno weszła w skład rządu koalicyjnego.
Wilders naraził się nie tylko przybyszom z krajów muzułmańskich, ale i z Polski. W roku 2012 Partia Wolności prowadziła kampanię przeciw Polakom pracującym w Holandii. Otworzyła serwis internetowy przeznaczony do składania skarg na nich w sytuacjach, w których dawaliby się we znaki rodowitym Niderlandczykom.
Clue politycznej agendy Wildersa to jednak stanowisko wobec islamskiej ludności Holandii. I w tej kwestii jest on bezwzględny. Wiarę muzułmańską traktuje nie jak religię, lecz jak totalitarną ideologię wymierzoną w Żydów, chrześcijaństwo i – co należy mocno podkreślić – liberalne zdobycze holenderskiego postępu. Bo to szczególnie o ich obronę chodzi w niderlandzkim nacjonalistycznym populizmie.
To się czyta: Upadek Secret Service. Jak stawianie na „różnorodność” zabija profesjonalizm służb
W polskim politycznym imaginarium opór wobec islamizacji Zachodu kojarzony jest z postawą motywowaną obyczajowym konserwatyzmem, korespondującym z dewizą „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Palenie marihuany, eutanazja, obnoszenie się z orientacją homoseksualną – to wszystko wśród Polaków często uchodzi za zło. Tymczasem w Holandii jest inaczej. Warto nadmienić, że Pim Fortuyn był zdeklarowanym homoseksualistą.
Dlatego muzułmanie, jak obawia się część Holendrów, mogą urządzić rodowitym Niderlandczykom istną rewolucję – zabrać im zdobycze postępu i tym samym zburzyć pomarańczowe szczęście – żeby przy okazji ci przypomnieli sobie o tragizmie wpisanym w ludzką kondycję. Tak więc jeśli wśród Holendrów mamy do czynienia z ksenofobią, to jest ona najprawdopodobniej postępowa. Koniecznie na pomarańczowo.
Koniecznie przeczytaj: Drużyna to wspólnota. By odnieść sukces, nie może być miejsca na „ja”