Nauka
Roboty sprzątające AI i ChatGPT. Sztuczna inteligencja na co dzień
20 listopada 2024
Przyszłość należy do wyobraźni – stwierdził Albert Einstein. Na ile zatem wystarczyło wyobraźni ludziom z XX w., by przewidzieć, jaki będzie świat w kolejnym stuleciu? Nieraz ich fantazję ograniczało uzbierane doświadczenie. Jednak gdy już udało im się odrzucić ten balast, roztaczali z rozpędu wizje, które dziś mogą wydawać się nam zabawne. A może po prostu jeszcze do nich nie dorośliśmy.
Początek zeszłego wieku to fascynacja przestrzenią i lotem. O ile wszyscy myśleli, że człowiek jest panem na lądzie, o tyle w powietrzu trzeba było uznać wyższość skrzydlatych stworzeń. Oczywiście, pojawiały się różne wizje przyszłości, a w nich były balony ogrzewane gorącym powietrzem, ale jak pisał Bolesław Prus, to błazeństwo. Człowiek potrzebował skrzydeł i wokół nich kręciła się wyobraźnia wizjonerów z początku wieku.
Na pocztówkach z 1900 r. z rycinami, przedstawiającymi świat w roku 2000, widać jeszcze lot człowieka traktowany dosłownie, jakby bardziej z przywiązania do antycznego Ikara niż chęci podążania w nieznane. Jednak trzy lata później bracia Wright wznieśli swoją maszynę kilkadziesiąt centymetrów nad ziemię i utrzymywali ją tam przez kilkanaście sekund. Ten wyczyn pozwolił już na śmielsze marzenia.
Z kolei na rycinach fantazjujących o 2000 roku widać już regularne samoloty, ale nie w formie prototypów, a dostępnych dla każdego maszyn, powszechnych i sprawnych do tego stopnia, że podczas lotu można odebrać od kelnera kieliszek wina i polecieć dalej. Z jednej strony dotychczasowe doświadczenie przestało krępować ruchy ramion uzbrojonych w sztuczne skrzydła, ale z drugiej ciężko było się uwolnić od wizji przyszłości pokazujących ludzi wolnych jak ptaki, mogących w każdej chwili „przysiąść” samolotem w dowolnym miejscu, jak na gałęzi. Wciąż też zachwycano się baloniarstwem.
Wizje przyszłości ludzi początku XX w. nie znosiły bezruchu. Mobilność na ówczesnych rysunkach była widoczna choćby w transporcie całych kamienic, przewożonych na wielkich platformach po torach. Można było oglądać ogromne statki, jadące również po szynach, ułożonych na dnie morza czy wreszcie ruchome chodniki na kółkach. Swoją drogą ruchome chodniki to leitmotiv wyobrażeń kolejnych dekad o XXI w. Każde pokolenia marzyło, by iść szybciej, mniej się przy tym męcząc.
Jednak mimo śmiałych myśli o dalekiej przyszłości, na początku wieku ciężko było się wyzwolić z dotychczasowych doświadczeń. Myślano o zdobywaniu świata i przestrzeni, ale wciąż w oparciu o napęd energii parowej. Zwykle nie wychodzono również poza ówczesną modę i tradycyjny styl budownictwa. Stąd większość fantastycznych rycin tak naprawdę pozostawała w bezpiecznej dla siebie epoce.
Lata 20. przyniosły nowe rozwiązania techniczne, a przy okazji świadomość społecznych problemów. Niemiecki film Metropolis Fritza Langa zachwycił rozmachem futurystycznego miasta, onieśmielających modernistycznych budowli i powietrznych taksówek.
Metropolia żyła jednak własnym szaleństwem na dwóch poziomach. Pod ziemią szarzy, jednakowo ubrani robotnicy, karnie zmierzający na dźwięk syreny do fabryki i podobnie równym, niezgrabnym krokiem opuszczający zakład. Z kolei na powierzchni piękni ludzie zabawiający się sobą.
Układ społeczny w fantastycznym mieście wydawał się być określony przez uniwersalną wiedzę, bez względu na to, jakiego ustroju czy państwa dotyczył. Można go zamknąć cytatem ze Sławomira Mrożka:
Jutro to dziś, tyle że jutro
spopularyzowanym blisko 60 lat później w filmie Juliusza Machulskiego Seksmisja, czyli wizji świata z 2044 r. W tym obrazie również można było zobaczyć życie dzielone na to podziemne i na powierzchni. Tyle że w wyobrażeniu XXI w., pokazanym w polskiej komedii z lat 80., kasta uprzywilejowanych ludzi, którzy zdołali się „przyjemnie urządzić” na świeżym powietrzu, była już zdecydowanie bardziej elitarna niż w niemieckim dramacie z lat 20. Społeczność praktycznie przeszła do podziemi.
W latach 30. Walt Disney przedstawiał animowane filmy obrazujące autostrady XXI w. Szerokie i kolorowe. A każdy kolor miał być jednocześnie znakiem, w kierunku której metropolii zmierzamy. W razie mgły radar wskazywał drogę kierowcom, albo rozpraszał chmury tylko nad jezdnią.
Ale dekada lat 30. to również lęk przed wojną i to, jak się okazało, uzasadniony. Powstawały więc katastroficzne wizje przyszłości, choć wyobraźnia nie ograniczała się tylko do nich. W tekstach publikowanych w latach 30., 40. czy 50. można było znaleźć opisy urządzeń, których dziś używamy na co dzień.
W roku 1935 Stanley G. Weinbaum napisał opowiadanie pod tytułem Okulary Pigmaliona. Za pomocą owych magicznych okularów można było oglądać „obraz, którego jesteś bohaterem, rozmawiasz z cieniami, które na ciebie reagują i zamiast na ekranie, jesteś wewnątrz historii, bo ona dotyczy ciebie”.
Czy to nie brzmi znajomo, a nawet precyzyjnie nie oddaje efektu działania wirtualnej rzeczywistości?
Polecamy również: Jesteśmy na progu kolejnej rewolucji. Czy interfejsy mózg-komputer to przyszłość czy już teraźniejszość?
15 lat później Ray Bradbury idzie dalej. Jego fantazja przerasta nawet naszą codzienność, ale nasuwa skojarzenia z wynalazkami naszych czasów. W opowiadaniu The Veldt pisarz przenosi czytelników do lokum przyszłości:
dźwiękoszczelnego domu Happylife, (…) tego domu, który ich ubrał, nakarmił, kołysał do snu, bawił, śpiewał i był dla nich dobry. Ich podejście uruchomiło gdzieś przełącznik i światło w pokoju dziecinnym włączyło się, gdy podeszli do niego na odległość dziesięciu stóp. Podobnie za nimi, w korytarzach, światła zapalały się i gasły, gdy je opuszczali. (…). Ściany były puste i dwuwymiarowe. Teraz gdy George i Lydia Hadley stali w środku pokoju, ściany zaczęły mruczeć i oddalać się na idealny dystans, a wkrótce pojawił się na nich afrykański step w trzech wymiarach (…). Sufit nad nimi stał się głębokim niebem z gorącym żółtym słońcem. George Hadley poczuł, jak pot występuje mu na czoło.
Wyświetlane na ścianach-ekranach obrazy były tak realne, że małżeństwo w dalszej części sceny odruchowo uciekło do innego pomieszczenia, gdy „zaatakowały” je wirtualne lwy.
Kilka lat później ukazała się książka Isaaca Asimova pod tytułem Nagie słońca. To powieść o społeczeństwie, w którym bezpośrednie kontakty budzą wręcz wstręt. Dlatego kontaktowano się ze sobą za pomocą telewizorów 3D i hologramów. Powieść została opublikowana 1956 r., zatem nie dało się jeszcze podpatrzeć technologii zrealizowanej kilkadziesiąt lat później.
Można powiedzieć, że zachodniemu światu z inspiracją, najnowszymi odkryciami naukowymi i dostępem do wyższej technologii, łatwiej było marzyć i przewidywać. Jak zatem było w Związku Radzieckim?
W 1960 r. ukazała się książka pt. Reportaż z XXI w., autorstwa Siergieja Guszczewa i Michaiła Wasiljewa. Dwóch reporterów Komsomolskiej Prawdy dostało polecenie od redaktora naczelnego, by odłożyć wszystkie inne tematy i zająć się wizją, może nie tyle świata, co ZSRR. Ale właściwie dla ich czytelników było to jednoznaczne.
Ich projekcja miała obejmować świat w konkretnym roku – 2007. Dlaczego akurat wtedy? Bo wówczas przypada 90 rocznica Rewolucji Październikowej.
Dziennikarze bardzo metodycznie podeszli do zadania. Ograniczyli się do trendów w nauce, które dawały gwarancję dojścia do wytyczonego celu. Na przykład racjonalnie oceniali możliwości uranu.
Energia rozszczepialna jąder atomów, drzemiących jeszcze dziś we wnętrzach ziemi (…) oświetli mieszkanie w 1970 r., ożywi serca olbrzymich koparek w 1980 r., zaniesie na najdalsze planety rakiety z mieszkańcami Ziemi w roku 2000.
No dobrze, może czasem byli zbyt entuzjastyczni, ale jeśli chodzi o wizje przyszłości to kierunki zazwyczaj obierali trafnie. Zresztą swoich rozważań nie próbowali wyssać z palca, tylko opierali je na rozmowach z uczonymi z Akademii Nauk ZSRR.
Choć czasem i tych ostatnich przesadny optymizm sprowadzał z realnej ścieżki. Gdy przyszło do medycznych przewidywań, kiedy dojdzie do poznania natury raka, okazało się, że „nawet najostrożniejsi optymiści wymieniają termin nie dłuższy niż 10 lat”. Zatem, jak twierdzili reporterzy,
jeśli te prognozy się spełnią, to ludzie jeszcze przed 2007 r. zaczną zapominać o groźbie raka, tak jak obecnie zapomnieli o groźbie ospy czy wścieklizny.
Warto przeczytać: Czy Twoje codzienne nawyki zwiększają ryzyko demencji?
Radzieccy wizjonerzy przedstawili też nieco makabryczny obrazek z futurystycznego Instytutu Pogotowia Ratunkowego.
W specjalnej chłodni będą przechowywane ciała zmarłych niedawno ludzi, w których będzie się podtrzymywać sztuczne krążenie krwi. Mówiąc obrazowo – ‘żywe trupy’. (…) W każdej chwili chirurg będzie mógł wziąć z takiego magazynu zapasowych ludzkich części dowolny organ i przeszczepić go w razie potrzeby żywemu człowiekowi. Sądzę, że przede wszystkim będziemy mogli przeszczepiać kończyny
– dodał z zapałem jeden z dziennikarzy.
Sześć lat przed publikacją książki miał miejsce pierwszy przeszczep nerki, może stąd fascynacja tą dziedziną medycyny, traktowanej przy tym z dość swobodnym podejściem do strony etycznej przedsięwzięcia.
Polecamy: HOLISTIC NEWS: Czy sztuczna inteligencja nam zagraża? O AI rozmawiamy
Mimo że czasem radzieckich reporterów poniosło, to jednak z wieloma rozwiązaniami przyszłości trafiali w punkt. Oto jak wyobrażali sobie kontakt na odległość w 2007 r.:
Jest wczesny poranek niedzielny. Przypominamy sobie nagle, że zapomnieliśmy wieczorem umówić się z koleżanką na wycieczkę. Sięgamy na nocną szafkę po aparacik wielkości papierośnicy. To indywidualna telewizyjna stacyjka nadawczo-odbiorcza, w którą zaopatrzeni są niemal wszyscy mieszkańcy naszej planety. Ustalamy sygnał wywoławczy koleżanki i naciskamy guzik. (…) Aparat jest zajęty, ale skonstruowano go w taki sposób, że koleżanka już jest poinformowana o naszym zgłoszeniu.
Dalej opisują możliwość wideokonferencji. Ta funkcja może nie była jeszcze powszechna w telefonach komórkowych w 2007 r., niemniej trafność opisu jest imponująca.
Czytamy też o możliwości oglądania transmisji meczu na wspomnianym nośniku wielkości papierośnicy, przesiadując na plaży.
Nie ma wątpliwości, że będziemy mieli miniaturowe telewizory mieszczące się w kieszonce kamizelki, jak i ogromne aparaty o ekranach wynoszących kilka metrów kwadratowych. Duże rozmiary telewizora nie pociągną za sobą zwiększenia jego pudła. Telewizor będzie podobny do obrazu, a cały aparat będzie płaski.
– mówił prof. Włodzimierz Kotielnikow – jeden z rozmówców reporterów.
Kotielnikow wiedział co mówi, bo oprócz wizjonerskich zdolności z pewnością miał też dostęp do ówczesnych najnowszych osiągnięć i badań techniki. W końcu nieco wcześniej był szefem Wydziału Łączności Rządowej NKWD w ZSRR.
Warto przeczytać: Ekofeminizm i queerowe podejście do natury. Uniwersytet Śląski chce kształcić z ideologii
Lata 70., 80. i 90. to fascynacja rozwojem informatyki, wokół której kręciły się fantazje wizjonerów. Wydaje się, że w kolejnych dekadach dzięki napędzającemu się lawinowo postępowi techniki i nauki, łatwiej było przewidzieć, w jakim kierunku wszystko zmierza. Jednak czy dziś jesteśmy w stanie precyzyjnie odgadnąć przyszłość lub jasno powiedzieć, o czym marzymy w swoich wizjach?
Wątkiem przewijającym się przez wszystkie epoki była nieśmiertelność. Tyle że teraz, choć wciąż odległa, wydaje się być bardziej realna niż kiedykolwiek. Gdy na początku zeszłego wieku ktoś dożywał 50 lat, był zasługującym na szacunek nestorem. Dziś średnia długość życia to ponad 70 lat, a przeciętny Japończyk żyje osiemdziesiąt kilka lat.
Pozostaje jednak pytanie, czy chcemy być wszyscy nieśmiertelni, biorąc pod uwagę całość problemów demograficznych, jakie by z tego wynikały, a jeśli tak, to czy przedłużymy życie, czy może tylko jego schyłkowy etap. Z drugiej strony, jak uczy przeszłość, nie ma problemów nie do rozwiązania. A drogę zawsze wskażą wizjonerzy.
Polecamy również: „Przyjaciele, jesteście na wojnie”. Jak podbić kraj bez jednego wystrzału