Nauka
Serce ma swój „mózg”. Naukowcy badają jego rolę i funkcje
20 grudnia 2024
Teoria Einsteina mówi o tym, że czas jest względny. Doświadczamy tego, gdy kładziemy się spać bardzo zmęczeni i budzimy się rano. Gdzie była wtedy nasza świadomość? Gdzie była istota naszego istnienia, czyli myśli i postrzeganie zmysłowe? Mamy wrażenie, że moment od zamknięcia do otwarcia oczu to zaledwie chwila. A może właśnie tak wygląda śmierć, że po prostu przestajemy istnieć. A jednak całkowite pogrążenie w niebycie wywołuje w nas głęboki lęk. Szczęście mają ci, którzy wierzą, że koniec jest tylko przejściem do istnienia w innej rzeczywistości. Obietnica życia w wieczności pozwala nam snuć plany daleko poza granice naszej biografii. Tyle że niekiedy musimy sobie jeszcze na nie zasłużyć.
Życie pozagrobowe interesowało człowieka od zawsze. Świadczą o tym odkrycia specyficznych form pochówku czy mitologie, a każda kultura wykształciła swoją koncepcję tego, co czeka człowieka po śmierci. Pragniemy myśleć o końcu w dalekiej perspektywie – tak działa nasza psychika. Snujemy plany i marzymy o tym, że kiedyś po prostu będziemy gotowi odejść. Czy jednak założenie, że w określonym momencie pogodzimy się z końcem, nie jest utopią?
Trzymamy się życia i pragniemy, aby było jak najdłuższe. Czasem można odczuwać podziw, że ludzie egzystujący w skrajnej nędzy i cierpieniu robią wszystko, aby żyć. Niewiedza, jak wygląda koniec to właśnie trwoga, która jest jedną z głównych motywacji człowieka. Lęk, który nas ogarnia gdy myślimy o śmierci, powoduje, że dbamy o zdrowie, jedzenie i wszystko inne czego potrzebują nasze ciało i dusza. Czy zdobywalibyśmy to wszystko z trudem, gdybyśmy mieli całkowitą pewność, że po śmierci czeka nas wieczne szczęście i lepszy świat?
Strach przed śmiercią jako komponent ludzkiej psychiki zawarli w swojej teorii Jeff Greenberg, Sheldon Solomon i Thomas Pyszczynski. Terror management theory, czyli Teoria opanowania trwogi opiera się na założeniu, że to właśnie lęk przed nieuchronnym końcem jest główną motywacją człowieka. Jesteśmy świadomi tego, że nasza egzystencja ma swój koniec. Światopogląd zawierający uporządkowaną koncepcję rzeczywistości i wierność swoim przekonaniom pozwala nam zapanować nad strachem.
Między innymi dlatego, zdecydowanie bronimy tego, w co wierzymy, a krytyka naszej wizji rzeczywistości wyzwala w nas agresję, gdyż podważa podstawową strukturę zapewniającą nam poczucie bezpieczeństwa.
Jednym ze sposobów radzenia sobie z nieuchronnym końcem jest religia. Obietnica życia po śmierci zapewnia poczucie bezpieczeństwa i stanowi bufor przed największym, obezwładniającym lękiem, który wywołuje myśl o „nieistnieniu”. Nie jest to jednak prosta droga, gdyż każdy system wierzeń ma swój kodeks, zawarty czy to w Koranie, czy w Biblii. Aby dołączyć do grona zbawionych, czyli żyjących w wiecznej szczęśliwości, trzeba spełnić konkretne wymagania, które stawia przed nami Bóg, Jahwe czy Allah. Mimo trudu, który należy podjąć, miliardy ludzi uwierzyło, że religia jest w stanie zapewnić im nieśmiertelność. Starają się oni żyć według przyjętego przez siebie światopoglądu, który kształtuje ich samoocenę. Wypełnianie nakazów i wierność wyznawanym ideom pozwala zapanować nad trwogą śmierci i funkcjonować. Można przypuszczać, że wojny religijne, toczone w przeszłości i obecnie, to nie tylko walka o wpływy, ale również skrajnie radykalna obrona swoich przekonań, składających się na strukturę „ja” i pozwalających zachować integralność w obliczu nieuchronnej śmierci.
Gdybyśmy jednak mieli pewność, że po śmierci nic nie ma? Nasze „ja” przestaje istnieć wraz z ostatnim uderzeniem serca. Znika świadomość. Przestajemy istnieć jak przy zasypianiu, tyle że na wieczność. Co wtedy zrobilibyśmy z naszym życiem?
Gdy jesteśmy religijni, pracujemy na to, aby zasłużyć na życie w wiecznym szczęściu. Często jednak odbywa się to kosztem wyrzekania się „ziemskich przyjemności”. Być może wiedząc, że mamy tylko jedno życie, staralibyśmy się skorzystać z niego jak najlepiej. Co to jednak znaczy? Czy przerzucilibyśmy się na hedonistyczny tryb życia? Przyjemność przecież, nie jest niczym złym, dopóki nie narusza godności i dobra drugiego człowieka. Jako istoty rozumne jesteśmy wyposażeni w chęć odkrywania i zdobywania coraz to nowych doświadczeń. Co robiliby ludzie pozbawieni cenzury narzuconej przez systemy wierzeń? Czy istniałaby moralność? Czy ludzie przestrzegaliby zasad etycznych? A może cały świat pogrążyłby się w chaosie?
Odpowiedzią na postawione pytania może być fakt, że nieszczęśliwi bywają również ci, którzy mają wszystko, co proponuje dzisiejszy świat. Pieniądze, sławę, często również udane związki. Tymczasem po jakimś czasie dowiadujemy się, że ciągle czegoś im brakowało.
W naszym życiu pojawiają się momenty podsumowań. Kryzys połowy życia, to zjawisko psychologiczne, bardzo dobrze opisane. Zadajemy sobie wówczas typowo egzystencjalne pytania. Kim jestem? Po co żyję? Z ilu szans dawanych przez los skorzystałem, a ile zmarnowałem? Często wspomniana ewaluacja kończy się oceną negatywną. Pojawia się wówczas ból i smutek. Ale również i postanowienia. To właśnie świadomość ograniczonego czasu daje nam motywację do wprowadzenia zmian. „Nie zmarnuję już ani jednego dnia” – to myśl spowodowana świadomością upływającego czasu i głębokiej, wrodzonej potrzeby dokonań. Chcemy być pewni, że gdy spotkamy się z perspektywą rychłego końca, ocena naszego życia sprawi nam radość i satysfakcję. Wierność własnym przekonaniom i duma z zachowanej konsekwencji pozwala z podniesioną głową spojrzeć na koniec swojego istnienia.
Dla młodych ludzi w pełni sił obserwowanie osób starych często zmagających się z ograniczeniami swojego ciała wydaje się być przerażającą perspektywą. W jesieni życia jest jednak coś kojącego. Zadziwiające bywają rozmowy z seniorami, którzy bez strachu mówią o śmierci i przemijaniu. Niektórzy z nich już dawno pożegnali swoich przyjaciół i teraz jakby czekają na swoją kolej. Może to natura wymyśliła starość, aby nasze ciało zadawało nam tyle trudu, abyśmy w śmierci poszukiwali odpoczynku?
Podejmując jakiekolwiek działanie, musimy mieć motywację. Czy pracujemy dla obecnej chwili, czy prowadzimy otwarty rachunek całego życia? Bywa, że nagroda lub kara odroczona w czasie, może być niewystarczającym bodźcem do prowadzenia dobrego życia. A może to właśnie żyjąc chwilą, nasze życie wykorzystamy pełniej, mając świadomość, że każde nasze działanie przyniesie niemal natychmiastowy skutek, i zapłatę za działanie odbierzemy niemal od razu? Może właśnie dzieląc czas na krótkie momenty, uzyskamy świadomość, że carpe diem to nie tylko pogoń za przyjemnością, ale również przyjęcie takiej perspektywy, która pozwala nam dogłębniej spojrzeć na własne życie i poczuć, że jesteśmy tu i teraz.
Czy świadoma egzystencja i życie czasem teraźniejszym, a nie przyszłym, wyrażające się w dbaniu o to co aktualne, a nie odległe, wyklucza pozytywną ocenę całego, życiowego dorobku? O tym każdy z nas, przekona się na – oby jak najodleglejszym – końcu.
Może cię również zainteresować: Osiągnąć nieśmiertelność. Czy religia w XXI wieku ma jeszcze sens?
Zobacz więcej na: Holistic News