Prawda i Dobro
Powrót z emigracji. Zazdrość, niechęć i trudne początki
20 listopada 2024
Cenzura jest dziś podobna do tej, jaką znamy z czasów komuny. Są jednak różnice. Wtedy były jasne reguły gry. Można było spojrzeć w dokumentację i dowiedzieć się, o czym wolno pisać, a o czym nie. Dzisiaj to się zmienia z roku na rok a cenzorami są skrypty – mówi w rozmowie z Arturem Heliakiem Rafał Otoka-Frąckiewicz, publicysta, twórca polityko.pl.
Artur Heliak: Czy dzisiaj dziennikarstwo potrzebuje prawdy? Czy może sobie radzić bez niej i tworzyć narrację wygodną dla samego dziennikarza lub dla odbiorcy? Czy jest to dzisiaj w ogóle na rynku medialnym wartość poszukiwana, pożądana?
Rafał Otoka-Frąckiewicz: To też pytanie o to, czy istnieje prawda obiektywna, czy to wyłącznie pojęcie subiektywne. Ja nie uważam siebie za dziennikarza, raczej za skrybę, który spisuje to, co dzieje się wokół niego. Podszedłbym do tego tematu szerzej, nie skupiając się na samym dziennikarstwie. Samo pojęcie „dziennikarz” zostało zdemolowane w ciągu ostatnich 20 lat, a osoby parające się tym zajęciem są odbierane na równi z politykami. Czyli jako ci, którzy mają swoje interesy i je realizują. Sądzę, że przez taki pryzmat trzeba na to patrzeć.
Rzeczywistość medialna się zmienia. Mamy do czynienia z technologiczną rewolucją. Rodzi się pytanie, jak w dobie fejków, kiedy możemy wygenerować dowolny obraz i niemal każdy dźwięk, rozpoznawać treści prawdziwe oraz jak falsyfikować te kłamliwe? Jak oddzielać informacyjne ziarno od plew? A może to czas, kiedy znowu zacznie rosnąć znaczenie sprawdzonych, dużych tytułów i znanych dziennikarzy? Dzisiaj możemy zobaczyć materiał z każdym politykiem, który mówi każdą dowolną treść. Jak to weryfikować?
Rewolucja sztucznej inteligencji niewiele zmienia. Wielkie tytuły przez ostatnie dekady wyprodukowały prawdziwy przemysł nieprawdy. Duże media skompromitowały się razem z dziennikarstwem pracując na zlecenie korporacji i polityków. Upadek zaczął się jakieś 20 lat temu, wcześniej media starały się być raczej rzetelne. Dziś bez trudu można dostrzec to, że w mediach pracują ludzie niekompetentni. Kompetencje nie są potrzebne, a wręcz przeciwnie, przeszkadzają. Jeżeli dwie dekady temu dziennikarz miał czas na to, aby dobrze przedstawić dany temat, popracować nad nim nawet miesiąc, zapoznać odbiorcę z głosami z obydwu stron sporu, to dziś każdego dnia musi wyprodukować kilka takich materiałów.
Polecamy: Mariusz Zielke o dziennikarstwie podczas Holistic Talk:
Cofnijmy się na przykład do wojny w Iraku, kiedy Amerykanie poprzez PR-owe działania postawili w złym świetle Saddama Husajna. Dziś nadal mało kto wie, że to była akcja na potrzeby mediów i że chodziło o ropę, a nie o żadną demokrację, czy ratowanie świata. Nikt się wtedy nawet nie zająknął, że wywołujemy wojnę, w trakcie której zginęły setki tysięcy osób.
Media przestawiły się na bycie tubą propagandową, informowały o tym, że walczymy o demokrację. To był dla mnie najbardziej widoczny początek upadku tych mediów. Z roku na rok było coraz gorzej. Dzisiaj otwierając gazetę, na przykład Wyborczą, która jeszcze 20-30 lat temu publikowała rzeczy, z którymi można było się nie zgadzać, ale w sposób rzetelny podchodziła do rzeczywistości, mając dostęp do internetu, możemy szybko stwierdzić, że połowa jej treści nadaje się wyłącznie do kosza.
Dwadzieścia lat temu, kiedy pracowałem w serwisie kultura.pl, do redakcji przyszła naczelna i chciała za wszelką cenę uzyskać artykuł na temat pewnej firmy, który by ją przedstawił w pozytywnym świetle. Została zignorowana, nic z tego nie wyszło. Dzisiaj redakcjom zależy głównie na tym, żeby zrobić dobrze osobom, które je sponsorują. Poszczególni dziennikarze mają często nawet bezpośredni kontakt z takimi źródłami finansowania. Współczesne media są do cna skorumpowane.
W dobie mediów społecznościowych każdy dziś może być dziennikarzem, wydawcą, doszło do swego rodzaju rozproszenia na rynku. Czy to dobrze, czy to źle? A może po prostu inaczej?
Bardzo dobrze. Po tym, jak rozsypały się media rządowe, większość dziennikarzy w nich pracujących została wyrzuconych na bruk. Zderzyli się z rzeczywistością, nie mogą znaleźć pracy. Wyszło na to, że radzili sobie dobrze tylko dlatego, że pracowali w dużej firmie. Ludzie, którzy mają warsztat, mają coś ciekawego do przekazania, bez trudu zdobywają audytorium w internecie i stają się niezależni finansowo. Tym samym uciekają od kieratu korporacyjnego i dobrze sobie radzą. Nie martwią się, że zostaną usunięci z redakcji, odsunięci od tematów. Mogą realizować prawdę.
Polecamy: Cenzurowanie klasyki literackiej. Poprawnościowy terror czy etyczne zobowiązanie?
Jedyną obawą jest to, że pewnego dnia ich kanał, budowany często przez lata, zostanie albo usunięty, albo zdemonetyzowany. Jak dziś wygląda cenzura?
Cenzura jest dziś podobna do tej, jaką znamy z czasów komuny. Są jednak różnice. Wtedy były jasne reguły gry. Można było spojrzeć w dokumentację i dowiedzieć się, o czym wolno pisać, a o czym nie. Dzisiaj to się zmienia z roku na rok. Dochodzi do kuriozalnych sytuacji. Kasowane są kanały, które na przykład dziesięć lat temu napisały coś, co rozmija się z mainstreamowym postrzeganiem tematów. Za komuny to nie było możliwe. Teraz cenzorami są skrypty. Są one podobne do cenzorów, bo je też można oszukać. Jak? Można próbować umiejętnie omijać pewne słowa, które są przez nie wychwytywane. Kiedy mieliśmy pandemię COVID, ja używałem sformułowania Dawid. Wtedy skrypty „nie widziały” tego, co mówię.
Ciekawostką jest to, że jest kilka profili, które mogą używać zakazanych słów i nic się nie dzieje. To by wskazywało na to, że pewne osoby korzystają ze swego rodzaju parasola ochronnego.
Skrypty się zmieniają i trzeba na bieżąco śledzić, w jaki sposób działają. To oznacza nieprzewidywalność, bo na przykład dzisiaj możemy pisać o jabłkach bez problemu, ale już za kilka lat może się okazać, że jabłka są źródłem nadmiernej emisji CO2. To niebezpieczne, bo można dostać cios zza pleców, ale to też weryfikuje dziennikarzy, którzy powinni świetnie posługiwać się językiem. Poza wszystkim to fajny sport, trzeba być czujnym i kreatywnym.
Żyjemy w czasach, kiedy niemal wszystko może kogoś oburzyć. W takim tonie wypowiadają się psychiatrzy, psychologowie jakby zapominając o tym, że to wszystko pacyfikuje debatę publiczną. Ja stoję na stanowisku, że jeżeli jakieś treści mi się podobają, to wtedy się po prostu przełącza kanał i już tam więcej tam nie wraca. Facebook zdemolował kulturę pytania, wymiany myśli oraz stworzył możliwość zgłaszania treści, które nie podobają się widzom. To wytworzyło manierę, w której sami odbiorcy stają się cenzorami. A przecież to nie są czasy, kiedy nie było internetu i kiedy byliśmy skazani na określone media. Kiedyś ich liczba była mocno ograniczona do kilkunastu, kilkudziesięciu tytułów.
Polecamy: Destygmatyzacja osób otyłych nie może odbywać się poprzez normalizowanie choroby
Jak w takich warunkach debatować, wymieniać myśli w sposób wolny? Debata rzeczywiście jest obecnie bardzo mocno zredukowana, a takie łatki jako „onuca”, „faszysta” czy „antyszczep” często kończą dyskusję. Kiedyś, żeby wygrać debatę, trzeba było się postarać, podać przykłady, fakty, umieć przekonać. Dziś wystarczy pół zdania, aby zakończyć dyskusję i poczuć się zwycięzcą.
Mnóstwo działań wynika z chęci zniszczenia konkurencji. Tak jest teraz z Krzysztofem Stanowskim, tak było kiedyś z moim profilem „pitu-pitu” na Facebooku, który notował milionowe oglądalności. Mój kanał stał się konkurencją dla redakcji prowadzonych za duże pieniądze i został przez Facebook „na twardo” skasowany, a osoby, które współpracowały wtedy z nim, mają dożywotni zakaz korzystania z tej platformy. Nawet jeżeli założą konta na innych adresach mailowych, są rozpoznawani po IP.
Polecamy: Cenzura mediów społecznościowych w Europie? Burzliwa dyskusja
Gdybyśmy próbowali zgadnąć, co nas czeka w najbliższych latach, jeżeli chodzi o media… W którą stronę może to wszystko pójść, czego możemy się spodziewać?
Kierunek jest niebezpieczny. W zeszłym roku Unia Europejska rozpoczęła tworzenia nowego prawa dla internetu, które zmierza do koncesjonowania mediów. To prawo miało wejść w życie przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, aby, jak twierdzi Unia, nie powtórzyła się sytuacja, kiedy internet pozwolił dojść do władzy Donaldowi Trumpowi.
Ostatni czas pokazał też, że nawet Elon Musk musiał się dostosować do systemu i zrezygnować z części swoich zamierzeń związanych z wolnością słowa. Więc to nie tylko kwestia Unii Europejskiej, ale też Stanów Zjednoczonych. Że nie wspomnę o Chinach, Pamiętajmy, że Twitter wyrzucił ze swojej platformy Donalda Trumpa.
Zagrożenie, że kanały, które są niezależne, zostaną wyłączone, jest ogromne. Internet który pozwalał ludziom się komunikować z tymi, których znają z realu, zmienia się w internet, który pozwala się spotkać ludziom, którzy poznali się w sieci. Przewiduję zaostrzony, kurs jeżeli chodzi o cenzurę. Otwarte pozostaje pytanie, czy będzie zrobione „na twardo” i wszystkie kanały bez koncesji zostaną wyłączone, czy nadal będziemy oszukiwać skrypty.
Polecamy: Jak negatywne wiadomości niszczą naszą psychikę?
Dowiedz się więcej: