Humanizm
Nie tylko broda, kapelusz i Biblia. Amisze w USA współcześnie
02 grudnia 2024
Legendy miejskie, mimo teoretycznie dominacji racjonalnego myślenia, mają się świetnie, choć nie są takie jak dawniej. Opowieści wyjaśniające nam świat i przestrzegające przed niebezpieczeństwami ewoluują. Dlaczego dziś to nie południca, a internetowy chat staje się źródłem zagrożenia? Oraz dlaczego groźniejszy jest udar słoneczny i medialna panika?
Wiosną 2021 roku Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami otrzymało nietypowe zgłoszenie. Od kilku dni mieszkańców jednego z osiedli terroryzował tajemniczy gad. Ze strachu przed jego czmychnięciem do któregoś z domów postanowiono nie otwierać okien. Lagun, jak miał nazywać się egzotyczny gatunek zwierzęcia, zamarł jednak na drzewie. Stamtąd w bezruchu cierpliwie wyczekiwał najlepszego momentu do ataku. Kiedy inspektorzy Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami dotarli na miejsce, okazało się, że lagun to w rzeczywistości stary croissant. Tak tworzą się legendy miejskie.
Jednak jeśli poszukamy w przeszłości śladów laguna, to odkryjemy, że jest on bardziej czerstwy, niż mogło się pierwotnie wydawać. Lagun grasuje bowiem po Polsce już przynajmniej od lat 80. Co więcej, widziano go wszędzie, od Bałtyku aż po Tatry. Jak to możliwe? W Krakowie lagunem okazał się francuski rogalik, jednak przed 2021 rokiem i później był „pumą”.
Systematycznie, czasem kilka razy w roku, odżywają plotki o drapieżnym wielkim kocie grasującym po Polsce. Niekiedy pojawia się w dwóch odległych województwach w odstępie kilkunastu godzin. W historiach zmienia mu się kolor futra, wielkość. Opowieściom towarzyszą opisy egzotycznego ciała, niekiedy niewyraźne zdjęcia, relacje zasłyszane od naocznych świadków, pogłoski o ucieczkach z zoo czy od prywatnych hodowców. Wreszcie pojawia się ostrzeżenie, bo wygłodniała puma widziana była na terenach zabudowanych. Schemat w gruncie rzeczy rzadko się zmienia. Niekiedy wystarczy podłożyć za pumę laguna lub wilkołaka, by w istocie otrzymać tę samą pod względem struktury legendę.
Warto przeczytać: Alicja w Krainie Koszmarów. Książki dla dzieci są… dla dorosłych
„Jej przedmiot [współczesnej mitologii], materiał dla wyobraźni, stanowią najzwyklejsze rzeczy – miejsca, postaci i rzeczy napotykane w obrębie codziennej krzątaniny. Na najgłębszym poziomie mit służy oswajaniu rzeczywistości: wyjaśnia rzeczy nieznane przy użyciu znanych. Abyśmy mogli żyć w pełnym sensu świecie, mit wypełnia niepostrzeżenie obszary naszej niewiedzy, stwarzając ramy dla nadawania im znaczeń” – tłumaczy semiotyk kultury Marcin Napiórkowski w książce Mitologia współczesna.
Legendy miejskie – zgodnie z tym, co pisze Napiórkowski – są osadzone w konkretnej rzeczywistości. Operują znanymi kategoriami, wprowadzając jednocześnie jakieś niebezpieczeństwo, a więc elementy zaburzające porządek czy też naruszające tabu. Kluczową cechą urban legends jest wiara w to, co przedstawiają. Inaczej drapieżna puma zmieni się w rosłego dachowca, a legenda w serial. Jednak dzięki zachowaniu wszystkich składników opowieści, w tym wiary, legenda miejska może zrealizować nadrzędną funkcję.
„Podobnie jak legendy w społecznościach tradycyjnych pełnią one – chociaż nadgorliwie – funkcję obronną. Oswajają rzeczywistość i nadają jej sens oraz pozwalają w prosty sposób ocenić rozmaite zjawiska” – zauważa Franciszek Czech w artykule naukowym Czy Polacy jadają łabędzie? Legendy miejskie i fałszywe wiadomości w warunkach kontaktu międzykulturowego.
Historie o egzotycznych zwierzętach widzianych na wsiach i w centrach miast każą nam zachować czujność. Fauna nawet w XXI wieku nie dała za wygraną – przestrzegają odizolowanych od nieco bardziej „dzikiej” natury współczesne legendy miejskie. Według morału ze szczególną rezerwą należy podejść do gatunków inwazyjnych lub tych, które w inny sposób przekroczyły granicę (lasu, klatki, państwa). Analogicznie legenda o południcy niegdyś „wzmagała ostrożność przed udarem słonecznym”, pisze Czech. To ten sam mechanizm. Natężenie motywów w urban legends wskazuje, że istnieją większe niebezpieczeństwa niż dzikie „niepolskie” zwierzęta. Na pierwszym miejscu naszych społecznych lęków uplasowała się nowoczesna technologia.
Polecamy wystąpienie Marcina P. Stopy na naszym kanale: Czym jest prawda dla mózgu? To dlatego fakty nas nie przekonują?
Mało który element dzisiejszego świata wywołuje w nas strach na tak skrajne sposoby jak technologia. Wystarczy prześledzić legendy miejskie, ale też współczesne opowieści z dreszczykiem. Kiedy przyjrzymy się dokładniej różnym tytułom, od kryminałów po horror, zauważymy, że podejście do smartfonów, mediów społecznościowych czy gier rysuje się niemal zawsze dwubiegunowo.
Z jednej strony gęsią skórkę powoduje nagła utrata dobrodziejstw technologicznych. Na przykład, żeby dziś nawiedzony dom mógł być nawiedzony, bohaterowie wpierw tracą zasięg sieci komórkowej. Żeby morderca mógł zabijać nastolatków spędzających wakacje nad jeziorem, najpierw muszą oni oczywiście zgubić telefony. Jak? Chociażby w ramach walki z cyfrowym uzależnieniem, gdy młodzi bohaterowie zamkną wszystkie smartfony w sejfie. I tak dalej, i tak dalej.
Na przeciwległym biegunie znajdują się historie, w których to właśnie ze świata cyfrowego wypływa groza. Nawiedzony dom staje się nawiedzony nie przez duchy, ale hakera, który włamał się do systemów smart home i zdalnie steruje wyposażeniem. Z kolei psychopata namierza nas przez pozornie niewinne relacje na Instagramie. W tych fabułach ekran komputera okazuje się oknem na mroczną stronę świata.
Jeśli do lęków związanych z rozwojem technologii dodamy troskę o dzieci, a zarazem tendencję do popadania w społeczną panikę, to otrzymamy przepis na najpopularniejsze legendy miejskie.
Polecamy: UAP i zjawiska paranormalne. Dlatego wierzymy w tajemnicze teorie
Wyzwanie Momo, ostateczne selfie czy niebieski wieloryb to kilka najgłośniejszych legend miejskich z ostatnich lat. Wszystkie łączy internet, zagrożenie dla dzieci i nastolatków oraz medialna panika. Młodzi użytkownicy, zależnie od wariantu opowieści, rzekomo otrzymywali makabryczne zdjęcia od anonimowych twórców wspomnianych gier wideo albo musieli wykonywać niebezpieczne wyzwania, w tym związane z popełnieniem samobójstwa.
Najpopularniejsza „gra” – niebieski wieloryb – stała się łakomym kąskiem dla pseudodziennikarzy, a troska o dzieci była pretekstem dla dużej „kilkalności” tematu. Jak wykazuje Marcin Napiórkowski z Uniwersytetu Warszawskiego, autorzy kolejnych artykułów w największych mediach w Polsce przepisywali od siebie i „upiększali” kolejne straszne treści. Bez jakiejkolwiek weryfikacji źródeł przekazywali dalej fałszywe informacje o prawdopodobnie nieistniejącej grze. W ten sposób rozwijająca się legenda miejska przestała pełnić funkcję obronną. Zamiast tego wraz z narastającą medialną paniką wśród dorosłych, w którą włączyło się nawet Ministerstwo Edukacji Narodowej, stwarzała pole do realnie groźnego naśladownictwa.
„Wieloryb jako gra wprawdzie mógł istnieć, był jednak zjawiskiem marginalnym, znacznie bardziej szkodliwa może natomiast okazać się medialna panika, która niebezpiecznym praktykom zapewnia darmową reklamę” – pisał na swoim blogu Napiórkowski.
Legendy miejskie pomagają nam zrozumieć przemiany współczesnego świata, dając nam tym samym dużo informacji o nas samych. Nasze dzisiejsze lęki są zaskakująco podobne od tych z początków upowszechnienia internetu. Psychologowie Roberto H. Potter i Lyndy A. Potter pisali o tym już blisko ćwierć wieku temu, w kontekście legend miejskich o nieletnich i cyfrowej pornografii.
„Dziś, gdy wielu rodzicom trudno spędzać czas ze swoimi dziećmi, pomijając już tak zwany »jakościowy czas«, cyfrowa pornografia jest wyrzutem sumienia u tych, którzy chcieliby być dobrymi rodzicami” – pisali psychologowie w czasopiśmie „Sexuality and Culture” w 2001 roku.
Popularność niebieskiego wieloryba i podobnych mu urban legends, osadzała się na strachu przed tym, co najmłodsi robią online. Tempo rozpowszechniania się wieści o morderczych grach mogło być skorelowane z wyrzutami sumienia rodziców, którzy nie mają czasu i wstępu do cyfrowego świata swoich dzieci. Część z nich nie rozumie działania współczesnych gier wideo czy internetowych trendów. Stąd wyjaśniające to w prosty, lecz przejaskrawiony sposób kolejne cyfrowe legendy. Istnieje inne rozwiązanie. Zamiast zakazywać technologii czy napędzać niebezpieczną medialną panikę, można spróbować zniwelować przepaść pokoleniową. Tym samym zebrać się na odwagę, by wraz z bliskimi lepiej poznać zamieszkiwany przez nich cyfrowy świat.
Może Cię także zainteresować: Zło w kulturze. Do czego są nam potrzebne opowieści o ciemnej stronie człowieka i świata?