Łukasz Sakowski: „Jako biolog zapewniam, że nie ma «płci mózgu»”.

Z Łukaszem Sakowskim biologiem, dziennikarzem i blogerem naukowym na temat „korekty płci”, tranzycji, transpłciowości, woke i kultury unieważnienia rozmawia Adam Chabiński

Jak współczesna medycyna klasyfikuje transseksualizm i dysforię płciową?

W przestrzeni publicznej temat ten jest kontrowersyjny, dlatego że różne międzynarodowe klasyfikacje chorób definiują, a nawet nazywają transseksualizm w odmienny sposób. Do 2019 roku według ICD-10, czyli Dziesiątej Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych Światowej Organizacji Zdrowia, transseksualizm należał do kategorii zaburzeń psychicznych i behawioralnych. Natomiast od 2022 obowiązuje zatwierdzona w 2019 roku ICD-11, według której nie ma już jednostki chorobowej „transseksualizm”, lecz pojawiała się „niezgodność płciowa”. Ponadto przeniesiono ją do sekcji chorób związanych ze zdrowiem seksualnym/płciowym. Zmiana ta jednak ma raczej charakter semantyczny niż przedmiotowy. I trudno się temu dziwić, bo osoby diagnozowane jako transseksualne wymagają czy to psychoterapii, czy też – jak niejednokrotnie same deklarują – bardzo radykalnej terapii włącznie z przyjmowaniem hormonów płci przeciwnej i blokerów własnych hormonów płciowych, nieodwracalnie zmieniających metabolizm, gospodarkę hormonalną i wygląd. Do tego należy doliczyć operacje chirurgiczne i plastyczne.

Jeśli chodzi o DSM-5, czyli klasyfikację zaburzeń psychicznych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, to nie ma w niej ani transpłciowości, ani niezgodności płciowej. Sama dysforia płciowa jest za to interpretowana bardziej jako objaw niż zaburzenie, gdyż jest objawem cierpienia i poczucia nieprzynależności do swojej płci i nieakceptowania jej. Można powiedzieć, że dysforia płciowa naprawdę obiektywnie jest możliwa do stwierdzenia, natomiast transseksualizm wydaje się sztucznym konstruktem medyczno-społecznym, gdyż nie opublikowano jak dotąd badań biochemicznych, hematologicznych, genetycznych, psychologicznych czy hormonalnych na potwierdzenie obiektywnie weryfikowalnej, trwałej, wrodzonej transpłciowości. Natomiast w przypadku interseksualizmu, czyli zbioru zaburzeń rozwoju płciowego, gdzie występuje dysgenezja gonad, mutacje chromosomalne lub genowe, zjawisko tego typu można z powodzeniem zweryfikować. W takich przypadkach da się rozpoznać np. zespół Klinefeltera czy zespół niewrażliwości na androgeny. Znam osobiście tego typu osoby, które w narracji środowisk aktywistów transseksualnych są wykorzystywane jako przykład na to, że płeć jest niebinarna. I jest to nieprawda, gdyż zarówno kobiety z zaburzeniami płciowymi, jak i mężczyźni z zaburzeniami płciowymi, nadal są kobietami i mężczyznami. I tak np. tzw. hermafrodytyzm u ssaków nie jest uosobieniem kolejnej płci, lecz zaburzeniem płci męskiej lub żeńskiej, a u niektórych ryb czy ślimaków występuje jako obecność dwu płci u jednego osobnika, a nie jako trzecia płeć czy spektrum płci.

Dodam, że w podręczniku „Seksuologia” wydanym przez PZWL [Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich – przyp. red.] pod redakcją prezesa Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza, transseksualizm jest zdefiniowany jako najcięższy rodzaj zaburzenia tożsamości płciowej. Mitem jest więc to, że transseksualizm, niezgodność płciowa, czy dysforia płciowa nie są zaburzeniami. Mit ten bazuje na tym, że w nowej klasyfikacji ICD dokonano poprawek semantycznych – po prostu przeniesiono transseksualizm z kategorii zaburzeń psychicznych do płciowo-seksualnych i zmieniono nazwę na niezgodność płciową. Moim zdaniem najprawdopodobniej zmiana ta nastąpiła pod wpływem nacisków środowisk polityczno-aktywistycznych na Światową Organizację Zdrowia, gdyż nie ma żadnych ugruntowanych badań naukowych, które uzasadniałyby zmianę postrzegania transseksualizmu.

Tranzycja małoletnich z dysforią płciową jest koniecznością? Dla Holistic News mówi Łukasz Sakowski

Termin „korekta płci”, którym posługują się orędownicy tranzycji, brzmi jak wizyta u golibrody, fryzjerki czy manikiurzystki… A przecież to lata przygotowań, badań, operacje, wieloletnie przyjmowanie blokerów, hormonów…

Właśnie. To pokazuje absurd tej sytuacji. Dopóki nie usunie się jajników lub jąder, dopóty trzeba brać blokery hormonów płciowych, które – nie licząc wspomnianych operacji gonad – najbardziej negatywnie wpływają na zdrowie. Tworzy się sytuacja patowa, w której osoba przyjmująca blokery czuje niezwykłą presję – i tak było w moim przypadku – żeby jak najszybciej usunąć te narządy, aby móc przestać brać te blokery.

Popularność zwrotu „korekta płci” ma moim zdaniem dwojakie uzasadnienie. Po pierwsze, brzmi mniej poważnie, niż w rzeczywistości wygląda, więc w narracji aktywistów-zwolenników tranzycji zjawisko to jest czymś normalnym. Ponadto środowiska aktywistów trans próbują do tego przekonać dzieci, a przecież osoby małoletnie nie mają jeszcze w pełni wykształconego mózgu, więc nie mogą być rozwinięte intelektualnie i emocjonalnie na tyle, by podejmować świadomie tak poważne i dalekosiężne decyzje. 

Po drugie, nie da się dosłownie zmienić płci, bo to po prostu nie jest możliwe. Zjawisko to występuje u niektórych ślimaków i ryb, ale nie wśród ssaków, a tym bardziej u człowieka. Tak więc biologicznie rzecz ujmując, „zmiana płci” jest pojęciem błędnym merytorycznie. Określenie „zmiana płci” jest swego rodzaju skrótem myślowym czy określeniem potocznym.

Ponadto „korekta płci” bardziej odnosi się do osób interseksualnych, których interseksualizm da się zweryfikować badaniami genetycznymi, i które mają zaburzenia rozwoju płciowego, czyli np. niedorozwój penisa, dysgenezję gonad itp. W takich przypadkach dokonuje się zabiegu, który mieści się w określeniu „korekta płci”. Natomiast jeśli chodzi o transseksualizm, mówienie o procedurze skorygowania płci jest błędne, gdyż terapia hormonalna i operacje te skutkują upodobnieniem wyglądu zewnętrznego danej osoby i jej układu hormonalnego do płci przeciwnej. Nie ma żadnej korekty – jest za to deformowanie ciała i zaburzanie gospodarki hormonalnej.

Midjourney / Maciej Kochanowski

Niektórzy zwolennicy tranzycji wśród niepełnoletnich twierdzą, że to mózg decyduje o płci. Tymczasem niejednokrotnie zdarza się, że te nastolatki i ci nastolatkowie nie były w żaden sposób aktywne seksualnie. Jakie jest Twoje zdanie na ten temat?

Jako biolog zapewniam, że nie ma „płci mózgu”. Istnieje natomiast dymorfizm płciowy mózgu, czyli różnice pomiędzy kobietami a mężczyznami w niektórych strukturach mózgu, takich jak hipokamp czy ciało migdałowate. W przypadku ludzi rozbieżności te są niewielkie, gdyż człowiek od ok. 1,4 mln lat jest w dominującej mierze monogamiczny. Podkreślę, że mózg nie określa płci, ponieważ jest ona determinowana w momencie zapłodnienia, zanim mózg jeszcze powstanie. Z genetyki wiadomo, że jeśli plemnik z chromosomem X zapłodni komórkę jajową, to zarodek rozwija się w kierunku żeńskim. Jeśli zaś plemnik z chromosomem Y połączy się z gametą żeńską, to embrion rozwija się w kierunku męskim. Mogą zdarzyć się mutacje genów w chromosomie Y, np. genu SRY, wtedy taki zarodek będzie miał chromosom Y i rozwinie się w mężczyznę z zaburzeniami rozwoju płciowego, a zdarza się nawet, że przy całkowitym braku tego genu zarodek z chromosomem Y może rozwinąć się w kobietę z zespołem Swyera.

Reasumując: twierdzenie, że mózg decyduje o płci to mit, który nie ma żadnego potwierdzenia w badaniach naukowych, i co więcej, jest sprzeczny z ich wynikami.

Instytut badawczy polityki publicznej przy Uniwersytecie Kalifornijskim (UCLA School of Law’s Williams Institute) opublikował niedawno wyniki badań, z których wynika, że liczba nastolatków i młodych dorosłych określających się jako osoby trans w ciągu minionych pięciu lat się podwoiła. Podobnie wyglądają statystyki niepełnoletnich, którzy w wieku 6–17 lat rozpoczynają przyjmowanie blokerów dojrzewania. Popularność tranzycji osób niepełnoletnich się zwiększa? Może to efekt swego rodzaju mody?

Po części tak. Potwierdzają to osoby pracujące w placówkach zajmujących się zmianą płci. Na przykład w Wielkiej Brytanii w ciągu minionych dziesięciu lat zaobserwowano drastyczny wzrost niepełnoletnich chcących zmienić płeć, który wynosi 4400 procent. W szpitalu uniwersyteckim w Gandawie zauważono 42-krotny wzrost w ciągu 15 lat, w Australii też bardzo wyraźnie podskoczyły statystyki w tym zakresie. Profesor Celso Arango, dyrektor Instytutu Psychiatrii i Zdrowia Psychicznego im. Gregorio Marañóna, przyznaje, że obecnie ok. 15–20 procent niepełnoletnich pacjentów Oddziału Psychiatrii Dzieci i Młodzieży w Hospital General Universitario Gregorio Marañón identyfikuje się jako osoby trans lub niebinarne. Jak widać, wzrost jest gigantyczny. Natomiast zamiast słowa „moda” użyłbym terminu naukowego „social contagion”, czyli zarażenie społeczne. Idea przyjęcia transseksualnej tożsamości płciowej i posiadania dysforii płciowej opanowała młodzież. I to właśnie prawdopodobnie głównie wspomniana „zaraza społeczna” prowadzi do dysforii płciowej wśród dzisiejszych nastoletnich dziewcząt, które są znacznie podatniejsze niż chłopcy na ocenę innych osób z otoczenia. Jeśli wśród dziewcząt pojawi się więc ktoś charyzmatyczny, kto chce się wyróżnić i deklaruje swój transseksualizm lub niebinarność, to inne nastolatki będą ją naśladować. I nie jest to moja obserwacja, lecz mówią o tym badania naukowe, które potwierdzają tego typu zjawisko wśród żeńskiej części młodzieży. Istnieje hipoteza społecznej dysforii płciowej, inaczej nazywana dysforią płciową o szybkim początku [ROGD – przyp. red.], która dotyczy dzieci nagle identyfikujących się jako trans lub niebinarne. Francuska Akademia Medyczna potwierdziła istnienie tego zjawiska i ostrzegła przed zmianą płci wśród małoletnich.

Powstają stowarzyszenia zrzeszające rodziców dzieci dotkniętych ROGD (Rapid-Onset Gender Dysphoria), ale wydaje się, że mało kto zastanawia się nad przyczynami takiego status quo…

Każde pokolenie ma swoje mody i subkultury. Kiedyś był to punk, emo, hipisizm itd. Obecne zjawiska różnią się tym od wcześniejszych, że są coraz bardziej oderwane od rzeczywistości. Wynika to z faktu, że coraz więcej czasu spędzamy w internecie, w grach komputerowych i przed ekranami smartfonów, tabletów i laptopów. W ten sposób oddzielamy naszą umysłowość od ciała, przez co łatwiej jest popaść w swego rodzaju społeczną quasi-psychozę i negować rzeczywistość. Kolejną przyczyną jest to, że zarażenie społeczne silniej działa poprzez wspierające je media i media społecznościowe. Tak dzieje się m.in. za sprawą celebrytów i influencerów ogłaszających swą transpłciowość czy niebinarność, którzy te trendy wzmacniają. Najlepszym przykładem jestem ja sam – moja zmiana płci nie przyszła mi do głowy sama z siebie, lecz wzięła się z telewizji, gdzie w TVN zobaczyłem program Ewy Drzyzgi, pokazujący transseksualistów. Tak więc nastolatki, obserwujące takie zjawiska i transcelebrytów i influencerów, mające problemy w szkole czy w rodzinie, mogą próbować w coś takiego uciekać. Podobnie było kiedyś w przypadku anoreksji. Ówczesne fora internetowe radziły, jak się głodzić, jak unikać posiłku i ukrywać przed rodzicami fakt jego niezjedzenia. Teraz to działa w kontekście zmiany płci. Aktywiści trans radzą, jak zmieniać płeć, jak manipulować rodzicami lub ukrywać przed nimi fakt, że bierze się blokery dojrzewania i hormony płci przeciwnej. 

Zobacz też:

Wśród rodziców osób małoletnich, u których rozpoznano dysforię płciową, panuje przekonanie, że tranzycja często bywa koniecznością. Opiekunowie ci uważają, że „trzeba ratować dziecko”. Jak polemizować z takim argumentem?

Być może zdarza się to w jednym przypadku na kilkaset, ale dopóki nie ma na to dowodów, dopóty w to nie uwierzę. Z całą pewnością nie jest tak, że tego typu dzieciom zmiana płci pomaga. Pokazują to badania i to niekoniecznie tylko sprzed dwóch, trzech lat, ale i nowsze z tego roku, i starsze, np. z 2008 czy z 2013 r. Mówią one, że zmiana płci nie leczy. Odsetek depresji i samobójstw po przebyciu zmiany płci albo jest taki sam, albo nieistotnie mniejszy, albo wręcz rośnie – zależy od badania, ale ogółem poprawy nie ma. Te statystyki dotyczą również społeczeństw o wysokim poziomie tolerancji – to à propos tezy mówiącej o tym, że za nieszczęście osób trans odpowiada nietolerancja.

W kwietniu tego roku opublikowano dwie zbiorcze prace naukowe w czasopismach „Acta Pediatrica” Instytutu Karolinska oraz w „Current Sexual Health Reports”, w których badano dużą liczbę dzieci. Wyniki jednej z nich mówiły wprost: nie ma dowodów na to, że zmiana płci, a szczególnie jej pierwszy rok, czyli przyjmowanie blokerów dojrzewania, jest korzystna dla zdrowia. Zaś w podsumowaniu drugiej można było przeczytać, że efekty płynące ze zmiany płci plasowały się w zakresie od niejednoznacznych do niekorzystnych. Nie było mowy o pozytywnych skutkach zmiany płci. Co ciekawe, są ponadto badania z lat 60., 70., 80., 90. XX wieku oraz z pierwszych dwóch dekad XXI wieku, jak i z lat 2021–2023, które udowadniają, że dysforia płciowa mija wraz z wiekiem, gdyż tymczasowa niechęć nieletnich do swojej płci podczas dojrzewania jest zjawiskiem może nie powszechnym, ale też nieszczególnie rzadkim.

Niestety, obecnie takie dzieci nakłania się do zmiany płci, co jest niepotrzebnym okaleczaniem, podczas gdy kiedyś – mówiąc kolokwialnie – wychodziły z tego bez szwanku. Część tych osób okazywała się gejami bądź lesbijkami, a psychicznie i fizycznie byli w pełni normalnymi, zdrowymi ludźmi. Dlatego coraz więcej specjalistów zwraca uwagę, że zmiana płci jest tak naprawdę nową terapią konwersyjną homoseksualizmu, ale zamiast niszczenia gejom i lesbijkom psychiki, poprzez próby wmówienia im, że są hetero – jak miało to miejsce przy tradycyjnej terapii konwersyjnej – okalecza się ich narządy i ciało, aby społecznie funkcjonowali jako heteroseksualiści, gdyż gej po zmianie płci jest „heterotranskobietą”, a lesbijka po zmianie płci to „heterotransmężczyzna”. W Iranie zmiana płci u gejów jest obowiązkowa, jeśli chcą uniknąć kary za homoseksualizm. Na Zachodzie, póki co, jeszcze nie ma takiego obowiązku, ale perswazją aktywistyczną, polityczną i medialną próbuje się wymuszać na gejach i lesbijkach zmianę płci. Dotknęło to również mnie. Rykoszetem od tego procederu obrywa obecnie wiele heteroseksualnych nastolatek, rzadziej nastolatków, pod wpływem społecznej dysforii płciowej.

Mogę odnieść się do sloganu aktywistów – rodziców transdzieci, który jest szantażem emocjonalnym i brzmi: „lepszy żywy syn, niż martwa córka” lub odwrotnie „lepsza żywa córka, niż martwy syn”. Ten argument może mieć jedynie sens w przypadku niektórych leków psychiatrycznych stosowanych przez osoby z głęboką depresją, które podejmują wielokrotne próby samobójcze. Wtedy można mówić o ochronie takiej osoby przed samobójstwem, gdy podaje jej się lek przeciwdepresyjny, przeciwlękowy, stabilizujący nastrój, przeciwpsychotyczny. Natomiast w przypadku dysforii płciowej i blokerów dojrzewania oraz hormonów płci przeciwnej absolutnie nie ma dowodów na to, że zmiana płci ochroni przed samobójstwem, a coraz więcej wskazuje na to, że wręcz podnosi jego ryzyko w perspektywie czasu. Początkowa, tymczasowa poprawa po zmianie płci wynika z poczucia, że „zaczęło się życie od nowa”, a w przypadku kobiet upodabniających się do mężczyzn nastrój poprawia również wstrzykiwany im testosteron. Jednak z czasem stare problemy społeczne, rodzinne czy psychiczne albo brak akceptowania siebie, wracają, bo pierwotną przyczyną tego wszystkiego nie jest żaden „transseksualizm”, lecz odrzucanie swojej płci, orientacji seksualnej, sytuacji rodzinnej, wypieranie traum związanych z płcią, takich jak gwałt i molestowanie, jak również zaburzenia psychiczne typu borderline, narcyzm, choroba afektywna dwubiegunowa, czy psychiczno-neurologiczne, takie jak schizofrenia i autyzm.

Wśród rodziców, o których wspomniałeś, czyli rodziców dzieci „trans”, istnieją, według mnie, trzy podgrupy: najmniej liczna i najgłośniejsza to rodzice aktywiści, którzy entuzjastycznie podchodzą do zmiany płci. Tego typu osoby nie tylko akceptują, a może nawet przyjmują z radością zmianę płci swojego dziecka, lecz także nakłaniają do tego innych, przekonując, że jest to coś dobrego. W Polsce takimi entuzjastycznymi wobec zmiany płci aktywistami wydają się Piotr Jacoń czy Ewelina Negowetti, a np. w Wielkiej Brytanii Susie Green, była szefowa organizacji wspierającej młodzież z zaburzeniami identyfikacji płciowej, Mermaids. Swego czasu Green była bardzo popularna na Wyspach, wystąpiła nawet na TEDx – nawiasem mówiąc niedawno nagranie to usunięto z sieci. Stało się tak dlatego, że Mermaids miała powiązania strukturalne z pedofilem, co opisywano m.in. w „The Times” i „The Guardian”. Ponadto Green wysyłała dziewczynkom bez wiedzy ich rodziców tzw. bindery, czyli spłaszczacze piersi. Swojemu synowi zmieniła płeć, gdy miał bodajże 12 lat, co nawet w Wielkiej Brytanii było nielegalne, więc wzięła go na operację do Tajlandii. Z jej własnych słów wynika, że naciski na zmianę płci wynikały również ze strony jej męża, któremu nie podobało się, że syn bawi się dziewczęcymi zabawkami. Obawiali się prawdopodobnie, że syn będzie gejem, więc woleli mu zmienić płeć. Parafrazując to stwierdzenie o „martwym synu i żywej córce”, aby bardziej odpowiadało rzeczywistości, to raczej działa tak: „lepsza okaleczona „córka trans” po zmianie płci, funkcjonująca jako heteroseksualistka, niż zdrowy syn gej”. 

Warto może tutaj wspomnieć o istnieniu zaburzenia psychicznego – zastępczego zespołu Münchhausena, polegającego na tym, że mająca go, zwykle matka, wmawia dziecku różne choroby lub je podtruwa, aby móc się spełniać w opiece nad nim i wzbudzać litość i współczucie otoczenia, jako matki poświęcającej się choremu dziecku. Syndrom ten można też czasem zaobserwować u kobiet wybierających sobie trwale i poważnie niepełnosprawnych fizycznie mężów. 

Druga grupa rodziców „dzieci trans”, najliczniejsza, nie wie, co począć z faktem odczuwania dysforii płciowej przez ich dziecko. Nie optują za zmianą płci dziecka i widzą przekroczenie określonych granic – szczególnie w obliczu skutków ubocznych przyjmowania przez dziecko blokerów dojrzewania i hormonów płci przeciwnej i samookaleczeń, do czego prowadzi zmiana płci.

Trzecią podgrupę stanowią z pewnością bardzo nieliczni opiekunowie, nastawieni przeciwko zmianie płci, którzy nie są w stanie zaakceptować nawet tego, że dziecko skądś wzięło taki pomysł. Są to te rzadkie, ale czasem nagłaśniane historie, że rodzice wyrzucili dziecko z domu. 

Przeczytaj również:

Aktywiści i sympatycy ruchów trans uważają, że binarność pojawiła się dopiero w momencie upowszechnienia się religii monoteistycznych. Trudno uwierzyć w taką narrację…

Nie widzę żadnego związku pomiędzy religią monoteistyczną i binarnością płci, tym bardziej że płeć wyewoluowała nawet ponad miliard lat temu, a religie to wytwór umysłu przedstawicieli rodzaju Homo, którego istnienie szacowane jest na około 2,8–3 miliony lat. 

Myślisz, że książka „Nieodwracalna krzywda” dziennikarki „The Wall Street Journal” Abigail Shrier, jest w stanie przestrzec przed pochopną decyzją zmiany płci nieukształtowane i niedojrzałe emocjonalnie nastolatki i ich rodziców?

Książka ta może przekonać przede wszystkim rodziców, że zmiana płci ich dziecka nie jest dobrym pomysłem, choć jednocześnie nie wierzę, że „Nieodwracalna krzywda” jest w stanie wpłynąć na dzieci czy nastolatki, żeby nie szły w tę stronę. Dziecku tej książki bym nie dawał.

Jaka powinna być rola rodzimych organizacji zrzeszających rodziców dzieci nieheteronormatywnych i transpłciowych?

Jestem przeciw stosowaniu określenia „nieheteronormatywny” i wolę określenie „geje i lesbijki” czy „osoby homoseksualne, dlatego, że słowo „nieheteronormatywny” ma charakter propagandowy i jest swego rodzaju parasolem – poszerzoną definicją, pod którą do gejów i lesbijek można podpinać rozmaite fantazyjne „orientacje seksualne” i „tożsamości płciowe”, które w rzeczywistości nie istnieją. W efekcie stosowania słowa „nieheteronormatywności” do gejów i lesbijek doczepiane są rozmaite zaburzenia psychiczne i seksualne. Mówmy więc o gejach i lesbijkach. 

W działaniach na rzecz wycofania dysforii płciowej z umysłu dziecka, a także osoby dorosłej, przede wszystkim unikałbym wizyt u psychologów, psychiatrów, seksuologów i endokrynologów polecanych na stronach internetowych i grupach związanych z ruchem trans. Specjaliści, których się tam poleca, są zweryfikowani przez aktywistów. Wiadomo więc, że od pierwszej wizyty tacy lekarze będą przekonywać dziecko czy dorosłego o konieczności zmiany płci. Oczywiście po pierwszej wizycie nie kieruje się od razu dziecka na odpowiednią terapię, ale stosuje metody perswazji w stronę zmiany płci. Opisywał to ostatnio m.in. tygodnik „Wprost”, a sam bezpośrednio doświadczyłem tego na sobie, kiedy i mnie namawiano do zmiany płci, gdy miałem kilkanaście lat. 

Niestety, niejednokrotnie zdarza się też, że tacy polecani przez transaktywistów lekarze i psycholodzy diagnozują dysforię płciową online albo już podczas pierwszej wizyty przepisują hormony i blokery dojrzewania. Trzeba się od nich trzymać jak najdalej. Nie bez powodu norweskie, szwedzkie i fińskie instytucje medyczne uznały w ciągu ostatnich dwóch lat, że proceder zmiany płci ma charakter eksperymentalny. 

Po drugie doradzałbym skupienie się na realnym życiu, odpoczynku od internetu, mediów społecznościowych i gier komputerowych – po to, aby dziecko poczuło związek świadomości i umysłu ze swoim ciałem, w tym z płcią. Ponadto zachęcałbym dziecko do uprawiania sportu, kontaktu z naturą, spotykania się z rówieśnikami, ale w realu, a nie tylko online. Nie chcę powiedzieć, że wymienione czynniki, np. gry komputerowe, są złe, wręcz przeciwnie, ale chodzi tutaj o ich dozowanie i równowagę, aby granie w gry zabierało góra godzinę dziennie, a nie pół dnia.

Kolejnym krokiem, który bym zalecił, to odcięcie dziecka od środowiska zwolenników identyfikacji transseksualnej, które działa na zasadach sekty. Środowiska aktywistów trans przekonują dzieci, że zmiana płci odpowie na ich wszystkie problemy, nastawiają też dzieci przeciwko rodzicom czy nauczycielom, wmawiając im, że jeśli rodzic nie chce mówić do nich zgodnie z formami językowymi płci przeciwnej, to jest transfobem. A oprócz tego prania dziecku mózgu nakłaniają je też do szczerych, intymnych wyznań, dzięki czemu później, gdy ono dorośnie i zechce opuścić grupę trans, może być szantażowane ujawnieniem osobistych szczegółów z jego życia. Aktywiści trans specjalizują się w takiej działalności. 

Wreszcie, warto próbować przeczekać ten niejednokrotnie przejściowy stan dziecka i jeśli już udać się na psychoterapię, to eksploracyjną – taką, która jest nastawiona na diagnostykę, zrozumienie przyczyn, dla których dziecko odczuwa wspomnianą niezgodność płciową. Nie polecałbym ani psychoterapii nastawionej na wmówienie dziecku, że jest trans, ani na zmuszenie go, by zrezygnowało z identyfikacji transseksualnej czy niebinarnej, bo takie działanie na siłę może przynieść odwrotny efekt w ramach buntu, o czym zapewne każdy rozsądny psychoterapeuta doskonale wie. 

Uważasz, że Polska w niedalekiej przyszłości pójdzie w ślad za krajami optującymi za dopuszczeniem zmiany płci małoletnich czy dołączy do krajów sceptycznych wobec zmiany płci wśród dzieci?

W momencie, w którym zmieniałem płeć, czyli około dziesięciu lat temu, w Polsce obowiązywało takie samo prawo jak obecnie. Zmieniła się natomiast jego wykładnia: mówiono wtedy, że płeć można zmienić tylko po 18. roku życia. W tej chwili np. podawanie blokerów dojrzewania i zabiegów usunięcia piersi dziewczętom dokonuje się od 16. roku życia, a znam przypadki, że jeszcze wcześniej. W pojedynczych przypadkach sądownie zmienia się również dane osobowe. To pokazuje, że mimo nie zmieniającego się prawa pod wpływem aktywizmu, mediów i nastawienia społecznego wykładnia prawna się zmienia. Tak więc przesuwanie wspomnianej granicy może postępować i możemy mieć do czynienia z takimi sytuacjami jak np. w Hiszpanii, gdzie ostatnio rząd ustanowił prawo, zgodnie z którym dziecko może zmienić płeć od 12. roku za zgodą sądu, od 14. roku za zgodą rodziców, a od 16. bez żadnych ograniczeń – na żądanie. 

Polska może również pójść w ślad krajów skandynawskich, np. Szwecji i Finlandii, gdzie niemal zakazano zmiany płci u osób małoletnich. Takie zabiegi stosuje się jedynie w przypadku procedur eksperymentalnych. Do wprowadzenia takich obostrzeń przymierza się również Wielka Brytania i Norwegia. Z drugiej zaś strony w niektórych z tych krajów wprowadzono ustawę gwarantującą zmianę płci bez ograniczeń, czyli tak zwana autodiagnoza, w stosunku do osób pełnoletnich. Dziwny i kuriozalny kontrast: dzieci chronimy, a dorosłym pozwalamy na wszystko. Tak, jakby tamtejsi politycy zapomnieli, że istnieje coś takiego jak np. zakaz jazdy samochodem pod wpływem alkoholu. Uważam, że były to decyzje polityczne, niewynikające z badań czy działań doradczych ciał naukowych – prawo ułatwiające zmianę płci osobom pełnoletnim bazowało na argumentacji ideologicznej, a nie naukowej i etycznej. 

Jak wynika z dokumentów opublikowanych przez serwis Daily Wire, koncern farmaceutyczny Pfizer sponsorował organizację zachęcającą dzieci do zmiany płci, jednocześnie czerpiąc zyski z blokerów dojrzewania płciowego i hormonów wspomagających tranzycję…

Nie widziałem tego dokumentu, choć mogę wskazać dwa główne powody, dla których wielkie firmy wspierają nie tylko tego typu organizacje, ale opowiadają się za szeroko rozumianą ideologią woke. Pierwszym jest nieetyczny marketing, tzw. washing… Znasz przecież hasła „pomagamy biednym dzieciom”, „wspieramy niepełnosprawnych”. To pod takimi szyldami kryje się notoryczne łamanie praw pracowniczych czy nadmierne eksploatowanie środowiska. A stosując odpowiednie zabiegi marketingowe, takie firmy przedstawiają się jako otwarte, tolerancyjne, pozytywnie nastawione wręcz do wszystkiego. Taka czy inna korporacja daje więc pieniądze organizacji pozarządowej, działającej w nurcie ideologii woke, np. dotyczącej LGBT, potem organizacja ta robi marketing tejże korporacji, jako „otwartej”, „tolerancyjnej” itp. i w efekcie przeciętny zjadacz chleba nie zastanawia się już nad tym, że ta sama korporacja ma głodowe stawki pracownicze w Azji, że haniebnie eksploatuje Afrykańczyków, że zamyka ważne badania np. nad nowymi antybiotykami albo robi interesy z politykami muzułmańskimi, ustanawiającymi prawo, według którego homoseksualizm jest karalny. Obecnie większość organizacji „LGBT” w ten sposób funkcjonuje, a przykład parady równości w Polsce i jej sponsorów jest tylko jednym z wielu. 

Po drugie, wszystkie ruchy ideologii woke, a szczególnie ruch trans, całkowicie niszczą lewicę, skłócając ją. Widać to wyraźnie w Niemczech, Stanach Zjednoczonych, Szwecji, Wielkiej Brytanii – dosłownie wszędzie. Ugrupowania lewicowe, zamiast zajmować się podstawowymi sprawami takimi jak ochrona środowiska, prawa pracowników, walka z monopolami wielkich korporacji, a ostatnio uregulowanie sztucznej inteligencji, debatują czy dzieci powinny zmieniać płeć, czy czarnoskórym powinno wypłacać się gigantyczne odszkodowania z tytułu niewolnictwa ich przodków – nawiasem mówiąc, Polacy czy ogólnie Słowianie byli łapani do niewoli o wiele dłużej od Afrykanów, ale to czarni aktywiści woke w USA żądają takich absurdalnych odszkodowań.

Przykłady tego typu jątrzących lewicę działań można mnożyć, a wszystkie one są w nurcie ideologii woke. W efekcie ogromnym korporacjom, w tym farmaceutycznym, o wiele łatwiej jest stosować lobbing wobec polityków i urzędników, bo lewica przez takie wewnętrzne podziały jest słaba i niezdolna do działań. Zjawiska te bardzo dobrze opisał Vivek Ramaswamy w książce pt. „Woke S.A.”

Nie tylko idea woke staje się coraz popularniejsza, ale także cancel culture. Po Twoim coming oucie wyrzucają Cię z konferencji, nawet odmawiają publikowania zamówionych artykułów na tematy niezwiązane z płciowością… Wygląda jak sztandarowy przykład kultury unieważnienia czy wręcz wilczy bilet…

Tak. To, co wymieniłeś, jest tylko ułamkiem sytuacji, które mnie spotykają. Część przykładów traktowania mnie w ten sposób opisałem, ale było ich kilkukrotnie więcej. Większości nie nagłaśniałem, bo byłem zobowiązany umowami, więc musiałbym ponieść konsekwencje finansowe, ujawniając szczegóły wspomnianych zdarzeń. Nie we wszystkich tych sprawach mam też dowody na piśmie, bo czasem wiem o tym od jakiegoś pracownika np. wydawnictwa, który przekazał mi informację ustnie. 

Według mnie kultura unieważnienia czy wymazywania jest narzędziem ideologii woke, która jest parasolem rozpostartym nad zjawiskami, o których rozmawiamy. Zaryzykowałbym twierdzenie, że woke staje się religią – jej wyznawcy mają bowiem swój kalendarz liturgiczny, w którym widnieją takie święta jak: dzień świadomości rasizmu, dzień posiadaczy macic, dzień skruchy wobec ślepoty barw, dzień widzialności niebinarności itd. Przedstawiciele woke wymyślają kolejne nieistniejące orientacje i tożsamości, jak demiseksualizm czy genderfluid, mają swoje zakony, np. Stonewall, Black Lives Matter, itd., kapłanów, czyli prominentnych aktywistów, polityków i biznesmenów woke. Mają też procesje w postaci parad równości, dumy z niepełnosprawności itd. Aktywistów tego ruchu nie wolno krytykować, gdyż natychmiast będzie się posądzonym o rasizm i transfobię, nawet jeśli krytykują go osoby czarnoskóre czy homoseksualne. Przypomina obrazę uczuć religijnych? Słusznie. Jest to więc jak religia, choć zamiast bogów ma władzę, pieniądze i narcystycznie rozumiane tożsamości.

Może cię także zainteresować:

Opublikowano przez

Adam Chabiński

Autor


W mediach od 30 lat. Czyta cudze teksty. Czasem pisze.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.