Prawda i Dobro
Żony są wspólne. Tak bolszewicy przynieśli kobietom rewolucję
06 listopada 2024
PROF. BOŻENA MUSZYŃSKA*: Już przy zwłokach Neandertalczyka znaleziono wonne zioła, których używał jako substancji leczniczych, bo znajdujące się w nich związki chemiczne działają dezynfekująco i odkażająco. Ötzi, człowiek lodu, miał przy sobie tylko broń i grzyba nadrewnowego o nazwie porek brzozowy. Jak wywnioskowano z badań, tę hubę miał dlatego, że cierpiał na wiele schorzeń: zapalenie stawów, miażdżycę, robaczycę. Substancje czynne znajdujące się w tym gatunku grzyba działają właśnie przeciwzapalnie, przeciwmiażdżycowo i przeciwwrzodowo. Używał go prawdopodobnie jako leku. W pradziejach intuicyjnie wiedziano, co z natury wybierać, żeby się leczyć.
Czasem ludzie się oburzają, gdy mówię, że człowiek jest ssakiem, który tak jak inne ssaki ma instynkt, tyle że może uśpiony przez uwarunkowania i wygodnictwo wynikające z rozwoju cywilizacji. Ale ten instynkt w nas też się czasem odzywa. Jeśli ktoś nagle ma ochotę, żeby coś zjeść – tak jak na przykład kobiety w ciąży czasem mają ochotę na ogórki kiszone, to jest to sygnał od organizmu, że brakuje mu pewnych składników. Nie mówię o objadaniu się, ale jeśli np. jest ochota na figi czy czekoladę, to może brakować w organizmie magnezu. Jesteśmy częścią natury.
Nie wiadomo skąd, ale nasze babcie wiedziały, że gotując ziemniaki, należy je zalewać wrzątkiem. Wytłumaczono to na podstawie wyników badań naukowych – chodzi o to, że wysoka temperatura denaturuje białka, a to hamuje uwalnianie z nich i utratę witaminy C, która jest ekstrahowana do wody. Skąd babcie to wiedziały? Nie wiem, można to tłumaczyć tylko intuicją.
Dlatego istotne jest wyjaśnienie użycia terminu „naturoterapia”, a nie „fitoterapia”. Otóż tak się utarło, że jeśli mówimy o leczeniu substancjami pochodzenia naturalnego, to zwykle w kontekście ziół. Tymczasem trzeba pamiętać, że w lecznictwie naturalnym stosuje się też m.in. bakterie, surowce zwierzęce, grzyby, algi czy leczenie wodą. Jeszcze do niedawna w Krakowie był nawet Wydział Balneologii, który szkolił adeptów wodolecznictwa.
Z surowców naturalnych zaczęto pozyskiwać substancje do modyfikacji chemicznych. Zauważmy, że o ile w diecie idziemy w kierunku powrotu do jedzenia i kupowania nieprzetworzonych produktów, o tyle w preparatyce farmaceutycznej widać tendencję do syntetyzowania związków chemicznych, które można łatwiej, taniej i dokładnie wystandaryzować.
W starożytności działał rzymski lekarz greckiego pochodzenia – nazywał się Galen. Wymyślił, jak skutecznie otrzymywać z surowców naturalnych wywary, napary, odwary czy maceraty (preparaty galenowe). W późniejszych latach skupiono się na pojedynczym składniku otrzymanym z surowca naturalnego, następnie modyfikowano go chemicznie i w ten sposób powstawały leki. Duża część leków w obecnym obrocie farmaceutycznym jest pochodzenia naturalnego.
Problem leży w standaryzacji. Lek chemiczny, syntetyczny można bardziej umiejętnie kontrolować. Zapewne to nie wszystkim się spodoba, ale przetwarzanie syntetycznych leków jest często łatwiejsze i tańsze. Leki naturalne należy kontrolować stale, sprawdzając w nich skład jakościowy i ilościowy substancji czynnych, który w każdej partii ziół, zależnie od ich pochodzenia, może się zmieniać.
Jeśli wyprodukujemy substancje w wyniku syntezy chemicznej, jest to bardzo przewidywalne i powtarzalne. Owszem, zapewne będzie skuteczne, ale zastanówmy się: czy gdyby aspiryna była teraz wymyślona, weszłaby obecnie do użycia z taką długą listą działań ubocznych, m.in. dla przewodu pokarmowego? W mojej opinii, wobec obecnie przyjętych reguł, nie byłoby łatwo. Mimo to jest jednym z bardziej skutecznych niesterydowych leków o działaniu przeciwzapalnym; w odpowiednim dawkowaniu zalecana jest też w profilaktyce przeciwzawałowej serca.
Ze względu na to, że jest dostępna bez recepty, przez wielu ludzi jest nadużywana. Mówię o aspirynie, ale właściwie chodzi o kwas acetylosalicylowy, który w zależności od producenta jest inaczej nazywany (w formie preparatów) – aspiryną, polopiryną itd. Kwas salicylowy występuje naturalnie w korze wierzby czy pączkach topoli. Nadużywane w terapii są też antybiotyki, co zmniejszyło ich skuteczność, bo doprowadziło do powstania szczepów bakterii opornych na wiele z nich.
Jeśli pacjent udaje się z grypą do lekarza, to ma chorobę wirusową, którą trzeba przede wszystkim przeleżeć i w tym przypadku należy podeprzeć się naturą, np. herbatą z sokiem malinowym i imbirem czy sokiem z cytryny. Jeśli chodzi o anginę, chorobę wywoływaną przez bakterie, to wtedy jak najbardziej potrzebny jest antybiotyk, ale najlepiej po wykonaniu antybiogramu, który umożliwi dobranie najefektywniejszego antybiotyku przy danej infekcji.
To jeszcze raz: dlaczego leki naturalne są tak niepopularne?
Moim zdaniem lek naturalny jest skuteczny wtedy, jeżeli jest przygotowany przez farmaceutę z odpowiednich surowców naturalnych i tak, jak robiono to według Galena – stosowano wywary, ekstrakty, a nie tylko wyizolowane, pojedyncze substancje. Obecnie próbuje się większość preparatów standaryzować na wyizolowane składniki, które nie zawsze działają tak skutecznie jak cały uzyskany ekstrakt, który obok składnika głównego zawiera również inne substancje, które mogą działać z nim synergistycznie.
Z czego to wynika?
Z tego, że aby zarejestrować lek naturalny, jest wymagana standaryzacja, czyli należy wybrać jakiś związek czynny, którego działanie udokumentowane jest naukowo. Prosty przykład: krople walerianowe są standaryzowane na kwas walerenowy. Są wymogi, aby standaryzować dany surowiec poprzez wiodący składnik znajdujący się w surowcu naturalnym. Jeśli pacjent dawkuje lek naturalny, to ma wiedzieć dokładnie, ile kropli np. ekstraktu etanolowego ma zastosować. Jeśli zażywa się tabletkę leku syntetycznego, to wtedy dokładnie wiadomo, jaką dawkę substancji czynnej wprowadza się do organizmu człowieka. Tymczasem zdarza się w preparatach pochodzenia naturalnego jednoznacznie przesądzić, który składnik odpowiada za dany korzystny efekt farmakologiczny.
Przykład?
Dziurawiec. Tak naprawdę do tej pory nie wiadomo, czy działa leczniczo zawarta w nim hyperforyna czy hyperycyna. Wiadomo też, że oba te związki wyizolowane działają słabiej niż ekstrakt alkoholowy z ziela. Naukowcy starają się udowodnić, o który związek chodzi. Z przeprowadzonych badań naukowych wynika, że najlepiej działa wszystko razem, gdyż do ekstraktu dostają się wszystkie substancje aktywne oraz błonnik pokarmowy. To samo dotyczy ekstraktu z kozłka lekarskiego czy czarciego pazura.
To gdzie są w tym momencie leki naturalne?
Producentom leków naturalnych trudno konkurować z dużymi koncernami farmaceutycznymi, ale obserwowany powrót do natury w różnych dziedzinach życia człowieka daje duże szanse na zwiększone stosowanie leków i preparatów pochodzenia naturalnego, ale oczywiście w przypadkach uzasadnionych klinicznie. W przypadku suplementów diety czy środków żywieniowych specjalnego przeznaczenia o ich wprowadzeniu na rynek decyduje GIS, a do ich zarejestrowania wystarczy spełnienie nielicznych formalności. Z tego względu dużo łatwiej i taniej jest wyprodukować suplement diety, który często w reklamach niesłusznie próbuje się przedstawiać jako lek. Natomiast żeby być obiektywnym, należy podkreślić, że są suplementy diety dokładnie zbadane, które produkowane przez solidnych producentów mogą być pomocne w uzupełnianiu diety przez pacjentów w różnych jednostkach chorobowych.
Rynek farmaceutyczny nie docenia leku naturalnego, rynek suplementów jest niepewny. Co w takim układzie?
Według mnie najlepszą metodą byłby powrót do leku naturalnego. Gdy zaczynałam swoją pracę 30 lat temu, to w aptece było wiele suszonych ziół, z których farmaceuta zależnie od jednostki chorobowej wykonywał mieszanki dla pacjentów. Pacjent wraz z mieszanką otrzymanych ziół dostawał dokładny przepis ich przyrządzania i dawkowania. Obecnie jest wielu świetnych farmaceutów zielarzy, naturoterapeutów, którzy wiedzą, co w tych mieszankach powinno być, potrafią tym pokierować. Tak jak z wcześniej wspomnianym jedzeniem – im bardziej nieprzetworzone, tym dla nas lepiej. Natomiast gdy dane jedzenie jest produkowane na większą skalę przemysłową i taniej, to jest ono mniej zdrowe dla nas. Każdy produkt dobrej jakości musi mieć odpowiednią cenę – jeśli coś jest relatywnie tanie, to należy przypuszczać, że uzyskano cenę kosztem jakości produktu, bo dobry i bezpieczny produkt musi podlegać rzetelnej kontroli.
Przecież dałoby się zarobić na naparach, wywarach. Gdyby był odpowiedni model biznesowy…
Czasy poszły tak do przodu, że ktoś powinien zacząć kształcić i uczyć ludzi od nowa, a nie ma na to miejsca. Jakiś czas temu brałam udział w prowadzeniu kursów dla naturoterapeutów i zielarzy, uczono na nich rozpoznawania surowców naturalnych, ich właściwości leczniczych, przygotowania ekstraktów, nalewek. Teraz to zanika, bo zastanówmy się, co jest łatwiejsze dla nas samych: zaparzyć kawę czy przycisnąć guzik ekspresu? A przecież najzdrowsza kawa jest ta ziarnista. Świat tak przyspieszył, że jako pacjenci wolimy zażyć pigułkę, niż coś parzyć.
Czy może się okazać, że coś bardziej wartościowego dostanę w suplemencie niż w leku? Weźmy pod uwagę np. witaminę C.
Najwyższą zawartość witaminy C w naturze ma acerola, owoc. Koncerny spożywcze suszą acerolę, robią ekstrakt i pakują w tabletki. Okazało się, że w porównaniu z syntetyczną witaminą C ta z aceroli działa efektywniej. Dlaczego? Bo w tych preparatach zachowane są składniki ściany komórkowej (błonnik pokarmowy), które oczyszczają przewód pokarmowy, ułatwiają wchłanianie, a więc przyswajanie przez przewód pokarmowy człowieka jest efektywniejsze.
Śmieszna i ciekawa jest sprawa spiruliny, którą dziś można kupić w niektórych sklepach. W XV w. przewieziono ją z nowego do starego świata, bo konkwistadorzy widzieli, że Indianie ją jedzą i cieszą się zdrowiem. Na polski rynek dostała się przez… siłownie. Niektóre osoby ćwiczące poszperały w internecie i stwierdziły, że lepiej jeść spirulinę (która jest doskonałym źródłem aminokwasów) i chlorellę, zamiast stosować zalecane suplementy diety.
A taki rutinoscorbin? To witamina C, która jest, a przynajmniej była kiedyś w większości domów.
To połączenie dwóch składników witaminy C i składnika roślinnego rutyny, która wzmaga działanie tej witaminy w organizmie człowieka. Co prawda lata temu udowodniono, że ten kompleks słabo przenika do organizmu człowieka. Lepiej byłoby dostarczyć te substancje w prawidłowo zbilansowanej diecie, czyli zrobić tak jak nasze babcie. Niestety, odeszliśmy od tego z powodu nadmiaru zajęć i czynników ekonomicznych.
Nacisk na lek naturalny był większy, gdy zaczynała pani studia?
Zdecydowanie tak. Obecnie z różnych powodów zaczyna się też poszukiwanie nowych źródeł leków w surowcach naturalnych. W USA jest badana nowa generacja antybiotyków uzyskanych z krwi aligatorów. Zwierzęta reliktowe, jak właśnie aligatory, są na tej planecie od początku ewolucji, więc muszą mieć w sobie coś tak silnego, co pozwoliło im przetrwać do dzisiaj. Jak udowodniono naukowo, rzeczywiście zwierzęta te charakteryzuje niesamowicie silny system immunologiczny, a obecne w ich krwi antybiotyki mogą być potencjalnym lekiem w przypadku obecnie znanych antybiotykoopornych bakterii. Kolejne gatunki interesujące w naturoterapii to jady drzewołazów, jadowitych gadów i substancje pochodzenia grzybowego o działaniu regenerującym neurony.
Czy jest kraj, w którym leki naturalne są wykorzystywane w konwencjonalnej medycynie?
Choć leczymy się naturalnie od wieków, włączanie naturalnych metod leczenia do konwencjonalnej medycyny to stosunkowo nowy kierunek w Europie. Mało kto się zastanawia, kiedy się to zaczęło – dopiero w 1942 r., kiedy penicylinę włączono do produkcji. Fleming odkrył ją prawie 20 lat wcześniej, ale długo była badana, zanim wprowadzono ją do produkcji.
Kraje azjatyckie to inna opowieść, bo tam głównie leczy się metodami naturalnymi. Azjaci wykorzystują potencjał grzybów już od starożytności. Pojawiają się one w konwencjonalnej medycynie onkologicznej, w leczeniu stanów zapalnych czy w diecie, zastępując mięso. Grzyby to organizmy, które wreszcie powinniśmy docenić. Warto też podkreślić, że na przykład w USA dużo środków wydaje się na profilaktykę. Uczenie dobrych nawyków profilaktycznych, a przede wszystkim żywieniowych jest bardzo ważne, zgodnie z maksymą: „Powiedz mi co jesz, a powiem ci, na co jesteś chory lub będziesz chorował”.
Według mnie przesadne jest twierdzenie, że jeżeli coś wystandaryzujemy, uczynimy powtarzalnym, to będzie zgodne z naturą. My też jesteśmy częścią natury. Potrzebujemy bardziej przyrodniczego spojrzenia na świat i refleksji, że nie należy wszystkiego podporządkowywać zdobywaniu pieniędzy. Wprowadzenie leku na każdy rynek, w tym rynek europejski, trwa latami, dlatego wprowadza się suplementy diety.
To może powinniśmy chodzić do sklepów z produktami naturalnymi? Dążyć do ich popularyzacji?
Sklepy, w których są dostępne naturalne produkty, nie rozwiążą problemu. Poza tym te preparaty powinny być w aptekach, bo też można sobie nimi zaszkodzić, i wymagana jest profesjonalna informacja. Gdyby lekarze mieli więcej czasu dla pacjentów i współpracowali w większym zakresie z farmaceutami pracującymi w aptekach szpitalnych czy farmaceutami klinicznymi przygotowanymi do współpracy z lekarzami na oddziałach szpitalnych, wtedy skorzystałby przede wszystkim pacjent. I na to należy liczyć.
Dziś lekarze często mają tylko kilka minut na pacjenta. Czy w takim tempie jest czas na dokładne zbadanie, postawienie diagnozy, zaplanowanie terapii? Przyczyn tego stanu jest wiele, ale jedno jest pewne: lekarzom należy stworzyć odpowiednie warunki do pracy. Obraz wyłaniający się z aptek również martwi. Niedaleko miejsca, w którym teraz rozmawiamy, była wspaniała Apteka pod Złotym Słoniem. Przeszła do historii. Pracowali w niej aptekarze, którzy mieli czas dla każdego pacjenta, nie jak obecnie, kiedy w niektórych aptekach narzuca się jak największe tempo pracy, żeby wygenerować jak największe wpływy kosztem spokojnej rozmowy z pacjentem na temat interakcji zażywanych leków z innymi lekami czy jedzeniem. Jak czasem stoję w aptece w kolejce i słucham wywodów niektórych techników obsługujących pacjentów, to mam też duże obawy, czy powinni oni wydawać leki.
Co pani słyszy?
Niezbyt profesjonalne informacje. Stoi przede mną w kolejce pacjentka. Pyta o siemię lniane, bo słyszała, że pomaga na struny głosowe. Techniczka odpowiada pytaniem: „Len mielony czy w całości?”. Otóż len mielony jest przetworzony, a po obróbce termicznej stanowi źródło kwasów tłuszczowych nienasyconych, można go jeść. Z tym że tej pani – śpiewaczce, jak się okazało – chodziło o działanie ochronne śluzów lnianych na struny głosowe, które znajdują się w łupinie nasiona. Jeśli podda się nasiona lnu obróbce termicznej, to następuje ich rozkład i są w tym przypadku bezużyteczne. W związku z tym, co usłyszałam, włączyłam się do rozmowy i doradziłam pacjentce, w której postaci len ma kupić i jak go przygotować do stosowania. Ministerstwo Zdrowia chce przywrócić szkolenie techników farmaceutycznych według nowego programu, który też jest przeznaczony dla osób bez matury. Nawet jeżeli dojdzie do uruchomienia tego szkolenia na poziomie średnim, należy stanowczo podkreślić, że osoba po takim przygotowaniu nie powinna sprzedawać leków za pierwszym stołem w aptece ogólnodostępnej. Nawet w reklamach podkreśla się, że pacjent ma się konsultować z lekarzem lub farmaceutą, dlatego do apteki pacjent przychodzi po konsultacje z farmaceutą, a nie technikiem farmaceutycznym.
Jak wiele jest przedmiotów dotyczących leczenia naturalnego na farmacji?
W Krakowie na Wydziale Farmaceutycznym są botanika farmaceutyczna, farmakognozja, liczne zajęcia fakultatywne dotyczące znaczenia leczniczego grzybów, alg, roślin egzotycznych. Są też prowadzone zajęcia dotyczące leków naturalnych. Moim marzeniem, śladem uczelni zagranicznych, jest wprowadzenie mykologii leczniczej, bo to jest przedmiot nauczany w tej chwili w wielu krajach. Na uwagę zasługuje to, że np. we Francji zbieracz grzybów może przyjść do apteki i poprosić farmaceutę o sprawdzenie, czy zebrane grzyby są jadalne. Trzeba mieć nadzieję, że w wyniku badań naukowych dojdzie do wytworzenia preparatów farmaceutycznych pochodzenia naturalnego o niewielkich (lub nawet żadnych) działaniach ubocznych, które będzie można łatwo wystandaryzować.
Na razie wychodzi na to, że działamy wbrew naturze.
Czyli wbrew sobie – i to na własne życzenie. To dotyczy nie tylko leków. Pamiętam pomidory z ogródka mojego ojca. Gdy się zrywało dojrzałe z krzaka i nie zjadło ich na drugi dzień, psuły się. Teraz kupuje się pomidory w supermarkecie i po miesiącu pojawi się ledwie np. czarna kropka. Dlaczego? Bo są genetycznie zmodyfikowane, dzięki czemu się nie psują. Wielu ludzi mówi: pomidor smakuje jak woda. Ale kto go takim uczynił, jak nie my sami? Czy wszystkie modyfikacje wydłużające trwałość produktów spożywczych opracowane przez naukowców należy wprowadzać? Czy można to tłumaczyć znacznie przyspieszonym tempem życia człowieka i aspektem ekonomicznym? Oto są otwarte pytania, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi.
Wiele mądrości jest w medycynie tradycyjnej, która powinna być wykorzystana dla dobra pacjentów, nie konkurując z leczeniem opartym na współczesnej farmakoterapii – najlepiej, jeśli wzajemnie by się uzupełniały. Dobrym przykładem będą tu grzyby. Kto z nas wie, że większość hub nie jest toksyczna? W medycynie tradycyjnej zaleca się: idziesz przez las, urwij hubę i wyczyść nią zęby. Obecnie wiadomo, że nie chodzi tylko o strukturę tych grzybów, ale też ich działanie antybakteryjne.
To odwrotnie: czy zdarzają się sytuacje, w których możemy polegać tylko na preparatach syntetycznych? W chorobie nowotworowej na przykład?
Najpierw ratujemy życie pacjenta – to oczywiste i o tym decydują lekarze. Natomiast już po operacjach, w trakcie chemio- i radioterapii, trzeba wspomagać układ odpornościowy i takim wsparciem są leki naturalne. Należy tu podkreślić to, co wielu lekarzy i farmaceutów stwierdza, że przyszłością jest prowadzenie terapii zindywidualizowanej dla każdego pacjenta.
Wiem, że problemów jest mnóstwo, ale co moglibyśmy zrobić już, teraz?
Mamy ogromną liczbę rewelacyjnych lekarzy, w tym stosujących leki naturalne. Z tego względu najlepszym rozwiązaniem byłoby rozpoczęcie współpracy: lekarzy, farmaceutów, lekarzy dentystów. Chodzi o to, żeby wszyscy współpracowali dla dobra pacjenta, tworząc interdyscyplinarną platformę.
Tylko że potem czytam, jak uczelnie odcinają się od wystąpień np. naturopatów.
Trzeba pamiętać, że rzeczywiście jest też wiele szamaństwa poza uczelniami. Pod hasło „medycyna naturalna” łatwo się podpiąć. Nie unikniemy tego, że jak coś jest niezdefiniowane, niewytłumaczalne, to zawsze znajdą się ludzie, którzy chcą na tym skorzystać. Pacjent szuka kogoś, kto znajdzie dla niego czas, będzie łatwiej dostępny, wzbudzi zaufanie. Na szczęście, według mnie, środowisko fachowców jest zamknięte i trudno w nie wejść z tym zjawiskiem. Pacjent sam też powinien zwracać uwagę na wykształcenie i przygotowanie lekarza.
Myślę o tych wszystkich problemach i kwestiach, które pani przywołuje, i wydaje mi się, że potrzebna jest rewolucja u podstaw myślenia o człowieku, ale wiem – to brzmi górnolotnie.
Nie wiem gdzie, w jakim miejscu, ale owszem, powinien przyjść taki moment, że ktoś się zastanowi nad tym, że każdy człowiek to wyjątkowo cenna jednostka, więc nie można podchodzić do wszystkich jednakowo. Powinniśmy być świadomymi przyrodnikami, czyli mieć szacunek do siebie, ale przede wszystkim do natury i tak bardzo w nią nie ingerować. To, co się dzieje w szkołach średnich, napawa mnie dużym smutkiem. Program z biologii jest znacznie zawężany. W wielu liceach, nawet w klasach matematycznych, biologia pojawia się tylko w pierwszej klasie i uczniowie uczą się na niej głównie genetyki. Tworzymy więc pokolenie, które nie rozróżni np. płaza od gada. Natura jest bogata i piękna. Popełniamy błąd, redukując wiedzę naszym dzieciom na jej temat.
*Prof. Bożena Muszyńska – farmaceutka, botanik i mykolog. Pracuje w Katedrze i Zakładzie Botaniki Farmaceutycznej Wydziału Farmaceutycznego Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Badaniami grzybów zajmuje się od 30 lat.