Prawda i Dobro
Modele AI nie zawsze rozpoznają oszustwa. Często są łatwowierne
14 listopada 2024
Jakie zmiany zachodzą w niemieckim społeczeństwie? Czy w Niemczech odradza się narodowy socjalizm, czy może odżywają stare pruskie koncepcje? To pytanie wraca jak bumerang za każdym razem, kiedy dochodzi w tym kraju do incydentów rasistowskich (jak niegdyś głośne podpalenia domów dla azylantów w landach wschodnich). Albo gdy w siłę rosną jawnie nacjonalistyczne, skrajne ugrupowania.
Fakty są takie, że wrogość wobec imigrantów – a konkretnie chodzi o śniadolicych przybyszów spoza Europy – to już nie jest tylko domena tamtejszego marginesu politycznego. Postawa ta przenika do niemieckiej popkultury. W tym roku głośno było o skandalicznych zdarzeniach, gdy niemiecka młodzież, bawiąc się przy starym dyskotekowym przeboju L’amour toujours włoskiego dj-a Gigiego D’Agostino, skandowała słowa: „Ausländer raus!” („Cudzoziemcy won!”). Reakcja władz była zdecydowana, w efekcie za Odrą odtwarzanie utworu podczas masowych imprez zostało zakazane.
W czerwcu bieżącego roku odbyły się wybory do Parlamentu Europejskiego. W Niemczech wygrała je zdecydowanie chrześcijańska demokracja, popularnie zwana chadecją. Zagłosowało na nią 30 proc. wyborców. Ale już kolejne miejsce na podium zajęła Alternatywa dla Niemiec (AfD) znana z głoszenia skrajnych idei. Partia ta uzyskała 15,9 proc. głosów. W porównaniu z wyścigiem do Europarlamentu sprzed pięciu lat, poparcie dla niej wzrosło o około 5 proc.
AfD cieszy się powodzeniem szczególnie we wschodniej części Niemiec. To formacja nacjonalistyczna, która przede wszystkim kładzie nacisk na znaczne zaostrzenie polityki imigracyjnej. Jest oskarżana o promowanie skrajnych idei, szerzenie rasizmu oraz ksenofobii. I co tu dużo mówić, elity polityczne i medialne krajów Unii Europejskiej wskazują ją po prostu jako zło.
W ostatnich wyborach do PE w Niemczech wystartował też Sojusz Sahry Wagenknecht (BSW). Był to debiut tego ugrupowania i zdobyło ono 6,2 proc. głosów. To też jest partia nacjonalistyczna, tyle że – co może brzmieć zaskakująco – wywodzi się ona ze środowiska socjalistycznego. Została założona przez – jak wskazuje jej nazwa – Sahrę Wagenknecht, wieloletnią działaczkę formacji Lewica (Die Linke), mającej częściowo rodowód postkomunistyczny.
O ile AfD bliżej jest liberalizmu ekonomicznego i swój program adresuje do klasy średniej, o tyle BSW szermuje postulatami socjalnymi i upomina się o pomoc państwa dla niższych warstw społecznych. Tak więc oba ugrupowania się różnią. To pierwsze uchodzi za „skrajną” prawicę, drugie zaś – za lewicę „narodową”.
Co je łączy? Sojusz również jest – tak jak Alternatywa – za zaostrzeniem polityki imigracyjnej. Ponadto obie partie kontestują oficjalne stanowisko państw Zachodu wobec wojny na Ukrainie. Są przeciwne dozbrajaniu armii ukraińskiej i utrzymywaniu sankcji nałożonych na Rosję.
Można też wspomnieć o pewnej kwestii, która jeszcze na początku roku 2022 była tematem numer jeden w światowych serwisach informacyjnych. Spierano się wtedy o to, czy szczepienie przeciw COVID-19 powinno być powszechne i przymusowe czy też dobrowolne. W wielu krajach – także w Niemczech – w kręgach lewicowych odzywały się głosy, że trzeba obowiązkowo szczepić wszystkich ludzi. Z kolei „skrajną” prawicę – a więc i AfD – oskarżano o wspieranie ruchów antyszczepionkowych.
Sahra Wagenknecht miała zgoła przeciwne zdanie na ten temat, opowiadając się przeciw szczepieniom. I to też stało się jedną z przyczyn jej rozbratu z obozem politycznym, do którego wtedy należała.
Tak więc śledząc sukcesy wyborcze Alternatywy i – w mniejszym stopniu – BSW, branie pod uwagę tego, że w Niemczech odradzają się ich najbardziej mroczne tradycje polityczne, wydaje się czymś uprawnionym.
Koniecznie przeczytaj: Na Północy bez zmian. Szwecja na wojnie z przedmieściami
Nie brak też opinii, że w kraju tym dają o sobie znać nastroje neonazistowskie. Zwłaszcza że wzrostowi poparcia społecznego dla AfD i Sojuszu towarzyszą rękoczyny między rdzenną ludnością niemiecką a imigrantami spoza Europy. Czy zatem Alternatywa i BSW to formacje neonazistowskie?
Owszem, co jakiś czas któryś z działaczy AfD wyskakuje z wypowiedzią, która może świadczyć o jego niejednoznacznym stosunku do III Rzeszy. Przykładem jest wywiad udzielony w maju bieżącego roku włoskiemu dziennikowi La Repubblica przez polityka Alternatywy Maximiliana Kraha. W rozmowie tej powiedział on, że nie każdy esesman był przestępcą.
Niemniej ta bulwersująca wrzutka sprawiła, że AfD od Kraha się odcięła, choć Alternatywie to i tak nie pomogło. Wypowiedź Kraha stała się pretekstem do usunięcia tego ugrupowania z europarlamentarnej frakcji Tożsamość i Demokracja. Ale znamienne, że liderzy AfD nieraz mocno podkreślali, że w ich partii nie ma miejsca na antysemityzm.
WEI: Niemcy zazdroszczą Polsce imigrantów. Warto przeczytać.
Rzecz jasna tego rodzaju gesty tych polityków można interpretować jako dbałość o wizerunek. Niemniej w przypadku Alternatywy mamy też do czynienia z ukłonem w stronę Izraela. Pod tym względem nie różni się ona od innych „skrajnie” prawicowych formacji Zachodu. One również, raczej powszechnie alarmują, że Europie, w efekcie niekontrolowanej imigracji z krajów muzułmańskich, grozi pełzająca islamizacja. W narracjach tych ugrupowań jako śmiertelne niebezpieczeństwo wskazywane są skrajne idee krwawego dżihadyzmu, a jemu przecież czoła stawia Izrael.
Jeśli zaś mielibyśmy szukać historycznych odniesień do AfD i – w pewnym sensie – Sojuszu Sahry Wagenknecht, należałoby uznać te partie (dużo bardziej Alternatywę niż BSW) za spadkobierczynie starego pruskiego nacjonalizmu.
Polecamy: HOLISTIC TALK: dlaczego ludzie tracą poczucie sensu i ulegają melancholii? (Przemysław Staciwa)
Kojarzony on jest z nazwiskami takich polityków, jak król Prus Fryderyk II Wielki, kanclerz II Rzeszy Otto von Bismarck czy minister spraw zagranicznych republiki weimarskiej Gustav Stresemann. A narodowi socjaliści bynajmniej nie byli zwolennikami tego nurtu politycznego. Dlatego, że w ich oczach pozbawiony był elementów radykalnych. Próżno w nim szukać choćby cech nienawistnie antysemickich. Postrzegali go więc jako anachroniczne, konserwatywne zjawisko.
Dlatego we współczesnych Niemczech na starym pruskim nacjonalizmie odium nie ciąży. W Berlinie Fryderyk Wielki ma swój pomnik, a Bismarck i Stresemann patronują ulicom. Oni przecież nazistami nie byli. W ten sposób można oddzielać stary pruski nacjonalizm od Adolfa Hitlera, który ściągając klęskę na III Rzeszę, pogrążył Niemcy w ruinie. Ale przecież to oznacza też, że nurt polityczny leżący u podstaw ekspansywnej polityki Prus w XIX wieku, którą brutalnie na swojej skórze odczuli choćby mieszkańcy Wielkopolski, mieści we współczesnym niemieckim mainstreamie politycznym.
I tu dochodzimy do kluczowej kwestii. Stary pruski nacjonalizm nie umarł wraz z klęską III Rzeszy. On przetrwał.
Warto przeczytać: Fantastyczne czasy, czyli jak nas widzieli w zeszłym wieku
Rzeczywiście to zjawisko otwarcie się przejawia w aktywności takich organizacji, jak Alternatywa. Jej współprzewodnicząca Alice Weidel wschodnie tereny dzisiejszego państwa niemieckiego określiła mianem „Niemiec środkowych”. Tym samym dała do zrozumienia, że w jej przekonaniu Szczecin czy Wrocław to miasta niemieckie.
Tyle że ważniejsze jest to, jak stary pruski nacjonalizm we współczesnych Niemczech uobecnia się w politycznym mainstreamie, a nie wśród formacji antymainstreamowych. A skrywa się on za fasadą projektu europejskiego.
Dzisiaj forsowanie niemieckich interesów narodowych pozbawione jest militarnej agresywności. Czołgi zostały zastąpione potęgą gospodarki (swoją drogą to bardzo dobrze). Liczy się soft power. A elitom politycznym i medialnym Niemiec udało się wylansować wizerunek swojego państwa jako „mocarstwa moralnego”. Państwa, które troszczy się o demokrację i praworządność w Europie.
Poza tym wdrażając „Wilkommenskultur” („kulturę gościnności”) wyciągnęło ono pomocną dłoń do „uchodźców”. Jednak gdy się okazało, że w wielu przypadkach to są intruzi – swoją politykę migracyjną zaczęło gruntownie rewidować. A polega to choćby na ciśnięciu innych państw UE, żeby przyjmowały masy imigrantów spoza Europy.
Wehikułem ekspansywnej polityki niemieckiej stała się po prostu Unia. Konkretnie zaś chodzi o koncepcję europejskiego federalnego superpaństwa, o którą w UE toczą się spory. Gdyby taki twór powołano, byliby w nim przecież równi i równiejsi. A niemiecka klasa polityczna dzięki pozycji, jaką państwo niemieckie uzyskało w Unii, rozdawałaby karty w tej skonsolidowanej strukturze.
Warto się zastanowić czy kiedy za bardzo koncentrujemy się na niemieckim nacjonalizmie w postaci jawnej (oddając się rytualnemu oburzaniu się na „skrajną” prawicę), nie dajemy się politycznym i medialnym elitom Niemiec wodzić za nos. Wtedy bowiem naszej uwadze umyka coś naprawdę istotnego. Chodzi o fasadę, za którą państwo niemieckie szermując frazesami o wspólnej Europie, skutecznie forsuje swoje jak najbardziej narodowe interesy.
Warto przeczytać również: Fuzja jądrowa nadchodzi. Czy jesteśmy gotowi na jej problemy i wyzwania