Nauka
Serce ma swój „mózg”. Naukowcy badają jego rolę i funkcje
20 grudnia 2024
W jednej z popularnych komedii pada zdanie: „możesz robić wszystko, starać się ze wszystkich sił, stosować do metod wyczytanych w książkach i poradnikach, a on i tak kiedyś wyląduje na kozetce u obcej baby, skarżąc się na ciebie, że powiedziałaś coś, czego nawet nie pamiętasz”. Perspektywa bycia rodzicem skłania nas do solennych postanowień, że nigdy nie powielimy błędów, szczególnie takich, które wobec nas popełnili nasi rodzice. Często jednak zapominamy, że szczęśliwi mama i tata, to również szczęśliwe dziecko.
Wokół panuje napięta atmosfera. Wszyscy czekają z wyraźnym niepokojem. Porody w XXI wieku są obarczone bardzo niskim ryzykiem powikłań, jednak nie sposób jest odsunąć od siebie tych czarnych myśli i kłębiącego się w świadomości pytania: „a jeśli coś będzie nie tak?”. Jednak, kiedy słychać już ten pierwszy, słodki, dziecięcy płacz ogarnia nas fala ciepła i wdzięczności. W danym momencie wszystko odchodzi na drugi plan, a my jako świeżo upieczeni rodzice uświadamiamy sobie, że jesteśmy w stanie zrobić dla swojego dziecka wszystko.
Współczesna wiedza na temat wychowywania dzieci jest poparta licznymi badaniami, a w stosunku do autorytetów w zakresie pedagogiki nie sposób jest oprzeć się wrażeniu, że cały czas panuje tendencja do rozliczania z przeszłymi, „szkodliwymi” metodami.
Rzeczywiście, wiele sposobów postępowania wobec dzieci było krzywdzących i dewaluujących ich godność. Zobaczenie w małym dziecku człowieka i nadanie mu podmiotowości pozwoliło na przyjęcie zupełnie innej perspektywy w rozumieniu emocji, potrzeb, a tym samym uprawomocniło opiekuna do postawienia troskliwości ponad twardą dyscyplinę. Rzecz jednak w tym, że wychowywanie dzieci jest również, jak wiele innych aspektów życia codziennego, w pewnym sensie uzależnione od realiów, w którym znajduje się rodzina. Tzw. ciepły chów krytykować mogą osoby z pokolenia, które pamięta trudne czasy, w których priorytetem było zadbanie o potrzeby najniższego rzędu, czyli ludzie żyjący w realiach wojny czy poważnych kryzysów ekonomicznych. Wówczas dbałość o potrzeby emocjonalne ustępowała konieczności nauczenia dziecka radzenia sobie w często ekstremalnych warunkach. Liczyła się więc wytrwałość, dyscyplina i bezwzględny szacunek wobec autorytetów.
Warunki do życia w wysokorozwiniętych krajach w czasach obecnych są nadzwyczaj sprzyjające, jeżeli chodzi o możliwości zaspokojenia potrzeb fizjologicznych czy bezpieczeństwa. Dlatego, skupić się można na bardziej subtelnych, ale nie mniej ważnych wymaganiach ludzkiej duszy, których wyrazem są emocje.
Praktyka pokazuje, że w rzeczywistości nadmiaru i przepychu materialnego człowiek wcale nie funkcjonuje lepiej. Obecne czasy przynoszą nowe, wcześniej niespotykane trudności i kryzysy. W rodzicach często rodzi się frustracja powodowana świadomością, że pomimo włożonych wysiłków i obdarowania dziecka tym, czego sami często nie mieli, mimo wszystko pojawiają się w nim problemy emocjonalne i zaburzenia wymagające pomocy z zewnątrz.
Taka twarda konfrontacja z rzeczywistością pokazuje, że pogoń za ideałem wychowania, jakkolwiek nad wyraz godna pochwały, i tak nigdy nie uchroni naszego dziecka przed wszystkimi zagrożeniami.
Niekoniecznie musi to być pojedynek czy rywalizacja, a zadbanie o siebie nie wyklucza dbania o swoje dziecko. Co więcej, wydaje się być niemożliwe, aby wychować szczęśliwe dziecko, samemu będąc nieszczęśliwym. W zdrowym egoizmie nie ma nic złego, mimo że samo słowo często interpretuje się jako pejoratywne. Wyznaczanie granic, świadomość swoich potrzeb oraz ich realizacja niekoniecznie muszą odbywać się kosztem dziecka. I nie oznacza to wcale, że mamy zająć się sobą dopiero wtedy, gdy stwierdzimy, że w danej chwili absolutnie nas nie potrzebuje. Czas, gdy będziemy mogli pozwolić sobie na taki komfort, nigdy nie nastąpi. Dlatego warto uświadomić sobie, że na każdym etapie rozwojowym naszego potomstwa mamy czasem prawo zadbać wyłącznie o siebie.
Swoiste zatracenie w obowiązkach wobec dziecka często wywołuje kryzys w relacji małżonków. Oto młoda matka całkowicie zapomina o sobie i swoich potrzebach, nie mówiąc już o swoim młodym mężu, który potrzebuje żony. Sytuację zmienił nieco partnerski model relacji, w którym zaangażowanie mężczyzn w opiekę nad dzieckiem jest na szczęście równie duży co kobiety. Będąc jednak razem „przy dziecku”, są tak naprawdę osobno, mimo że dzielą wspólny czas i przestrzeń. Chcąc całkowicie poświęcić się swojemu potomstwu, w całości wchodzą w rolę matki i ojca nie zostawiając przestrzeni do pozostania w rolach męża, żony, partnera czy partnerki. Po czasie okazuje się, że dziecko rozpoczynając proces oddzielania się od rodziców, sprawia, że odczuwają oni ogromną pustkę. Zespół opuszczonego gniazda jako element naturalnego kryzysu rozwojowego jest tym bardziej dotkliwy, im mniej wysiłku włożone było we wzajemną relację partnerów. Gdy dziecko uzyskuje autonomię, małżonkowie powinni na nowo zwrócić się ku sobie, jednak czas, w którym pozostawali wyłącznie w roli rodziców, często powoduje, że tak naprawdę nic o sobie nie wiedzą, a przez lata stali się sobie zupełnie obcy.
Niebezpieczeństwa, przed którymi stoi obecny człowiek, mają zupełnie inny wymiar niż ten, który dyktuje nam nasz mechanizm walki lub ucieczki (ang. fight or flight). Mimo iż reakcja fizjologiczna organizmu jest taka sama, to zagrożenia w większości pochodząc z wewnątrz, nie zaś z zewnątrz.
Aby przetrwać, człowiek wypracował w sobie liczne mechanizmy obronne. Staramy się przewidywać potencjalne zagrożenia i eliminować ryzyko ekspozycji na nie. Dotyczy to nas samych, ale i naszych dzieci. Jako rodzice mamy obowiązek zapewnić im bezpieczeństwo i warunki do zdrowego rozwoju. Nadmierna lękliwość rodzica może jednak spowodować, że będzie on wykazywał nadmierną czujność, która wywoła napięcie zarówno u niego samego jak i swojego dziecka. Tymczasem, świat, w którym żyjemy, jest bezpieczniejszy niż kiedykolwiek. Mimo iż nieustannie „bombardują” nas medialne doniesienia o niezwykle brutalnych przypadkach różnych tragedii niezwykle cennym będzie uświadomienie sobie, że nasze dziecko jest bezpieczne w swojej szkole, klubie sportowym czy podczas spotkania z przyjaciółmi.
Nieustanna ruminacja i czarne myśli potocznie zwane „zamartwianiem się” to objaw zbyt silnego zjednoczenia ze swoim dzieckiem. Tymczasem, w pewnym momencie potrzebuje ono coraz większej niezależności, a brak wewnętrznej zgody na osiągnięcie przez nie autonomii paradoksalnie stanowi większe ryzyko szkody, niż zewnętrzny świat postrzegany jako zagrażający.
Początkowe nakłady czasu i zasobów w wychowanie dzieci są bez wątpienia bardzo duże. Troska, której wymaga dziecko od niemowlęctwa po kres wieku szkolnego, jest ogromna. Niemniej jednak osoby posiadające dzieci czerpią z ich posiadania wiele osobistych korzyści, których absolutnie nie należy traktować jako egocentryczne potrzeby, a naturalny mechanizm wzajemnego nagradzania się i wymiany dóbr charakteryzujący wszystkie grupy społeczne, również, a może przede wszystkim rodzinę.
Posiadanie potomstwa zaspokaja pewną nieuświadomioną, wewnętrzną potrzebę osiągnięcia „nieśmiertelności”. Przekazanie swoich genów powoduje, że w sposób pośredni osiągamy gwarancję trwania cząstki nas samych po naszej śmierci. Nośnikiem takiej spełnionej fantazji jest poczucie sensu i samorealizacji w roli rodzica, a później dziadka lub babci.
Gdy nasze dzieci osiągają już odpowiednią dojrzałość i sami stają się rodzicami, bardzo często następuje ponowna intensyfikacja kontaktów. Młodzi rodzice potrzebują wsparcia, dobrej rady. Czasem chcą również korzystać z naszego doświadczenia. Będąc w okresie jesieni życia, możemy znów poczuć się potrzebni, kompetentni i kochani. Nawiązujemy wówczas wewnętrzny dialog ze swoją przeszłością, co pozwala nam na pewnego rodzaju rozliczenie ze swoimi błędami jako rodziców. Poprzez swoje wnuki kompensujemy naszym dzieciom braki, które w naszej ocenie mogły się zrodzić w ich świadomości, a których przyczynę przypisujemy sobie. Możliwość „zadośćuczynienia” uwalnia nas od poczucia winy i ponownie spaja z naszymi najbliższymi, włączając do systemu, w którym mamy ważną i przydatną rolę. Poczucie „bycia potrzebnym” jest na tym etapie życia nie do przecenienia.
Zobacz też:
Altruizm z ogólnym rozumieniu oznacza działanie dla dobra ogółu. Takie rozumienie tego pojęcia powodować może fałszywe przeświadczenie, że aby takowy zaistniał, nasze postępowanie musi być całkowicie bezinteresowne. Tymczasem czerpanie osobistych korzyści z popełnionych przez siebie „dobrych uczynków” wcale nie umniejsza tej postawie. Przeciwnie, jest jej nierozerwalnym komponentem.
Podobnie sprawy mają się w kwestii posiadania dzieci. Nie ma nic złego w kierowaniu się własnym interesem przy planowaniu potomstwa. Myśląc o rodzinie jak o podstawowym systemie wsparcia społecznego, można liczyć na to, że w przyszłości nasze dzieci zadbają o nas i nasze potrzeby. Oczywiście, nie możemy zakładać, że w kwestiach organizacyjnych odbędzie się to zgodnie z naszym życzeniem. Jednak posiadanie potomstwa daje w pewnym stopniu poczucie bezpieczeństwa, że gdy my sami, będziemy już wymagać pomocy i staniemy się zależni od innych, będziemy mogli liczyć na czyjąś pomoc.
Nie unikniemy błędów, nie zmienimy przeszłości, nie przewidzimy przyszłości. Tak naprawdę mamy wpływ tylko na to, co tu i teraz. Uczymy się przez całe życie, które stawia przed nami liczne zadania rozwojowe. Przeżywanie każdego z nich w zgodzie ze sobą, w kontakcie z własnymi emocjami i szczerością wobec innych sprzyjać będzie życiu bez lęku, niepewności i smutku. Odrzucić należy utopię, że sobie samym i naszym dzieciom stworzymy raj na ziemi. Na taki musimy tu zapracować, jeśli w niego wierzymy. A jeśli nie, starajmy się po prostu wycisnąć z życia jak najwięcej, aby móc kiedyś powiedzieć, że niczego nie żałujemy. Ale i tego dobrego i tego złego.
Może cię również zainteresować:
Źródła
G., C., J. Solomon, The development of caregiving: A comparison of attachment theory and psychoanalytic approaches to mothering, [w:] „Psychoanalytic Inquiry”.
M. L. Hoffman, Altruistic behavior and the parent-child relationship, [w:] „Journal of personality and social psychology”.
R. G. Ryder, Longitudinal data relating marriage satisfaction and having a child, [w:] „Journal of Marriage and the Family”.