The commons, czyli kto ma decydować o wodzie i powietrzu? Dobra wspólne są ważne

Historia dóbr wspólnych przypomina o rzeczach fundamentalnych: solidarności, wspólnocie, samorządności i lokalności. W pewnym sensie są to elementy utracone w procesie modernizacyjnym, który trwa od ponad dwóch wieków na zasadach wolnorynkowych.

Rozmowa o dobrach wspólnych wzbudza swego rodzaju dyskomfort. Inicjatorzy mają tendencję do popadania w patos, z kolei dla odbiorców temat ociera się o marzycielstwo kojarzone z brakiem wiedzy o „prawdziwym” życiu; w najgorszym wypadku rozmowa o ideach wspólnotowych zostaje sprowadzona do absurdu wspólnej szczoteczki do zębów, ale dziś nie o tym.

Czy są dobra wspólne?

Na początek wyjaśnijmy kilka podstawowych kwestii. Dobra wspólne powstają tam, gdzie grupa ludzi decyduje się zarządzać określonym zasobem w sposób kolektywny. Do wspólnych zasobów (ang. common resources) mogą należeć: połacie ziemi uprawnej, łowiska, przestrzeń miejska, kod źródłowy, wody gruntowe, miejsca parkingowe lub mosty. Dobra wspólne rozpatrywane są także w kontekście globalnym (ang. global commons), gdzie formy własności funkcjonują na mocy prawa międzynarodowego i są one wyjęte z porządku własności suwerennej państw. Mowa tutaj o: powietrzu, morzach i oceanach, przestrzeni kosmicznej czy też Antarktydzie.

Jak wygląda praktyka? Wspólnoty starają się uwspólniać (ang. commoning) zasoby, czyli chronić je przed grabieżą, grodzeniem, wyczerpaniem czy też utowarowieniem. Zwolennicy tego modelu, tzw. kommonersi, kierują się logiką zaspokajania własnych potrzeb, którą przedkładają ponad wymianę rynkową i akumulację kapitału.

Kolektywna praktyka (ang. commoning) nie kończy się w momencie ustanowienia czegoś wspólnym zasobem, ale rozciąga się również na troskę, ochronę i regulację dostępu do danego dobra poprzez budowanie wewnętrznych mechanizmów zbiorowego zarządzania i stałego redefiniowania granic dóbr wspólnych.

Polityka przynależności, czyli kolektywna praktyka 

Źródeł współczesnego zainteresowania teoriami dóbr wspólnych powinniśmy szukać w rosnącej popularności aktywizmu na szczeblu miejskim oraz w wiejskich grupach protestu. Wśród motywów, stojących za wyłanianiem się tych organizacji, powinniśmy wymienić przede wszystkim próbę przełamania dominującego duopolu w postaci państwo-rynek oraz krytykę neoliberalizmu z tendencją do prywatyzacji kolejnych dziedzin życia publicznego. Troska o dobra wspólne przejawia się zarówno w uruchomieniu dzielnicowego ogródka społecznościowego, jak i w walce rdzennych mieszkańców amazońskiej dżungli z nielegalną wycinką i osadnictwem na terenach rezerwatu.

Potrzebę natychmiastowych zmian widać na wielu poziomach. Jedną z nich jest kwestia edukacji, w której rozwijanie poczucia solidarności obywatelskiej jest procesem silnie deficytowym, a właściwie niefunkcjonującym. Wiele osób nie wie, na co właściwie przeznaczane są ich podatki. Rażący brak świadomości funkcjonowania społeczeństwa podkopuje fundamenty wspólnoty na szczeblu miejskim. O tym, w jaki sposób znikają nasze śmieci oraz skąd bierze się energia elektryczna zasilająca latarnie uliczne, powinniśmy uczyć najmłodszych obywateli. W ten sposób jesteśmy w stanie budować fundament pod przyszłe wspólnoty lokalne – wydobywanie na powierzchnię relacyjności naszego życia społecznego jest jedną z praktyk stosowanych przez współczesnych „kommonersów”.

Sposób na społeczny zespół stresu pourazowego

Jako społeczeństwo znajdujemy się w stanie głębokiej dezorientacji. To teza, którą stawia francuski filozof, Bruno Latour, w książce „Down to earth: politics in the new climatic regime”. Zdaniem autora staliśmy się jako społeczeństwo zakładnikami „epistemologicznego delirium”. Diagnoza dotyczy społeczeństwa po rozpadzie zasad porządkujących nowoczesną rzeczywistość. „Ludzkość została pozbawiona wspólnych ram «stawania się nowoczesnym»” – stwierdza Latour.

Jest nam coraz trudniej uwierzyć, że zglobalizowane rynki, „rozwój” i konsumpcjonizm doprowadzą do powszechnego dobrobytu. „Epistemologiczne delirium” odnosi się bezpośrednio do trudności radzenia sobie z powolnym upadkiem naszego domyślnego światopoglądu. Przez dekady modernizacja oznaczała postęp, zysk, innowację i rozwój cywilizacyjny – ucieczkę od prowincjonalizmu i skostniałych tradycji reprezentowanych przez lokalne wspólnoty; czy to wiejskie, czy zmarginalizowane w ramach jednego ośrodka miejskiego. Lokalność została uznana za zacofaną i przednowoczesną – miała być jedynie przystankiem na drodze do w pełni urynkowionej, postępowej i uśmiechniętej globalnej wioski.

Przemyśleć na nowo

Koncepcja dóbr wspólnych wymusza na obywatelach zredefiniowanie założeń klasycznej ekonomii (racjonalność rynku, indywidualizm, homo economicus) poprzez pokazanie, jak w rzeczywistości działa lub może działać współpraca na poziomie lokalnych wspólnot. Działając razem, zaczynamy tworzyć również wspólnotę celów – ten aspekt często podkreśla włoska ekonomistka, Mariana Mazzucato, wskazując na jego siłę w procesie radzenia sobie z globalnymi wyzwaniami, jak: globalne ocieplenie, system opieki zdrowotnej oraz rosnąca przepaść w dostępie do nowych technologii. Warto wspomnieć również o powszechnym rozczarowaniu polityką, które wpycha obywateli w ręce populistów.

„Dobro wspólne to intensywna współpraca oparta o inteligencję zbiorową i podział korzyści. Pojęcie to wywodzi się od wspólnoty własności. Idzie ono jednak dalej, skupiając się na tym, jak projektować inwestycje, innowację i współpracę potrzebne do osiągnięcia wspólnego celu”.

Mariana Mazzucato, Project Syndicate, For the Common Good

Naiwnością byłoby twierdzić, że koncepcja dóbr wspólnych obali kapitalistyczny reżim własności prywatnej. Prawdopodobnie żadna pojedyncza struktura zarządzania gospodarką nie będzie w stanie wyprzeć standardowej ekonomii. Jednak praktyki kolektywne są rozwiązaniem problemu zdiagnozowanego przez Brunona Latoura.

„Epistemologiczne delirium” skłania nas do obywatelskiego eskapizmu, wycofywania się w strefę prywatności, która jest dodatkowo potęgowana przez sposób komunikowania o polityce: telegraficzny, niemal abstrakcyjny. Natomiast protest przeciwko lokalnemu trucicielowi rzeki lub organizacja kiermaszu to w końcu spotkanie z czymś realnym i namacalnym, gdzie wspólnota troski pomaga tworzyć więzi, wyrywając ze snu zmęczonego i znudzonego obywatela. 

Źródła:

Opublikowano przez

Mateusz Schuler

Autor


Dziennikarz, filozof, Ślůnzok. Autor artykułów poświęconych filozofii techniki oraz etyce środowiskowej. Zainteresowany historią kapitalizmu oraz alternatywnymi ruchami politycznymi. W przeszłości prowadzący audycję radiową z muzyką eksperymentalną w tle. Mieszka w Katowicach.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.