Algierczycy przestali się bać. „Hirak” zmienia oblicze kraju

Minął rok od czasu gdy w Algierii wybuchły antyrządowe protesty. W rezultacie po 20 latach rządów ustąpił prezydent Abd al-Aziz Buteflika, ale uczestnicy pokojowego ruchu chcą dalszych zmian. Wierzą, że uda im się zmienić cały system

Minął rok od czasu, gdy w Algierii wybuchły antyrządowe protesty. W rezultacie po 20 latach rządów ustąpił prezydent Abd al-Aziz Buteflika, ale uczestnicy pokojowego ruchu chcą dalszych zmian. Wierzą, że uda im się zmienić cały system

21 lutego w wielu miastach Algierii odbyły się po raz 53. masowe protesty uliczne. Główna ulica Algieru nazwana na cześć Didouche’a Mourada, słynnego działacza niepodległościowego, założyciela Frontu Wyzwolenia Narodowego (FLN) i bohatera wojny o niepodległość, jak co piątek wypełniła się rzeką maszerujących. Na tle białych, bogato rzeźbionych fasad kolonialnych kamienic, powiewały niesione przez demonstrantów algierskie flagi – biało-zielone z czerwoną gwiazdą i takimż półksiężycem.

Wielkie obywatelskie przebudzenie

Algierczycy od roku domagają się prawdziwych zmian. Jeszcze w styczniu 2019 r. nikt nie podejrzewał, że apatycznemu, pozbawionemu nadziei społeczeństwu, złożonemu z obywateli, dla których największym marzeniem była emigracja, starczy determinacji, by tak długo protestować w imię własnej podmiotowości i lepszej przyszłości dla całego państwa.

„Wyglądało, jakbyśmy cierpieli na hipoglikemię (chorobę spowodowaną obniżonym poziomem cukru we krwi, której głównym objawem jest senność i kiepski nastrój – red.)” – żartuje Abdennour Bakour, nauczyciel angielskiego i aktywista.

„Gdy w meczetach trwało jeszcze piątkowe nabożeństwo, zastanawialiśmy się, czy ci ludzie w ogóle wyjdą na ulicę. Baliśmy się, że jak co tydzień rozejdą się do domów. Tymczasem nastąpiła prawdziwa społeczna eksplozja. Gdy tylko imamowie skończyli ceremonię, ludzie natychmiast chwycili za telefony i zaczęli się umawiać ze znajomymi, by dołączyć do protestu. W rezultacie, chwilę po godz. 13, tłumy pojawiły się w wyznaczonych punktach miast, z których miały ruszyć marsze” – dodaje.

Protest zorganizowany w pierwszą rocznicę rewolucji na ulicach Algieru, 21 lutego 2020 r. (BILLAL BENSALEM / NURPHOTO / GETTY IMAGES)

Tego dnia protestowały setki tysięcy. W kolejne piątki już miliony. Zdaniem Badreddine’a Manaa, algierskiego dziennikarza, redaktora niezależnego pisma „Le Soir d’Algérie”, Algierczycy mieli dość nie traktującej ich poważnie władzy. Na początku lutego 2019 r. ogłoszono, że sparaliżowany od kilku lat prezydent Abdelaziz Buteflika, który z obywatelami porozumiewał się za pomocą odezw publikowanych w rządowych mediach, zamierza ubiegać się o piątą kadencje prezydencką. Algierczycy uznali wtedy, że elita władzy sobie z nich najzwyczajniej w świecie drwi.

Trudne dziedzictwo wojny domowej

Buteflika wyprowadził Algierię z trwającej blisko dekadę wojny domowej. Kandydując po raz pierwszy w 1999 r., obiecał zawrzeć pokój, nawet za cenę negocjacji z popierającymi fundamentalizm islamskimi radykałami. Tak też się stało. Początek jego rządów zbiegł się z końcem „czarnej dekady”, jak w Algierii nazywano okres wojny domowej. Cena za pokój była wysoka – islamiści zostali wpuszczeni na polityczne salony, część z nich objęła nawet stanowiska ministerialne. Jednocześnie pierwsze skrzypce w państwie grała nadal potężna armia i coraz bardziej pazerny klan Butefliki.

Przez dwie dekady rządów prezydenta nepotyzm, korupcja i nieprzejrzysta struktura władzy hamowały rozwój kraju. Jednak pamięć przemocy, której Algierczycy doświadczyli w latach 90. w czasie wojny domowej, w której zginęło ponad 100 tys. osób (niektóre dane mówią nawet o blisko 200 tys.), sprawiała, że obywatele taką sytuację i tak uznawali za lepszą, niż ponowne niepokoje, które mogły doprowadzić do wybuchu kolejnego konfliktu.

Hirak walczy o demokrację

Wystawienie Butefliki jako kandydata na piątą kadencję było jednak punktem zwrotnym. „Algierczycy stracili cierpliwość. Nie chcieli, by ich ojczyzna stała się pośmiewiskiem dla świata” – podkreśla Manaa.

Każdego piątku liczba protestujących rosła. Do początkowo prawie ściśle męskiego grona (na pierwsze marsze przychodzili mężczyźni z meczetów i kibice piłkarscy) dołączyły rzesze kobiet. Na ulicach obecni byli też studenci, zwesternizowana klasa średnia mówiąca głównie po francusku i używająca języka arabskiego biedota, aktywiści ruchów berberskich, aktorzy, urzędniczki państwowe. Rodzice zabierali ze sobą dzieci, a młodzież starzejących się rodziców.

Policjanci próbują blokować demonstrację zorganizowaną przed siedzibą parlamentu w Algierze, 13 października 2019 r. (BILLAL BENSALEM / NURPHOTO / GETTY IMAGES)

Władza początkowo próbowała zastraszyć demonstrantów, ale z każdym kolejnym dniem coraz więcej policjantów strzegących pochodów dawało wyraz swojej sympatii dla ich uczestników. Głównym hasłem ruchu, w języku arabskim znanemu jako hirak (słowo to oznacza właśnie „ruch”), stała się walka bez przemocy i wprowadzenie w kraju systemu rządów demokratycznych.

Po kilku tygodniach manifestacji przyszedł pierwszy i jak do tej pory najbardziej spektakularny sukces protestujących. Najpierw w połowie marca Buteflika wydał oświadczenie, że nie będzie się ubiegał o kolejną kadencję. A 2 kwietnia 2019 r., ewidentnie pod presją generała Ahmeda Gaida Salaha, szefa sztabu i wiceministra obrony, ustąpił ze stanowiska.

Początek zmian na szczytach władzy

Gdy tymczasowym przywódcą państwa został dotychczasowy przewodniczący wyższej izby parlamentu Abdelkader Bensalah, rozpoczęły się aresztowania bliskich prezydentowi biznesmenów. Do więzienia trafił nawet rodzony brat ustępującego prezydenta Said Buteflika.

Protesty jednak nie ustały. Ludzie chcieli prawdziwej zmiany systemu, a nie kosmetycznych roszad na najwyższych stanowiskach. Dla wychodzących na ulicę Algierczyków było jasne, że Bensalah jest marionetką, a za sznurki pociąga armia i grupa polityków. Ta rzuciła tylko na pożarcie opinii publicznej kilku swoich najbardziej eksponowanych członków, wszczynając przeciwko nim śledztwa za pomocą kontrolowanego przez siebie wymiaru sprawiedliwości. Ten manewr miał pozwolić reszcie tej grupy na zachowanie nieformalnych wpływów i materialnych zysków, jakie czerpali ze sprawowania władzy.

Pierwsze wyznaczone na początek lipca wybory prezydenckie w ogóle się nie odbyły z braku kandydatów. Do startu w drugich elitom władzy udało się przekonać kilku kandydatów. Co symptomatyczne, wszyscy byli mocno związani z rządzącym reżimem. Wśród ubiegających się o prezydenturę byli właściwie sami byli posłowie, ministrowie i premierzy. Ostatecznie, w zorganizowanym 12 grudnia głosowaniu, wygrał Abdelmażid Tebun, bliski współpracownik Butefliki, wielokrotny minister za czasów jego prezydentury, a nawet premier przez kilka miesięcy w 2017 r.

Mandat Tebuna jest bardzo słaby. Ponad 60 proc. uprawnionych nie poszło tego dnia do urn. Wybory zbojkotowała cała opozycja, a siła hiraku nie osłabła. Nowy prezydent deklaruje chęć rozmów z protestującymi, ale ci wydają się być na tyle zdeterminowani, że mgliste obietnice zmian im nie wystarczą.

W niecałe dwa tygodnie po wyborach nowy prezydent stracił też swojego możnego protektora – generała Salaha, któy zmarł na zawał serca. Być może z tym faktem związane jest zauważalne w ostatnim czasie złagodzenie kursu wobec demonstrujących. O ile jesienią po każdym piątku do aresztów trafiały dziesiątki ludzi, o tyle ostatnie protesty przebiegały w spokojniejszej atmosferze.

Pierwsze urodziny rewolucji

Czy hirak jest już na ostatniej prostej do zwycięstwa? Tu odpowiedzi się różnią. Co do jednego wszyscy są zgodni. Pokojowe protesty zmieniły Algierię nie do poznania i na pewno przejdą do historii. Francuski badacz Algierii François Gèze uważa, że historia tego kraju będzie się dzieliła na okres „przed” i „po hiraku”.

Demonstracja w Brukseli zorganizowana w geście poparcia dla protestów odbywających się w stolicy Algierii, 22 lutego 2020 r. (THIERRY MONASSE / GETTY IMAGES)

„W kraju, gdzie od 1962 r. rządziła jedna partia polityczna (FLN), gdzie ludzie bali się protestować i wyrażać własne zdanie, a konflikty polityczne kończyły się rozlewem krwi, od roku obserwujemy wielki pokojowy zryw milionów obywateli. To jest wartość nie do przecenienia” – mówił znany analityk Maghrebu Francis Ghilès w wywiadzie dla France 24.

Algierczycy, pytani przez dziennikarkę lokalnej telewizji El Tele3 w czasie rocznicowej 53. demonstracji, dzielili się swoimi wrażeniami na temat protestów. „Idziemy naprzód. Ludzie są wszędzie, wszyscy idziemy ramię w ramię” – mówiła po francusku 30-letnia uczestniczka demonstracji.

Starsza kobieta w chuście szczelnie okalającej jej twarz opowiadała po arabsku, że wspomnienia związane z hirakiem to najpiękniejsze chwile w jej życiu. W pododbny sposób, również w języku arabskim, wypowiadał się mężczyzna z papierowym tortem z jedną świeczką w ręku, symbolizującą rocznicę ruchu.

„W czasie jednej z demonstracji szłam obok brodacza (tak liberalni Algierczycy określają wyznawców konserwatywnego islamu – red.). Nagle podeszli do mnie policjanci, zaczęli się mnie czepiać, bałam się, że mnie aresztują. I wtedy ten brodacz stanął po mojej stronie. Wszedł pomiędzy mnie i funkcjonariuszy i zaczął mówić o tym, jak ważny jest nasz protest i dlaczego to my, obywatele, a nie oni, wysługujący się reżimowi, mamy rację. To był najpiękniejszy moment” – relacjonowała posługująca się mieszanką francuskiego i arabskiego 40-latka.

Hirak trwa. Sprawił, że Algierczycy nie tylko przestali się bać, lecz także zaczęli ufać sobie nawzajem i w ten sposób poczuli swoją siłę, a tego nie może zignorować żaden rząd.

Opublikowano przez

Ludwika Włodek


Socjolożka i reporterka, adiunktka w Studium Europy Wschodniej UW. Wiosną wydana zostanie jej książka „Gorsze dzieci republiki”, która opowiada o życiu Algierczyków we Francji.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.