Humanizm
Rozmowy z chorymi na demencję są trudne. Polski wynalazek je ułatwi
14 listopada 2024
O traktacie w Trianon, który do dziś jest węgierską niezabliźnioną raną i o współpracy z Rosją, która sprawiła, że kraj Madziarów stał się zakładnikiem Władimira Putina... Z dr. Andrzejem Sadeckim, kierownikiem Zespołu Środkowoeuropejskiego w Ośrodku Studiów Wschodnich, rozmawia Wojciech Harpula.
Wojciech Harpula: Węgrzy, bardziej niż jakikolwiek inny naród europejski, czują się samotni na Starym Kontynencie?
Dr Andrzej Sadecki*: Na pewno da się zauważyć na Węgrzech pewne poczucie odmienności od reszty Europy. Ma to związek z językiem, którym posługują się Madziarzy. Należy do ugrofińskiej rodziny językowej. Nieco podobne są do niego estoński i fiński, ale dla najbliższych sąsiadów – Słowian, Germanów i Rumunów – jest całkowicie niezrozumiały. Węgrzy, odkąd na przełomie IX i X wieku wkroczyli do Kotliny Panońskiej, zawsze stanowili językową „wyspę” wśród otaczających ich ludów. To z tego wynika ich poczucie niezrozumienia z sąsiadami.
Jednak wrażenie nawet nie tyle osamotnienia, co krzywdy i niesprawiedliwości, wiąże się nie z odległymi dziejami, a z wydarzeniem, do którego doszło 4 czerwca 1920 roku. Wtedy to w Trianon, jednym z pałaców Wersalu, podpisany został traktat pokojowy między mocarstwami, które zwyciężyły w I wojnie światowej i Węgrami, traktowanymi jako jeden z pokonanych uczestników Wielkiej Wojny. Traktat w Trianon uważany jest powszechnie za największą katastrofę w tysiącletnich dziejach państwa i narodu. Stanowi węgierską traumę, a pamięć o nim jest wciąż niezabliźnioną raną.
Dlaczego?
Bo jest doświadczeniem, które odróżnia Węgry od reszty państw, zwłaszcza Europy Środkowej. Większość procesów politycznych, społecznych i gospodarczych przebiegała na Węgrzech podobnie jak w innych krajach naszego regionu. Oczywiście, każdy kraj ma swoją specyfikę losów historycznych, ale wiele doświadczeń można uznać za podobne. Z wyjątkiem traktatu w Trianon.
Koniec Wielkiej Wojny przyniósł upadek dominujących w tym regionie imperiów Romanowów, Hohenzollernów oraz Habsburgów. Pozwolił na powstanie konstelacji nowych państw. W 1918 roku niepodległość ogłosiły Polska, Litwa, Łotwa, Estonia, Czechosłowacja, a Rumunia zwiększyła dwukrotnie swój obszar. W pamięci zbiorowej tych narodów rok 1918 zapisał się jako moment narodowej satysfakcji, triumfu, przywróconej sprawiedliwości. Natomiast przegrane Węgry, mimo że w 1914 roku nie parły do wojny, zostały bardzo surowo potraktowane przez zwycięzców. Okrojono je w sposób radykalny. Utraciły dwie trzecie przedwojennego terytorium i ponad 60 proc. ludności, a trzy miliony Węgrów znalazły się poza nowymi granicami kraju. Dla Węgrów był to szok. W dzień podpisania traktatu pokojowego w całym kraju zabiły dzwony, a flagi opuszczono. W dwudziestoleciu międzywojennym węgierscy politycy, niezależnie od opcji politycznej, dążyli do odzyskania utraconych ziem.
Może Cię także zainteresować: Tożsamość zbiorowa. Traumy, które zmieniły ludzkość
Inne państwa też zyskiwały i traciły terytoria. W 1914 roku Wiedeń był stolicą europejskiego imperium, a po I wojnie stał się miastem stołecznym niewielkiego państwa. W Austrii nikt nie wspomina jednak traktatu z Saint‑Germain.
Trudno porównywać sytuację Austrii i Węgier. Imperium habsburskie łączyła dynastia, która na przestrzeni stuleci podporządkowywała sobie kolejne prowincje. Natomiast oparte o Karpaty granice węgierskie zostały zakreślone w średniowieczu. Trwały w świadomości elit węgierskich nawet w okresie dominacji tureckiej i habsburskiej, gdy Węgry nie istniały jako niezależny byt. Trauma Trianon była tym bardziej dotkliwa, że Madziarzy spadli z wysokiego konia. Schyłek XIX wieku i początek XX wieku to był czas, gdy spełniały się węgierskie marzenia o wielkości. Odkąd w 1867 roku uzyskały status niemal niezależnego państwa w ramach dualistycznej monarchii Austro-Węgier, przeżywały okres przyspieszonego rozwoju społecznego i gospodarczego.
Wybuch I wojny i traktat w Trianon gwałtownie go zahamowały. Węgry, z pozycji współgospodarza jednego z największych europejskich mocarstw, zostały zdegradowane do roli niewielkiego państwa, bez dostępu do morza. Siedmiogród, który przejęła Rumunia, miał powierzchnię większą niż całe okrojone państwo węgierskie. Węgrzy nie mogli się pogodzić z utratą ziem zamieszkanych przez kilka milionów ich rodaków oraz z upokorzeniem. Zrodzone wtedy poczucie krzywdy narodowej i niesprawiedliwości będą o sobie dawały znać przez kolejne sto lat.
Polecamy: HOLISTIC TALK: Jak człowiek pokonuje się sam? Cywilizacja a ewolucja (Łukasz Sakowski)
Pamięć o Trianon jest obecna w społeczeństwie węgierskim także dziś? Czy jest w jakiś sposób zagospodarowywana politycznie?
W okresie międzywojennym Węgry były państwem otwarcie i nieprzejednanie rewizjonistycznym. Stąd współpraca i sojusz z hitlerowskimi Niemcami. Dzięki niej w latach 1938-1941 odzyskały połowę utraconych ziem: południową Słowację i północny Siedmiogród oraz Zakarpacie i część Wojwodiny. Jednak po II wojnie Madziarzy znów znaleźli się w obozie przegranych. Granice wróciły do stanu z 1920 roku, nawet z drobną korektą na rzecz Czechosłowacji. Gdy po 1945 roku komuniści doszli do władzy, pamięć o Trianon została zepchnięta na margines. W przestrzeni publicznej nie było miejsca nie tylko dla haseł rewizjonistycznych, ale także dla upominania się o interesy mniejszości węgierskich w państwach ościennych.
Rozmowa o trudnym dziedzictwie węgierskim stała się możliwa dopiero po 1989 roku. Oczywistym było, że podnoszenie jakichkolwiek pretensji terytorialnych wobec Rumunii czy Słowacji, bardzo mocno utrudniłoby Węgrom integrację z NATO i Unią Europejską. W Europie po II wojnie światowej zasada niepodważania granic stała się bowiem bezsprzeczna. Ułożenie sobie relacji z sąsiadami było jednym z priorytetów demokratycznych Węgier, które w okresie transformacji przyjęły taką postawę: uznajemy obecne granice, ustalone jeszcze w Trianon, natomiast dbamy o naszych rodaków, którzy żyją poza ojczyzną i upominamy się o ich prawa. A to duża grupa, licząca dziś niemal 2 miliony osób.
W latach 90. Węgry podpisały stosowne umowy ze wszystkimi sąsiadami, nic nie stało na przeszkodzie do integracji z zachodnimi strukturami. Węgry przeszły taką samą drogę transformacji politycznej i gospodarczej jak Czechy i Polska. Jednak w pierwszej dekadzie XXI wieku coś się zacięło. We wrześniu 2006 roku węgierskie radio publiczne zaprezentowało na antenie fragmenty nagrań, w których urzędujący lewicowy premier Ferenc Gyurcsány mówił, że jego rząd okłamywał obywateli po to, by wygrać wybory. „Spieprzyliśmy wszystko” – przyznał. Wybuchły wtedy masowe, gwałtowne protesty. Rząd się utrzymał, ale wrzenie społeczne trwało. Socjologowie węgierscy wskazują, że właśnie wtedy, po bankructwie moralnym socjalistycznego gabinetu i w trakcie narastającego kryzysu gospodarczego, doszło do renesansu nacjonalistycznego. Powróciły narracje o węgierskiej krzywdzie i niesprawiedliwości historycznej. Ruch protestu, nawet jeśli był motywowany kwestiami gospodarczymi i politycznymi, manifestował się poprzez powrót do emocji nacjonalistycznych.
Bieżące frustracje ubrały historyczny kostium. Powstała cała nacjonalistyczna subkultura, próbująca na różne sposoby wskrzeszać i eksploatować rewizjonistyczne hasła i emocje. Kontur „wielkich Węgier” zaczął pojawiać się na przeróżnych gadżetach, lokalne samorządy, przedsiębiorstwa czy osoby prywatne stawiały pomniki Trianon. Z tych nastrojów czerpał Fidesz, który w drodze po władzę odwoływał się do rewizjonistycznych sentymentów. Jednak po jej przejęciu w 2010 roku zmodyfikował sposób „zarządzania” pamięcią o Trianon.
Polecamy: Eurosieroty z rozbitych rodzin. Cena emigracji, o której się nie mówi
W jaki sposób?
Viktor Orbán nie rezygnuje ze zbijania kapitału politycznego na wciąż tlącym się w społeczeństwie poczuciu krzywdy i tęsknoty za utraconą potęgą, ale konsekwentnie unika otwarcie rewizjonistycznej retoryki, mogącej antagonizować państwa sąsiedzkie. Jednocześnie przyznał Węgrom mieszkającym za granicą obywatelstwo węgierskie i prawo udziału w wyborach. Wprowadził w życie nową ideę jedności narodowej ponad granicami państw. Zaproponował wirtualną reintegrację narodu bez względu na przynależność państwową. Uznał Węgrów żyjących w Siedmiogrodzie, Wojwodinie, na Słowacji czy Zakarpaciu za pełnoprawnych członków wspólnoty narodowej. To była zupełnie nowa odpowiedź na ciążące nad Węgrami dziedzictwo traktatu pokojowego z 1920 roku. Pamiętajmy też, że podyktowały go mocarstwa zachodnie. To łączy się z promowaną przez Orbána narracją: „Węgry przeciwko Brukseli, Węgry przeciwko Zachodowi”. W serwowanej społeczeństwu węgierskiemu opowieści, współczesne wątki sprzeciwu wobec eurokratów znajdują żyzne podglebie w postaci pamięci o „złym Zachodzie”, który skazał Węgry na degradację, a Węgrów na tęsknotę za utraconymi ziemiami.
Polecamy: O Cavatina Philharmonic Orchestra będzie głośno
Czy węgierskie sentymenty rewizjonistyczne można łączyć z zacieśnianiem przez Budapeszt stosunków z Rosją, czyli główną siłą, która podważa ład europejski?
Spośród państw Unii Europejskiej i NATO Węgry faktycznie mają dziś najbliższe stosunki z Rosją. Nie pomagają militarnie Ukrainie, nie ograniczyły importu rosyjskiego gazu i ropy, a Orbán konsekwentnie powtarza: „to nie nasza wojna”. Moim zdaniem taka polityka jest pochodną głębokiego uwikłania Węgier we współpracę z Rosją w ostatnich latach. Gdy Orbán dochodził do władzy, Stany Zjednoczone prowadziły politykę resetu w relacjach z Rosją, Niemcy stawiały na współpracę z Moskwą w zakresie dostaw gazu ziemnego. Premier Węgier poszedł podobną drogą. Kalkulował, że zacieśnienie relacji z Rosją zapewni tanią energię. Ten zamiar się powiódł, Orbán mógł wprowadzić w życie obniżki cen energii dla obywateli, co było jego sztandarową obietnicą socjalną – odpowiednikiem polskiego 500 plus. W 2014 roku współpraca w zakresie energetyki została pogłębiona, gdyż uzgodniono rozbudowę elektrowni jądrowej w Paks przez rosyjską spółkę Rosatom.
Z czasem stosunki zaczęły wykraczać poza energetykę. Dobre relacje polityczne z Moskwą stały się dla Orbána dodatkowym narzędziem w obliczu narastających sporów z partnerami zachodnimi. Ponadto, im dłużej Orbán utrzymywał się przy władzy, tym bardziej zaczął fascynować się modelami autorytarnej modernizacji, znanymi z Chin, Rosji i do pewnego stopnia – z Turcji. Dobre stosunki gospodarcze i polityczne z Rosją zostały zatem wzbogacone o czynnik ideologiczny.
Dochodząc do kwestii rewizjonizmu – owszem, Węgrzy mają zakodowany w swoim „narodowym DNA” odruch rewizjonistyczny. Nie oznacza to, że chcą dziś razem z Władimirem Putinem wywracać ład w Europie. Orbán zdaje sobie sprawę z pozycji Węgier. Wie, że Rumunia czy Ukraina są o wiele silniejsze militarnie od jego kraju, a współpraca wojskowa z Rosją sprawiłaby, że Węgry zostałyby usunięte ze struktur Zachodu, stałyby się pariasem Europy. Orbán spotkał się z Putinem kilka tygodni przed inwazją na Ukrainę. Zastanawiano się wtedy, czy nie dostał oferty rozbioru Ukrainy. Natomiast wszystko wskazuje na to, że premier Węgier nie wierzył, że dojdzie do pełnoskalowej inwazji i był zaskoczony wybuchem wojny. Bliskie relacje Węgier z Rosją są niepokojące, ale moim zdaniem nie można mówić o sojuszu Budapesztu z Moskwą, którego celem byłaby zmiana granic w Europie Środkowej.
Dlaczego zatem Węgry po inwazji Rosji na Ukrainę nie zmieniły kursu wobec Moskwy?
Bo Orbán tak głęboko zabrnął we współpracę gospodarczą i polityczną z Kremlem, że nie widzi możliwości zmiany. Jest uwikłany w budowę elektrowni jądrowej przez Rosatom i długoterminowe, kredytowane przez Rosję umowy na dostawę gazu. Nie przewidział, że Putin może posunąć się do rozpętania wojny. W obliczu konfliktów ze Stanami Zjednoczonymi i Brukselą nie ma też motywacji do zerwania relacji z Moskwą. Jako polityk skłonny do podejmowania ryzyka, nie zważał na sygnały ostrzegawcze i parł do zbliżenia z Moskwą. A teraz uznał, że jest już za późno na strategiczną zmianę i liczy, że dalsze podejmowanie ryzyka w ostatecznym rozrachunku będzie opłacalne. Trudno przewidywać, w jaki sposób ta rachuba miałaby się zmaterializować.
Pozostaje jeszcze jeden czynnik. Orbán zbudował w kraju system oligarchiczny i otworzył gospodarkę Węgier na wpływy rosyjskie. W 2019 roku z Moskwy do Budapesztu przeniósł się Międzynarodowy Bank Inwestycyjny, sięgający korzeniami jeszcze czasów RWPG i zwany „bankiem szpiegów”. Służby Kremla mają z pewnością bardzo dużą wiedzę na temat mechanizmów władzy stosowanych przez Orbána i Fidesz. Ich ujawnienie mogłoby zachwiać w posadach węgierską sceną polityczną w sposób podobny do wydarzeń z 2006 roku. Tego Orbán z pewnością nie chce. Putin w pewnym sensie trzyma go w potrzasku. A w takiej sytuacji lepiej nie wykonywać gwałtownych ruchów. Dlatego Węgry stały się najsłabszym ogniwem Zachodu i są dziś przystanią dla wszystkich, którzy krytykują pomoc dla Ukrainy.
*Andrzej Sadecki jest kierownikiem Zespołu Środkowoeuropejskiego w Ośrodku Studiów Wschodnich im. Marka Karpia. Wcześniej przez wiele lat był analitykiem ds. Węgier i współpracy regionalnej w Europie Środkowej. Koordynator platformy Think Visegrad z ramienia OSW. Brał udział w projekcie Horyzont 2020 na temat Spóźnionego zmęczenia transformacją w Europie Środkowej i Wschodniej na Uniwersytecie Karola w Pradze i University College London. Uczestnik staży badawczych w Węgierskim Instytucie Spraw Zagranicznych, budapeszteńskim Centrum Badań Strategii i Obrony, a także Instytucie Polityki Europejskiej EUROPEUM w Brukseli. Absolwent historii na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Budapeszcie i europeistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, na którym studiował także filologię węgierską. Stypendysta na Katolickim Uniwersytecie im. Pétera Pázmánya i w Instytucie Balassiego w Budapeszcie.
Polecamy: Lewica postkomunistyczna. Dwie drogi ludzi dawnego reżimu