Gra pozorów. Czego uczy nas kult cargo?

Melanezja to miejsce, w którym narodził się kult cargo. Rdzenni mieszkańcy tej części Oceanii nie tylko z otwartymi rękoma przyjęli na swojej ziemi białych odkrywców, podróżników i awanturników, ale uznali ich za istoty nadludzkie. Przybysze przywieźli do tego raju nieznane autochtonom zdobycze technik i cywilizacji. Tubylcy zaczęli nie tylko pożądać prezentów rozdawanych przez białych: stalowych noży, haczyków do wędek, puszek po konserwach czy lamp, ale naśladować swoich darczyńców – budując lotniska, czy porty, do których nigdy nic nie wpłynęło ani nie wylądowało. Można pobłażliwie mruknąć pod nosem – ludy prymitywne. Jednak jest to historia uniwersalna, gdyż opowiada przede wszystkim o naturze człowieka.

Kult cargo: nie tylko manna spadła z nieba

W pracy pt. Road Belong Cargo: A Study of the Cargo Movement in the Southern Madang District, New Guinea Peter Lawrence przedstawił studium historii powstania kultu cargo. Narodzić miał się on w wyniku kontaktów Melanezyjczyków z kolonizatorami, pochodzącymi z Europy, po wybuchu II wojny światowej również z Japonii, a następie ze Stanów Zjednoczonych. Scenariusz zawsze był ten sam. Prezenty chętnie przyjmowane przez tubylców były dla nich darami nie z tego świata, a swoich darczyńców uznali za bogów.

Parafrazując Arthur’a C. Clarke’a, który stwierdził, że „każda wystarczająco zaawansowana technologia jest nieodróżnialna od magii”, można powiedzieć, że każda zaawansowana technologia w pierwotnym umyśle jawi się jako nadprzyrodzona i rodzi duchowość.

Zdobycze cywilizacji. Technika czy magia?

Taki scenariusz wielokrotnie przewija się w opowieściach podróżniczych. Wiemy, że Hernán Cortés, niszcząc państwo Azteków, umiejętnie wykorzystał mityczne wyobrażenie ich najwyższego bóstwa Quetzalcoatla, przedstawianego jako białoskórą istotę o niebieskich oczach.

Podobnie James Cook na Hawajach awansował na wcielenie bóstwa Lono, tak jak C3-PO przez Ewoki w Powrocie Jedi został ogłoszony bogiem. Idąc tropem wskazanym przez Josepha Campbella – który przypomnę, zainspirował Lukasa – można zaryzykować stwierdzenie, że powtarzalnym jest swoisty wzorzec działania. Gdy spotykają się dwie o różnym stopniu zaawansowania naukowo-technicznego kultury to w odczuciu mniej rozwiniętej społeczności, przybysze – ci dysponujący nieznaną jej technologią – posiadają atrybuty boskości.

Takie były początki

Jak więc zaczął się kult cargo? Mieszkańcy Oceanii nie poprzestali na budowaniu świątyń i składaniu ofiar. Postanowili sięgnąć po zdobycze techno-nauki u źródła. Jednak nie tego właściwego, jakim jest zdobycie wiedzy naukowej. Miejscowa ludność uznała, że samoloty lub statki przywożące towary do placówek kolonizatorów wyłaniając się z nieboskłonu, muszą być wysłane przez bogów.

Koniecznie przeczytaj także: „Przyjaciele, jesteście na wojnie”. Jak podbić kraj bez jednego wystrzału

Fot. Midjurney

Kult cargo znaczy ułuda powszechnej szczęśliwości

Istoty, które nimi przybywają, są przedstawicielami bogów lub pomniejszymi bóstwami. Jak wiadomo, rozsądne jest, aby w pozyskiwaniu towarów zminimalizować łańcuch pośredników. Dlatego tubylcy zaczęli budować swoje lotniska i porty, na których miały lądować samoloty i wpływać cudowne statki. Wszystkie konstrukcje były prymitywnymi atrapami naśladującymi inżynieryjne pierwowzory.

Malezyjska imitacja nie mogła spełniać funkcji prawdziwego lądowiska lub kei, zatem bogowie towarów nie przysłali. Fakt ten nie zraził tubylców. Zaś kult oczekiwania na dary z nieba rozwinął się w religię powszechnej szczęśliwości, sprawiedliwości i równości ludzi.

W tych „okolicznościach przyrody” dostarczanych przez krajobraz wysp Oceanii całkowicie zrozumiałe jest, że człowiek może czuć się prawie jak w raju. Niewątpliwie taka emocja towarzyszyła podróżnikom, którzy docierali do tej części Pacyfiku po długiej morskiej wędrówce.

Szlachetny dzikus w nas i poszerzanie cywilizowanego świata

Szlachetne dzikusy, dzieci natury, naiwne prymitywne umysły – taką ocenę tych malezyjskich wysiłków podpowiada kolonialna optyka. Świat techno-nauki okazał się zbyt skomplikowany dla tubylców, którzy zrozumieli go tylko przez pryzmat myślenia magicznego.

Pomijając fakt, że zbudowanie atrapy samolotu już wymaga wiedzy, kompetencji i umiejętności to wielkoduszne politowanie dla wysiłków Malezyjczyków jest chybione. Z tej przyczyn, że rozumowanie, które zrodziło kult cargo, jest częścią natury człowieka. Swoistą mentalną skłonnością naszego gatunku.

Wielkie marzenie człowieka, czyli kraina szczęśliwości, inaczej raj przez nas utracony. To przecież także wrażliwość podobna do cargo. Miejsce, gdzie nic nie musimy, wszystko możemy, nie martwimy się o środki do życia. Manna leci z nieba tak jak samoloty kultu cargo. Ślad takiego myślenia obecny jest w powiedzeniu – będzie, co będzie, czas pokaże, trzeba cierpliwie czekać.

Chętnie czytane: Cavatina Philharmonic Orchestra: „Będziemy grać z pasją”

Fot. Midjurney

Kult cargo: wciąż budujemy atrapy

Rozumowanie rodem z kultu cargo pojawia się także w kontekście myślenia magicznego, które w deklaracjach porzuciliśmy za sprawą Oświecenia. Tyle że niewątpliwie nie do końca. W wielu aspektach życia współczesnego człowieka budujemy podobne atrapy jak samoloty Malezyjczyków.

Tworzymy pozory działania – zapewne, często nieintencjonalnie – wierząc w różne rytuały, które mają usprawnić nasze działanie w świecie. Koncentrujemy się na dopieszczeniu formy, np. by praca nad projektem przebiegła według ściśle określonej metodyki. Ma być schemat, powtarzalność, codzienna rutyna, a wreszcie rytuał.

Nie można deprecjonować wartości takiego postępowania. Trzeba jednak pamiętać, żeby nie zgubić jego treści, sensu i realnego celu, który za nim stoi. Malezyjczycy z racji odrębności kulturowej i braku wiedzy zachodniego świata, nie mogli pojąć, że ich samoloty to niewłaściwe narzędzia do realizacji celu transportu towarów. Nas tak nie można usprawiedliwić.

Polecamy: HOLISTIC NEWS: Czy sztuczna inteligencja nam zagraża? O AI rozmawiamy #PoLudzku

Czego uczy nas kult cargo?

Odpowiadając na postawione powyżej pytanie, można zacząć od tego, że atrapy samolotów na plażach wysp Oceanii przypominają banalną, ale nie trywialną zasadę komplementarności treści i formy. Współczesny świat jest zafiksowany na wartości opakowania, na zachwycie nad logiem firmowym, na tym co widać na pierwszy rzut oka. Być może zawsze tak było, a nasz czas tylko zmonetaryzowała tę ludzką słabość do zachwycania się fasadami.

Kult cargo to także tkwienie przy myśleniu schematycznym i dogmatycznym. Ile dni musimy spędzić, czekając bezproduktywnie na samolot, który nigdy nie przyleci? Kiedy mam porzucić swoje przekonanie i zastąpić je innym? Nadzieja nie od parady jest kotwicą, a człowiek musi znaleźć sposób, aby ją podnieść i popłynąć dalej.

Przeczytaj też: Nie daj się poczuciu samotności. Walka o życie ma sens

Co to mówi o kondycji człowieka?

Niewątpliwie dalej można metaforyzować malezyjskie atrapy, szukać kolejnych skojarzeń i pytać o kondycję człowieka.

Chociaż być może najważniejszą nauką, jaka płynie z historii kultu cargo to ta, że lubimy ufać pozorom. Jesteśmy istotami rozpiętymi pomiędzy wiarą a rozumem, intuicją a doświadczeniem, treścią a formą. Zatem człowiek to zwierzę potrzebujące komplementarności, w którego życiu musi być zachowany balans. Gdy go brakuje, to siedzimy na plaży z atrapą samolotu i czekamy.

Przeczytaj też: Rozpoczyna się Grindadráp, czyli wielka rzeź delfinów na Wyspach Owczych

Opublikowano przez

prof. Radosław Kazibut

Autor


Profesor na Wydziale Filozoficznym UAM, filozof przyrody i nauki, prowadzi badania nad wpływem czynników kulturowych na procesy uznawania wiedzy za wartościową poznawczo. Jest miłośnikiem twórczości Umberto Eco, włoskiego wina, jedzenia i kultury Półwyspu Apenińskiego, kruków, labiryntów i szarych klusek.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.