Fale pochłonęły ich wszystkich. O wielu nikt już nie pamięta

Był 14 kwietnia 1912 roku, kiedy płynący w swój dziewiczy rejs transatlantyk Titanic uderzył w górę lodową i zatonął. Katastrofa ta pochłonęła życie około 1500 osób. Przeszła ona do historii, ale czy była największa? Okazuje się, że choć to o RMS Titanic powstał kasowy film i kilka piosenek, to nie jest to największa tragedia, do której doszło na morzach i oceanach.

Katastrofy morskie, które przeszły do historii

Morze bywa zachwycające, ale bywa też bezlitosne. W dziejach ludzkości zapisało się wiele katastrof morskich, które pochłonęły tysiące istnień. Część z nich wydarzyła się w czasie wojen, inne były wynikiem ludzkiego błędu, zaniedbania lub zwykłego pecha. Oto największe morskie tragedie, które wstrząsnęły światem.

Kiedy myślimy o katastrofach morskich, pierwsze, co przychodzi na myśl, to Titanic. Choć nie była to największa tragedia na morzu, historia jego zatonięcia stała się symbolem ludzkiej pychy, romantyzmu i dramatu w czystej postaci. Luksusowy transatlantyk, reklamowany jako „niezatapialny”, zatonął podczas swojego dziewiczego rejsu w nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku po zderzeniu z górą lodową.

Titanic był technologicznym cudem swoich czasów. Miał własną siłownię, basen i windy. Serwowano na nim pieczone przepiórki i szampana, a pasażerowie pierwszej klasy podróżowali w luksusie, który mógł konkurować z najlepszymi hotelami świata. Jednak żadne pieniądze nie chronią przed lodowatą wodą i brakiem szalup ratunkowych.

Polecamy: Trwa ochłodzenie oceanów. Nikt nie wie, dlaczego Atlantyk staje się zimniejszy

katastrody morskie, RMS Titanic w czasie budowy
Fot. Wikiepedia

Wilhelm Gustloff – zapomniana katastrofa o największej liczbie ofiar

30 stycznia 1945 roku, mroźnym wieczorem na Morzu Bałtyckim, miała miejsce największa katastrofa morska wszech czasów. Niemiecki statek pasażerski Wilhelm Gustloff został trafiony trzema torpedami wystrzelonymi z radzieckiego okrętu podwodnego S-13. W ciągu niespełna godziny kolos zatonął, zabierając ze sobą około 9400 osób.

Na pokładzie statku znajdowali się przede wszystkim niemieccy cywile – kobiety, dzieci, starcy – uciekający przed zbliżającą się Armią Czerwoną. Byli też ranni żołnierze oraz personel wojskowy. W sumie na Gustloffie było nawet ponad 10 tysięcy ludzi, mimo że statek był przystosowany do przewożenia około dwóch tysięcy pasażerów.

Wilhelm Gustloff zatonął w ciągu 50 minut. Przeżyło tylko około 1200 osób. Większość zginęła z powodu hipotermii lub została uwięziona wewnątrz statku. Ci, którzy skoczyli do lodowatej wody, często nie mieli szans przeżyć dłużej niż kilka minut.

Polski Titanic na Bałtyku

W nocy z 13 na 14 stycznia 1993 roku, na wzburzonym Morzu Bałtyckim, zatonął polski prom Jan Heweliusz. Wyruszył ze Świnoujścia do Ystad w Szwecji mimo bardzo złych warunków pogodowych. Sztorm osiągał siłę 12 stopni w skali Beauforta. Statek przechylił się, przewrócił, a następnie zatonął. Zginęło 55 osób, w tym wielu członków załogi.

To największa katastrofa morska polskiego statku handlowego po II wojnie światowej. I jedna z tych, które nigdy nie powinny się wydarzyć. Prom od lat miał problemy techniczne, a mimo to wciąż wypływał w rejsy. Gdy wrak odnaleziono, nadal znajdowało się w nim wiele ładunku i dowodów na to, że zlekceważono zagrożenie. Zdarzenie to pozostawiło na zawsze ślady w pamięci osób ocalałych. Jednym z nich jest Edward Kurpiel, były intendent promu, który wspomina dramatyczne chwile. 

“Cudem ocalałem. Gdybym 5 minut później wyszedł z kabiny, nie byłoby mnie już wśród żywych. Była jedna wielka kotłowanina. Wszystko zaczęło się walić. W pewnym momencie powiedziałem: Panie Boże, dodaj mi sił, żebym wydostał skafander ratunkowy, bo inaczej zostanę w swojej kabinie jak w trumnie” – wspominał Kurpiel w rozmowie z radiem RMF.

katastrofy morskie, prom Jan Heweliusz
Fot. Wikipedia

Estonia – dramat Bałtyku, który wstrząsnął Europą

Pozostajemy na Bałtyku – akwenie wymagającym, który pochłonął o wiele więcej jednostek niż polski prom. 27 września 1994 roku prom pasażerski MS Estonia wypłynął wieczorem z portu w Tallinnie w kierunku Sztokholmu. Na pokładzie znajdowało się 989 osób – pasażerowie z Estonii, Szwecji, Finlandii i kilku innych krajów. Statek miał dotrzeć do celu rano. Nigdy tam nie dopłynął.

Około godziny 1:00 w nocy statek zaczął kołysać się na boki. Wkrótce potem z przodu jednostki oderwała się furta dziobowa – ogromna stalowa brama, przez którą wjeżdżają samochody. Przez powstałą lukę do wnętrza statku zaczęła wdzierać się woda. Najpierw zalała pokład samochodowy, a potem kolejne części jednostki.

Wrak Estonii spoczywa dziś na dnie Morza Bałtyckiego, na głębokości około 80 metrów. Zgodnie z międzynarodowym porozumieniem uznano go za grób podwodny, którego nie wolno naruszać. Dla wielu jest to symbol niewyjaśnionej tragedii i bolesne przypomnienie, że nawet nowoczesna technologia nie gwarantuje pełnego bezpieczeństwa na morzu.

Kwartalnik dla ludzi ciekawych świata i drugiego człowieka

magazyn Holistic News kwiecień
Kwartalnik Holistic News możesz kupić TUTAJ

Doña Paz – piekło na wodzie

Opuśćmy niegościnny Bałtyk i przenieśmy się na Filipiny. 20 grudnia 1987 roku tamtejszy prom pasażerski MV Doña Paz wyruszył w rejs z wyspy Leyte do Manili. Na pokładzie znajdowali sie głównie zwykli podróżni. To, co miało być spokojnym, świątecznym rejsem, zakończyło się tragedią.

Wieczorem, przy dobrej pogodzie, prom zderzył się z tankowcem MT Vector, który przewoził ogromne ilości paliwa, między innymi benzynę i olej napędowy. Zaledwie kilka sekund po zderzeniu doszło do potężnej eksplozji. Ogień natychmiast ogarnął oba statki. Płomienie rozprzestrzeniały się po pokładzie z zawrotną prędkością, a wielu ludzi zostało uwięzionych pod pokładem.

Wybuchł paniczny chaos. Ludzie rzucali się do wody, próbując ratować życie. Ale nawet ci, którym udało się wyskoczyć, nie mieli szans. Powierzchnia morza płonęła, a niektórzy pasażerowie zostali żywcem spaleni w wodzie.

Oficjalnie na liście pasażerów znajdowało się nieco ponad 1500 nazwisk. Ale w rzeczywistości na pokładzie mogło być ponad 4000 osób. Wielu podróżowało bez biletów, bo kontrole były pobieżne, a prom regularnie bywał przeciążony. Tylko 24 osoby przeżyły. Około 4386 ludzi zginęło w płomieniach, w wodzie lub z powodu obrażeń.

Morze nie wybacza błędów

Największe katastrofy morskie to nie tylko suche liczby i daty – to tysiące ludzkich historii, które zakończyły się tragicznie. Wiele z nich było skutkiem błędów, zaniedbań lub ślepej wiary w technologię. Inne wydarzyły się w wyniku wojny i chaosu. Wspólnym mianownikiem jest jednak to, że morze – choć piękne – potrafi być bezwzględne. I kiedy człowiek zawodzi, ono nie daje drugiej szansy.

Polecamy: Podziemny ocean istnieje naprawdę. Jest ukryty 700 km pod ziemią

Opublikowano przez

Mateusz Tomanek

Autor


Krakus z urodzenia, wyboru i zamiłowania. Uprawiał dziennikarstwo radiowe, telewizyjne, by ostatecznie oddać się pisaniu dla Holistic.news. W dzień dziennikarz naukowy, w nocy zaprawiony muzyk, tekściarz i kompozytor. Jeśli nie siedzi przed komputerem, to zapewne ma koncert. W jego kręgu zainteresowań znajduje się technologia, ekologia i historia. Nie boi się podejmować nowych tematów, ponieważ uważa, że trzeba uczyć się przez całe życie.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.