Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Wizerunek zawodu leśnika podupadł, a wycince drewna – podstawowej działalności Lasów Państwowych – towarzyszą masowe protesty. Dla leśników las rośnie po to, by go wyciąć i na jego miejscu dokonać nowych nasadzeń. Zwykli ludzie wiedzą, że nie dożyją dnia, gdy na zrębie ponownie zaszumią majestatyczne drzewa. Czy kompromis jest możliwy?
W nagrodzonej literackim Noblem powieści „Chłopi” jedną z osi narracyjnych jest konflikt o las, który dziedzic sprzedał za plecami mieszkańców Lipiec. Reymontowscy chłopi, wzorowani na mieszkańcach XIX-wiecznej łowickiej wsi, potrzebowali lasu jako źródła chrustu, grzybów i jagód, miejsca do wypasu bydła oraz do pozyskiwania budulca, czyli drewna.
Tak było na polskich ziemiach przez stulecia – właściciel lasu, król, szlachcic, później bogatszy gospodarz czy przemysłowiec eksploatował go, ale i jednocześnie ochraniał, na przykład przez zakaz polowania bez jego zgody, czy przez wstrzymanie się od nadmiernego wyrębu. Musiał też szukać kompromisu z lokalną społecznością, by z lasu korzystała, ale według jego zasad.
Powołane w dwudziestoleciu międzywojennym Lasy Państwowe gładko wpisały się w system, który wszyscy już znali i akceptowali. Las był w nim źródłem ekonomicznych dóbr: drewna, zwierzyny, runa leśnego, a jego ochrona polegała na tym, by te dobra pozyskiwać, zachowując jednocześnie szansę na długotrwałą eksploatację. Ten system łamali między innymi hitlerowcy, traktując las w stylu kolonialnym, jako źródło szybkiego dochodu bez oglądania się na przyszłość.
Po 1945 roku socjalistyczna władza obiecywała robotnikom warunki życia, jakich nie zaznali wcześniej: ochronę zdrowia, możliwość wypoczynku, godną egzystencję na emeryturze.
Państwo PRL nie miało finansowych możliwości, by wszystkim pracującym zapewnić pobyt w sanatorium czy też urlop, choćby w polskim domu wczasowym. Za to każdego chętnego można było zawieźć zakładowym autokarem na grzybobranie do pobliskiego nadleśnictwa.
Obywatele PRL mieszkający w miastach już w podstawówce stawali się członkami Ligi Ochrony Przyrody i dowiadywali się, że ten teren podlega szczególnej ochronie oraz że jest dobrem należącym do wszystkich. Że można i nawet należy po nim spacerować, można biwakować, podglądać zwierzęta, zbierać grzyby i jagody. A nad wszystkim czuwa z oddali sympatyczny leśniczy, który wymaga jedynie, żebyśmy za bardzo nie śmiecili i nie zaprószyli ognia.
Do mediów PRL-owskich, a więc i do świadomości społecznej nie przebijało się, że wycinka i eksport drewna to wielki biznes, który niemal na równi z eksportem węgla ratował socjalistyczny budżet. Mieszkańcy wsi, żyjąc obok lasu, nie mieli złudzeń, że państwo wytnie to, co zechce.
I dziś, po dziesiątkach lat, nie zmieniło się to, że biznes drzewny (wycinki, przetwarzanie drewna, meblarstwo) pozostaje jednym z filarów polskiej gospodarki. Zarazem liczba mieszkańców miast po 1989 roku stale rosła. Wszystkim mieszczuchom, bez względu na wiek i polityczne poglądy towarzyszyło przekonanie, że w Polsce, w przeciwieństwie do zachodu Europy, lasy są łatwo dostępne i otwarte. Podlegają zbiorowej, społecznej ochronie i zwyczajnie rosną po to, by żyło się przyjemniej. Przekonanie tak mocne, że nawet prywatni właściciele niemal nigdy nie ograniczali do nich wstępu, wiedząc, że zakazy i tak nie będą respektowane.
Dziś w naszych lasach regularnie pojawiają się nie tylko „memiczni” grzybiarze, ale także rowerzyści, spacerowicze z kijkami lub z psami, dzieci z kolonii i obozów letnich, ornitolodzy z lornetkami, wycieczki PTTK, survivalowcy, wielbiciele turystyki konnej, motocrossowcy, kierowcy quadów, poszukiwacze zagrzebanych w ziemi militariów, a nawet osoby praktykujące „kąpiele leśne” i przytulanie się do drzew…
Polecamy:
Problem zaczął się dziesięć lat temu, gdy najwyższe w historii ceny drewna spowodowały, że Lasy Państwowe zaczęły wycinać więcej. Według danych GUS w 2022 r. pozyskano ponad 44 mln metrów sześciennych drewna — o 5,7 proc. więcej niż w 2021 r. Rok wcześniej było to ponad 42 mln metrów sześciennych (wzrost o 6,5 proc. w porównaniu z 2020 r.).
Gdy zbulwersowane społeczeństwo powiedziało „dość”, leśnicy byli zdumieni. Dla nich wycinka starych drzew to „oczywista oczywistość”, a w dodatku mieli przekonanie, że przyczyniają się do wzrostu komfortu Polaków odwiedzających lasy.
Lasy Państwowe od lat deklarują, że na tych terenach można realizować jednocześnie trzy funkcje: środowiskową (ochrona przyrody), gospodarczą (wycinka drzew, sprzedaż drewna) i społeczną (turystyka, rekreacja, edukacja ekologiczna). Dla odwiedzających budowano infrastrukturę: drogi, parkingi leśne, ścieżki edukacyjne, centra edukacji. Ludziom tak się to spodobało, że chcą od leśników jeszcze jednego: żeby trzymali drwali z dala od drzew. W całej Polsce zaczęły wybuchać konflikty o wycinki. Lokalne protesty można liczyć w setkach.
Do sporu podłączyli się ochoczo politycy, dzieląc Polaków na gospodarnych, znających przyrodę tradycjonalistów, którzy zgodnie z bożą wolą czynią sobie ziemią poddaną oraz na mieszczuchów i ekologów, którzy stawiają potrzeby roślin i zwierząt na równi z potrzebami i interesem człowieka.
Sami leśnicy tną, nie oglądając się na nic, a zwiększoną wycinkę tłumaczą wynikającą z ocieplenia klimatu koniecznością zmiany struktury lasów, na bardziej liściaste. I tym, że wiele z nich osiągnęło właśnie najlepszy wiek do wyrębu na potrzeby przemysłu drzewnego.
Społeczeństwo widzi jednak, że tną nawet drzewa przed wiekiem rębności, również na obszarach Natura 2000.
Od 1990 roku obszar zalesiony zwiększył się u nas o 601 tys. hektarów. Lasów jest teraz w Polsce o 6,8 proc. więcej niż w 1989 roku. Zajmują 31 proc. powierzchni lądowej Polski, gdy trzydzieści lat temu było to 29 proc.
Jest tylko jedno “ale”. W tej statystyce za las bierze się ziemię zgodnie z przeznaczeniem gruntu, wlicza się zręby i uprawy z małymi drzewkami. Lesistość naszego kraju liczona tą metodą i tak jest niższa niż w Niemczech, gdzie lasy zajmują 32,7 proc. lądu. We Francji jest to 31,5 proc., we Włoszech 32,5 proc., a w Hiszpanii 37,2 proc. W Europie najbardziej zalesiona jest Finlandia (73,7 proc.) i Szwecja (68,7 proc.).
Polecamy: Biznes pod szyldem ekologii. Idea, którą kupił rynek
Powierzchnia lasów w Unii Europejskiej wzrosła w ciągu trzydziestu lat o 9,7 proc. Liderem są Włochy, gdzie od 1990 roku przybyło ich aż o 26 proc. Na drugim miejscu jest Francja (+19,5 proc.) na trzecim Bułgaria (+17 proc.). Polska ze swoim przyrostem o 6,8 proc. zajmuje dopiero 18. miejsce na 31 europejskich krajów.
Niestety nasze nadleśnictwa rezygnują z posiadania dla swojego drewna europejskich certyfikatów ekologicznego pozyskania. To powoduje, że dla europejskiego przemysłu, w tym polskich filii europejskich koncernów, nasze drewno będzie trudne do legalnego zakupu. W dodatku TSUE orzekł, że podczas prowadzenia gospodarki leśnej nie są przestrzegane wymogi ścisłej ochrony gatunkowej roślin i zwierząt. Trybunał podkreślił też, że społeczeństwo nie może skarżyć przed polskimi sądami planów urządzenia lasu, czyli planów wycinki.
Według raportu ekologicznej organizacji „Pracownia na rzecz Wszystkich Istot” w polskich lasach wycina się w o połowę więcej drzew niż 15 lat temu, a przychody Lasów Państwowych z gospodarki leśnej w 2021 r. osiągnęły 10 mld zł, przy zysku netto 700 mln zł. W 2021 r. na ochronę przyrody LP wydały zaledwie 0,5 proc. swoich całkowitych przychodów.
Co ciekawe pracownicy małych firm prywatnego sektora leśnictwa, którzy wykonują ciężką robotę w czasie wycinki w 2021 r., zarabiali średnio 2819 zł. Za to pracownicy Lasów Państwowych za swoją pracę otrzymywali przeciętnie 9048 zł, czyli o 15 proc. więcej niż w 2020 r. Zarobki nadleśniczych sięgały 20 tys. zł, a Dyrektor Generalny zarabiał nawet 30 tys. zł. W efekcie udział wynagrodzeń w kosztach Lasów Państwowych utrzymuje się poziomie ok. 30 proc. i jest dwukrotnie wyższy niż średnia dla państwowych gospodarstw leśnych krajów UE.
Wbrew powszechnemu przekonaniu, że wzrost wycinki spowodowała potrzeba wypłacenia z budżetu transferów socjalnych, Lasy Państwowe dokładają do publicznej kasy średnio trzy razy mniej niż państwowe gospodarstwa leśne w innych krajach UE. Zyski z eksploatacji szerokim strumieniem płyną natomiast na budowanie pozytywnego wizerunku Lasów Państwowych w samorządach, kościele, lokalnych klubach sportowych, Ochotniczych Strażach Pożarnych czy kołach gospodyń wiejskich.
2024 rok daje polskim lasom szansę na nowe otwarcie i wypracowanie akceptowalnego dla różnych środowisk kompromisu. Jeśli nie dojdziemy do porozumienia, pozostanie nam chyba tylko wielka awantura, która we wspomnianej powieści „Chłopi” zakończyła się bitwą o las i masowymi aresztowaniami.
Minister klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska zadecydowała niedawno o wstrzymaniu lub ograniczeniu na pół roku wycinek w dziesięciu cennych przyrodniczo lokalizacjach. Wiceminister klimatu, główny konserwator przyrody Mikołaj Dorożała podkreślił jednak, że nie oznacza to konieczności całkowitego zaprzestania prac leśnych, w tym właśnie wycinek. Zakłady Usług Leśnych dalej będą mogły realizować już zakontraktowane roboty.
Po stronie społecznej ponad 250 organizacji i ruchów zajmujących się ochroną lasów podpisało „Manifest leśny”. Domagają się między innymi wyłączenia minimum 20 proc. terenów zalesionych spod użytkowania gospodarczego.
Leśnicy też próbują wyjść społeczeństwu naprzeciw. Od 1 września 2022 roku obowiązuje zarządzenie umożliwiające tworzenie „lasów społecznych” i powoływanie „zespołów lokalnej współpracy”. Ta nowa kategoria to według ekologów „mały plasterek na rozległą ranę”. Może jednak pomóc lokalnym społecznościom chronić ważne dla nich zasoby leśne, czy raczej ich wybrane, małe kawałki.
Zgodnie z opracowanym przez Instytut Badawczy Leśnictwa „Krajowym Programem Zwiększenia Lesistości” do 2050 roku lesistość Polski ma się zwiększyć do 33 procent. Wspólnie musimy zastanowić się, jak to zrobić realnie, a nie tylko na papierze.
Dowiedz się więcej: