Prawda i Dobro
Koniec lewicy i prawicy, jaką znamy. Witajcie w erze hybryd
19 czerwca 2025
W majowy weekend 2025 roku ciemności sparaliżowały Francję. Wcześniej, pod koniec kwietnia, przerwa w dostawie prądu dotknęła Półwysep Iberyjski. Ustał ruch, miliony osób straciło kontakt ze światem. Doszło do zatrzymania produkcji we fabrykach. Blackout spowodował straty w gospodarce – głównie hiszpańskiej – liczone w miliardach euro. Z socjologicznego punktu widzenia ciekawsza jest jednak reakcja Hiszpanów i Portugalczyków. Blackouty są jak papierek lakmusowy ukazujący kulturę i kondycję dotkniętych nim społeczeństw.
Dnia 14 sierpnia 2006 roku, w godzinach porannego szczytu, wysięgnik dźwigu uderzył w linię przesyłową nad rzeką Edogawa, powodując awarię zasilania w stolicy Japonii. W rezultacie 120 tys. osób utknęło w wagonach tokijskiego metra.
Nastała cisza. To na nią, na łamach The Japan Times, zwraca uwagę prof. John G. Russel, antropolog i badacz kultury japońskiej. Nikt nie krzyczał. Nikt nie panikował. Ludzie w ciszy czekali na instrukcje.
Podobnie było w 2011 roku po katastrofie w Fukushimie, kiedy kraj dotknęła seria rotacyjnych blackoutów. Japończycy – z jednej strony przyzwyczajeni do naturalnych kataklizmów, żyjący na sejsmicznej bombie, a z drugiej ukształtowani kulturowo przez buddyzm zen, wpływy konfucjańskie i zasadę kolektywizmu – byli zdyscyplinowani i spokojni. Działali zgodnie z zasadą ganbare, którą można przetłumaczyć jako „trwać mocno”. Chodzi o całkowite poświęcenie się zadaniu; wytrwale, z pokorą, bez zbędnych ruchów.
Polecamy: Groźne przestępstwo i bierność tłumu. Tak działa mroczny mechanizm
Kolektywne – choć w innych aspektach znajdujące się na przeciwległym do japońskiego biegunie – jest też społeczeństwo w Indiach, które dotknął największy blackout w historii ludzkości. W 2012 roku światło zgasło w 20 z 28 indyjskich stanów, w tym w Delhi, Pendżabie i Bengalu Zachodnim. Od prądu odcięło prawie pół miliarda ludzi.
Jakie były reakcje na blackout? Życie toczyło się dalej. W szpitalach, które nie były wyposażone w generatory, wciąż przyjmowano porody, a nawet prowadzono operacje – tyle że przy lampach naftowych. Ruchem ulicznym kierowali policjanci, na stacjach paliwo pompowano ręcznie, sklepy działały przy świecach. Mimo skali kryzysu nie było zwiększonej przestępczości. Przeciwnie – to był czas solidarności i pomocy. Na ulicach ludzie wymieniali się jedzeniem i informacjami.
Indyjska kultura, choć zróżnicowana, opiera się na akceptacji losu i wspólnotowości. Ale spokojna reakcja mieszkańców subkontynentu wynika też z czegoś innego – tego, że niestabilność jest w tym kraju normą, a w pomoc państwa zwyczajnie się nie wierzy. Obywatele nie oczekują, że ktoś się o nich zatroszczy, więc biorą sprawy w swoje ręce. W państwie, w którym obywatele są przyzwyczajeni do przerw w dostawie prądu, a miliony z nich w ogóle żyją bez dostępu do elektryczności, blackout zmienił zbyt mało, żeby nastał (większy niż zazwyczaj) chaos.
Warto przeczytać: Nie tylko joga i Bollywood. Indie stają się potęgą
We wrześniu 2003 roku – na skutek przeciążenia linii energetycznych i serii niefortunnych decyzji – w niemal całych Włoszech zabrakło prądu. Lotniska nie mogły odprawiać pasażerów, pasażerowie utknęli w pociągach, a system awaryjnego zasilania szpitali nie zdał egzaminu. W sumie bez prądu zostało 57 mln ludzi.
Na ulicach włoskich miast i miasteczek panowała pogodna – wręcz biesiadna – atmosfera. Ludzie zaczęli spontanicznie gromadzić się, aby usiąść przy świecach, pośpiewać, pograć na gitarze, napić się wina. Włosi, bardzo wrośnięci w lokalne społeczności, skupili się na wspólnym przeżywaniu.
Zupełnie inne reakcje na blackout można było zaobserwować w 2019 roku w Wenezueli. (Kolejny blackout południowoamerykański kraj przeżył w 2024 roku, ale tym razem trwał on krócej i nie objął całego państwa). „To było jak wojna na ulicach. Krzyki, strzały, walki o jedzenie” – relacjonowała na antenie BBC mieszkanka Caracas. Trwający tydzień blackout skutkował nie tylko przerwami w dostawie wody pitnej czy działaniu szpitali (zasilania awaryjne szybko się wyczerpały), ale też gwałtownym wzrostem napięć społecznych. Sytuacja wywołała masowe protesty, zamieszki i starcia z agresywnie reagującą policją. Mieszkańcy plądrowali sklepy i apteki, starając się w ten sposób zdobyć podstawowe produkty, ale też dać upust złości i frustracji.
Skala dramatu w Wenezueli miała źródło nie tylko w tym, że przerwy w dostawie prądu trwały dłużej niż we Włoszech. Blackout wydarzył się w momencie, kiedy Wenezuela była targana głębokim kryzysem polityczno-gospodarczym. Hiperinflacja sprawiła, że wcześniej godne pensje przestały starczać na zakup chleba. Drastycznie spadła produkcja ropy naftowej, która była kluczowym surowcem eksportowym. Wenezuela została obciążona sankcjami gospodarczymi, a nieuznawany przez zachodnie demokracje prezydent Nicolás Maduro oskarżał opozycję o próby destabilizacji kraju.
Blackouty w Japonii, Indiach i we Włoszech uczą nas, że reakcja społeczeństwa zależy od uwarunkowań kulturowych. Kryzys energetyczny w Wenezueli – że również od kondycji polityczno-gospodarczej państwa.
To ostatnie potwierdza historia blackoutów w Nowym Jorku. W 1965 roku – w połowie dekady dobrobytu, odrodzenia i nadziei – mieszkańcy metropolii (i kilku innych stanów oraz niewielkiej części Kanady, w sumie 30 mln ludzi) przeżyli blackout, przez który 800 tys. pasażerów utknęło w metrze. Mimo to większość Amerykanów przez lata wspominała zdarzenie z sentymentem. Opowieści o tym, jak ludzie wpatrywali się w bezchmurne tamtego wieczoru niebo, zamiast w telewizor, pobudzały amerykańską wyobraźnię na tyle, że blackout szybko doczekał się miejsca w amerykańskiej kinematografii. Opowiada o nim komedia Gdzie byłeś, gdy zgasły światła?.
Legenda o tym, że dziewięć miesięcy później nowojorskie porodówki przeżywały oblężenie, jest zresztą żywa do dzisiaj. Choć statystyki wcale jej nie potwierdzają. Potwierdzają za to coś innego – podczas blackoutu w 1965 roku w Nowym Jorku odnotowano tylko pięć przypadków grabieży. Był to najniższy wynik w historii pomiarów przestępczości.
Nowojorczycy zupełnie inaczej zareagowali na blackout 12 lat później, w 1977 roku. Tym razem policyjne statystyki wywindowały w drugą stronę. W ciągu jednej doby dokonano 1616 grabieży sklepów, 1037 podpaleń, czterech zabójstw. Aresztowano 3776 osób. Doszło do masowych zamieszek.
Skąd ta różnica? Sytuacja gospodarcza, jak i nastroje społeczne mieszkańców Nowego Jorku i ogólnie w USA były zupełnie odmienne od tych sprzed 12 lat. W 1977 roku kraj cierpiał z powodu przedłużającej się recesji. Poza kryzysem finansowym nowojorczycy byli zmęczeni nawiedzającą Wschodnie Wybrzeże falą upałów, a dodatkowo – z powodu grasującego w mieście seryjnego mordercy Davida Berkowitza (zwanego „synem Sama”) – żyli w strachu i ograniczonym zaufaniu do innych ludzi.
Przeczytaj także: Energetyczne imperia miały runąć. Ale przyszłość pachnie ropą
Miesiąc temu blackout dotknął Hiszpanię i Portugalię. W miastach zgasły uliczne światła, paraliżując ruch uliczny. Zatrzymały się pociągi, nie startowały samoloty. Niektórzy ludzie utknęli w windach i wagonach metra, inni – na niedziałających stacjach benzynowych. Bardzo utrudniona była też łączność – nie było zasięgu, nie dało się płacić kartą ani wyciągać gotówki z bankomatu. Szacuje się, że przez kwietniowy blackout hiszpańska gospodarka poniosła straty w wysokości kilku miliardów euro.
Z 28 kwietnia – a akurat byłam w Hiszpanii – najbardziej zapamiętałam dwie sceny. Pierwszą z niedziałającej stacji benzynowej gdzieś na granicy Katalonii i Aragonii, gdzie ludzie dzielili się ciastkami, orzechami, kanapkami i upewniali się, że na pewno wszyscy mają wodę i czują się bezpiecznie. Drugą z wieczornej Saragossy, do której właśnie powrócił prąd, ale jeszcze nie zasięg i łączność. Wypełnione po brzegi winiarnie i restauracje, ludzie śmiejący się, rozmawiający. Niekoniecznie o blackoucie. Gdyby nie to, że nikt nie sięgał po telefon, a płatność była możliwa tylko gotówką, można byłoby nie zauważyć, że wydarzyło się coś dziwnego.
Małgorzata, która tego dnia była w Madrycie, ma przed oczami inną scenę: jak wychodzi po drabinie z metra. Ale również ona – choć znalazła się w trudniejszej sytuacji – zapamiętała przede wszystkim życzliwość i pogodę Hiszpanów.
A jak zachowamy się my, Polacy, jeśli – albo: kiedy – światło zgaśnie u nas?
Może Cię zaciekawić: Kraj w ciemnościach. Czy grozi nam blackout?