Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Siła woli potrzebna jest do tego, aby mimo trudności realizować swoje cele. Dyscyplina pozwala nam osiągać doskonałość w treningu. Wola walki jest połączeniem siły woli i dyscypliny. – opowiada w rozmowie z Radosławem Wojtasem Jacek Czech, paralimpijczyk, mistrz Polski i Europy, czterokrotny wicemistrz świata.
Radosław Wojtas: Kiedy na stronie Polskiego Komitetu Paralimpijskiego przeczytałem pańskie motto – „Jeżeli zdecydujesz się ruszyć, nic cię nie powstrzyma” – pomyślałem, że to motto sportowe. Gdy jednak zacząłem poznawać pańską historię, zrozumiałem, że dotyczy całego pańskiego życia, w każdym jego aspekcie…
Jacek Czech*: Zgadza się. Nigdy nie byłem sportowcem, dopiero po wypadku zacząłem wyczynowo uprawiać sport. Kiedy zrozumiałem, jak ważne jest to, aby się rozwijać i mieć jasno wytyczony cel, zacząłem iść do przodu jak taran i osiągać to, co sobie zamarzę.
Wypadkowi uległ pan u progu dorosłości. Niefortunny skok na główkę do jeziora.
To były wakacje tuż przed klasą maturalną. Byłem dzieciakiem, dopiero miałem wchodzić w dorosłe życie. Jak każdy w tym wieku miałem już jakieś plany na przyszłość, pomysł na siebie, marzenia. Chciałem iść do szkoły wojskowej, miałem zamiar zostać zawodowym żołnierzem. Wypadek wszystko pokrzyżował.
To był sierpień. We wrześniu, gdy pańscy koledzy zaczynali szkołę, pan leżał w szpitalu. Z całkowitym paraliżem ciała.
Paraliż czterokończynowy. Przez pierwsze miesiące tylko patrzyłem w sufit. Potem powolna rehabilitacja i mozolny powrót do życia. Walka o to, żeby usiąść, żeby zacząć jeździć na wózku. To wszystko zajęło bardzo dużo czasu. W pierwszym roku mogłem ćwiczyć maksymalnie półtorej godziny dziennie. Ale już w trzecim roku nie odpuszczałem i na rehabilitacji oraz na ćwiczeniach spędzałem po osiem godzin każdego dnia.
Polecamy: Jak być dobrym ojcem. Zmiany pokoleniowe i nowa mentalność
I znów: „jeżeli zdecydujesz się ruszyć…”
Tak. Bo miałem marzenie. Chciałem wrócić do sprawności. Ćwiczyłem z rehabilitantami, a gdy oni odchodzili – ćwiczyłem dalej sam. Stałem się samodzielny na tyle, by móc poruszać się na wózku. I wtedy nabrałem wiatru w żagle, skończyłem policealne studium, a później Politechnikę Rzeszowską i Polsko-Japońską Szkołę Technik Komputerowych w Warszawie.
Sport i pływanie były dla pana na początku formą rehabilitacji, dopiero później wszedł pan w to na poważnie?
To była dla mnie przede wszystkim ucieczka z wózka. To pewien paradoks, bo z jednej strony woda zabrała mi dawne życie i sprawność, ale z drugiej strony w basenie jestem niezależny od wózka. I to jest dla mnie ogromna satysfakcja. Na początku było pływanie rekreacyjne, gdy poczułem się w tym wystarczająco silny – zacząłem pływać wyczynowo.
Czy był moment przełomu, w którym poczuł pan, że może pokonać ograniczenia własnego ciała?
W sporcie były to moje pierwsze mistrzostwa Polski. Zdobyłem tam cztery medale i pokonałem paralimpijczyka z Aten na 100 metrów stylem grzbietowym. To pokazało mi, jak silnym jestem pływakiem. W procesie rehabilitacji prawdziwy przełom nastąpił po pięciu latach od wypadku. Kiedy mogłem poprowadzić samochód i zacząć podróżować.
Dokąd się pan wtedy wybrał?
Przed siebie. Zawsze, gdy tylko mam okazję, jadę przed siebie. To mnie motywuje, daje siłę i pewność.
Polecamy: HOLISTIC NEWS: Czy istnieją granice w sporcie wyczynowym?
Od całkowitego paraliżu po dużą samodzielność, możliwość prowadzenia samochodu i podróżowania. Niesamowity postęp. Czy sport w tym pomógł?
Sport pomógł. Myślę jednak, że największe znaczenie miał mój charakter. Jestem osobą bardzo ciekawą i jeżeli jakiś temat mnie zainteresuje, to lubię go poznawać, rozkładać na czynniki pierwsze, zaangażować się na sto procent i dążyć konsekwentnie do celu. Oczywiście popełniam błędy, doznaję porażek, ale nie zrażam się.
Kluczem do sukcesu w sporcie okazują się te same cechy, które pomogły panu odzyskiwać sprawność?
W sporcie liczą się determinacja, akceptacja porażek i umiejętność podnoszenia się z kolan. Tak samo było w rehabilitacji. Wiele osób nie dawało mi szans na odzyskanie sprawności. Prognozowano, że nie usiądę na wózku. Mówiono mi, że raczej już na zawsze pozostanę całkowicie sparaliżowany. Ja się jednak zawziąłem. Po czterech latach ćwiczeń po osiem godzin każdego dnia wzmocniłem się na tyle, by poruszać się na wózku. Na pewno duża jest w tym zasługa moich rodziców i fizjoterapeutów, ale bez pracy, którą wykonałem, z pewnością nie udałoby mi się tego osiągnąć.
Siła woli potrzebna jest do tego, aby mimo trudności realizować swoje cele. Dyscyplina pozwala nam osiągać doskonałość w treningu i wymaga też od nas tego, żebyśmy byli perfekcyjni. Nie zawsze się to udaje, ale to dzięki dyscyplinie osiągamy szczyt możliwości w sporcie. Wola walki jest wtedy, kiedy nic nie idzie, kiedy naprawdę na nic już nie ma siły, ale właśnie wtedy wrzuca się turbo i pokonuje wszystkie trudności. Wola walki jest połączeniem siły woli i dyscypliny.
A kiedy ponosi się porażkę?
W sporcie porażki uczą nas osiągania celu, bo musimy siebie poznać i zobaczyć, gdzie są nasze granice. Trzeba próbować, iść konsekwentnie do celu, nawet jeśli na początku nic się nie udaje.
Może Cię także zainteresować: Sukces i porażka. Dlaczego ich źródeł szukamy gdzie indziej?
Po wypadku był pan zdeterminowany i pełen woli walki. Wyobrażam sobie jednak, że można zareagować zupełnie inaczej – załamaniem, depresją, rezygnacją. Jak się wtedy pozbierać? Czy sport może pomóc?
Sport jest antidotum. Jest odskocznią od problemów. Pozwala nam się sprawdzić, daje możliwość zdrowej rywalizacji z przeciwnikami i z samym sobą. A jednocześnie pozwala poznać wielu fantastycznych ludzi. Kiedy stajemy przed bardzo trudnymi wyzwaniami, kiedy nasz organizm jest na granicy wyczerpania, to wtedy widzimy swoje prawdziwe oblicze. Możemy poznać lepiej samego siebie.
Kiedy dochodził pan do sprawności, spędzał pan na ćwiczeniach po osiem godzin dziennie. A dziś? Uprawianie sportu na takim poziomie, utrzymanie formy, rozwój wymagają podobnego wkładu pracy i tylu wyrzeczeń?
Dziś jest to jeszcze więcej niż osiem godzin. Sam trening zajmuje mniej czasu, ale za każdym razem trzeba się do niego przygotować. A po treningu – rozciąganie, odnowa biologiczna, praca z fizjoterapeutami, z trenerami przygotowania motorycznego. I oczywiście dieta. Z wielu rzeczy trzeba rezygnować, chociażby z używania alkoholu, z nocnego życia.
Pełnoetatowe zajęcie. Wymagające zaangażowania, czasu i pieniędzy. Jak jest z tym ostatnim? Czy polscy parasportowcy otrzymują wystarczające wsparcie, by mogli się rozwijać i zaangażować się w sport w stu procentach?
W sporcie paralimpijskim nigdy nie było wystarczająco dużo pieniędzy, zawsze na coś brakuje. Bardzo ważna jest rola sponsorów, samorządów, klubów. Pieniądze, które dostajemy poprzez związki sportowe czy poprzez Polski Komitet Paralimpijski zabezpieczają podstawowe potrzeby. A sport paralimpijski pod względem ponoszonych kosztów nie różni się niczym od sportu olimpijskiego, od profesjonalnego sportu osób pełnosprawnych. Tyle samo trzeba zapłacić specjalistom, tyle samo weźmie fizjoterapeuta, tyle samo – a nawet więcej – trzeba przeznaczyć na odnowę biologiczną.
Jeśli chce się iść do przodu, to trzeba liczyć się z dużymi kosztami. Wszystkie pieniądze, jakie udaje mi się zarobić dzięki moim wynikom sportowym, inwestuję w dalszy rozwój – w najlepszych specjalistów, lepsze odżywianie, lepszą regenerację, w wyjazdy na zgrupowania… Ale nie byłbym sprawiedliwy, gdybym dziś tylko narzekał. Sytuacja finansowa jest coraz lepsza. Bez porównania do tej sprzed kilkunastu lat. Zmiana zaczęła się po 2012 roku.
Czytaj również: Zbuntowane ciało. Jak oswoić choroby autoimmunologiczne
Czyli po igrzyskach w Londynie.
Z igrzysk przywieźliśmy 36 medali i wielu ludzi usłyszało wtedy, jak zostaliśmy potraktowani przez własny kraj, a zwłaszcza przez polityków. Byliśmy jedyną europejską reprezentacją i jedną z dwóch na świecie, obok afgańskiej, których zmagania nie były transmitowane przez krajową publiczną telewizję. Wtedy ludzie zaczęli się zastanawiać, dlaczego tak jest. Dlaczego sportowcy, którzy przywieźli trzy razy więcej medali od olimpijczyków, nie są pokazywani w publicznej telewizji?
Zrobiło się zamieszanie, paraolimpijczycy zaczęli opowiadać, jak wyglądają ich przygotowania, że są zdani wyłącznie na siebie. Nagle ktoś się zastanowił, że skoro jest jeden sport i jedna konstytucja, która nakazuje traktowanie każdego tak samo, to dlaczego są takie różnice w finansowaniu? Zaczęto się nami interesować, my zaczęliśmy zwracać uwagę na nasze problemy i tak zaczęła się powolna zmiana.
Miał pan duże trudności, by na igrzyska w Londynie mógł pojechać z panem pański brat w roli opiekuna. Ostatecznie musiał pan opłacić jego wyjazd z własnej kieszeni.
To była bardzo trudna sytuacja. Walczyłem o to, by wyjechać na igrzyska, by jak najlepiej się do nich przygotować. Ostatni miesiąc to było szarpanie się i nerwy. Obiecywano mi, że brat pojedzie, w ostatniej chwili go skreślono. Musiałem się prosić, by pozwolono mu jechać za moje pieniądze. A obecność brata – asysta na starcie, pomoc w funkcjonowaniu na igrzyskach – była mi niezbędna. Kosztowało mnie to bardzo dużo nerwów i miało znaczący wpływ na mój wynik sportowy. Wtedy zobaczyłem dobitnie, że ludzie, którzy w tamtym czasie zajmowali stanowiska, na których mieli nam pomagać, tak naprawdę dbali wyłącznie o własny interes.
Sportowcy często podkreślają, jak ważne jest dla nich wsparcie kibiców, jak doping potrafi ponieść. Mniejsze zainteresowanie mediów to mniejsza popularność dyscypliny, a zatem mniej kibiców.
Wrócę tu jeszcze do Londynu. To był dla mnie przełom. Telewizja publiczna się od nas wtedy odwróciła, nie była nami zupełnie zainteresowana. A gdy przylecieliśmy do Londynu, potraktowano nas jak bohaterów. Tam Polonia, ale też kibice z innych krajów, bardzo nas wspierali, robili sobie z nami zdjęcia. W Polsce nikt o nas nie słyszał, nikt o nas nie wiedział. Dopiero jak zrobiła się z tego afera, to wszystko się zmieniło. To pokazało, jaki jest poziom intelektualny i mentalny ludzi, którzy odpowiadają za media publiczne w Polsce. Polski sport to sport dwóch prędkości. Myślę, że skoro telewizja publiczna utrzymywana jest za pieniądze podatnika i woła o miliardy, to powinna się wykazywać i realizować misję społeczną.
Dziś podchodzę do tego w ten sposób: jadę, mam zrobić swoją robotę i dla swoich przyjaciół oraz kibiców mam osiągnąć jak najlepszy rezultat sportowy. Bo to są ludzie, którzy mnie wspierają. A przede wszystkim chciałbym godnie reprezentować Polskę. Uważam, że swoją postawą, swoimi wynikami, swoim zaangażowaniem na treningach i na zawodach mogę pokazać wielu innym ludziom, że można osiągnąć wielkie wyniki. Dzięki ciężkiej pracy, nie poprzez cwaniactwo i kombinowanie.
Może Cię także zainteresować: Psychodeliki wracają. Kolejne badania i duże pieniądze koncernów
Na pewno ma pan świadomość tego, że jest pan inspiracją dla innych osób. Czy doświadcza pan tego? Ktoś przychodzi i mówi, „Jacek dzięki tobie się nie poddałem” albo „dzięki twojej historii łatwiej mi było pozbierać się po wypadku”?
Tak, zdarzają się takie sytuacje. Czasami zaskakujące. Przecież nie robię niczego nadzwyczajnego, po prostu w stu procentach angażuję się w swój trening. Staram się być profesjonalistą na każdym kroku. I robić to z uśmiechem na twarzy. Od ludzi, którzy mnie obserwują, często słyszę, że wykonuję trzy razy większą pracę niż pełnosprawny sportowiec. Pływam na samych rękach, są więc one podwójnie obciążone. W wodzie i w życiu pełnią również rolę moich nóg. W sporcie olimpijskim i paralimpijskim trudności jest bardzo wiele, ale to od nas, od ludzi, którzy są w tym sporcie, zależy, jak je będziemy rozwiązywać.
Moje sukcesy to też znacząca zasługa mojego brata i trenera Przemysława Czecha i moich rodziców, którzy mnie wspierają. A dziś tego najbardziej mi potrzeba. Wsparcia i modlitwy. W ostatnim czasie wychodziłem z kontuzji. To był dla mnie trudny okres. Proszę was zatem o modlitwę i trzymanie kciuków, o duchowego kopniaka, żeby wszystko poszło dobrze.
*Jacek Czech – pływak, paralimpijczyk. Tegoroczne igrzyska w Paryżu to jego czwarty występ na paralimpiadzie. Czterokrotny wicemistrz świata, mistrz Europy, mistrz Polski. W 1994 roku, w wieku 18 lat, uległ wypadkowi (skok do wody na główkę) i doznał paraliżu czterokończynowego. Odzyskał znaczną część sprawności, porusza się na wózku.
Starty Jacka Czecha na paralimpiadzie w Paryżu 2024: