Prawdziwa siła ulicznego buntu

Ludzie na całym świecie coraz częściej uciekają się do protestów, by wyrazić rozczarowanie polityką. Skala demonstracji jest dowodem na porażkę rządów, które nie dostrzegają potrzeb obywateli, nie mówiąc już o ich spełnieniu

Ludzie na całym świecie coraz częściej uciekają się do protestów, by wyrazić rozczarowanie polityką i domagać się realizacji swoich postulatów. Skala demonstracji jest dowodem na porażkę rządów, zarówno demokratycznych, jak i autorytarnych, które nie dostrzegają potrzeb obywateli, nie mówiąc już o ich spełnieniu. O ile masowe protesty są triumfem zasad demokracji i społecznego aktywizmu, o tyle niosą za sobą jednak także ryzyko użycia przemocy – zarówno przez demonstrantów, jak i wobec nich

Protesty w ciągu kilku ostatnich tygodni znacznie przybrały na sile. W Katalonii demonstrujący domagają się uwolnienia dziewięciu separatystycznych polityków, którym grożą wyroki wieloletniego więzienia za zorganizowanie referendum niepodległościowego w 2017 r. W Chile protesty podsycają ekonomiczne nierówności, do czego wydatnie przyczyniła się zapowiedź podwyższenia opłat za przejazdy metrem w stolicy kraju.

Z kolei demonstrujący w Libanie, którzy początkowo występowali przeciwko korupcji i złym warunkom życia, teraz domagają się likwidacji liczących sobie już kilka dekad praktyk kleptokracji. W Hongkongu protestujący bronią się przed wkraczaniem chińskich władz na pole swobód obywatelskich i praworządności. Jak na razie udało im się zmusić lokalną administrację do wycofania się z projektu ustawy ekstradycyjnej, które legła u źródeł kryzysu.

Wszystko dla sprawy

Ludzie odwołują się do „retoryki ciała” i ulicznych protestów, gdy czują, że dokonanie zmiany nie jest możliwe za pośrednictwem instytucji demokracji, takich jak chociażby urna wyborcza. Latem przez Moskwę przetoczyła się fala protestów po tym, jak władze próbowały zakazać kandydatom opozycji udziału w wyborach lokalnych. Także protesty w Libanie są napędzane brakiem możliwości korzystania z prawdziwie demokratycznych zasad.

Protesty mogą być niezwykle wpływowym środkiem komunikacji pokazującym przywiązanie do sprawy i współobywateli, także względem tych, którzy dopiero mogą dołączyć do wspólnej walki. Przykuwają one także uwagę społeczności międzynarodowej, do przywódców której odwołali się liderzy protestów w Hongkongu.

Masowe demonstracje wymagają często niezwykłego poświęcenia. Akty obywatelskiego nieposłuszeństwa – takie jak np. blokowanie dróg (tak jak to miało miejsce w Bejrucie) czy próba sparaliżowania funkcjonowania lotniska (do czego doszło w Hongkongu) – potrafią skupić uwagę opinii publicznej, ale niosą za sobą także poważne ryzyko dla protestujących, z karą pozbawienia wolności włącznie.

Protestujący blokują ruch na autostradzie AP7 w prowincji Girona w Katalonii. Hiszpania, 12 listopada 2019 r. (ADRIA SALIDO ZARCO / NURPHOTO / GETTY IMAGES)

Ale nawet w trakcie pokojowych protestów może dojść do złamania prawa – czy to poprzez niedopełnienie formalnych wymogów ze strony organizatorów demonstracji, czy narażanie się na zarzuty dotyczące „zakłócania porządku”. W Stanach Zjednoczonych protesty organizowane przez ruch praw obywatelskich w latach 50. i 60., przeciwników wojny w Wietnamie w latach 60. i 70. oraz uczestników obecnych strajków klimatycznych łączy jedna wspólna cecha – choć większość ich uczestników nie dopuszczała się aktów przemocy, to jednak zdarzały się aresztowania na większa skalę.

Pamięć pełna dramatycznych obrazów

Ryzyko może zostać spotęgowane przez tych uczestników protestów, którzy odwoływanie się do przemocy traktują jako działanie usprawiedliwione, choć ostatecznie narażają one na szwank samą sprawę – poprzez alienowanie potencjalnych sojuszników, dawanie pretekstu do interwencji służbom bezpieczeństwa oraz narażanie zdrowia i życia pozostałych protestujących. Protesty w Hongkongu – choć większość uczestników nie dopuszcza się aktów przemocy – są tutaj konkretnym przykładem.

Sukces bądź upadek protestu, w dużej mierze, zależy także od mediów. Tytuł w rodzaju „Policja stłumiła brutalny protest” w oczywisty sposób różni się od tytułu „Policja brutalnie stłumiła protest” czy od przekazu w rodzaju „Starcie protestujących z policją”.

Co więcej, w publicznej świadomości na dłużej szansę mają zagościć dramatyczne obrazy niż debaty czy pojedyncze slogany. Warto przypomnieć, że jednym z najmocniejszych protestów przeciwko wojnie w Wietnamie był ten, w trakcie którego artyści Bread and Puppet Theater przygotowali performance obrazujący cierpienia, do jakich ten konflikt doprowadził.

Strajk generalny w Hongkongu. Demonstrujący trzymają parasolki, tak jak w czasie protestów w 2014 r., które przeszły do historii pod nazwą „rewolucji parasolek”. Hongkong, 13 listopada 2019 r. (ANTHONY KWAN / GETTY IMAGES)

Podobnie było w przypadku czarnoskórych studentów, którzy w 1960 r. protestowali przeciwko segregacji rasowej, zasiadając na miejscach przeznaczonych dla białych w jednym z barów w Greensboro w Karolinie Północnej. Gdyby nie relacje mediów, protest ten nie przyniósłby zapewne rezultatu w postaci zakończenia segregacji w punktach gastronomicznych w stanach amerykańskiego Południa.

Ludzie nie zostaną w domach

Brak możliwości przeciwstawienia się niesprawiedliwym działaniom rządów stanowi legitymizację dla protestów. W jaki inny sposób mieszkańcy Hongkongu mogliby przykuć uwagę globalnych mediów? Tak samo było z protestami na Węgrzech wymierzonymi w „ustawę niewolniczą” przewidującą zwiększenie liczby nadgodzin, protestami Filipińczyków przeciwko zabijaniu domniemanych handlarzy narkotyków czy protestami Brazylijczyków sprzeciwiających się katastrofalnej ekonomicznej ekspansji w Puszczy Amazońskiej.

We wszystkich trzech krajach prawicowi przywódcy podważają zasady demokracji, dzięki którym uzyskali władze, ale za sprawą których mogliby też zostać pociągnięci do odpowiedzialności.

Ale protestujący powinni mieć na uwadze fakt, że wpływ mediów może działać także na ich niekorzyść. Obrazki, na których widać demonstrantów w Hongkongu, którzy wybijają szyby lub rzucają bomby wypełnione benzyną, podważają narrację, że to chińska strona rządowa narusza praworządność. W takich sytuacjach przywódcy Chin mogą użyć globalnych mediów do zdyskredytowania protestujących.

W czasie, gdy narastają nierówności, populizm i tendencje autorytarne, wydaje się, że masowe protesty pozostaną stałym elementem światowej polityki. Oczywiście, nie ma wątpliwości, że rządy będą chciały je zmiażdżyć. Ale w przypadku braku większej instytucjonalnej elastyczności w reagowaniu na poczucie krzywdy i żądanie zmian jest mało prawdopodobne, by ludzie bezczynnie siedzieli w domach.

© Project Syndicate, 2019. www.project-syndicate.org

Opublikowano przez

Aryeh Neier


Jest emerytowanym profesorem Instytutu Społeczeństwa Otwartego, założycielem Human Rights Watch i autorem książki The International Human Rights Movement: A History.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.