W poszukiwaniu wspólnoty. Dlaczego polityka tożsamości bardziej szkodzi, niż pomaga?

Człowiek jest istotą stadną. Każdy z nas chce przynależeć. W przeszłości kwestia wspólnoty była dość prosta – składała się na nią nasza rodzina i krewni, sąsiedzi i mieszkańcy miejscowości, w której żyliśmy, członkowie naszej parafii. Dzisiaj na laickim Zachodzie coraz trudniej znaleźć miejsce, do którego moglibyśmy przynależeć. Gubimy się w poszukiwaniach.

Lepiej w sekcie niż samotnie?

Dziennikarka Anke Richter przeprowadziła badania nad nowozelandzkimi sektami uwieńczone książką reporterską Cult Trip. Inside the World of Coercion & Control. Przez dekadę obserwowała sposoby, jakimi liderzy manipulują swoimi wyznawcami, wykorzystując siłę ludzkiej seksualności, traumy i przemocy. Richter wysłuchała dziesiątek przerażających opowieści o różnych grupach, których członkom udało się je opuścić. Mimo tego, kiedy sama została powitana przez wyizolowaną wspólnotę, poczuła się uwiedziona. Tak silne jest oddziaływanie poczucia przynależności.

Coś zadziało się we mnie, kiedy podczas sesji tańca w ekstazie zobaczyłam oczy i uśmiechy dookoła mnie. Jestem na euforycznym haju dzięki tej orgii energii, bez jakichkolwiek stymulantów w moim organizmie – nawet bez kawy.

Według Johanna Hari autora książki Lost Connection. Why You’re Depressed and How to Find Hope, poczucie przynależności i połączenia z innymi ludźmi są fundamentalne dla naszego zdrowia psychicznego. Dan Buettner, znany z wypromowania teorii o Niebieskich Strefach – regionach na ziemi zamieszkanych przez wyjątkowo wysoki procent stulatków – wskazuje wspólnotę jako klucz do długowieczności, równie ważny w zachowaniu zdrowia w starszym wieku, jak dieta czy aktywność fizyczna.

Nikogo nie musimy przekonywać do tego, jak ważna jest obecność drugiego człowieka w naszym życiu. We współczesnym zachodnim świecie ogólny trend pcha nas ku indywidualizmowi. Religia traci na popularności wraz z każdym kolejnym pokoleniem. Radykalizujące się podziały polityczne nie pozwalają na zbudowanie poczucia jedności. Dołączenie do sekty nie jest dobrą odpowiedzią na brak wspólnoty, ale czy oferowane alternatywy są dużo lepsze?

Tożsamość i wspólnota: trzy młode kobiety śmieją się i obejmują, tworząc szereg
Fot. Priscilla Du Preez / Unsplash

Tożsamość i wspólnota w latach 90.

Mit lat 90. pojawił się zadziwiająco szybko, bo już po dwóch dekadach. Przedstawiciele pokolenia Z zakładają szerokie spodnie, długie skarpetki do sandałów i koszulki z motywami Czarodziejki z Księżyca. Jeżeli wychowaliście się w latach 90., na pewno pamiętacie serial Przyjaciele, słuchaliście Tupaca i Nirvany, być może zbieraliście figurki z Parku Jurajskiego albo wycinki z gazet na temat Spice Girls. Jeżeli mieliście osiem lat, marzyliście o Furbym, a jeżeli piętnaście – o pocałunku z Leonardem DiCaprio (albo Pamelą Anderson).

Ostatnim bastionem jedności, który właśnie upada, jest popkultura. A jej mordercą – internet. Dostęp do niezliczonej ilości treści rozrywkowych sprawił, że wszyscy możemy dopasować swój wieczór filmowy i playlistę do bardzo indywidualnych oczekiwań. To oczywiście niezwykłe udogodnienie, ale przy okazji okazuje się, że każdy z nas ogląda inne filmy i słucha innych piosenek. Wspólna przestrzeń popkulturowa zawęża się. Fenomeny kulturowe, takie jak Gra o tron czy Harry Potter, które potrafiły podbić serca milionów osób, zdarzają się coraz rzadziej.

Dzisiejsze trendy nie tylko zmieniają się w tempie, za którym nie sposób nadążyć, ale oddziałują na mniejszą skalę. W zasadzie to już nie trendy, a mikrotrendy. Dotyczą tylko starannie wybranych części społeczności. Jeżeli nie interesujesz się określonym gatunkiem muzyki, możesz nawet nie dowiedzieć się o jego istnieniu. Mamy więcej możliwości wyboru, ale wiąże się on z ogromnym rozdrobnieniem.

Wspólne zainteresowania to najprostszy sposób na budowanie więzi. Oglądanie razem seriali czy rozmawianie o ulubionych płytach to dla wielu z nas jedne z najprzyjemniejszych wspomnień z dzieciństwa. Dwadzieścia lat temu dzieliliśmy się według domów w Hogwarcie, dzisiaj ochoczo dzielimy się według linii politycznych. Dziennikarz Chuck Klosterman uważa, że lata 90. były ostatnią dekadą, w której zaangażowanie w politykę i sprawy społeczne było uważane za opcjonalne.

Polecamy: HOLISTIC TALK: Krok do / od Wolności (Rafał Aleksandrowicz)

Błędy zostają na zawsze

Greg Lukianoff, dziennikarz i prawnik, w książce The Cancelling of the American Mind zauważa, że każdy z nas popełniał w młodości głupoty, które z perspektywy czasu mogą być postrzegane dużo bardziej surowo niż wtedy, gdy do nich doszło. Dopiero obecność mediów społecznościowych sprawiła, że błędy przeszłości zostają z nami na zawsze i definiują to, kim jesteśmy.

Pomyśl o najgłupszej rzeczy, którą zrobiłeś jako nastolatek. Teraz wyobraź sobie, że ten moment jest zapisany i zachowany na zawsze, dostępny dla każdego. Dzięki mediom społecznościowym taka jest rzeczywistość pokolenia Z

– powiedział.

Ponieważ podziały polityczno-społeczne są dla młodszych pokoleń tak ważne, ich myślenie o drugim człowieku bywa czarno-białe i brakuje w nim niuansów. Jeżeli nie jesteś z nami – jesteś przeciwko nam. A żeby nie być z nami, wystarczy, że nie do końca zgodzisz się ze wszystkimi przekonaniami wybranej grupy, które mogą zmieniać się bardzo dynamicznie. Trudno jest być akceptowanym w świecie kultury unieważniania, w której jesteś zobowiązany do ciągłego sprawdzania, czy wciąż prezentujesz jedyne właściwe poglądy i czy przypadkiem nie wypadłeś z grupy przez myślozbrodnię.

Ciężko mówić o wspólnocie, jeżeli nie czujemy się akceptowani i nie możemy być sobą w jej ramach. Oczywiście stowarzyszenia religijne czy grupy zainteresowań od zawsze wymagały pewnej jedności poglądów, ale dawały też przestrzeń na różnice. Chrześcijanie mogą różnić się opiniami dotyczącymi gospodarki czy problemów społecznych, ale łączy ich wiara w Boga. Harcerze mogą lubić różne filmy i słuchać różnej muzyki, ale muszą chętnie uprawiać bieganie po lasach. Podzielone przez radykalne poglądy polityczne pokolenie Z nie ma tej wolności.

Polecamy: Jestem ze wsi i jestem z tego dumny. Wiejska młodzież wyleczyła się z kompleksów

Tożsamość i wspólnota na TikToku

Jeśli nie mamy wspólnych wartości, a nawet zainteresowań, wokół których moglibyśmy się zjednoczyć, możemy szukać naszej grupy na TikToku. Aplikacja oferuje dostęp do wspólnoty dzięki przynależności do danej kategorii mniejszościowej. Może być to tożsamość płciowa, orientacja seksualna, pochodzenie, a nawet konkretne zaburzenia psychiczne czy choroba.

Polityka tożsamości każe nam opierać się na tych zawężonych kategoriach w trakcie poszukiwania naszego plemienia. Oczywiście idea postulująca, że osoby, które cierpią na te same choroby, mają przestrzeń, by wspólnie o nich porozmawiać, jest wspaniała. Ale to, że mamy podobne problemy, nie czyni z nas podobnych ludzi. W większości dużo lepiej dogadujemy się z osobami, z którymi dzielimy zainteresowania, cele i przekonania, niż z osobami o podobnym pochodzeniu czy orientacji seksualnej.
Jednocześnie polityka tożsamości ogranicza nam dostęp do osób, z którymi moglibyśmy dzielić wspólne wartości. Według idei „zawłaszczenia kulturowego” (która na początku miała chronić rdzennych twórców kultury i sztuki) powinniśmy trzymać się wyłącznie własnej tradycji i nie wychodzić poza jej granice. Zamiast się łączyć, tworzymy nowe podziały.

Mieszkam za granicą i jestem bardzo często pytana o kontakty z Polonią. Od imigranta oczekuje się, że poczuje się częścią społeczności, której członkowie, tak jak on lubią pierogi i barszcz. Ale pierogi i barszcz to za mało. Jedyny sposób na to, by znaleźć wspólnotę, to wrócić do pluralizmu opinii i pozwolić, by ludzie, którzy różnią się pod względem przekonań politycznych czy tożsamości, mogli odnaleźć wśród siebie osoby o podobnych wartościach, moralności i sposobie patrzenia na świat.

Tożsamość i wspólnota: pomalowane na czerwono ludzkie dłonie tworzą znak serca
Fot. Tim Marshall / Unsplash

Nowa duchowość

Mieszkający na Zachodzie muzułmanie nazywają swoją społeczność ummą. Niezależnie od tego, w którym miejscu na świecie są i jaki mają kolor skóry, czują się częścią religijnej wspólnoty. Ayaan Hirsi Ali uciekła z Somalii do Holandii przed religią, którą uważa za opresyjną w stosunku do kobiet. Porzuciła islam, została wojującą ateistką, zaprzyjaźniła się nawet z Richardem Dawkinsem. W tym roku ogłosiła, że przyjęła chrześcijaństwo. Po latach zmagań z depresją odkryła, że odpowiedzią na jej problemy jest duchowość.

Religia nie jest jednak panaceum dla wszystkich. Zachód musi zastanowić się nad tym, jak zjednoczyć się ponad podziałami politycznymi, zniwelować radykalizm po obu stronach, a także znaleźć na nowo wspólne wartości i cele, pod którymi każdy z nas mógłby się podpisać. Odpowiedź nie leży we wspólnotach opartych na założeniach polityki tożsamości – potrafi ona dzielić bardziej, niż łączyć.

Może Cię zainteresować: „Przyjaciele, jesteście na wojnie”. Jak podbić kraj bez jednego wystrzału

Opublikowano przez

Małgorzata Sidz

Autorka


Japonistka, filmoznawczyni, magister studiów o Azji Wschodniej. Autorka reportaży „Mądre matki, Dobre żony. Kobiety w Korei Południowej” i „Kocie Chrzciny. Lato i zima w Finlandii” oraz powieści „Pół roku na Saturnie”. Lubi przeprowadzki międzykontynentalne i jedzenie lokalne, uczy się stu języków, tańczy taniec brzucha i ratuje bezdomne króliki.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.