Humanizm
Nie tylko broda, kapelusz i Biblia. Amisze w USA współcześnie
02 grudnia 2024
Quazi-operetkowy konflikt przybrał na sile gdy postawione zostało „śmieciowe ultimatum"
Prawie sześć lat trwał spór między państwami nierównymi pod każdym względem. Potężna terytorialnie i gospodarczo Kanada w starciu z ubogimi Filipinami zadławiła się własną pychą i przegrała z dumą właściwą dla narodów, które, nie mając wiele, bardzo cenią sobie honor.
Początki konfliktu sięgają 2013 r. To właśnie wtedy na Filipiny zaczęły przybywać kontenery z kanadyjskimi śmieciami. W ciągu zaledwie roku przypłynęło ich ponad sto. Gigantyczne pokłady odpadów przetransportowano na Filipiny zgodnie z odpowiednimi umowami, jakie zawarły między sobą oba kraje. Kanada zobowiązała się dostarczyć śmieci możliwe do recyklingu. Okazało się jednak, że w części kontenerów były zużyte pieluchy, odpady komunalne, plastikowe torby i inne nieużyteczne śmieci.
Filipinom udało się zrecyklingować jedynie 36 kontenerów odpadów, w porcie zostało ich 69 (co najmniej 2 tys. ton śmieci). Lokalna prasa pisała o „gnijącym problemie” z takim zaangażowaniem, że wkrótce w śmieciowy dylemat zaangażowali się także obywatele.
Manila zbuntowała się, twierdząc, że nie jest prywatnym wysypiskiem Kanady i zażądała, by ta zabrała śmieci z powrotem. W 2016 r. filipiński sąd skazał importerów na pokrycie kosztów odesłania kontenerów.
Ottawa nie zamierzała przepraszać i opłacać kosztownego transportu dwóch tysięcy ton odpadów. Stwierdziła więc, że oskarżenia filipińskiego rządu są nieprawdziwe, a wysłane śmieci nadają się do utylizacji.
Sprawa nabrała politycznego znaczenia. Filipiny potraktowały odpowiedź Kanady jako potwarz. Znany z burzliwego temperamentu prezydent Filipin Rodrigo Duterte zagroził partnerowi zza oceanu, że jeśli śmieci nie zostaną odebrane, jego kraj sam opłaci ich transport do Kanady. Ostateczny termin odebrania „śmierdzącej przesyłki” przez nadawcę wyznaczono na 15 maja 2019 r.
Kanada liczyła zapewne, że zapewnienia głowy państwa to czcze gadanie. Odesłanie śmieci na własny rachunek to dla gospodarki Filipin niepotrzebny wydatek. Jednak zachodnie kraje często zapominają o tym, że dla państw ubogich honor i godność są bezcenne.
Sytuacja nabrała charakteru quasi-operetkowego. Wojowniczo nastawiony prezydent przed rokiem wydalił z kraju kanadyjskich ambasadorów i konsulów. Wprowadził także zakaz wjazdu na Filipiny dla kanadyjskich urzędników. Także w 2018 r. prezydent Duterte nakazał anulowanie wielomilionowej umowy na zakup 16 helikopterów z Kanady, gdy kanadyjski rząd postanowił dokonać przeglądu umowy z powodu obaw, że filipińska armia mogłaby wykorzystać samoloty do ataków na partyzantów.
W kwietniu Rodrigo Duterte oznajmił, że z powodu konfliktu śmieciowego jest gotowy „wypowiedzieć Kanadzie wojnę”.
Po upływie terminu odebrania śmieci określonego przez Manilę rzecznik prezydenta Salvador Panelo ogłosił ultimatum prezydenta. „Jeśli Kanada nie przyjmie swoich śmieci, zostawimy je na ich wodach terytorialnych lub na obszarze 12 mil morskich od linii brzegowej. Stanowisko prezydenta jest zasadnicze i bezkompromisowe – Filipiny jako niezależny, suwerenny kraj nie mogą być traktowane przez inne państwa jako składowisko odpadów” – podkreślił Panelo, dodając, że Filipińczycy czują się obrażeni przez Kanadyjczyków.
W drugiej połowie maja 2019 r. Duterte nakazał powrót do kraju filipińskim urzędnikom pełniącym funkcje dyplomatyczne w Kanadzie.
Międzynarodowa prasa zaczęła spekulować, czy grozi nam katastrofa ekologiczna. Zadawano pytanie – co, jeśli po Pacyfiku będzie dryfować 69 kontenerów pełnych odpadów, głównie plastiku, który już mocno nadwyrężył ekosystemy oceanów?
Ostatecznie rząd w Ottawie zdecydował się zakończyć gnilną makabreskę, podejmując decyzję o przeznaczeniu 1,14 mln dolarów kanadyjskich na powrotny transport śmieci. W komunikacie podkreślono, że „bezpieczna i ekologiczna utylizacja będzie przeprowadzona w Kanadzie do końca lata”. Wskazano również, że śmieci dotrą do kanadyjskiego wybrzeża do końca czerwca.
Dyplomatyczna klęska i wizerunkowe straty dla kraju klonowego liścia to oczywiście nic w porównaniu z konsekwencjami politycznymi i ekonomicznymi, jakie zapewne poniosą Filipiny za upokorzenie państwa premiera Justina Trudeau.
Filipiński sekretarz wykonawczy Salvador Medialdea 4 czerwca wystosował notatkę do szefów departamentów i korporacji rządowych, informującą, że zakaz podróży do Kanady i interakcji z kanadyjskimi urzędnikami dobiegł końca.
Serwis Global News informuje jednak, że jak na razie nie zapadła decyzja o powrocie do Kanady ambasadora filipińskiego lub konsulów generalnych, którzy zostali oddelegowani w wyniku wojny śmieciowej.
Z powodu konfliktu relacje między państwami wyraźnie się ochłodziły. Choć zachowanie „filipińskiego tyrana” – jak piszą o prezydencie Duterte Kanadyjczycy – nie należało do rozsądnych, sprawa pokazuje schemat „politycznego rasizmu” na arenie międzynarodowej.
Państwa uznawane za ubogie wciąż zmagają się z hegemonią i poczuciem wyższości mocarstw. Lekceważący stosunek Kanady wobec roszczeń Filipin wyszedł na jaw dopiero po kilku latach, gdy nieobyty dyplomatycznie prezydent zaangażował naród w publiczną vendettę. Pozostaje zastanowić się, jak wiele takich „kryzysów” słabsze państwa muszą przemilczeć ze względu na uzależnienie ekonomiczne od bogatych krajów.
Źródła: GlobalNews, BBC, Associated Press, New York Times