Nauka
Homo sapiens i tajemniczy gatunek człowieka. Mamy jego geny
01 grudnia 2024
Pomimo antyrządowych zrywów, do których od kilku miesięcy dochodzi w wielu bałkańskich stolicach, rządzący, którym opozycja zarzuca korupcję, trzymają się mocno „To po prostu ciągle ta sama opowieść, co w latach 1996, 1999, 2009 i 2019. Mogłabym poprzestawiać cyferki, ale nadal jest tak samo. Nic się nie zmienia – ludzie politykom przeszkadzają, a naród jest głodny i bezrobotny” – mówi Daniela Novaković, Serbka. Belgrad: „Dość kłamstw!” Serbska ulica wydaje się […]
„To po prostu ciągle ta sama opowieść, co w latach 1996, 1999, 2009 i 2019. Mogłabym poprzestawiać cyferki, ale nadal jest tak samo. Nic się nie zmienia – ludzie politykom przeszkadzają, a naród jest głodny i bezrobotny” – mówi Daniela Novaković, Serbka.
Serbska ulica wydaje się być najbardziej zorganizowana i zawzięta – od początku grudnia 2018 r. na demonstracje wychodzi w każdy weekend. Przez Belgrad ciągnie wtedy wielotysięczny pochód, na czele z transparentem „Od jednego do pięciu milionów”. To reakcja na zuchwałą obietnicę prezydenta Aleksandara Vučića, który zapowiedział, że wolnych mediów w kraju nie będzie, choćby na ulice wyszło i 5 mln ludzi.
Wszyscy, którzy w soboty maszerują ulicami stolicy Serbii, skandując wrogie lub prześmiewcze hasła, zdają się prezydenta szczerze nienawidzić. Oskarżają go o korupcję, blokowanie niezależności mediów czy ataki na opozycję i dziennikarzy. W połowie lat 90. Vučić zasłynął ze słów, które zdarzyło mu się powiedzieć publicznie tuż po ludobójstwie w Srebrenicy: „Za każdego zabitego Serba, zabijemy 100 Muzułmanów”.
Jednak jego Serbska Partia Postępowa (SNS), która stanowi większość w tamtejszym parlamencie, nadal może liczyć na poparcie większości społeczeństwa – według ostatnich sondaży zagłosowałoby na nią 53 proc. wyborców. Nic w tym dziwnego – skoro do SNS należy 730 tys. osób, czyli więcej niż co 10. obywatel.
„Partia rozdziela wśród swoich członków zarówno miejsca pracy, jak i rządowe kontrakty. Uzyskanie pracy w sektorze publicznym bez członkostwa w SNS jest niemal niemożliwe. To, co uczynił Aleksandar Vučić w ciągu ostatnich siedmiu lat, jest klasycznym przykładem zawłaszczenia państwa” – komentowała w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” Marta Szpala z Ośrodka Studiów Wschodnich.
Wyborcy, podobnie jak zachodni liderzy, którzy ciągle wspierają autokratycznego, ale proeuropejskiego Vučića, nie widzą również poważnej konkurencji w opozycji. „Opozycji nie ma kto poprowadzić” – biadoli liberalna bałkańska prasa, mimo że przeciwnicy prezydenta mają już swojego lidera. I to nie byle jakiego – wyrósł na niego Sergej Trifunović, dość znany serbski aktor, stojący na czele Ruchu Wolnych Obywateli (PSG).
Zdaniem sporej części serbskiej publiczności jego życiową rolą było wcielenie się w Arkana – przywódcę nacjonalistycznej organizacji paramilitarnej „Tygrysy”. Jednak Trifunović w publicznych wystąpieniach nie zawsze bywa poważny, a język, którego używa w debacie, budzi ostre kontrowersje. W ostatnim liście otwartym, który opublikował, nazwał urzędującego prezydenta narkomanem i prostakiem, któremu śmierdzi z ust.
Najpierw na ulice wyszło 100 tys. studentów, sprzeciwiając się reformie edukacji. „To gniew całej Albanii. Kiedy studenci idą wzburzoną falą ku ministerstwu edukacji, paraliżując całe miasto, kierowcy w samochodach nie przestają trąbić, a niektórzy przybijają im piątki przez otwarte okna. Huk klaksonów grzmi nad Tiraną. (…) Wiedzą, że minister edukacji przychodzi na spotkanie ze studentami, dzierżąc torebkę za 5 tys. dolarów. Wiedzą, że premier właśnie zbudował dla siebie luksusową posiadłość – bunkier pod Tiraną. Wiedzą, że ich rodzice zarabiają 180-200 euro miesięcznie, jeśli w ogóle mają pracę” – pisała w grudniu na swoim facebookowym profilu Małgorzata Rejmer, autorka książki „Albania: błoto słodsze niż miód”.
Gniew Albańczyków rósł z tygodnia na tydzień. Do studentów dołączyły tłumy, domagając się ustąpienia urzędującego premiera, Ediego Ramy i jego rządu. Doszło do zamieszek.
W ostatni weekend opozycja konsekwentnie nawoływała Ramę do ustąpienia, stojąc pod parlamentem ochranianym przez policyjne kordony. Zabarykadowany w środku premier stwierdził, że jest gotowy rozmawiać, ale na pewno nie ustąpić, ponieważ stanowisko otrzymał w wyniku demokratycznych wyborów.
„Młodzi chłopcy w dresach, pary tej samej płci trzymające się za ręce, eleganckie starsze kobiety w sztucznych futrach i nastolatki strzelające selfie. Dużo skandowania i gwizdów” – relacjonowała entuzjastycznie na początku marca ze stolicy Czarnogóry koleżanka, socjolożka i podróżniczka, będąc pod wrażeniem entuzjastycznych protestów. „Bardzo europejsko i spektakularnie, choć trochę chaotycznie” – przyznawała.
Powody identyczne jak wszędzie: ludzie chcą, by prezydent Milo Đukanović i jego rząd podali się do dymisji. Ulica krzyczy, że to skorumpowani złodzieje, którzy nadużywają władzy.
Đukanović rządzi Czarnogórą – raz jako premier, innym razem prezydent – przez prawie 30 lat. Ciągle cieszy się ogromną popularnością – w ubiegłym roku wygrał prezydencki wyścig w pierwszej turze.
Unia Europejska każe politykom opozycji wrócić do swoich parlamentów, które w geście protestu opuścili. Dla Brukseli kluczowa jest teraz stabilność – Czarnogóra i Serbią mają spore szanse na dołączenie do UE, być może już w 2025 r.
Maja Kocijančič, rzeczniczka Komisji Europejskiej, oświadczyła, że zgodnie z europejskimi zasadami „parlament jest miejscem dyskusji na tematy polityczne i inne”. Jej zdaniem ta reguła powinna odnosić się także do krajów Bałkanów Zachodnich. Kocijančič stwierdziła również, że protesty w Tiranie, Podgoricy i Belgradzie mają różny charakter, dlatego „wolałaby ich nie porównywać”.
„Zbyt długo najważniejsi przedstawiciele europejskich instytucji milczeli na temat korupcji, przestępczych interesów i autokratycznych rządów premiera Ramy” – skomentowała dla Balkan Investigative Reporting Network (BIRN) Izmira Ulqinaku, parlamentarzystka z Albanii. „W parlamencie nie ma już dialogu politycznego, to miejsce przekształciło się w teatr absurdu” – oceniła z kolei serbska polityczka Marinka Tepić.
Źródła: Nedeljnik, The Guardian, Gazeta Wyborcza, BIRN