Humanizm
Duże dzieci dużo wydają. Biznes zarabia na nostalgii dorosłych
17 grudnia 2024
Mamy połowę trzeciej dekady XXI wieku, a Polska wciąż boryka się z problemem wykluczenia cyfrowego. W czasie pandemii COVID-19 w co czwartym gospodarstwie domowym o najniższych dochodach nie było dostępu do internetu, jak wynika z raportu Fundacji Stocznia. Dlaczego w takim razie coraz częściej chcemy się wylogować? Czy kontrolowane odcięcie się od sieci to fanaberia zamożnej części społeczeństwa?
Marzy nam się życie bez internetu? Komisja Europejska przygotowuje regulacje dotyczące pracy zdalnej i dookreślenia warunków, w których pracownicy po dniówce będą mogli odciąć się od wiadomości płynących z pracy. Innymi słowy, nowe ustalenia mają zagwarantować prawo do odłączenia się od sieci internetowej czy telefonicznej. Nie znamy jeszcze ostatecznego kształtu regulacji dla państw unijnych. Problem jest jednak aktualny i z pewnością wykracza poza wieczorne telefony od przełożonych.
Znaczenie i sam charakter pracy zdalnej zmienił się nie do poznania od 2002 roku. Z tego czasu pochodzi obecne unijne porozumienie w tej kwestii. Pod względem rozwoju technologii cyfrowych minęły niemalże lata świetlne. Pandemia jedynie przyspieszyła wcześniejsze zmiany w organizacji pracy i wzrost znaczenia narzędzi cyfrowych. Podobnie jest z byciem pod tak zwanym telefonem. Z jednej strony praktyka łączenia stanowisk, a z drugiej cyfryzacja środowiska pracy zatarły granicę między czasem wolnym a pracą. Do tego dochodzi monitorowanie swoich profili, digitalnego rynku pracy, utrzymywanie kontaktów w sieci. Przywrócenie równowagi między życiem prywatnym a zawodowym staje się palącą potrzebą.
Próby zwiększenia kontroli nad czasem, w którym jesteśmy wylogowani, nie dotyczą jedynie pracy. Coraz częściej myśli o odłączeniu się od sieci dyktowane są zmęczeniem, narastającą ilością informacji, które przychodzą w nieustannych powiadomieniach, a także polaryzacją w mediach społecznościowych czy trudnościami ze skupieniem się. Nie chodzi tylko o unijne regulacje. Czy jednak o możliwości bycia offline decyduje status społeczny?
Dowiedz się więcej: Dorastanie na tle całego świata. Social media i koszmar nastolatków
Choć cyfrowe narzędzia ułatwiają edukację, a internet otwiera wiele zamkniętych do tej pory drzwi, to różnorodne próby ograniczenia dostępu do sieci są coraz powszechniejsze. Przykłady płyną ze szkół alternatywnych. Prym wiodą inicjatywy edukacyjne, które stawiają na rozwój w pierwszej kolejności umiejętności indywidualnych, społecznych, na naukę empiryczną i bliski kontakt ze środowiskiem naturalnym. Dopiero dalej plasują się kompetencje cyfrowe. Dobrym przykładem są popularne szkoły i przedszkola leśne.
O krok dalej idą światowe elity. Niekiedy całkowicie rezygnują z nowych technologii w edukacji czy nawet w pierwszych kilkunastu latach życia swoich dzieci.
„Jak bowiem kształcą swoje dzieci współcześni arystokraci? W szkołach takich jak Waldorf – tam uczą się potomkowie dyrektora eBaya, szych z Google’a, Yahoo!, Apple’a, Hewletta-Packarda. Kilka lat temu Waldorf School of Peninsula, ulokowana w Mountain View w sercu Doliny Krzemowej, znalazła się w epicentrum małej burzy medialnej: jej metody edukacyjne przyrównano do religijnego kultu czy subkultury amiszów” – zwracał uwagę w 2015 roku Jacek Dukaj, znany twórca literatury science fiction, w artykule Bibliomachia.
Okazuje się, że w cenie nie jest już edukacja przepełniona tablicami multimedialnymi. Jak przekonuje Dukaj, dziś najdroższymi metodami nauki stają się czarne tablice, ołówki i kreda. To dzięki nim absolwenci mają myśleć „analogowo”, lepiej skupiać się na wyzwaniach, mieć większy zasób pamięci, nawet kosztem wielozadaniowości i podzielności uwagi.
Mimo iż równolegle możemy zauważyć prestiżowe modele nauczania stawiające na cyfryzację, jak chociażby projekt Astra Nova, to trend elitarnej edukacji w stylu offline wciąż ma się dobrze. Obserwację Dukaja potwierdza Aden Van Noppen w artykule Creating Technology Worthy of the Human Spirit. Według Van Noppen, byłej starszej doradczyni dyrektora ds. technologicznych (CTO) w Białym Domu, takie decyzje edukacyjne elit z Doliny Krzemowej wydają się przejawem ich głębokiej hipokryzji.
Polecamy rozmowę z prof. Ryszardem Tadeusiewiczem na naszym kanale: HOLISTIC NEWS: Czy sztuczna inteligencja nam zagraża?
O zmęczeniu – może wciąż nieuświadomionym – wszechobecnością cyfrowego świata wiele mówią zmiany konsumenckie. Przykładem może być Nokia. W 2023 roku ten znany producent smartfonów zanotował ponad dwukrotny wzrost sprzedaży (w porównaniu z 2022 rokiem) tradycyjnych telefonów komórkowych.
Od kilku lat możemy obserwować podobny renesans, jeśli chodzi o płyty winylowe czy aparaty do fotografii natychmiastowej. Jak to się dzieje, że w czasach, kiedy niemal każda piosenka jest dostępna za darmo w internecie, a telefon może w minutę zrobić kilkaset zdjęć bardzo dobrej jakości, wykonujemy technologiczny krok wstecz? Przy czym zarówno winyle, jak i zdjęcia natychmiastowe nie należą do najtańszych rozwiązań. Możliwą odpowiedź podaje prof. Andreas Böhn, niemiecki medioznawcza i literaturoznawca z Karlsruhe Institute of Technology.
„To tendencja do odzyskiwania, rekultywowania wrażliwości, odnajdywania wartości w przeżywaniu rzeczy. Wiele osób ma poczucie, że wraz ze wzrostem tempa traci możliwość cieszenia się różnymi doświadczeniami w danym momencie. Jem szybko, bo nie ma na to czasu w trakcie dnia pracy? Musi być coś dla równowagi. Czasem muszę zjeść powoli i skupić się tylko na tym. Jeśli jadę w podróż, chcę zjeść coś wyjątkowego, przygotowanego w danym miejscu, chcę mieć czas na rozsmakowanie się” – stwierdzał w wywiadzie dla „Magazynu Polskiej Akademii Nauk” w 2018 roku.
Polecamy: Dezinformacja w internecie. Czy możemy ufać cyfrowej sieci?
Najdroższa okazuje się dziś jednostkowość doświadczenia możliwa poprzez kontakt z rzeczami czy miejscem, które istnieją w danym momencie. To wszystko napędzane jest nostalgią. Możemy w sekundę odpalić ulubioną płytę na Spotify czy YouTube’a, przesłuchać w trakcie zakupów czy podróży autobusem, ale żeby przeżyć ją bardziej, potrzebujemy czasu, przestrzeni i rytuałów. To oferuje winyl.
Podobnie jest z fotografią. Alicia Chester, artystka i badaczka teorii fotografii z Uniwersytetu Rochester, prowadzi analizy funkcjonowania zdjęć w dzisiejszych mediach społecznościowych. Odnosząc się do badań Siegfrieda Kracauera, Chester interpretuje dzisiejszego Instagrama jako przekroczenie ostatniej granicy strachu przed tak zwaną powodzią zdjęć. Ta z kolei narasta w każdej sekundzie. Już nawet nie musimy scrollować ich kciukiem, setki zdjęć przewijają się same w formie relacji. Polaroid, którego cyfrowym odpowiednikiem miał być Instagram, daje poczucie niepowtarzalności ujęcia i zatrzymanego wspomnienia.
Świat jest pełen paradoksów. Jak pokazuje raport Fundacji Stocznia, wciąż pozostało wiele do zrobienia dla zniwelowania cyfrowego wykluczenia. Wśród starszych lub osób z niepełnosprawnościami barierę stanowi nie tylko brak dostępności urządzeń czy stabilnej sieci, ale także umiejętności ich obsługi. Jednocześnie bardziej uprzywilejowana część społeczeństwa fantazjuje o wylogowaniu się z internetu lub ucieczce od widma pracy w czasie wolnym.
To często nie tylko naiwna nostalgia. To także tęsknota za utratą umiejętności „bycia tu i teraz”. Trudno pielęgnować tę zdolność w otoczeniu kilku ekranów naraz. Problemem są także przemiany wewnątrz sieci, szczególnie w coraz mniej przyjaznych przestrzeniach mediów społecznościowych. Jak stwierdza Michał R. Wiśniewski w zakończeniu swojej książki Wszyscy jesteśmy cyborgami. Jak internet zmienił Polskę:
„Przyłapuję się na tym, że internet coraz rzadziej sprawia mi radość. […] Trudno o »iskierkę radości«, gdy się ogląda dawny plac zabaw zamieniony w poligon wyścigu zbrojeń. Mógłbym się wylogować z Facebooka, ale nie mam dokąd pójść”.
Może Cię także zainteresować: Miasta bez ludzi. Automatyczne kasy to tylko początek