Prawda i Dobro
Powrót z emigracji. Zazdrość, niechęć i trudne początki
20 listopada 2024
Co najmniej 40 sportowców uzyskało w trakcie igrzysk olimpijskich w Paryżu w 2024 roku pozytywny wynik w teście na obecność wirusa COVID-19. Jednak mimo docierających do nas medialnych doniesień po odwołaniu w Polsce stanu epidemii 16 maja 2022 roku zaczęliśmy wracać do normalności. Dla niektórych ludzi, szczególnie dzieci, powrót ten jest wyjątkowo trudny.
Nasze życie jest zbiorem wydarzeń uporządkowanych niczym w powieści. Osoba, która na starość może cieszyć się sprawnym umysłem, bez problemu odtwarza z pamięci ważne życiowe wydarzenia, nadając im chronologię i przytaczając subiektywne odczucia z nimi związane. Świadomość czasu i miejsca jest jednym z kryteriów przytomnego umysłu. Bywają jednak zdarzenia, które na zawsze zmieniają nasze postrzeganie rzeczywistości. W tym – obraz siebie.
Do końca pozostaną w naszej pamięci, gdyż emocje, które nam wówczas towarzyszyły, oddziałują na mechanizm zapamiętywania. Krytyczne wydarzenia życiowe, szczególnie te, które są nienormatywne – a więc takie, których nie da się przewidzieć i nie są wpisane w naturalny plan naszego rozwoju jako ludzi – nieraz mają znamiona traumy. Ich intensywność sprawia, że tracimy poczucie bezpieczeństwa i znika nasze dotychczasowe złudzenie o niezmienności świata. Wydaje się, że dojrzewanie to wyzbycie się naiwności. Jednak dorastanie w nienaturalnej izolacji i poczuciu zagrożenia to coś więcej niż zwykła trauma.
Wydawałoby się, że zniesienie stanu epidemii, 16 maja 2022 roku, przyniesie ogromne uczucie ulgi i pozwoli na upragniony powrót do normalności. A jednak okazało się, że dwa lata życia w poczuciu zagrożenia, dezorientacji i izolacji wprowadziło nas w stan odrętwienia. Chociaż dorośli stosunkowo szybko przeszli przez proces ponownej adaptacji do codziennego życia, dzieci nie potrafiły się odnaleźć w nowych warunkach.
„Do piątej klasy wszystko było normalnie, miałem kolegów i dobrze się uczyłem, ale potem to była pandemia, no, a pod koniec podstawówki już nie chodziłem do szkoły” – mówi szesnastoletni Tomek, który od ósmej klasy boryka się z atakami paniki. Codziennie rano, gdy trzeba wstać, czuje, że brak mu tchu, a serce bije jak oszalałe.
„Siedziałem sobie w domu i grałem na komputerze całą noc. Rano włączałem tylko komputer, żebym miał obecność i spałem dalej. Odsypiałem noc, bo do gier piłem alkohol” – opowiada Bartek, szesnastolatek, który przez półtora roku, wieczorami, wypijał butelkę whisky. „Rodzice byli zajęci młodszym rodzeństwem i pracą. Dużo pracowali, bo bali się, że zbankrutujemy przez obostrzenia. Myśleli, że śpię, więc do mnie nie zaglądali” – dodaje.
Polecamy: HOLISTIC TALK: Błędy w narracji na temat zdrowia psychicznego nastolatek (Krystyna Romanowska)
„Pierwszy raz po prostu zdarłam sobie naskórek z ud. Potem w internecie znalazłam koleżankę, która mówiła, że to jej pomaga. Najpierw cięłam się nożykiem do papieru po nogach, tam, gdzie nie widać. Potem zobaczyłam, że mi to rzeczywiście pomaga, aż mama zobaczyła i dlatego jestem tutaj” – mówi Marta, która jako czternastolatka, w czasie drugiej fali pandemii, zachorowała na depresję. Jest na lekach antydepresyjnych i trafiła do gabinetu psychoterapeutycznego z rozpoznaniem samouszkodzeń ciała bez intencji samobójczej.
„Do szpitala trafiłem po tym, jak dostałem jakiegoś szału, gdy pierwszy raz zażyłem, no nie wiem, takie coś, jakiś proszek do nosa. Groziłem podobno babci i rodzicom. W szpitalu, w nocy, zaplanowałem, że się powieszę. Miałem już przygotowane prześcieradło i wiedziałem, jak przywiązać je do klamki na oknie. Ale przyłapał mnie pielęgniarz. Potem leżałem w izolatce i cały czas mnie pilnowali. A teraz jestem tutaj” – o swojej pierwszej próbie samobójczej mówi piętnastoletni Michał, który przebywa w całodobowym ośrodku terapeutycznym.
Polecamy: Nierealne cele budzą w dzieciach frustrację. Jak to wpływa na ich mózgi?
Podobnych historii jest dużo więcej. Pandemię koronawirusa, poza oczywistym mianem największej epidemii w XXI wieku, śmiało również można nazwać najpoważniejszym kryzysem społecznym, z jakim do tej pory mieliśmy do czynienia. Konsekwencje izolacji już ponosimy, ale jak w każdym kryzysie, najbardziej dotknięte jest nim najsłabsze ogniwo – dzieci.
Decyzja o zamknięciu szkół sprawiła, że ówcześni nastolatkowie z dnia na dzień zostali pozbawieni naturalnego środowiska, w którym dotychczas realizowali swoje najważniejsze zadanie rozwojowe – kształtowanie osobowości. Zabrakło grupy rówieśniczej, z którą można się identyfikować, wymieniając doświadczenia i rywalizując. Nie można już było ćwiczyć kontroli emocji poprzez przeżywanie konfliktów i przyjaźni. Wszystko to doprowadziło do zamknięcia się w sobie, odrętwienia i czegoś, co nazwać możemy syndromem „podwójnej izolacji”.
Młodzi ludzie, poza utratą możliwości spotykania się, zarówno w szkole, jak i spontanicznie, poza lekcjami, wycofali się z życia społecznego, wchodząc w patologiczne osamotnienie, czyli stan, w którym brak innych już nie tylko nie doskwiera. Początkowe przyzwyczajenie przerodziło się w fałszywe przekonanie, że wszelkie potrzeby kontaktu z innymi zaspokoić można wirtualnie, co jeszcze bardziej wepchnęło młodych w sieć internetową, kosztem funkcjonowania w świecie rzeczywistym.
Choć nowoczesne środki techniczne pozwalają na komfortową komunikację, to w pewnym momencie okazało się, że aplikacje również ucichły i dotychczasowi przyjaciele przestali odpowiadać na wiadomości. Każdy zamknął się w swoim smutnym świecie wewnętrznej pustki.
Wcześniej my, dorośli, martwiliśmy, że nie wystarczy miejsc na oddziałach dla chorych na covid. Teraz musimy martwić się tym, że nie wystarcza miejsc na oddziałach psychiatrycznych dla dzieci i młodzieży. Prywatne całodobowe ośrodki terapeutyczne, na które mało który z rodziców może sobie pozwolić, również pękają w szwach. Na przyjęcie czeka się od kilku do kilkunastu tygodni. Debata o stanie opieki psychiatrycznej w Polsce rozgorzała na nowo, gdyż potrzeby są duże, a możliwości bardzo skromne.
Dwudziestolatek, który dzisiaj trafia do gabinetu terapeutycznego, wyraźnie dzieli swoje życie na dwie epoki. Przed i po pandemii. Robi to naturalnie, mimowolnie, a zwraca na to uwagę dopiero skonfrontowany z takim stanem rzeczy. Swoją opowieść o tym, kiedy zaczęły się jego trudności, również rozpoczyna od 2019 roku. Najprawdopodobniej nie zauważa, że to izolacja jest jedną z głównych przyczyn jego problemu, gdyż nie było to wydarzenie nagłe, krótkotrwałe, tylko pełzający, powolny proces obumierania. Dzieci funkcjonowały niczym rośliny pozbawione wody. W środku – powoli, ale jednak – obumierały. Teraz stoją u progu ponownego wyzwania rozwojowego – wejścia w rolę dorosłych.
Nieważne, jaką charakterystykę nadamy pokoleniu, które w krytycznym momencie swojego życia doświadczyło izolacji. Nieważne też, jaką nadamy mu nazwę i do jakiej kohorty socjologicznej zaliczymy. Można też załamywać ręce i narzekać, jacy to oni są na rynku pracy czy na studiach i w jaki rodzaj relacji wchodzą, a w jaki wchodzić nie chcą. Zanim zaczniemy ochoczo dewaluować ich umiejętności społeczne, zastanówmy się, co tak naprawdę wpłynęło na to, kim teraz są.
Musimy szybko zdefiniować ich obraz w naszym umyśle, gdyż my – millenialsi – niebawem będziemy musieli przekazać im władzę nad światem. I można rzeczywiście chełpić się dumą, że nasza pracowitość sprawiła, że jako pokolenie odziedziczą po nas miliardy. Jednak grosz z tych miliardów to koszt, jaki będą musieli ponieść, aby odzyskać równowagę psychiczną i nauczyć się funkcjonowania w realnym świecie. W świecie, w którym – niestety – nie można być delikatnym jak mydlana bańka. Rzeczywistość jest chropowata i bezlitosna, a natura zawsze o sobie przypomni, nie czekając, aż ktoś „nadrobi” stracony czas socjalizacji. Jeśli nie chcemy na starość zobaczyć świata w ruinie, poważnie się zastanówmy, w jaki sposób wprowadzić to obolałe pokolenie w dorosłość.
Czym się kierować, określając na nowo warunki rzeczywistości i to, jakie zadania powierzyć można młodym dorosłym. Chcemy pozwolić im wzrastać i wziąć w przyszłości odpowiedzialność za nas i za siebie, ale jednocześnie nie ryzykować, że za wcześnie wypchniemy ich z gniazda. Jak wobec nich postępować? Twardą ręką? Rzucając do rzeki i sprawdzając, czy wola życia jest w nich na tyle silna, że w mig nauczą się pływać? A może nadal wytwarzać im sztuczny, cieplarniany klimat, licząc na to, że dorosłość to sprawa wyłącznie metryki i że gdy przyjdzie ten wiek, w którym my wzięliśmy sprawy w swoje ręce, oni również to zrobią?
Jeśli pomysłów jest wiele, bardzo wiele jest również zmiennych, a to oznacza, że nie będziemy wiedzieli, co zadziałało. Najlepiej więc znajdźmy wspólny mianownik, kategorię nadrzędną wobec wszystkich koncepcji na to, w jaki sposób pomóc generacji postpandemicznej. A jedyna uniwersalistyczna idea, niezależna kulturowo i religijnie, to miłość. A jeśli miłość, to również i odpowiedzialność.
Może Cię także zainteresować: Wypaleni rodzice. Jak odzyskać radość bycia z dzieckiem?