Nauka
Świat na baterie. E-rewolucja niebawem sięgnie przestworzy
24 listopada 2024
„Problemem polskiej szkoły publicznej jest to, że nie jest szkołą świecką. Nie jest szkołą, w której dzieci rodziców różnych wyznań czują się bezpiecznie i traktowane są równo. Coraz częściej spotykamy się z indoktrynacją” – mówi Dorota Wójcik, prezeska Fundacji Wolność od Religii MARCEL WANDAS: Można odmówić dziecku lekcji etyki? DOROTA WÓJCIK*: Kiedyś było można, przez niewystarczające zainteresowanie takimi zajęciami wśród uczniów. Prawo zmieniło się w 2014 r. […]
MARCEL WANDAS: Można odmówić dziecku lekcji etyki?
DOROTA WÓJCIK*: Kiedyś było można, przez niewystarczające zainteresowanie takimi zajęciami wśród uczniów. Prawo zmieniło się w 2014 r. Wówczas po wielu latach spraw sądowych, debat i dyskusji umożliwiono udział w lekcji etyki tylko jednej osobie. Przez 22 poprzednie lata wymagano grup siedmioosobowych. Argument o tym, że nie ma wystarczającej liczby osób, nie może przesądzać o braku lekcji etyki. Ta jedna osoba musi mieć zorganizowaną lekcję, ale niekoniecznie w budynku szkoły, do której uczęszcza. To może odstraszać od zapisywania się na te zajęcia. To działa często jako argument odstraszający: proszę, zapisz się na lekcje, ale będziesz musiał chodzić do szkoły na sąsiednim osiedlu.
Tak. To jest argument prawnie dopuszczalny. Za rządów Platformy Obywatelskiej wydano zalecenie, by mimo wszystko dążyć do zapewnienia uczniom dostępu do etyki na równych zasadach i raczej organizować ją w budynkach szkół macierzystych. Z tego, co wiemy, nie jest to przestrzegane. W Krakowie jest szkoła, która organizuje etykę w budynku sąsiedniej placówki. Siedmioletni uczeń musi wtedy samodzielnie przejść na inne osiedle. Etyka jest w szkole postrzegana jako niepotrzebna, problematyczna, dyrektorzy starają się, by tych lekcji nie było. Najczęściej nie informują o nich, nie podają też, że mogą na etykę chodzić również osoby zapisane na religię, że te lekcje mogą być dopasowane do planu lekcji. Nie musi być tak, że reszta zajęć kończy się o 11.00, a na etykę trzeba czekać do 17.00.
Winna jest treść rozporządzenia dotyczącego nauki etyki i religii w szkole. Powinno być ono zmienione i podkreślać równy dostęp do tych lekcji. Myślę, że dużo mogłyby zrobić też samorządy, wywierając nacisk na dyrektorów. Ale trzeba zacząć od informacji, że to pożyteczny przedmiot, że to nie jest antykatecheza. Chodzi też o światopogląd. Dyrektorzy w mniejszych miejscowościach często nie zgadzają się, by ktoś żył i myślał inaczej. „Ja ci pokażę, gdzie jest twoje miejsce, i dam ci prztyczek w nos”. Czasem zdarza się, że etyki uczą księża albo przynajmniej próbują powierzyć te lekcje duchownym. Nie zapisałeś dziecka na religię? Proszę bardzo, ale i tak będzie uczył ksiądz.
Rozporządzenie przede wszystkim nie definiuje tego, że duchowni i katecheci nie mogą uczyć religii. Księża często spełniają wymogi formalne, o których pan wspomniał. To żadna alternatywa dla osób, które nie chcą posyłać swoich dzieci na lekcje religii.
Nie chcę, by moje dziecko poza moją kontrolą przebywało w odosobnieniu z nauczycielem będącym przedstawicielem związku wyznaniowego. Powinnam mieć zagwarantowane takie prawo. Wprowadza to pewnego rodzaju zagrożenie. Nie jesteśmy w stanie skontrolować tego, co taka osoba będzie mówiła dzieciom, jakie przedstawiałaby poglądy. Każda religia ma to do siebie, że wyklucza inne religie i światopoglądy. Uwierzysz w to, co mówimy – uzyskasz zbawienie. Tak jest w większości przypadków. Przedstawiciel takiego związku nie jest w stanie być do końca obiektywny. Bo jak ksiądz katolicki może nauczać, że inne religie są tak samo wartościowe…
Bo ma taką misję katechetyczną.
Reguluje to konstytucja, która mówi o świeckim państwie i zakazie dyskryminacji ze względu na jakiekolwiek przekonania. Władze i przedstawiciele urzędów powinny być bezstronne. Wchodząc w mury instytucji, nie możemy odnosić wrażenia, że preferuje ona jakikolwiek zbiór przekonań. Rzeczywistość jest taka, że wchodzimy do szkoły publicznej i wiemy, jakie dominuje tam wyznanie, jakie jest preferowane. Krzyże w każdej klasie, różańce na ścianach – bo był konkurs na najpiękniejszy różaniec, ogłoszenia o roratach. Wchodząc do budynku polskiej szkoły publicznej, wiemy, jakie obowiązuje tam wyznanie.
Kościół poczuł się w szkołach publicznych nie tyle gościem, co gospodarzem. Mamy w szkołach nie tylko religię katolicką, której nauczający księża i siostry zakonne są opłacani z budżetu państwa. Katecheci wchodzą w skład rad pedagogicznych, a więc mają głos w sprawach dotyczących wszystkich uczniów włącznie z promocją do następnej klasy, opiniowaniem, karaniem, nagradzaniem.
W przedszkolu publicznym – świeckim – moje dzieci uczestniczyły w lekcjach religii katolickiej, pomimo że nigdy ich na nią nie zapisałam. Kiedy przychodziła do przedszkolnej sali siostra, wychowawcy, którzy w tym czasie formalnie mają wolne, wychodzą, zostawiając dziecko w tej samej sali, w której odbywa się religia. Dziecko siedzi sobie w kąciku i rysuje. Zdarzało się, że synowie przynosili do domu religijne kolorowanki, no i oczywiście znali na pamięć większość piosenek i modlitw. Zdarzało się, że zabierano ich na ten czas do gabinetu pani dyrektor, która na szczęście była przesympatyczną osobą.
Od wielu lat jestem zmuszona prosić co roku na piśmie, aby religia w klasach, do których uczęszczają moi synowie, była na pierwszej lub ostatniej godzinie lekcyjnej. Ostatni rok był pierwszym, kiedy szkoła bez mojej prośby ułożyła plan zajęć w ten sposób, aby synowie nie mieli okienek. W planie zajęć, który otrzymuję od wychowawcy w pierwszych dniach września, jest wpisana religia, ale etyki brak, pomimo że moje dzieci są na nią zapisane od lat.
W tym roku w miejsce Halloween siostry katechetki zorganizowały Dzień Aniołków. Wszystkie dzieci w szkole miały ubrać się w tym dniu do szkoły na biało lub też przebrać za aniołka. Wiadomo, że tylko dzieci, które nie chodzą na religię, przyszły ubrane na kolorowo. Uczniowie chodzili tego dnia podczas lekcji od klasy do klasy, rozdawali cukierki i śpiewali piosenki Arki Noego. Moje niewierzące dziecko usłyszało, że „kto się nawróci, ten się nie smuci, każdy święty chodzi uśmiechnięty”.
Tak. Szkoły obchodzą Dni Papieskie, w salach gimnastycznych organizowane są rekolekcje, również msze, korytarze szkolne obwieszone bywają religijnymi apelami, komunikatami czy dewocjonaliami. Nauczyciele religii mają swoje gabloty tematyczne (konkursy na najładniejszy różaniec, na najpiękniejszą Matkę Boską), nauczyciele etyki – nie. W korytarzach placówek imienia Jana Pawła II spotykamy miniołtarze lub przynajmniej ogromne pomniki Jana Pawła II. Problemem polskiej szkoły publicznej jest to, że nie jest szkołą świecką. Nie jest szkołą, w której dzieci rodziców różnych wyznań czują się bezpiecznie i traktowane są równo. Coraz częściej spotykamy się z indoktrynacją i „nawracaniem”, obrażaniem osób niewierzących.
Zależy od tego, czy mówimy o mniejszej czy większej społeczności. Łatwiej jest, gdy nie czują się sami, kiedy w miejscowości nie są jedynymi osobami niewierzącymi. W dużych miastach, gdzie dzieci niewierzących jest więcej, można liczyć na wsparcie rady rodziców, zwłaszcza że wielu wierzącym osobom nie podoba się np. wychodzenie na msze w miejsce zajęć dydaktycznych. Rada rodziców może sprzeciwić się takim praktykom, a nawet wpisać taki „zakaz” do szkolnego regulaminu. Rodzice interweniują coraz częściej. Zdaje się, że są już pojedyncze przykłady szkół, gdzie – ze względu na przeładowany program – na wniosek rodziców zmniejszono wymiar lekcji religii z dwóch do jednej tygodniowo.
To świetna inicjatywa, bo ułatwia też ułożenie planu lekcji tak, aby religia nie była w środku zajęć, co może być problematyczne zwłaszcza w szkołach, gdzie uczy się 500 i więcej dzieci. Ważne jest też to, kto jest dyrektorem szkoły. Po zmianie politycznej kontakt z nimi bywa trudny, bo przecież zależą od kuratorium, podległego władzy państwowej. Dostosowują się oni do wizji i linii programowej partii. Dlatego wzmożenie religijne jest teraz zauważalnie większe. Odnoszę wrażenie, że dyrektorzy chcą jak najmocniej przypodobać się w ten sposób kuratorom. Rodzice też się od siebie różnią. Bywa, że nie chcą przyznawać się do swoich poglądów nawet wtedy, gdy połowa szkoły nie chodzi na religię.
Jestem o tym przekonana. Od 2013 r. prowadzimy projekt Równość w Szkole. Powstała strona internetowa, gdzie można znaleźć wzory pism, porady prawne. Mamy swój udział w tym, że coraz więcej osób sprzeciwia się klerykalizacji i dyskryminacji. Paradoksalnie im bardziej dyrekcje chcą indoktrynować uczniów, tym większy wobec tego jest opór. Poza tym jest Facebook, gdzie rodzice wymieniają się swoimi doświadczeniami. Dzięki temu odważnych rodziców jest coraz więcej.
*Dorota Wójcik – współzałożycielka i prezeska zarządu Fundacji Wolność od Religii