Prawda i Dobro
Od rozbiorów do dziś. Nieznane kulisy polskiej gospodarki
27 grudnia 2024
Każda epoka ma swoich radykałów. Dziś są nimi ekologiści. I tak należy ich określać. Nie chodzi o ekologów, ale właśnie o ekologistów. Ekologia to bowiem nauka zajmująca się relacjami człowieka z jego otoczeniem naturalnym, czyli po prostu – z przyrodą. Natomiast ekologizm jest ideologią. I to radykalną.
Jesteśmy świadkami wielkiego starcia między opcją na rzecz nieograniczonego wzrostu gospodarczego a troską o stan Ziemi. W mediach jest to najczęściej przedstawiane jako konflikt interesów. Oto wielkie korporacje przemysłowe chcą produkować tego i owego coraz więcej, żeby mnożyć swoje zyski. Ale pojawiają się ekologiści i protestują. I tu do gry wchodzi ekologizm.
Wskazują oni, że ślad węglowy to nie żarty – emisja gazów cieplarnianych na dłuższą metę niesie planecie zagładę. A skoro rozwój ekonomiczny jest czynnikiem antropogenicznym, to winowajcą okazuje się człowiek.
Na celowniku ekologistów są jednak nie tylko wielkie korporacje przemysłowe. Dają się oni we znaki także przeciętnym, statecznym mieszczuchom. Ci zaś zajęci są swoimi małymi sprawami i nie pojmują, dlaczego na przykład jakieś grupy aktywistów klimatycznych blokują miejskie ulice i tym samym zatrzymują ruch samochodowy.
Postulat ekologistów brzmi: pora przesiąść się z samochodu prywatnego na transport publiczny, a najlepiej w ogóle – na rower. Przeciętny, stateczny mieszczuch nie ma jednak czasu zastanawiać się nad śladem węglowym i coraz bardziej jest na ludzi, którzy zakłócają jego codzienność, wkurzony. Kiedy więc zostaje przez ekologistów na jezdni zatrzymany i nie może przemieścić się dalej, postanawia się z nimi rozprawić. Niedawno do takiej konfrontacji doszło na ulicy Czerniakowskiej w Warszawie, gdzie aktywiści klimatyczni zostali potraktowani gazem pieprzowym.
To się czyta: Francja zaostrzy prawo. Aktywiści klimatyczni na celowniku
To, że ekologiści miewają na pieńku z kierowcami prywatnych samochodów, można jeszcze jakoś zrozumieć. Roztaczają przecież wizje, w których spaliny z silników szykują Ziemi katastrofę. Natomiast zaskoczeniem jest wojna ekologistów z… kulturą.
Niszczą oni dzieła sztuk plastycznych. Zakłócają wydarzenia muzyczne. I do Polski również to zjawisko dotarło. W roku bieżącym głośno było o dwóch incydentach w Warszawie. Zdewastowany został pomnik Syrenki na bulwarach wiślanych i próbowano przerwać koncert w Filharmonii Narodowej, gdzie swoje 80. urodziny i 60-lecie pracy artystycznej świętował wybitny polski dyrygent Antoni Wit.
Dlaczego kultura ekologistom przeszkadza? Dlatego, że ona również jest przecież czynnikiem antropogenicznym – bądź co bądź tworzy ją człowiek. Aktywiści klimatyczni są więc konsekwentni. Oczywiście w swoich wystąpieniach starają się oni odwoływać się do argumentów praktycznych i unikają deklaracji ideologicznych. Straszą zatem na przykład tym, że na Ziemi zaczyna brakować wody. Kiedy ktoś nas o czymś takim alarmuje – trudno się tym nie przejąć.
Konferencja Holistic Talk EDU K’IDS już 3 grudnia w Bielsku-Białej: Poznaj innowacyjne metody edukacji
Ale przecież za przestrogami przed skutkami niepohamowanego wzrostu gospodarczego idzie też ideologia. Stanowi ona radykalne zaprzeczenie paradygmatu, który ukształtował cywilizację zachodnią.
W historii Zachodu doniosłą rolę odegrał antropocentryczny sposób myślenia. Na gruncie paradygmatu, o którym mowa – niezależnie od tego, czy przyjmiemy perspektywę religijną, czy świecki punkt widzenia – człowiek to korona stworzenia.
Dzieje świata zaś jawią się jako dzieje postępu dokonującego się dzięki ludzkim wysiłkom. Konstytutywną cechą człowieka jest bowiem przekraczanie ograniczeń natury i czynienie sobie jej poddanej. Po co? Po to, żeby dzięki zdobytym umiejętnościom i nagromadzonej wiedzy żyć godnie. To wyróżnia człowieka na tle reszty stworzenia.
Tymczasem ekologiści podważają paradygmat cywilizacji zachodniej. Właściwie buntują się przeciw niej. Dążenie człowieka do tego, żeby panować nad przyrodą, opisują bowiem w kategoriach wyzysku. Używają schematów rodem z lewicowych doktryn wymierzonych w kapitalizm.
Człowieka obsadzają w roli krwiożerczego fabrykanta, natomiast resztę przyrody traktują jak uciemiężony proletariat. Tym samym przypominają działający na początku XIX wieku brytyjski ruch luddystów. Należeli do niego rzemieślnicy, którzy obawiali się, że wynalazki rewolucji przemysłowej zabiorą im pracę i dlatego niszczyli maszyny tkackie. Nazwa ruchu pochodziła od jego – prawdopodobnie fikcyjnego – przywódcy, Neda Ludda.
Ciekawostki naukowe: Wychwytywanie dwutlenku węgla z powietrza. Czy tak spowolnimy zmiany klimatu
Prosta krytyka pod adresem ekologizmu powinna się zatem sprowadzać do wykazywania, że mamy do czynienia z czymś, na co prędzej czy później spadnie takie samo odium, jakie ciąży na komunizmie i innych skompromitowanych utopiach. Tyle że rzeczywistość wymyka się nieskomplikowanym interpretacjom. A trzeba zauważyć, iż kłopot z radykalnymi ideologiami polega na tym, że choć nieraz bazują one na trafnych diagnozach, to podają błędne recepty. I tak jest z ekologizmem.
Zanieczyszczenie Ziemi to przecież fakt. Przeciwdziałanie biologicznej degradacji planety wymaga jednak porozumienia w oparciu o wiedzę ponad podziałami światopoglądowymi. Ideologizacja problemu zaś prowadzi do tego, że troska o środowisko naturalne staje się domeną subkultury, którą stanowią agresywni ekscentrycy.
Swoją drogą mamy do czynienia z paradoksem. Ekologizm jako lewicowa kontestacja rozwoju ekonomicznego jest czymś nowym. W przeszłości zwolennicy ochrony przyrody byli bowiem… konserwatystami.
Znamienne, że w latach 50. XX stulecia francuska pisarka Simone de Beauvoir – feministka popierająca reżimy komunistyczne – stwierdziła, że po prawej stronie barykady politycznej są ci, którzy optują za powrotem do natury, a po lewej – entuzjaści produkcji przemysłowej. Gdyby przyjąć takie kryterium podziałów światopoglądowych, trzeba byłoby uznać ekologistów za skrajną prawicę. A przecież to brzmi absurdalnie.
Polecamy: HOLISTIC NEWS: Słodka agresja. Tak mózg reaguje na nadmiar słodziaków #obserwacje
Prawda jest jednak taka, że ekologizm zawiera wiele sprzeczności. Każde działanie ludzkie to przecież czynnik antropogeniczny. Skoro zaś tak, to ograniczanie emisji gazów cieplarnianych jest również rodzajem ludzkiej interwencji w przyrodę.
Gdybyśmy doprowadzili wywody ekologistów do ostateczności, mógłby się nasunąć wniosek, że dla Ziemi najlepiej by było, żeby człowiek się w ogóle na niej nigdy nie pojawił. A przecież refleksja nad biologicznymi zagrożeniami dla planety bierze się z tego, co jest ludzką specyfiką, czyli z inteligencji. Aby martwić się o przyszłość Ziemi, trzeba być wyposażonym w zdolność myślenia abstrakcyjnego. To zaś
charakteryzuje tylko człowieka. A zatem bez niego nie byłoby i… ekologizmu.
Brytyjski filozof Roger Scruton opublikował w roku 2011 książkę „Zielona filozofia”. Napisał ją z pozycji konserwatywnych – z intencją pokazania, że lewica nie musi mieć monopolu na ekologię. Scruton wyraził przekonanie, że kluczem do ratowania środowiska naturalnego jest indywidualne poczucie odpowiedzialności za otoczenie lokalne, a nie regulacje wprowadzane przez międzynarodowe instytucje.
Postawa, którą afirmował brytyjski filozof, wydaje się alternatywą dla ekologizmu. Troska o środowisko naturalne przynosi skutki, gdy motywowana jest choćby patriotyzmem lokalnym, a nie odklejoną od rzeczywistości ideologią uszczęśliwiania Ziemi. Dlatego ekologia – tak, ekologizm – nie.
Przeczytaj inny tekst tego Autora: Niepokojące dane dotyczące migracji. Czeka nas potężny kryzys