Humanizm
Klawo, w dechę, mega. Każde młode pokolenie ma swój język
25 grudnia 2024
Ostatni żyjący świadkowie II wojny światowej cierpią najbardziej. Badania nie pozostawiają wątpliwości, że z wiekiem objawy PTSD wśród „dzieci wojny” tylko się nasilają.
Według ostrożnych, powojennych szacunków sześcioletni, totalny konflikt pozostawił po sobie w Polsce 60 000 osób chorych nerwowo. To liczba wprost kuriozalnie niska. Gdyby psychiatrzy pracujący w 1945 r. dysponowali dzisiejszymi narzędziami i obecną metodologią, musieliby zdiagnozować miliony chorych. Może nawet niemal wszystkich Polaków, którzy przetrwali pod brunatnym buciorem i w cieniu czerwonej gwiazdy.
Prawdziwej skali psychicznego spustoszenia, jakiego wojna dokonała nad Wisłą, byli świadomi nawet sami mieszkańcy świeżo „wyzwolonej” Rzeczpospolitej. Już w 1945 r. zespół psychologów, z Marią Kaczyńską, Stanisławem Batawią, Stefanem Baleyem i Marią Żebrowską u steru, podjął szeroko zakrojone badania nad umysłowymi skutkami okupacji. Jedno z pytań, które zadawano młodzieży, brzmiało: „Czy spostrzegłeś w sobie lub u kogoś z bliskich zaburzenia nerwowe?”. Dwóch na trzech ankietowanych odpowiedziało twierdząco. Większość wskazywała na psychiczny roztrój bliskich, ale co trzeci – wprost mówił o własnych problemach.
Specjaliści nie dysponowali nawet terminologią zdolną opisać traumę społeczeństwa. W toku I wojny światowej upowszechniło się określenie „nerwica frontowa” oraz jego angielski odpowiednik shell shock. Te nazwy odnoszono jednak niemal wyłącznie do żołnierzy niezdolnych poradzić sobie z wojennym wysiłkiem. W latach 1914–1918 wielu z nich skazywano za dezercję i defetyzm. Jednak w latach 1939–1945 sytuacja zmieniła się, ale tylko pozornie. W armiach alianckich unikano diagnozowania zaburzeń psychicznych. W wojsku niemieckim było to właściwie… zabronione. Zaledwie 3 proc. wszystkich żołnierzy Wehrmachtu uznano za chorych nerwowo. Zalecana kuracja? Leczenie elektrowstrząsami.
W polskim wojsku podziemnym ani o diagnozach, ani tym bardziej o jakimkolwiek leczeniu nie mogło być mowy. Do powstańców warszawskich też nikt nie wyciągnął pomocnej dłoni. Cieszyli się, jeśli tylko udało im się przeżyć.
W odniesieniu do cywilów nawet nie istniały odpowiednie słowa. Po 1945 r. polscy psychologowie zaproponowali termin „kompleks wojny”. Niewielu jednak miało okazję się z nim zapoznać. Niewygodne badania, obnażające tragiczną kondycję przytłoczonego wojną narodu, zostały przerwane z polecenia władz. Ukazało się tylko kilka fragmentarycznych raportów. Pełne opracowanie szokujących sondaży nie ujrzało światła dziennego, a duża część dokumentacji przepadła bez śladu.
Ponad 30 lat później, w następstwie wojny wietnamskiej, amerykańscy psychiatrzy wypromowali termin PTSD: post-traumatic stress disorder, a więc zespół stresu pourazowego. Zgodnie z obecną definicją, zawartą w piątej edycji kluczowego podręcznika diagnostycznego DSM, stres pourazowy przejawia się m.in. nawrotami traumatycznych wspomnień, koszmarami sennymi, przebłyskami dającymi poczucie ponownego przeżywania bolesnych doświadczeń, bezsennością, zachowaniami destrukcyjnymi, problemami z koncentracją, nadpobudliwością, wybuchami gniewu.
Charakterystyczne, że po II wojnie światowej te same objawy zaobserwowali u swoich badanych polscy psycholodzy
– podkreśla prof. Marcin Zaremba w książce Wielka Trwoga. Polska 1944–1947.
Przykłady można mnożyć. Pełno ich we wszelkich pamiętnikach z czasów wojny i pierwszych lat komuny. Niektórzy ludzie wpadali w panikę już na sam dźwięk fabrycznej syreny. Innych do białej gorączki doprowadzał odgłos samolotu lub szczęk metalu o metal. Byli Polacy, którzy nawet pół wieku po wojnie wciąż zbierali ze stołu i chowali każdy okruch chleba z atawistycznego strachu przed głodem. Niemożliwe do zniesienia i odróżnienia od rzeczywistości koszmary wielu nawiedzały każdej nocy.
Fragmentaryczne raporty z końca lat 40. zawierają szereg bulwersujących przykładów.
Cierpię na rozstrój nerwowy. Miałam szefa Niemca, który z najsłabszego powodu bił po twarzy albo pasem, albo kopał. Teraz każde stuknięcie, kichnięcie, mowa głośniejsza powoduje [u mnie] odruchy przestrachu
– żaliła się 20-letnia dziewczyna.
Miewam sny o powstaniu, a nieraz szalone lęki
– relacjonował 16-latek.
Zdaniem prof. Zaremby trauma przynosiła bezpośrednie, namacalne, a przede wszystkim powszechne skutki. Strach był pierwszym owocem wojny. Za drugi Zaremba uznaje agresję. Przemocą przesiąkł każdy aspekt życia. Stała się ona czymś zwyczajnym w polityce, na ulicy, ale też za zamkniętymi drzwiami domów.
Używano jej wobec członków rodziny, jak również do rozstrzygania sąsiedzkich konfliktów, wyładowania frustracji. Wojna spowodowała, że przemoc uległa rozpowszechnieniu.
Żadna zabawa na wsi nie kończyła się inaczej jak bójką
– wspominał jeden z wiejskich nauczycieli.
Jego koledzy, ankietowani w 1946 r., wskazywali na większą skłonność do bójek swoich uczniów.
Wreszcie skutek trzeci, a więc alkoholizm. Zaremba w wódce, a może nawet częściej bimbrze, widzi „dopalacz powojennych antysemickich zamieszek”. I nie tylko. Według lokalnych badań z drugiej połowy lat 40. pił właściwie każdy, niezależnie od wieku. Trzy czwarte dzieci do 15. roku życia miało kontakt ze spirytusem. Co trzecie dziecko odurzało się „stale”. Nawet oficjalne statystyki potwierdzają ogrom problemu. Według państwowej ewidencji spożycie spirytusu na głowę wzrosło między rokiem 1939 a 1947 ponad dwukrotnie.
Polecamy: Skąd się wzięła wojna?
Psychologowie jeszcze w latach 60. sygnalizowali, że ludzie najbardziej dotknięci przez wojnę – np. byli więźniowie obozów koncentracyjnych – stale zmagają się z traumą. Temat stopniowo jednak tracił na popularności. Nie prowadzono nowych, szeroko zakrojonych badań, nie oferowano systemowych rozwiązań i funduszy pomocowych. Zapanowało przekonanie, że problem sam odszedł w przeszłość.
Myślano tak nie tylko w Polsce. Na Zachodzie pojawił się wręcz trend odradzający bicie na alarm i otwarcie bagatelizujący przejawy powojennego PTSD. Cenione opracowanie z 1996 r. nosi znamienny tytuł Wbrew wszelkim szansom (Against all odds). Teza? Ludzie, którzy mają za sobą tragiczne wojenne doświadczenia i którzy tylko cudem uniknęli śmierci, zdołali się szybko otrząsnąć z traumy i „zbudować życia pełne sukcesu”. Także w innych publikacjach przeważa tendencja do afirmowania ludzkiego hartu ducha, opisywania „strategii adaptacyjnych”, pokazywania, że ocalali z Zagłady to jednostki zdolne samodzielnie przetrwać wszystko. Ten obraz nie jest może fałszywy, ale na pewno ogromnie uproszczony.
Badania z ostatnich lat, prowadzone w różnych krajach Europy, wykazały, że ogromna liczba „dzieci wojny” wciąż zmaga się ze skutkami stresu pourazowego. Objawy PTSD wykrywa się dzisiaj u średnio 1 na 20 cywilów, którzy przeżyli II wojnę światową. Szczególnie częste są w Niemczech. Tam kliniczny stres pourazowy dotyczy nawet ponad 10 proc. tych, którzy pamiętają upadek III Rzeszy. Nigdzie jednak nie uzyskano tak szokujących danych, jak w Polsce.
W 2007 r. zespół psychologów pod kierunkiem prof. Mai Lis-Turlejskiej przebadał prawie 500 starszych ludzi, którzy przebywali w kraju w latach okupacji. Wynik? Ponad 60 lat po zakończeniu konfliktu 30 proc. z nich nadal cierpiało na PTSD.
Wśród osób, które miały za sobą traumatyczne przeżycia, aż 62 proc. przyznawało, że wciąż cierpią, gdy przypominają im się wydarzenia z czasów wojny. Co czwarty badany co jakiś czas nadal doświadczał „urazowego zdarzenia, tak jakby wystąpiło ono znowu”. Do koszmarów sennych związanych z wojną przyznało się 37 proc. respondentów. Do natrętnych nawracających myśli na temat przeżyć z okresu okupacji – 47 proc. Prawie połowa mówiła o „częstym przestrachu”, 41 proc. – o napadach złości, agresji, a 32 proc., po sześciu dekadach, wciąż „unikało działań, miejsc lub ludzi” przypominających im o traumie.
Szczególnie bolesny wniosek płynący z badań prof. Lis-Turlejskiej dotyczy zależności między wiekiem badanych a ich stanem nerwowym. Ustalono, że trauma, zamiast zmniejszać się z upływem lat, to tylko rośnie. Wśród 60-latków osoby bez „klinicznego nasilenia objawów” były równie liczne, co te, u których zdiagnozowano PTSD. Wśród 70-latków „proporcje były zbliżone”. Ale u osób w wieku powyżej 75 lat chorych było wyraźnie więcej niż zdrowych.
Autorzy badania tłumaczyli, że znany jest fakt, iż „osoby starsze wyjątkowo dobrze pamiętają kontekst emocjonalny [zdarzeń z dzieciństwa] i to może przyczyniać się do wysokich wskaźników PTSD uzyskanych w najstarszym przedziale wiekowym”. Dzisiaj jest to już jedyny przedział wiekowy. Wszystkie osoby pamiętające II wojnę światową mają powyżej 75 lat.
Zresztą, nie oni jedyni żyją doświadczeniami okupacji. Badacze są zgodni, że II wojna światowa to wspólna trauma społeczna kształtująca odczucia i zachowania wszystkich Polaków.
Zmiana tych wzorców wymaga trzech pokoleń życia w pokoju i wolności. Licząc od roku 1989
– twierdzi psycholog prof. Bogdan Wojciszke.
Z wojennej traumy wyzwolą się więc dopiero nasze wnuki.
Warto przeczytać: „Przyjaciele, jesteście na wojnie”. Jak podbić kraj bez jednego wystrzału