„Przyjaciele, jesteście na wojnie”. Jak podbić kraj bez jednego wystrzału

Tradycyjna wojna jest ostatecznością. Z oczywistych względów wzbraniają się przed nią kraje słabsze, ale dla agresora to także rozwiązanie, którego raczej wolałby uniknąć. Czy można jednak przejąć inne kraje bez jednego wystrzału? Można, i to na szczere zaproszenie obywateli podbijanych państw. Wprawdzie potrzeba na to czasu, ale cierpliwość popłaca, dzięki niej agresor jest coraz bliżej celu.

Wojna hybrydowa i dezinformacja. Starcie trwa od lat

– Moi przyjaciele, macie duże kłopoty. Bez względu na to, czy w to wierzycie, czy nie, jesteście na wojnie i wkrótce możecie wszystko stracić – w ten sposób Jurij Bezmienow, były funkcjonariusz KGB, ostrzegał Amerykanów przed atakiem ideologicznym ze strony Związku Radzieckiego. Robił to 40 lat temu, ale metodyka dywersji, wyjawionej przez skruszonego agenta, wciąż jest aktualna. Można się zastanawiać, czy nawet nie bardziej dziś niż wówczas.

Dywersja ideologiczna nie była właściwa jedynie ZSRR, a obecnie nie można jej przypisać tylko Rosji. Jednak w przypadku tych państw krecia robota tego typu odnosiła i odnosi szczególnie spektakularne sukcesy.

Bezmienow w swojej książce Listy miłosne do Ameryki, wydanej w 1984 r. w USA, przyznawał, że był elementem wielkiej ofensywy ideologicznej i dezinformacyjnej. Ofensywy rozłożonej na dekady, która miała od wewnątrz wypalić znienawidzony Zachód.

Fakenews w mediach. To nie jest nowa metoda

Jak twierdził, wydarzeniem, które skłoniło go do zmiany poglądów i pracodawcy była „bratnia pomoc” państw Układu Warszawskiego dla Czechosłowacji w 1968 r. Trzeba przyznać, że już samo eufemistyczne określenie brutalnej inwazji na suwerenne (przynajmniej oficjalnie) państwo niosło za sobą gruby ładunek dezinformacji. W najeździe na naszych południowych sąsiadów było bowiem tyle bratniej relacji, co w ostatnim kontakcie Kaina z Ablem.

W 1970 r. Bezmienow uciekł z Indii, gdzie był wyróżniającym się korespondentem Nowosti, do Kanady, a stamtąd do Stanów Zjednoczonych. Tutaj próbował sił w wielu zawodach, by ostatecznie zająć się tym, co zna najlepiej, tj. radziecką dywersją ideologiczną. Co ważne, tym razem w celu jej zdemaskowania.

Warto przeczytać: Zrozumieć Węgrów. Czy Putin trzyma ich w potrzasku?

Fot. Hway frames/Pexels

Dezinformacja: wytoczyć wojnę dowodom

Pomysł podbicia innego państwa bez jednego wystrzału nie był wynalazkiem ostatnich dekad czy nawet wieków. Bezmienow zaznaczał, że sama idea oparta jest na myśli strategicznej geniusza wojny, chińskiego filozofa Sun Zi. To on 500 lat p.n.e. opisał ideę podboju opartego jedynie na ideologicznej i kulturowej rewolcie z wykorzystaniem, jak byśmy to dziś nazwali, wojny hybrydowej i dezinformacji w państwie wroga.

Te ostatnie zarówno imperialna Rosja, jak i Kraj Rad miały opanowane do perfekcji. Już w połowie XIX w. francuski pisarz i podróżnik markiz Astolphe de Custine pisał: „w Rosji wszystko jest oszustwem, a wspaniałomyślna gościnność cara i zgromadzenie w pałacu swoich chłopów pańszczyźnianych oraz chłopów należących do jego dworzan to jeden z elementów tej farsy”. Według markiza „rosyjski despotyzm nie tylko za nic ma idee i zapatrywania, lecz przerabia także fakty, wytacza wojnę dowodom i odnosi w niej zwycięstwo”.

Wojna hybrydowa i dezinformacja. Ważna rola pożytecznych idiotów

To ważne spostrzeżenie biorąc pod uwagę „magię”, której uległo w czasach Związku Radzieckiego wielu pisarzy i mężów stanu odwiedzających Kraj Rad. Leninowi przypisuje się, że nazywał ten typ entuzjastów „pożytecznymi idiotami”. Niemniej pełnili oni poważną rolę w propagandzie i dezinformacji Kremla.

Niektórzy z nich jak autor 1984, George Orwell zawrócili z drogi fascynacji zdobyczami Rewolucji Październikowej. Orwell miał kontakt podczas wojny domowej w Hiszpanii z radzieckimi agentami wpływu i widział na własne oczy, jak agendy NKWD rozprawiają się nie tylko z naturalnymi wrogami, ale i rywalami po tej samej stronie barykady.

Jednak wielu długo pozostawało pod wrażeniem swojego wyobrażenia na temat Kraju Rad, a raczej tego, co pozwolono im sobie wyobrazić. Dramaturg, noblista George Bernard Shaw po napadzie ZSRR na Polskę w 1939 r., pisał, że Stalin ocalił Polaków.

Inny laureat nagrody Nobla, filozof Jean-Paul Sartre, konsekwentnie i skrupulatnie milczał na temat zbrodni Wielkiego Głodu na Ukrainie z początku lat 30. Sartre uważał, że informacje na ten temat mogłyby zaszkodzić robotniczej sprawie.

Polecamy: Lewica postkomunistyczna. Dwie drogi ludzi reżimu

Fot. Peter Kraavanger/Pixabay

Cztery etapy podboju

Idea komunistycznych zdobyczy przechodziła na Zachodzie różne fazy, również niechętne i pełne rozczarowań wobec Sowietów, szczególnie po śmierci Stalina. Jednak czerwone przybudówki w zachodnich państwach, bez względu na zmienne sympatie, zawsze działały z korzyścią dla ZSRR.

Nie mogło być inaczej, postępowały bowiem mniej lub bardziej świadomie zgodnie z planem podboju Zachodu, rozłożonym na cztery etapy. Według Bezmienowa są to kolejno: demoralizacja, destabilizacja, kryzys oraz tak zwana normalizacja.

Czas nie gra roli

Pierwsza z nich jest najbardziej mozolna, bo trwa nawet 20 lat. Przez ten czas da się „wykształcić” pokolenie zgodnie ze swoimi przekonaniami. Wystarczy wykorzystać „potencjał” drzemiący w społeczeństwie wroga. Jak zaznaczał Bezmienow:

W każdym społeczeństwie znajdują się grupy sprzeciwiające się wiodącym wartościom. W każdym kraju istnieją tendencje, które idą w przeciwnym kierunku do powszechnie przyjętych norm moralnych i wartości.

Agresor musi jedynie czuwać nad słusznym kierunkiem, w jakim te grupy podążają i dbać, by ich idee zawsze pozostawały w awangardzie przemian.

Zobacz też: Islam w Europie? Pomaga mu w tym migracja, kryzys demograficzny i kryzys chrześcijaństwa

Fot. Ravena Lages/Pexels

Trzeba zniszczyć wartości, system…

Demoralizacja musi przede wszystkim zniszczyć najmocniej łączące spoiwa. Można zacząć od religii wiodącej w danym kraju. Jest ona bowiem szczególnie niebezpieczna dla sprawy. Potrzeb duchowych nie da się zastąpić byle materialnymi błyskotkami. Dlatego, w imię wolności przekonań, należy upowszechnić w kraju wroga inne religie, najlepiej te egzotyczne, które na jakiś czas zaintrygują, ale nie na tyle, by dać się w nie wciągnąć. Mogą to być najdziwniejsze kulty i sekty.

Niech będą naiwne, prymitywne, wszystko jedno, chodzi o to, by wyznawane przez społeczeństwo wartości religijne były stopniowo niszczone. Najważniejszym zadaniem w tym przypadku, ma być zerwanie z ideami, utrzymującymi ludzi w kontakcie z istotą wyższą, a więc zniszczyć jakąś wspólną, jednoczącą ich wartość

– mówił podczas jednego z wykładów Bezmienow.

Warto przeczytać: Honor. Czy dzisiaj ma jeszcze znaczenie?

Marksistowska rewolucja XX wieku

Skuteczne jest również lansowanie tezy, że każdy może być Bogiem i założyć swoje wyznanie. W latach 60., wśród nafaszerowanych narkotykami liderów hippisów, niejeden ogłosił się zbawcą. Legenda środowiska, poeta Allen Ginsberg, ogłosił, że doznał objawienia podczas masturbacji. Innym razem nagi i pod wpływem dragów ogłosił się mesjaszem. Chcąc to obwieścić światu postanowił organizować demonstracje uliczne, by „głosić miłość do całego świata”.

Pojęcie miłości odgrywało wówczas niebagatelną rolę. Podobnie jak „pokój” było odmieniane przez wszystkie przypadki. Wraz z sielankowym wizerunkiem „dzieci kwiatów” i uroczym hymnem lewicowej młodzieży — Imagine Johna Lennona, stanowiły przesłanie przyciągające masy młodych ludzi

Fot. Mathias Reding/Pexels

Wyobraź sobie… walki na ulicach

Z drugiej strony była to tylko połowa informacji o pacyfistach. Gdy legenda Beatlesów kazała sobie wyobrażać, że „nie ma żadnych krajów”, „nie ma też żadnej religii”, „nie ma za co zabijać i umierać”, bo przecież jest tylko „braterstwo ludzi”, Mick Jagger śpiewał ze sceny „The time is right for fighting in the streets” (To dobry czas, by walczyć na ulicach).

To przemawiało do mas na koncertach, a wśród studentów brylowali ze swoimi galopującymi ideami marksistowscy filozofowie, jak Herbert Marcuse, który nawoływał do akcji bezpośrednich i zwalczania przeciwników politycznych. Jego zdaniem dotychczasowy potencjał rewolucyjny został „zburżuazyjniony” i powinien trafić w ręce studentów.

Autor poleca również: Red Pill, czyli kto przełknie czerwoną pigułkę. Nowa odsłona wojny damsko-męskiej

„Precz z faszyzmem/kapitalizmem/systemem”. Ważny element wojny hybrydowej i dezinformacji

Ci, zostali wezwani do porzucenia mieszczańskiego gromadzenia dóbr materialnych i bojkotu tradycyjnych wartości społeczeństwa. W zamian ich życie miała wypełnić kontynuacja czynnej walki z kapitalistycznym, a więc „faszystowskim” światem i pokoleniem odpowiedzialnym za ów faszyzm. Ponadto młodzież miała się skupić na czynnościach niewymagających szczególnej myśli. Chodziło o własne uciechy, w których poczesne miejsce zajął… wolny i niczym nieograniczony seks.

Według niektórych teoretyków rewolty urósł on nawet do rangi „walki z faszyzmem”. W rzeczywistości promowany ponad inne wartości popęd seksualny miał być czynnikiem rozbijającym rodzinę, kolejne podstawowe spoiwo społeczeństwa.

Niech poczują naszą nienawiść i brutalność

Nowa Lewica na Zachodzie odcinała się od Związku Radzieckiego, krytykując rzeź w Budapeszcie w 1956 r. i inwazję na Czechosłowację. Tyle, że to nie umniejszało korzyści Kraju Rad. Na etapie demoralizacji czy destabilizacji, bezwzględna wierność nie jest najważniejsza, bowiem przodującą rolę ma odegrać chaos.

A ten, szczególnie w latach 70., rozprzestrzeniał się w Europie Zachodniej z szybkością pożaru. Nad uczelniami uniwersytetów Francji, Niemiec czy Włoch zaczęły powiewać czarne flagi anarchistów i czerwone komunistów. W NRF młodzieżowy ruch przerodził się w ugrupowania terrorystyczne, które partyzantki miejskiej uczyły się od palestyńskich bojowników w Jordanii.

Fot. Daniel Dano Silva/Unsplash

Ulice zachodnich Niemiec zostały opanowane przez „zadymiarzy”. Mnożyły się napady na banki, zamachy na sędziów, a nawet, oczywiście w ramach walki z kapitalizmem, przypuszczono atak bombowy na kwaterę główną amerykańskiej bazy wojskowej. Terror szerzył się również we Francji i Włoszech, choć w tych krajach młodzi ludzie mieli również wsparcie robotników.

Chaos wdarł się też na uniwersytetach w Stanach Zjednoczonych. Marksistowskim studentom daleko było do filozofii miłości. Na uczelniach zaczęli zastraszać wykładowców, a „gwiazdą” tamtych czasów był m.in. Mark Rudd. Po latach z dumą przypominał swoje zawołanie do profesorów: „Do ściany, ch..u!”. Później podkreślał, że szczególnie załamywało to konserwatywnych nauczycieli, którzy musieli uznać „brutalność, nienawiść i obsceniczność” swoich wychowanków.

Rudd był także założycielem organizacji Weather Underground, skrajnie sympatyzującej z ugrupowaniami czarnoskórych Amerykanów. Wspierając agresywnie ruch Black Power uznawali, że muszą wyrównać rachunki z białymi, którzy są z góry uprzywilejowani dzięki swojej rasie.

Dowiedz się więcej: Na Północy bez zmian. Szwecja na wojnie z przedmieściami

Niszczcie swoich obrońców

Z czasem tamte niepokoje udało się uśmierzyć, co nie znaczy, że górę wzięły sielankowe marzenia Lennona. W latach 80. zmieniły się jedynie narzędzia służące kolejnemu etapowi demoralizacji i destabilizacji. Z „pomocą” przyszedł przeciwny nurt do anarchizujących środowisk z biurokratyzacją, przejęciem kontroli przez instytucje i kultem pieniądza.

Jak pisze Bezmienow:

Przeciętny człowiek nie będzie się już skupiał na rodzinie, więzach przyjaźni czy choćby relacjach sąsiedzkich. Będzie się za to koncentrował na pensji, jaką dostaje od instytucji.

Fakenews w mediach, w pop-kulturze…

Jednak najszybsze efekty przyniosły działania masowe, za którymi bez trudu trafiał szary obywatel o przeciętnym ilorazie inteligencji. Pop kultura dawała ukojenie po pracy. Bezmienow widział efekty jej działania choćby w popularnych filmach. Według niego policjant czy oficer wojskowy zwykle przedstawiany był jako tępy osiłek lub zakompleksiony biurokrata, nadużywający swojej władzy.

Natomiast przestępca to zazwyczaj swój chłop, lubiący może wypić, zapalić i dać komuś w mordę, ale w sumie skrzywdzony przez społeczeństwo uczciwy człowiek.

Cel takiego obrazu był jeden: podkopać zaufanie do instytucji, które pilnują prawa, porządku publicznego i z założenia mają chronić państwa i obywateli

– twierdził Bezmienow.

Może Cię zainteresować: HOLISTIC TALK: dlaczego ludzie tracą poczucie sensu i ulegają melancholii? (Przemysław Staciwa)

Śpiochy się budzą i robią chaos

Destabilizacja nie musi objawiać się jedynie w zamachach bombowych i agresji na ulicach. To również wstręt do załatwiania jakichkolwiek spraw polubownie. „Żadnego kompromisu, tylko walka i radykalizacja pretensji”. Pomagają w tym wybudzone na tym etapie „śpiochy”, tj. agenci wpływu, którzy dotąd nie mieli okazji zaistnieć.

Według Bezmienowa to może być każdy.

To mógł być homoseksualista, który jeszcze 15 lat temu pracował na zmywaku i nikogo nie obchodził, dziś staje się politykiem, bo przecież jego orientacja seksualna jest sprawą polityczną

– mówił Bezmienow podczas jednego wykładów w USA w latach 80.

To mogą być też pracownicy poważanych instytucji, na przykład central związkowych szukających za wszelką cenę punktów spornych i konfrontacji z właścicielem firmy. Nawet gdyby miało się to nie opłacać pracownikom.

Ważne jednak, by chaos oficjalnie był wprowadzany w życie rękami działaczy krajowych i by nie kojarzono go z działaniami służb agresora.

Fot. LT Chan/Pexels

„Wybawiciel” z zewnątrz

Gdy społeczeństwo nabierze dystansu lub wręcz niechęci do swoich najważniejszych instytucji, takich jak wojska czy wymiaru sprawiedliwości, a więc tych, które z definicji mają ich chronić, wówczas, jak twierdzi były rosyjski agent, rozdrażniony i zmęczony kraj, dochodzi do paraliżującego kryzysu. Jego obywatele stają przed wyborem: wojna domowa lub inwazja z zewnątrz.

I właśnie wtedy pojawia się wybawiciel z zewnątrz. Wskazują go pozostające na jego łasce media, które dotąd zagęszczały atmosferę w kraju, podsycając coraz nowe kłótnie. Teraz jednak ich narracja służy „wyciszeniu” i „pracy dla wspólnego dobra” pod kierownictwem jedynej siły, która wreszcie potrafi zaprowadzić porządek.

Dzięki dezinformacji pojawia się polityczna gwiazda

Dotychczasowi zadymiarze, którzy nie potrafili wyhamować na czas swoich emocji i ciężko im zejść ze sceny, są z niej zrzucani w mniej lub bardziej brutalny sposób. W kraju znów panuje porządek, dokładnie taki, o jaki chodziło najeźdźcy. Po odliczeniu kosztów związanych z armią agentów i „pożytecznych idiotów” wychodzi dużo taniej, niż wjazd czołgami na teren wroga.

Czy ostrzeżenia Jurija Bezmienowa są archaiczne? A może odnoszą się jedynie do czasów zimnej wojny? Jeśli ktoś nie widzi żadnej analogii między czasami obecnymi a minionymi, może mieć taką nadzieję.

Serdecznie polecamy: Kim tak naprawdę jest psychopata?

Opublikowano przez

Sławomir Cedzyński

Autor


Dziennikarz, publicysta, wydawca i komentator. Był m.in. redaktorem naczelnym informacji i publicystyki w Wirtualnej Polsce oraz wydawcą portalu i.pl. Współpracował tez z TVP, z tygodnikiem „Do Rzeczy”, serwisami superhistoria.pl oraz wprost.pl.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.