Nauka
Bateria działa 50 lat i zmieści się w dłoni. Jest zasilana atomem
14 kwietnia 2025
Był 14 kwietnia 1912 roku, kiedy płynący w swój dziewiczy rejs transatlantyk Titanic uderzył w górę lodową i zatonął. Katastrofa ta pochłonęła życie około 1500 osób. Przeszła ona do historii, ale czy była największa? Okazuje się, że choć to o RMS Titanic powstał kasowy film i kilka piosenek, to nie jest to największa tragedia, do której doszło na morzach i oceanach.
Morze bywa zachwycające, ale bywa też bezlitosne. W dziejach ludzkości zapisało się wiele katastrof morskich, które pochłonęły tysiące istnień. Część z nich wydarzyła się w czasie wojen, inne były wynikiem ludzkiego błędu, zaniedbania lub zwykłego pecha. Oto największe morskie tragedie, które wstrząsnęły światem.
Kiedy myślimy o katastrofach morskich, pierwsze, co przychodzi na myśl, to Titanic. Choć nie była to największa tragedia na morzu, historia jego zatonięcia stała się symbolem ludzkiej pychy, romantyzmu i dramatu w czystej postaci. Luksusowy transatlantyk, reklamowany jako „niezatapialny”, zatonął podczas swojego dziewiczego rejsu w nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku po zderzeniu z górą lodową.
Titanic był technologicznym cudem swoich czasów. Miał własną siłownię, basen i windy. Serwowano na nim pieczone przepiórki i szampana, a pasażerowie pierwszej klasy podróżowali w luksusie, który mógł konkurować z najlepszymi hotelami świata. Jednak żadne pieniądze nie chronią przed lodowatą wodą i brakiem szalup ratunkowych.
Polecamy: Trwa ochłodzenie oceanów. Nikt nie wie, dlaczego Atlantyk staje się zimniejszy
30 stycznia 1945 roku, mroźnym wieczorem na Morzu Bałtyckim, miała miejsce największa katastrofa morska wszech czasów. Niemiecki statek pasażerski Wilhelm Gustloff został trafiony trzema torpedami wystrzelonymi z radzieckiego okrętu podwodnego S-13. W ciągu niespełna godziny kolos zatonął, zabierając ze sobą około 9400 osób.
Na pokładzie statku znajdowali się przede wszystkim niemieccy cywile – kobiety, dzieci, starcy – uciekający przed zbliżającą się Armią Czerwoną. Byli też ranni żołnierze oraz personel wojskowy. W sumie na Gustloffie było nawet ponad 10 tysięcy ludzi, mimo że statek był przystosowany do przewożenia około dwóch tysięcy pasażerów.
Wilhelm Gustloff zatonął w ciągu 50 minut. Przeżyło tylko około 1200 osób. Większość zginęła z powodu hipotermii lub została uwięziona wewnątrz statku. Ci, którzy skoczyli do lodowatej wody, często nie mieli szans przeżyć dłużej niż kilka minut.
W nocy z 13 na 14 stycznia 1993 roku, na wzburzonym Morzu Bałtyckim, zatonął polski prom Jan Heweliusz. Wyruszył ze Świnoujścia do Ystad w Szwecji mimo bardzo złych warunków pogodowych. Sztorm osiągał siłę 12 stopni w skali Beauforta. Statek przechylił się, przewrócił, a następnie zatonął. Zginęło 55 osób, w tym wielu członków załogi.
To największa katastrofa morska polskiego statku handlowego po II wojnie światowej. I jedna z tych, które nigdy nie powinny się wydarzyć. Prom od lat miał problemy techniczne, a mimo to wciąż wypływał w rejsy. Gdy wrak odnaleziono, nadal znajdowało się w nim wiele ładunku i dowodów na to, że zlekceważono zagrożenie. Zdarzenie to pozostawiło na zawsze ślady w pamięci osób ocalałych. Jednym z nich jest Edward Kurpiel, były intendent promu, który wspomina dramatyczne chwile.
“Cudem ocalałem. Gdybym 5 minut później wyszedł z kabiny, nie byłoby mnie już wśród żywych. Była jedna wielka kotłowanina. Wszystko zaczęło się walić. W pewnym momencie powiedziałem: Panie Boże, dodaj mi sił, żebym wydostał skafander ratunkowy, bo inaczej zostanę w swojej kabinie jak w trumnie” – wspominał Kurpiel w rozmowie z radiem RMF.
Pozostajemy na Bałtyku – akwenie wymagającym, który pochłonął o wiele więcej jednostek niż polski prom. 27 września 1994 roku prom pasażerski MS Estonia wypłynął wieczorem z portu w Tallinnie w kierunku Sztokholmu. Na pokładzie znajdowało się 989 osób – pasażerowie z Estonii, Szwecji, Finlandii i kilku innych krajów. Statek miał dotrzeć do celu rano. Nigdy tam nie dopłynął.
Około godziny 1:00 w nocy statek zaczął kołysać się na boki. Wkrótce potem z przodu jednostki oderwała się furta dziobowa – ogromna stalowa brama, przez którą wjeżdżają samochody. Przez powstałą lukę do wnętrza statku zaczęła wdzierać się woda. Najpierw zalała pokład samochodowy, a potem kolejne części jednostki.
Wrak Estonii spoczywa dziś na dnie Morza Bałtyckiego, na głębokości około 80 metrów. Zgodnie z międzynarodowym porozumieniem uznano go za grób podwodny, którego nie wolno naruszać. Dla wielu jest to symbol niewyjaśnionej tragedii i bolesne przypomnienie, że nawet nowoczesna technologia nie gwarantuje pełnego bezpieczeństwa na morzu.
Kwartalnik dla ludzi ciekawych świata i drugiego człowieka
Opuśćmy niegościnny Bałtyk i przenieśmy się na Filipiny. 20 grudnia 1987 roku tamtejszy prom pasażerski MV Doña Paz wyruszył w rejs z wyspy Leyte do Manili. Na pokładzie znajdowali sie głównie zwykli podróżni. To, co miało być spokojnym, świątecznym rejsem, zakończyło się tragedią.
Wieczorem, przy dobrej pogodzie, prom zderzył się z tankowcem MT Vector, który przewoził ogromne ilości paliwa, między innymi benzynę i olej napędowy. Zaledwie kilka sekund po zderzeniu doszło do potężnej eksplozji. Ogień natychmiast ogarnął oba statki. Płomienie rozprzestrzeniały się po pokładzie z zawrotną prędkością, a wielu ludzi zostało uwięzionych pod pokładem.
Wybuchł paniczny chaos. Ludzie rzucali się do wody, próbując ratować życie. Ale nawet ci, którym udało się wyskoczyć, nie mieli szans. Powierzchnia morza płonęła, a niektórzy pasażerowie zostali żywcem spaleni w wodzie.
Oficjalnie na liście pasażerów znajdowało się nieco ponad 1500 nazwisk. Ale w rzeczywistości na pokładzie mogło być ponad 4000 osób. Wielu podróżowało bez biletów, bo kontrole były pobieżne, a prom regularnie bywał przeciążony. Tylko 24 osoby przeżyły. Około 4386 ludzi zginęło w płomieniach, w wodzie lub z powodu obrażeń.
Największe katastrofy morskie to nie tylko suche liczby i daty – to tysiące ludzkich historii, które zakończyły się tragicznie. Wiele z nich było skutkiem błędów, zaniedbań lub ślepej wiary w technologię. Inne wydarzyły się w wyniku wojny i chaosu. Wspólnym mianownikiem jest jednak to, że morze – choć piękne – potrafi być bezwzględne. I kiedy człowiek zawodzi, ono nie daje drugiej szansy.
Polecamy: Podziemny ocean istnieje naprawdę. Jest ukryty 700 km pod ziemią