Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Obezwładnić uzbrojonego człowieka, gotowego zabić innych i wliczyć w „koszty” własną śmierć. Rozwiązanie siłowe i psychologiczne muszą być brane pod uwagę jednocześnie, a ich działania powinny się uzupełniać. Jakie zatem powinien posiadać kompetencje człowiek, który niemal jednym zdaniem potrafi rozbroić lub może zaprzepaścić szansę na rozwiązanie konfliktu?
To elementarz służb specjalnych, sformułowany stosunkowo niedawno, biorąc pod uwagę, że już ponad 300 lat temu François de Callieres w podręczniku Sztuka dyplomacji pisał, że należy wypróbować najpierw środki rozumnej perswazji, zanim podejmie się działania zbrojne. Nie wszyscy jednak kierują się podobną myślą. Brak współdziałania i niedocenianie pracy psychologa i negocjatora w akcji może się skończyć katastrofą. Tak było podczas zamachu w 1972 r. na wioskę olimpijską igrzysk w Monachium.
Jak zwykle przy takich okazjach, zaprojektowano system bezpieczeństwa imprezy. W odpowiedzialnym za to sztabie pracował m.in. psycholog policyjny Georg Sieber. Ekspert solidnie wykonał swoją pracę, rozpisując 26 scenariuszy możliwych zagrożeń i akcji terrorystycznych. W punkcie 21. opisał, jak może przebiegać atak palestyńskich terrorystów na wioskę olimpijską i co się może stać z izraelskimi sportowcami, będącymi zakładnikami.
Komitet organizacyjny ustalił jednak, że przygotowanie się na zagrożenia takie jak te, wieszczone przez Siebera stworzy „środowisko bezpieczeństwa”, które nie będzie zgodne z przyjętą wizją Igrzysk. Innymi słowy, trzeba by było zaangażować więcej uzbrojonych po zęby komandosów, co kłóciłoby się z postrzeganiem pokojowego święta sportu. Niestety przewidywania policyjnego psychologa sprawdziły się całkiem wiernie, a niemieckie służby były absolutnie nieprzygotowane na tego typu zamach.
W nieporadnych negocjacjach, prowadzonych przez nieprzygotowanych ludzi, i równie dyletanckiej organizacji rozwiązań siłowych, towarzyszył cały świat. Telewidzowie oglądali tragedię jak film za pośrednictwem dziennikarskich kamer, relacjonujących na żywo spod zaatakowanego hotelu.
Niemcy byli w wyjątkowo niezręcznej i delikatnej sytuacji. Chodziło przecież o Żydów, jeden z największych ciężarów niemieckiego sumienia w XX w. Z kolei premier Izraela, Golda Meir, proszona o konsultacje, postawiła sprawę jasno: „Możecie im wszystko obiecać, ale my niczego im nie damy” i ucięła, że w żadne negocjacje nie będzie się mieszać.
Zatem misja negocjatorów w zasadzie ograniczyła się do zapewnienia czasu potrzebnego do wprowadzenia w życie rozwiązań siłowych. Oczywiście takie działanie ma też niebagatelne znaczenie. Negocjatorzy nie byli jednak w stanie „kupić” na tyle dużo czasu, by zbierane naprędce jednostki mogły odpowiednio przeprowadzić akcję. W efekcie śmierć ponieśli wszyscy zakładnicy i policjant, który zginął przez pomyłkę od kuli swoich kolegów. Nie trzeba dodawać, że po masakrze urzędnicy, by chronić swoje stołki, jako pierwszą osobę zwolnili z pracy… psychologa, który trafnie ocenił zagrożenia.
Akcja w Monachium była cenną lekcją i wzorem, jak nie można postępować podczas wyjątkowej sytuacji kryzysowej.
Warto przeczytać: Kryzys wieku średniego to nie powód do wstydu
Tragedia udowodniła też, że podczas podobnego zdarzenia negocjator może być nieodzowny. Pokazują to również statystyki. Z badań nowojorskiej policji, przytaczanych przez dr. Dariusza Piotrowicza, wynika, że w latach 1976–1995, na średnio 240 wydarzeń w ciągu roku, skuteczność negocjatorów w akcji wynosiła 99 proc. Natomiast według danych stanu Texas z lat 1978–1990 w Huston, odnotowano tylko dwa wypadki śmiertelne na 450 zdarzeń. Z kolei z badań policji w San Antonio wynika, że w efekcie prowadzenia rozmów ze sprawcą, przy jednoczesnym otoczeniu miejsca akcji, szanse na zranienie policjantów, zakładników, a nawet sprawcy jest mniejsze niż 1 proc.
Według badań Michale’a J. McMainsa i Waymana C. Mullinsa sukcesem kończy się mniej niż jedna czwarta interwencji z udziałem zespołu szturmowego, a aż 95 proc. z udziałem negocjacji. Jakie zatem powinien posiadać kompetencje człowiek, który niemal jednym zdaniem potrafi rozbroić lub może zaprzepaścić szansę na rozwiązanie konfliktu?
M. J. McMains i W. C. Mullins, światowej klasy eksperci w tej dziedzinie, piszą, że „negocjacje dotyczące zakładników mogą być podsumowane jednym słowem – komunikacje (…), negocjator musi umieć się komunikować”. Podkreślają przy tym, że ta nie jest naturalna i wrodzona. Jest wpojona i utrwalona praktyką, tak jak umiejętność używania broni.
Polecamy: Od łez do śmiechu, od życia do śmierci. Czym jest bałkańska dusza
Sytuacja może jednak potoczyć zdecydowanie szybciej niż przy „epickich” napadach na banki, podczas których rabusie biorą zakładników. A później całymi dniami negocjują warunki wyjścia cało z kłopotu. Tak było m.in. w 1973 r. w Sztokholmie w trakcie napadu na Sveriges Kreditbank. Tam policja w pewnym momencie spełniała niemal wszystkie żądania napastnika, łącznie ze sprowadzeniem do banku jego kolegi z więzienia. Jednocześnie służby zyskiwały na czasie, by przewiercić otwory w suficie pomieszczenia, przez które zamierzały przypuścić szturm. W tym przypadku był czas na dogłębną analizę sytuacji, a nawet na weryfikację błędów, które po drodze popełniono.
Inaczej sytuacja wyglądała w marcu 2007 r. w Sieradzu, gdzie po przyjeździe negocjatora, dramat rozegrał się w ciągu kilkunastu minut. Będący na służbie strażnik więzienny, otworzył ogień z karabinu maszynowego do policjantów i aresztanta. Zabił trzy osoby, a czwartą ciężko ranił. Co więcej, obwarowany jak w bunkrze w wieżyczce więzienia, był poza zasięgiem ognia grupy szturmowej. W takim wypadku sztuką było już dojście negocjatora do miejsca, skąd można by nawiązać kontakt z agresorem. Gdy z narażeniem życia dwójka negocjatorów zbliżyła się na tyle, by móc rozmawiać, trzeba było wybrać strategię rozmowy.
Zadania podjął się doświadczony policyjny negocjator Krzysztof Balcer, który chwilę przed zajęciem pozycji oddalonej o ok. 10 metrów od szalejącego strażnika Damiana Ciołka, musiał przeskoczyć nad leżącym na ziemi zabitym znajomym policjantem. Po latach Balcer opowie o tym w książce Radomira Wita: Negocjatorzy policyjni. Zawsze chodzi o życie.
Osaczony napastnik zdawał sobie sprawę, że nie ma szans wyjść z tego bez szwanku, jeśli podejmie dalszą wymianę ognia. Komunikacja z negocjatorem była zatem również w jego interesie.
„Damian, odłóż broń, zejdź na dół, pomogę ci wyjść z tego problemu” – namawiał policjant. „(…) Mam cały wachlarz możliwości: czy powiedzieć mu, że jestem negocjatorem, czy podać mu nazwisko, wspomnieć, że jestem policjantem; wszystko zależy od tego, czego on oczekuje. W tamtej sytuacji nie było jednak żadnej reakcji. Zwróciłem się do niego: „Damian, ja muszę wiedzieć i mieć pewność, że mnie słyszysz i rozumiesz”. (…) I nagle słyszę taki zwierzęcy wrzask: „Aaaaaaa!”.
Strażnik, jak wynika z opisu, wyrwał się z amoku, popadł w rozpacz i jakby zaczął się tłumaczyć. Wydawało się, że skorzysta z oferty pomocy, by zakończyć jatkę. W tym jednak momencie za plecami negocjatora pojawili się szturmowcy. To spłoszyło strażnika i rozpętało kolejną, ostrą wymianę ognia. Gdy zapanowała cisza, wszyscy wiedzieli, że to moment negocjatora, który teraz musi zaczynać pracę od zera.
Ten przyjmuje tę samą taktykę co wcześniej, bez agresywnego tonu, oferuje pomoc, zamiast siłowego rozwiązania i rozkazu, by się poddał.
Damian, to ja, Krzysiek, dalej będziemy rozmawiać(…). Damian, zostaw broń, zejdź na dół, pomożemy ci wyjść. Zostaw broń na górze.
Napastnik po tych słowach podejmuje decyzję o poddaniu się. W tym przypadku nacierający policjanci wiedzieli, że rola negocjatora jest równie ważna jak ich samych, bo jego słowa mogły dotrzeć w miejsca, które były poza zasięgiem snajperów.
Warto przeczytać: Cenzura w Chinach. Modele sztucznej inteligencji mają wyznawać wartości socjalistyczne
Rola negocjatora w akcji nie ogranicza się jednak do „obezwładniania” napastników i ratowania z opresji zakładników. Częściej musi on ratować desperatów przed ich własnymi decyzjami. Samobójcy uznają bowiem śmierć jako jedno z realnych rozwiązań kłopotów, w które wpadli. Nie musi to być wcale ucieczka od sytuacji krytycznej czy ostatecznej, jak strach przed ostatnim stadium choroby onkologicznej. Mogą to być nawet błahe rzeczy, które akurat w danym momencie nas przerastają. Lub też są jedynie zapalnikiem dla całego stosu problemów obciążających nas na co dzień. Nie znaczy to jednak, że można podważyć powody, dla których ktoś stanął na parapecie okna lub krawędzi mostu.
Wspomniany negocjator Krzysztof Balcer opowiadał w jednym z wywiadów o kobiecie, która stojąc na gzymsie okna górnych pięter wieżowca, twierdziła, że powodem jej decyzji jest niezapłacony dług w wysokości dwudziestu paru złotych. Po nawiązaniu kontaktu i dłuższej rozmowie okazało się, że ma dziecko chore na nowotwór. Drobny dług nie miał tak naprawdę znaczenia, ale okazał się być bezpośrednim powodem dramatycznej decyzji.
Negocjatorzy w akcji „na krawędzi” w krótkim czasie muszą zdecydować o taktyce działania. Raz był to trik, by zyskać kontakt z człowiekiem, planującym za chwilę skok w przepaść, bo jak twierdził: „nikomu na mnie, ku**wa, nie zależy”. Negocjator przekonał go wówczas, że właśnie jemu musi zależeć na desperacie. Czy mogło być inaczej, skoro w dniu swoich imienin opuścił imprezę, na którą zaprosił gości i przyjechał, by go wysłuchać. Wszystko się zgadzało, to były jego imieniny i z pewnością zależało mu na życiu człowieka, którego ratował.
Innym razem trzeba było nawet podjąć próbę fizycznego powstrzymania samobójcy. Natomiast żaden negocjator nigdy nie zadawał sobie pytania, czy w ogóle warto ratować człowieka, który chce ze sobą skończyć. To jest poza dyskusją.
Polecamy: HOLISTIC NEWS: Co dzieje się z umierającymi w ostatnich chwilach, dr Teresa Weber-Lipiec
W rozważaniach teoretycznych pozostaje jednak miejsce na pytania. Na przykład, czy może zamiast nagabywań, by ktoś wrócił znad przepaści, w niektórych przypadkach człowiekowi „na krawędzi” bardziej posłużyłaby możliwość wyboru. Ta zmuszająca go do podjęcia samodzielnej decyzji, po której stronie ostatecznie chce się znaleźć.
W filmie Janusza Zaorskiego z 1977 r. „Pokój z widokiem na morze” profesor psychiatrii, jednocześnie negocjator, mówi do mężczyzny, stojącego w oknie najwyższego budynku w mieście:
Nie mam nic przeciwko ucieczce, ale to musi być świadomy wybór, a nie odruch. Wszystko, co robimy pod wpływem strachu jest niedojrzałe, kalekie.
To scena napisana na potrzeby filmu. Wolność wyboru jest w nim przeciwstawiona pochopnemu działaniu, którego celem jest „minimalny nacisk” na człowieka, by zrezygnował ze skoku w przepaść.
Nacisk? – spytał psychiatra – Przecież on jest pod ogromnymi naciskami. My możemy go tylko uwolnić od nich i nic więcej (…) Jest w nim jakiś konflikt i ten konflikt sam musi rozstrzygnąć
– tłumaczył.
Z pewnością pod ogromnymi naciskami jest zarówno człowiek stojący na skraju dachu wieżowca, jak i negocjator, który próbuje na desperata wpłynąć. Obydwaj muszą wybrać swoją drogę, ale obydwu musi też łączyć jeden cel.
Koniecznie przeczytaj: Pięć głównych powodów, dla których zawiodła Szkoła w Chmurze