Humanizm
Hulaj dusza, piekła nie ma. Zetki, influencerzy i pieniądze
16 listopada 2024
Ból fizyczny, psychiczny czy wręcz egzystencjalny – jest ktoś, kto nie doświadczył któregoś z nich? Jeśli tak, to wszystko przed nim. Cierpienie jest nieuniknione, nie ma też wyznaczonych granic, ale może mieć sens.
Odporność na cierpienie jest rzeczą indywidualną. Każdy ma swój próg bólu, jednak w odpowiednim miejscu i czasie, a przede wszystkim z odpowiednią motywacją można tę granicę przesunąć w sposób zaskakujący nawet dla cierpiącego człowieka.
Skrajny przykład to los Wandy Lurie, która przed II wojną światową była uśmiechniętą i spełnioną kobietą. Żona zamożnego przedsiębiorcy, otoczona gromadką dzieci, cierpienie znała bardziej z literatury niż z własnych doświadczeń. Podczas Powstania Warszawskiego, 5 sierpnia 1944 r. wraz z trójką małych dzieci wpadła w ręce Niemców na warszawskiej Woli. Ona sama była w ósmym miesiącu ciąży. Rozkaz Hitlera i Himmlera był jasny, „nie brać jeńców, zabijać wszystkich”. Wojsko niemieckie wraz ze zdziczałymi oddziałami ze wchodu metodycznie wykonywało zleconą „robotę”. Na oczach pani Marty zginęła cała trójka jej dzieci. Ona sama została postrzelona w twarz i nogi. Uznana za martwą trafiła na stos trupów, gdzie przeleżała dwa dni. Gdy poczuła poruszające się w niej dziecko, postanowiła walczyć o życie i wydostała się spod sterty zwłok. Trafiła do obozu w Pruszkowie i do szpitala, gdzie urodziła syna Mścisława.
Po latach równolatek powstania nazwie swoją matkę Polską Niobe. Podobnie jak mitologiczna bohaterka wtopiła się w cierpienie, które dla większości byłoby nie tyle poza doświadczeniem, ile poza wyobraźnią. Po wojnie Lurie żyła jeszcze długo, choć można powiedzieć, że jak Niobe „skamieniała” z rozpaczy. Syn opisywał ją jako kobietę „suchą, ascetyczną, bezprzymiotnikową”.
Przeczytaj: Kraj Tulipanów. Radykalizm w barwach pomarańczy?
O ile w przypadku chełpiącej się licznym potomstwem Niobe, można mówić o antycznej „sprawiedliwości” mściwych bogów, o tyle ból Wandy Lurie nie był zawiniony. Cierpienie nie ma być bowiem karą za przewinienia. Ono po prostu jest.
Jak pisze ks. dr Mariusz Kuźniar, wykładowca z Uniwersytetu Karola w Pradze, cierpienie jest „nieodłącznym towarzyszem każdego ludzkiego istnienia”. Jednak nie jest ono wartością samą w sobie. To „część całego i złożonego psychofizycznego procesu rozwoju oraz istnienia” człowieka. Ludzkie cierpienie jest „rozległe, zróżnicowane i wielowymiarowe”, postrzegane subiektywnie, dlatego ciężko licytować się, które z nich jest donioślejsze czy bardziej dotkliwe.
Prof. Alfried Längle, austriacki psychoterapeuta rozróżnia cztery wymiary ludzkiego cierpienia (klasyfikacja egzystencjalno-antropologiczna):
Według prof. Längle każdy rodzaj ludzkiego cierpienia można podporządkować jednemu z tych wymiarów lub wariantom łączącym poszczególne kategorie. Jednak stopień cierpienia i tego jak radzić sobie z cierpieniem zależy już od czynników osobowościowych, doświadczeń i rozwoju indywidualnego.
Jak pisze przywoływany już ks. dr Kuźniar, „Cierpienie, które jest wpisane w ludzką egzystencję, jest nieuniknione, ale nie jest przekleństwem”. Człowiek nieodczuwający żadnego bólu jest w pewien sposób upośledzony, a jego ułomność staje się dla niego samego niebezpieczna.
Pomijając już fizyczny sygnał nadawany przez ból, który powinien być alarmem dla ludzkiego ciała, cierpienie może mieć wpływ na rozwój wewnętrzny. Bez cierpienia nie można zweryfikować własnych poczynań i celów. Brak bolesnej nauki wyklucza poznanie samego siebie i refleksji nad własnym działaniem.
Sens cierpienia może być również sprawą indywidualną, ale według Encyklopedii Katolickiej cierpienie jest stałym komponentem ludzkiego życia. Mimo że jest ono wartością niezbywalną i towarzyszącą każdemu bez wyjątku, naturalnym odruchem jest bunt przeciwko cierpieniu. A najczęstszym pytaniem jest cokolwiek zbanalizowane „dlaczego ja?”. Czy nie było kogoś, kto bardziej na to zasłużył? Rzadziej zadajemy sobie to pytanie w przypadku otrzymania niespodziewanej nagrody, a przynajmniej szybciej godzimy się z taką „niesprawiedliwością”.
Warto przeczytać: Drużyna to wspólnota. By odnieść sukces, nie może być miejsca na „ja”
Jak radzić sobie z cierpieniem? W ujęciu chrześcijańskim pojęcie cierpienia wcale nie musi być rozpatrywane w kategoriach winy i kary, choć szczególnie widać takie podejście w interpretacjach Starego Testamentu. Jaskrawy przykład ciężko doświadczanego sprawiedliwego Hioba, myślącego wprawdzie o rozpaczy, ale nigdy niewypierającego się Boga i z pokorą przyjmującego kolejne ciosy, pokazuje, że cierpienie nie wynika wyłącznie z grzechu.
Zresztą nie trzeba szukać potwierdzeń w Starym Testamencie, bo przecież Jezus Chrystus też cierpiał niewinnie i nadał męce nowy sens. Dlatego katolicy potrafią znaleźć w cierpieniu nadzieję i możliwości odkupienia, a co za tym idzie zbawienia. Papież Jan Paweł II podkreślał, że znaczenie cierpienia trzeba rozpatrywać zarówno w perspektywie nadprzyrodzonej jak i ludzkiej. Jest bowiem utwierdzony w tajemnicy Boga, ale ma też głęboko ludzki punkt widzenia, który pozwala odkrywać samego siebie, swoją siłę i słabość, a także granice, które czasem uda się przekroczyć.
Polecamy: HOLISTIC NEWS: Co dzieje się z umierającymi w ostatnich chwilach, dr Teresa Weber-Lipiec
Jak i czy wszyscy odpowiadają na to wezwanie to już inna sprawa. Ujmując rzecz schematycznie, istnieją trzy sposoby reakcji na zło i wynikające z niego cierpienie. O ile nie dotyczy nas bezpośrednio i fizycznie, można próbować je zignorować. Można też je zwalczyć za pomocą zemsty, najczęściej generując w ten sposób kolejne zło. Trzecim wyjściem jest świadome podjęcie cierpienia i gotowość wzięcia na siebie konsekwencji zła.
Czy zatem dzięki nadaniu cierpieniu jakiegoś sensu, łatwiej znieść nieszczęścia, których doświadczamy? Wspomniany wcześniej prof. Alfried Längle pisze, że każdy ma do wyboru wiele możliwych reakcji na daną sytuację.
Można się upić, można płakać, trzasnąć drzwiami i wybiec, bądź wyjechać w daleką podróż, by przestać doświadczać tego, co nas spotkało. Ale tak naprawdę sprawy, które ignorujemy, pytania, które życie nam postawiło, nie znikną.
Jak radzi psychoterapeuta:
jedynym rozwiązaniem jest zmierzyć się z problemem, przyjrzeć się dostępnym rozwiązaniom i wybrać to, które coś przyniesie w przyszłości, coś, co nas lub nasze życie wzbogaci.
Przeczytaj również: Honor. Czy dzisiaj ma jeszcze znaczenie