Moda na rozwój osobisty. Szalonym dążeniem do doskonałości możemy zrobić sobie krzywdę

Rozwój osobisty próbuje odpowiedzieć na immanentną ludzką potrzebę znalezienia sensu swojego istnienia. W czasach galopującej laicyzacji zachodnich społeczeństw, dążenie do samodoskonalenia się pełni niemal funkcje religijne. Sęk w tym, iż narracja jakoby źródło wszelkiego szczęścia i nieszczęścia było ulokowane wyłącznie w nas, jest fałszywa i niebezpieczna.

Rozwój osobisty to iście amerykańska koncepcja, zaimportowana do Polski po 1989 roku. Jej korzenie stanowią kaznodziejskie przekazy, kierowane w latach 50. do komiwojażerów – przedstawicieli handlowych, którzy jeździli od domu do domu, sprzedając produkty. Stanowiła ona wówczas narzędzie do motywowania w działaniach oraz uczyła jak dobrze monetyzować – zarówno towary, jak i samych siebie. Z czasem idea ta rozgościła się na stałe wśród amerykańskiej populacji.

Prekursorem pisarstwa znanego jako „literatura osobistego sukcesu” był Napoleon Hill. W bestsellerze Myśl i bogać się propaguje on narrację, iż drogą do zdobycia fortuny jest walka nad swoimi słabościami.

„Człowiek staje się tym, kim jest za sprawą myśli, którym pozwala zapanować nad swym umysłem”

– brzmiało jego słynne motto.

Późniejszym bohaterem rozwoju osobistego stał się natomiast Brian Tracy z książkami: Zamknij się i działaj!, Zmień myślenie, a zmienisz swoje życie, Potęga pewności siebie, Nawyki warte miliony, czy Droga do bogactwa.

Tresowanie społeczeństwa

Według Marcina Ilskiego – który dziś określa się mianem sceptycznego trenera rozwoju osobistegow polskiej rzeczywistości lat 90. idea ta pełniła dwie funkcje. O pierwszej z nich – wytresowaniu ludzi do funkcjonowania w warunkach nieustannej konkurencji z innymi – pisała amerykańska antropolożka Elizabeth Dunn w książce Prywatyzując Polskę.

Rozwój osobisty jest narzędziem, które pozwala wytworzyć pewien typ człowieka-pracownika, który całe swoje jestestwo będzie opierał na osobistym sukcesie, a pozostałe osoby będzie traktował jak potencjalnych konkurentów w wyścigu o tenże sukces. To miało pacyfikować myślenie systemowe – pomysły opierające się na kolektywizacji – współpracy grup, na przykład związków zawodowych, które realnie mają większy wpływ na to co się dzieje niż zindywidualizowane jednostki

– tłumaczy Ilski, edukator w zakresie myślenia krytycznego i systemowego.

Rozwój osobisty rozkwitał w Polsce przez dekady, a jego początkową funkcją było również dawanie ludziom nadziei.

Marcin Ilski. Fot. archiwum prywatne

Jednym z aspektów, który mnie (młodego mężczyznę z małego miasteczka w województwie łódzkim) do niego przyciągnął, była obietnica awansu społecznego. Idea, że jak tylko bardzo się postaram i uwolnię swój potencjał, to będę mógł być kimś innym. Temu służyły opowieści pod tytułem: „Jesteś panem swojego losu”, „Wszystko od ciebie zależy”, „Możesz być w pełni niezależny”

– opowiada sceptyk.

Ilski uważa, iż współcześnie funkcja nadziei została porzucona na rzecz szerzenia coraz bardziej wyostrzonej mobilizacji ludzi do tego, żeby „odklikiwali zadania”. Dziś oferta rozwoju osobistego skierowana jest głównie do tak zwanej aspirującej klasy średniej. Jej przedstawiciele wierzą, że uda im się awansować społecznie i finansowo, a z drugiej strony żyją w nieustannym lęku, gdyż od spadnięcia do tzw. klasy ludowej, dzielą ich „trzy niezapłacone raty kredytu”.

Moda na rozwój

Obecnie mamy do czynienia z turbo-modą na rozwój osobisty. Po pandemii na powrót ogromną popularnością zaczęły cieszyć się metody z lat 90. – jak eventy motywacyjne, łączące sprzedaż z umiejętnościami duchowymi. I to mimo że kompletnie nie przystają one do dzisiejszej rzeczywistości, gdyż stanowią zaprzeczenie wiedzy z dziedziny nauk poznawczych.

Czasy dużej niepewności uruchamiają w nas poszukiwanie prostych recept czy magicznych formułek. One pozwalają na jakiś czas uniknąć stresu albo przynajmniej trochę go zminimalizować i na chwilę uwierzyć, że wszystko będzie w porządku. Narzędzia rozwoju osobistego mają za zadanie pacyfikować emocje, które w nas pulsują: dysonans, lęk czy uczucia określane są jako „ugly feelings” jak złość, gniew, zazdrość

– diagnozuje Ilski.

Do takich narzędzi należą między innymi kursy medytacji czy wykłady stoicyzmu. W przestrzeni korporacyjnej służą one zwiększaniu i podtrzymywaniu efektywności pracownika, a także zobojętnieniu na otaczający nas świat. Co w oczywisty sposób wypacza pierwotną ideę tych filozofii. Dodatkowo, w tle otrzymujemy opowieść scjentystyczną – powoływanie się na najnowsze badania z dziedziny neuronauki.

Polecamy: Kłamstwo jako zaprzeczenie prawdy i relacja międzyludzka

Rozwojowa bieżnia

Pop-rozwój osobisty stanowi narzędzie do dyscypliny w pogoni za najlepszą wersją siebie, które wkłada jednostki na „rozwojową bieżnię”. Ma ona służyć do wykreowania idealnej wersji siebie, a – w duchu tej ideologii – dotarcie do ideału i umocnienie go w sobie pozwoli osiągnąć stan permanentnego szczęścia. To oczywiście iluzja, która oddala nas od umiejętności odrzucenia potencjalnych scenariuszy naszych egzystencji oraz uznania tego, co jest naszym brakiem. Od otwartego przyznania się przed sobą co nas boli i próby zmiany tych elementów na lepsze – także przy współpracy z innymi ludźmi. Czyli wszystkiego tego, co stanowi podwalinę dobrego życia.

Nieustanny pęd rozbudza w uczestnikach perfekcjonizm i poczucie bycia wiecznie niewystarczającymi. Ciągłe przyspieszanie bieżni ociera się więc o auto-przemoc. Ilski zwraca uwagę, że nakaz bycia produktywnym i szczęśliwym, jest przemocą także systemową:

W tej systemowej opowieści marchewka jest taka, że jak odniesiesz sukces, to masz prawo powiedzieć, że on jest tylko twój. Ukryty z tyłu kij mówi zaś: nie masz prawa być wściekłym, skarżyć się albo mieć pretensji, kiedy ci nie wychodzi. Dominuje narracja, że dorosły człowiek nigdy nie szuka odpowiedzialności na zewnątrz, ponieważ jest to cecha ludzi roszczeniowych – czyli takich którzy, nie mają szans na sukces. W związku z czym osoby, które borykają się z jakimiś problemami, milkną, zamykają się w sobie i stają się tylko bardziej sfrustrowani i samotni.

terapia, psychoterapia
Fot. RDNE stock project / Pexels

Tracimy zaufanie do samych siebie

Wedle tej koncepcji, wszelkie niepowodzenia korelowane są z niewystarczającą determinacją do pracy nad sobą. Rozwój osobisty dla wielu osób staje się celem autotelicznym – wartością samą w sobie. Następuje przesunięcie uwagi życiowej w kierunku udziału w warsztatach, procesach coachingowych i ciągłego poszerzania wiedzy.

Mowa o nieustannym skupieniu swojego spojrzenia do środka, mimo że oczy służą nam do obserwowania rzeczywistości na zewnątrz. To powoduje, że wyciągamy fałszywe wnioski na temat przyczyn tego co się dzieje w naszym życiu. Czasami jest to nadmierne przekonanie o samosprawstwie. Tymczasem często czujemy na przykład wściekłość dlatego, że coś dookoła nas jest nie tak. A rozwój osobisty nam mówi: nic nie zmienisz, dopóki będziesz wściekły, musisz się uspokoić, idź na kurs medytacyjny i dzięki niemu wszystko zrozumiesz

– komentuje Ilski.

Taka postawa może skutkować też utratą zaufania do własnych osądów. Z drugiej strony – paradoksalnie – rozwój osobisty może implikować w nas postawę nihilistyczną, wedle której na nic nie mamy wpływu.

Polecamy: Nowy trend na TikTok. Diagnoza za pomocą aplikacji coraz popularniejsza wśród młodzieży

Świat bez nudy

Konsekwencją życia w nieustannej „warsztatozie” jest również świat bez nudy czy spontanicznego odpoczynku. Tymczasem nuda, mimo iż często nas mierzi i uwiera, jest naturalną przestrzenią, w której może pojawić się coś nowego. A żeby rzeczywiście się rozwinąć, trzeba się czasem zatrzymać albo nawet cofnąć.

W rozwoju osobistym czas refleksji postrzegany jest jako stracony, w którym można coś było dalej akumulować. Tymczasem umiejętność zatrzymania się związana jest przezwyciężeniem lęku, że jeżeli w tym momencie niczego konstruktywnego czy celowego nie robię – to znaczy, że marnuję czas. Niemiecki filozof Walter Benjamin miał teorię, że człowiek tak długo szedł, nudząc się, aż wreszcie wymyślił taniec. Po drugie, nie można lepiej poznać siebie, jeżeli nie próbuje się poznawać świata dookoła nas, czyli innych ludzi. Bez tych dwóch elementów, rzeczywiste poznanie jest niepełne

– kwituje sceptyk.

Polecamy:

Polecamy: Zwalniasz dziecko z lekcji WF? Robisz mu poważną krzywdę

Opublikowano przez

Dominika Tworek

Autor


Dziennikarz społeczny, wolny strzelec. Publikowała m.in. w „Polityce”, „Tygodniku Powszechnym”, „Dwutygodniku” czy miesięczniku „SENS”. Krytycznym okiem przygląda się zjawiskom współczesnej kultury. Poetycka dusza, dociekliwy umysł. Towarzysz życia: czekoladowy husky – Fąfel.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.