Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) zawiodła w czasie pandemii. Czy jest do czegokolwiek potrzebna?

Światowa Organizacja Zdrowia spóźniła się z reakcją w czasie pandemii COVID-19. Nawet maleńki kanadyjski start-up potrafił zauważyć niepokojące zjawiska, które WHO wówczas przeoczyła. Jednak jest to jedyna organizacja globalna, która zajmuje się zdrowiem i dzięki analizie danych, które zbiera, może skutecznie wesprzeć prozdrowotną politykę państw.

Z prof. ALK dr hab. Katarzyną Kolasą, Dyrektorką Centrum Zdrowia Cyfrowego i kierowniczką Zakładu Ekonomiki Zdrowia i Zarządzania Opieką Zdrowotną Akademii Leona Koźmińskiego rozmawia Dariusz Rostkowski.

Dariusz Rostkowski: Czym jest Światowa Organizacja Zdrowia (WHO), a czym być powinna?

Prof. Katarzyna Kolasa: To jedyna organizacja o charakterze globalnym, która wspiera kraje członkowskie w działaniach na rzecz poprawy zdrowia publicznego. Jednak powstała ona nie tylko po to, aby zarządzać zdrowiem na świecie, ale powinna także spełniać funkcję „watchdoga”, czyli z wyprzedzeniem wykrywać błędy w istniejącym systemie tak, aby zapobiec poważniejszej awarii. Innymi słowy, organizacja powinna nie tylko obserwować, ale też analizować dane pochodzące z różnych krajów, aby móc na podstawie tego co się dzieje wysnuć wnioski, jak należy działać. Dotyczy to wszystkich państw, nie tylko tych najbogatszych, ale też rozwijających się, gdzie problemy techniczne mogą być większe. Tylko dzięki temu WHO będzie zdolna do całościowego, holistycznego spojrzenia na nasze zdrowie.

Czyli takiego, które pozwoli skutecznie zapobiegać epidemiom, które – jak wiadomo – nie znają granic państwowych…

Tak, ale nie tylko o to chodzi. Rzecz w tym, że determinanty zdrowia znajdują się poza systemem ochrony zdrowia. Inaczej mówiąc: czynniki, które przyczyniają się do rozwoju chorób, w większości pochodzą z zewnątrz. Mogą być związane na przykład z sytuacją gospodarczą czy nawet polityczną kraju.

Polityka a choroby

Co to oznacza?

System ochrony zdrowia z definicji zajmuje się chorymi. A pojawienie się chorób może wynikać z konkretnych działań prozdrowotnych lub antyzdrowotnych, będących następstwami ogólnej sytuacji w kraju czy regionie. WHO pokazuje nam zatem, że czynniki wpływające na naszą kondycję mają charakter zewnętrzny. Dla przykładu: nierówności ekonomiczne dzielą społeczeństwo i wpływa to na ogólny dobrobyt obywateli, w tym ich stan zdrowia.

who, światowa organizacja zdrowia a pandemia covid-19
Asad Photo Maldives / Pexels

Ale czy WHO dobrze wywiązuje się ze swoich obowiązków holistycznego dbania o zdrowie publiczne?

Nie.

Dlaczego?

Choćby dlatego, że nie potrafi w porę wskazać zagrożeń. Dobitnie pokazała to pandemia COVID-19, gdy maleńki kanadyjski start-up BlueDot z Toronto zauważył znaczący wzrost zachorowań na zapalenie płuc. Zrobił to dzięki właściwej analizie danych. WHO w tym przypadku spóźniła się z reakcją, po prostu zaspała.

Zatem dobrze, że jest WHO, ale niedobrze, bo nie działa…

Tak. A wystarczyło odczytać dane. Z chińskiego miasta Wuhan już pod koniec 2019 roku dochodziły informacje o większej liczbie chorych na zapalenie płuc i nadmiarowych zgonach. Statystyki wyraźnie to pokazywały. W przypadku Światowej Organizacji Zdrowia ten system ostrzegania, który powinien być kluczowy, nie zadziałał. WHO nie poradziła sobie i w sumie dalej sobie nie radzi…

Jak to?

Nie zbiera i nie analizuje danych zdrowotnych wystarczająco szybko i sprawnie.

WHO służy koncernom?

W takim razie może rację mają przeciwnicy WHO, którzy mówią, że ta organizacja służy interesom wielkich koncernów farmaceutycznych…

To przesada. Mam doświadczenie we współpracy z wieloma firmami farmaceutycznymi i wiem, że tak nie jest. Rozumiem, że taka narracja powstała po pandemii, w czasie której WHO zawiodła. Ten trudny dla nas wszystkich czas doprowadził do wielu zmian i zmiany te dotknęły również postrzegania partnerstwa publiczno-prywatnego.

Właśnie o działania na tym styku chodzi: w końcu zamawiano ogromne ilości szczepionek w prywatnych koncernach, które zarabiały krocie… 

Ale wykonały ogromną pracę. Ja postawiłabym tę sprawę inaczej: nawet, gdybyśmy przyjęli założenie, że WHO wspiera badania i rozwój prowadzone przez branżę farmaceutyczną, to zadam pytanie: „czemu nie?”.

Polecamy: Wygasanie pandemii koronawirusa. COVID-19 zniknął w tajemniczy sposób

Czy WHO odrobiła tę pandemiczną lekcję i poprawiła działanie?

Częściowo. Szkoda tylko, że uczyła się na żywym przykładzie, w trakcie trwania pandemii. Z tego powodu straciliśmy wiele, biorąc pod uwagę nasze zdrowie i samopoczucie. Skutki odczuwalne są do dziś i potrwa to zapewne wiele lat. Są to efekty zamknięcia w czasie „lockdownu”, które przełożyły się na zdrowie psychiczne. 

A czy powodem nie było też nieprawidłowe zarządzanie tak wielką organizacją? Zatrudnia ponad osiem tysięcy ekspertów.

Pewnie jakieś błędy w zarządzaniu zostały popełnione. Koordynacja działań nie jest łatwa. W założeniu działanie WHO ma przynieść korzyści na zasadzie „win-win”, czyli zarówno dla konkretnego kraju, jak i dla organizacji, której celem jest zwalczanie nierówności w dostępie do opieki zdrowotnej. Tu jednak w grę wchodzą kwestie polityczne – niektóre kraje mogą nie przekazywać pełnych danych. Trzeba bowiem pamiętać, że WHO pełni jakby rolę dyrygenta w orkiestrze składającej się z bardzo różnych podmiotów, czyli państw członkowskich. Organizacja przyjmuje jedną linię działania w walce z zagrożeniem, ale konkretne działania w różnych częściach globu mogą się różnić.

WHO jak NATO

Światowej Organizacji Zdrowia pozostaje niejako koordynowanie prac, ale też bycie liderem. Wobec dotychczasowych doświadczeń wydaje się, że wiele w działaniu WHO należałoby poprawić…

Sposób funkcjonowania WHO można trochę porównać do NATO. Pakt Północnoatlantycki zarządza zagrożeniem militarnym, a Światowa Organizacja Zdrowia robi to samo w obszarze zdrowia publicznego. Potrzebujemy organizacji, która patrzy globalnie na kwestie związane ze zdrowiem. Również po to, żeby nie marnować czasu wtedy, kiedy trzeba stawić czoła poważnym zagrożeniom.

Patrząc na państwa członkowskie, należące do WHO, widzimy, że przewagę tam mają te, w których standardy demokratyczne nie są na najwyższym poziomie. Niektóre z nich bywają oskarżane o wysoki poziom korupcji. Czy nie jest to też problemem organizacji?

Jeśli nawet częściowo jest to problem, to nie skupiałabym się na nim. Rolą WHO jest bycie obiektywnym i transparentnym w analityce danych. Czasem kraje dotknięte korupcją rzeczywiście nie mają dobrego dostępu do pożądanych informacji. Wówczas WHO powinna sygnalizować: „w tym kraju coś się dzieje nie tak, bo nie dają nam danych”. Należy działać w ten sposób, a nie ogłaszać, że skoro władze danego państwa są podejrzane o korupcję, to nie rozmawiamy z nimi. W końcu organizacja działa nie na rzecz tego, czy innego rządu, ale na rzecz społeczności lokalnych. Dostęp do danych ukróci złe praktyki, bo ujawni różne zjawiska, czasem z zewnątrz niewidoczne.

Brzmi idealistycznie, bo przecież dane można wykraść i wykorzystać w złych celach…

Nie. To nie jest idealistyczne. Przecież codziennie miliony ludzi udostępniają swoje dane używając smartfonów. Tymi danymi dysponują firmy informatyczne i inne. Możemy sobie wyobrazić, że powstałaby jeszcze jedna „apka”, w której kliknęlibyśmy w okienko „tak, zgadzam się na dostęp do moich danych na potrzeby analiz WHO”. To działałoby dokładnie tak samo, jak tysiące już istniejących aplikacji.

Polecamy: Traktat antypandemiczny ONZ. Pieniądze, edukacja i pokój

Organizacja dostałaby pełne informacje o naszym stanie zdrowia?

Oczywiście, że nie. Tam nie byłoby naszych danych personalnych informujących, typu „ja, Anna Kowalska zachorowałam dwa lata temu na depresję z powodu nadużywania substancji psychoaktywnych”. Te dane obejmowałyby informacje o narodowości, wieku, miejscu zamieszkania i rodzaju problemów zdrowotnych.

Lepsze zdrowie dzięki danym

Co uzyskamy w zamian za udostępnienie danych?

Lepsze zdrowie i samopoczucie. Dla przykładu: nie będziemy musieli przeżywać tego, co stało się na początku pandemii COVID-19: efektu zamknięcia itp. Konsekwencje tego, co działo się na wiosnę 2020 roku i później będziemy odczuwać przez dziesięciolecia. I jeśli WHO mogłaby naprawić szkody, do jakich doprowadziła swoim spóźnionym działaniem, to właśnie wykorzystanie danych w celu lepszego monitorowania sytuacji i wcześniejszego wykrywania zagrożeń w przyszłości.

Przejdźmy do kwestii finansowania organizacji. Największym płatnikiem organizacji są obecnie Stany Zjednoczone z wkładem aż 15,9 proc. budżetu. Poważnym kandydatem na prezydenta tego kraju jest obecnie Donald Trump, który zapowiadał wystąpienie z WHO. Czy to możliwy scenariusz?

Nie wydaje mi się, żeby to było realne. To raczej takie pokrzykiwanie przed wyborami, polityczna licytacja. Co prawda Trump jest nieobliczalny, ale takiego ruchu raczej nie wykona. W swojej poprzedniej kadencji, po zwycięstwie wyborczym też nieco spuścił z tonu.

Niektórzy oskarżają WHO o to, że jest światowym nadministerstwem zdrowia, że rekomendacje organizacji, obligatoryjne dla państw członkowskich, sytuują ją jako jakoś superrząd światowy. Brzmi to jak realizacja utopii znanych z książek George’a Orwella.

Ja bym chciała, żeby tak było, to znaczy, żeby WHO miało tak mocną pozycję w kwestiach zdrowotnych.

Naprawdę? Uważa pani, że z poziomu globalnego urzędnicy lepiej będą wiedzieć, co dla każdego obywatela jest dobre?

Nie widzę w tym problemu. Powinna być pewna dualność spojrzenia: z bliska i z daleka. Dlaczego mamy na poziomie krajowym badać jakieś ponadregionalne zagrożenia, skoro możemy dostać tę wiedzę od WHO? Poza tym powinna być organizacja, która wyznacza jakiś „benchmark”, czyli miarę porównawczą. Dzięki temu łatwiej będzie stwierdzić, dlaczego w jednym kraju przy określonych wydatkach na zdrowie publiczne sytuacja jest taka, a w drugim – inna. Po prostu potrzebujemy organizacji, która robi dla nas coś więcej – w końcu to WHO jest dla nas, a nie my dla nich.

Kontrowersje znikąd?

WHO jest krytykowane także dlatego, że na jej czele stoi polityk z Etiopii Tedros Adhanom Ghebreyesus, który po pierwsze nie jest lekarzem, to pierwszy taki przypadek w historii WHO, a po drugie był działaczem partii komunistycznej, uległej wobec Chin i Rosji.

Nie mamy dowodów na to, że polityczna droga Etiopczyka ma wpływ na jego decyzje, nie mamy dowodów na to, że jest pod wpływem Chin. Nie możemy oczerniać kogoś z powodu jego pochodzenia. Niczego w tej kwestii nie udowodniono. Wyborów oczywiście powinno się dokonywać na podstawie kwalifikacji i doświadczenia, a nie z powodu kraju pochodzenia. Wybieranie na podstawie narodowości jest bez sensu. To jest w końcu organizacja ekspercka!

Polecamy: Przez lockdown dzieci wolniej się rozwijają

Skąd ludzie mają o tym wiedzieć, skoro w najpopularniejszych serwisach: Twitterze (X) czy na Facebooku WHO nie widać…

Ale jest na Viberze, gdzie publikuje szereg danych.

Tylko tam?

No właśnie… nie wiem dlaczego organizacja akurat skupia się na tym komunikatorze. Jest to pewien problem, WHO wykorzystuje media społecznościowe wybiórczo. To stoi w sprzeczności z pełną transparentnością. Do wielu ludzi informacje nie docierają i WHO nie jest szanowana tak, jak powinna być.

To nie napawa optymizmem na przyszłość…

Należy mieć nadzieję, że sprawy pójdą w dobrym kierunku. Scenariusz pożądany rozwoju organizacji jest taki, że nastąpi poprawa dostępu do danych, co spowoduje, że będzie można zrobić więcej i lepiej dla naszego zdrowie: zarówno ilościowo, jak i jakościowo.

Dziękuję za rozmowę.


Dowiedz się więcej:

Opublikowano przez

Dariusz Rostkowski

Autor


Pierwsze studia: filozoficzne, drugie: ekonomiczne. Pasjonat nieoczywistości - nieoczywistych podróży, sytuacji, ludzi, zdarzeń. Obserwuje świat, grzebie w historii. Pielęgnuje w sobie zdziwienie. Współczesny świat mu w tym pomaga.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.