Prawda i Dobro
Powrót z emigracji. Zazdrość, niechęć i trudne początki
20 listopada 2024
W ostatnim czasie rośnie zainteresowanie psychodelikami, zarówno w terapiach, jak i w rekreacyjnym zażywaniu. Chodzi głównie o MDMA (ecstasy), grzyby psylocybinowe, LSD czy ketaminę. Dziś mówi się o nich wyłącznie pozytywnie, wręcz w narracji „zbawienia świata”. O tym, iż gloryfikowanie tych substancji służy głównie celom biznesowym oraz niesie za sobą wiele społecznych zagrożeń, z psychologiem dr. Radosławem Stupakiem rozmawia Dominika Tworek.
Dominika Tworek: Na jakie społeczne problemy odpowiada aktualna moda na psychodeliki?
Dr Radosław Stupak*: W grę wchodzi wiele różnych – działających równolegle albo wzajemnie się wzmacniających – procesów i zjawisk. Po pierwsze, kryzys zdrowia psychicznego. A przynajmniej powszechne poczucie, że taki kryzys ma miejsce. Dziś mamy popularyzację kultury psychiatrycznej i bardzo silną narrację dotyczącą tego, że wszystkim pogarsza się zdrowie psychiczne. Dlatego dyskutujemy, co należy z tym robić, w co trzeba inwestować.
Po drugie, równolegle właściwie na całym świecie mamy do czynienia z czymś, co można nazwać „kryzysem psychiatrii”. Coraz więcej badań pokazuje, że pomimo zwiększenia dostępności leków i psychoterapii, wyniki leczenia właściwie od 50 lat się nie poprawiają. Wskaźniki zdrowia psychicznego również nie są lepsze, a wręcz się pogarszają. Mamy też coraz głośniejszą krytykę antydepresantów, ze względu na ich relatywnie niską skuteczność i ryzyko różnych skutków ubocznych czy fizycznej zależności.
Szukamy zatem nowego remedium na nasze bolączki?
Podobnie było w wypadku benzodiazepin (substancji o działaniu przeciwlękowym), które kiedyś również przedstawiano jako superbezpieczny lek. Po około trzech dekadach, w latach 90., w jakimś sensie zastąpiły je antydepresanty. Teraz, znowu w takim jakby 30-letnim cyklu, okazuje się, że nie są one takie cudowne, jak je na początku reklamowano. Pojawia się więc potrzeba wypromowania kolejnego leku, jeżeli tego starszego nie da się już tak łatwo bronić.
Czy badaniami nad psychodelikami i ich działaniem zajmują się dziś głównie naukowcy–aktywiści?
Warto zaznaczyć, że organizacja non-profit od kilku dekad bardzo silnie promująca psychodeliki, czyli MAPS (Multidisciplinary Association for Psychedelic Studies), na finiszu prac związanych z rejestracją MDMA jako leku na PTSD, przekształciła się w firmę Lykos, która ma na tym po prostu zarabiać. Szerzej w kontekście badań nad psychodelikami można mówić o dark loops. Pisze o tym Tehseen Noorani w czasopiśmie „Psychological Medicine”. Ma to związek z chemosociality, czyli tym, jak używanie różnych substancji wpływa na relacje, jak z tego wyłaniają się różne procesy czy struktury społeczne. W tym wypadku można mówić o takim nakręcającym się hajpie, który wpływa również na to, co możemy potem obserwować w wynikach badań. Złośliwie można powiedzieć, że są to badania prowadzone przez fanów psychodelików, na fanach psychodelików, dla fanów psychodelików.
Wniosek, który Lykos złożył do amerykańskiej Agencji ds. Żywności i Leków (FDA) został jednak odrzucony przez panel doradczy tej organizacji. Naukowcy stwierdzili, że te badania nie udowodniły skuteczności MDMA w leczeniu zespołu stresu pourazowego.
Chodzi o kwestie metodologiczne. W badaniach nad psychodelikami dochodzi do „odślepienia” próby i w związku z tym nie wiemy, czy obserwujemy efekt substancji czy raczej oczekiwań. Dane wskazują, że prawie wszyscy uczestnicy tych badań wiedzą, czy dostali lek czy placebo. W dodatku około połowa leczonych przyjmowała MDMA przed udziałem w badaniu. Również terapeuci zaangażowani w badania mogą się domyślać, kto jest w grupie leku, a kto w grupie placebo. To może wpływać na wiarygodność tych analiz. Podważać podstawowe założenia badań klinicznych i utrudniać ich interpretację.
Może Cię także zainteresować: Psychodeliki. Dlaczego tak bardzo je lubimy?
Czyli mamy do czynienia w prymatem nauki.
FDA nie musi kierować się zaleceniami swojego komitetu doradczego, choć często to robi. Co ciekawe, niedawno pojawiły się informacje, że Lykos wynajął cztery firmy PR-owe, aby stworzyć polityczną presję czy też podkładkę do tego, żeby FDA mogła odrzucić tę opinię. I pomimo różnych wątpliwości zarejestrować MDMA. Mogą się odwołać na przykład do tego, że skoro PTSD dotyka głównie weteranów wojennych – a istnieje coś, co potencjalnie może im bardzo pomóc – blokowanie dostępu do tej terapii jest nieetyczne.
Może renesans badań nad psychodelikami i ich działaniem pozwoli na zatrzymanie obecnej „tabletkozy”?
Pytanie, czy ścieżka medykalizacji psychodelików nie jest po prostu kolejną odmianą tej „tabletkozy”. Można się też zastanawiać nad tym, na ile ta medykalizacja ma być de facto formą legalizacji. Po to, żeby można sobie było takie na przykład MDMA łatwo i szybko kupić przez receptomat. Dziś powstaje coraz więcej różnych firm, start-upów czy organizacji, które starają się to skomercjalizować. Potencjalnie może się to wiązać z ogromnymi zyskami. Przy czym koncerny farmaceutyczne są zainteresowane raczej innym modelem wykorzystania tych substancji. Jak w przypadku ketaminy, czyli leku spravato, stosowanym dziś w leczeniu depresji.
Co ma pan na myśli?
Ketamina jest tanim, generycznym lekiem stosowanym od kilkudziesięciu lat w weterynarii czy anestezjologii. A to, że zapakowano ją w spray, pozwoliło na uzyskanie patentu. Dzięki czemu można ją sprzedawać po cenach 600-800 razy wyższych. Druga kwestia jest taka, że w tym modelu podaje się ketaminę w sposób, który ma eliminować doświadczenia psychodeliczne. One są rozumiane jako niepożądany skutek uboczny. Wtedy uznajemy, że lecznicze nie jest doświadczenie psychodeliczne, ale samo oddziaływanie tej substancji na układ nerwowy. I wtedy jest to myślenie w kategoriach „mamy zepsuty mózg i podajemy coś, co go naprawia”.
Polecamy: HOLISTIC NEWS: Moda na depresję? Pacjenci przychodzą do gabinetu psychiatry i proszą o lek
Czyli dąży się do tego, żeby sprzedawać psychodeliki, ale wyseparowane z psychodelicznego działania?
Przemysł farmaceutyczny jest raczej zainteresowany tym, żeby nie podawać psychodelików w sposób, w który potencjalnie mogą one mieć leczniczy skutek po jedno-, dwu- czy trzykrotnym przyjęciu. Bardziej opłacalne jest zrobienie z tego leków, jak antydepresanty, które trzeba przyjmować codziennie przez dłuższy czas, a niekiedy i całe życie. Niektóre osoby zaangażowane w te startupy mówią wprost o tym, że jeśli wprowadzą na rynek lek, który potencjalnie wystarczy przyjąć raz, to nie będzie im się to opłacać.
Większość badaczy krytycznych wobec medykalizacji psychodelików wierzy w ich potencjalną skuteczność w ramach psychoterapii, ale obawia się właśnie między innymi tego typu komercjalizacji. Może stać się tak, że jedyne co z tego dostaniemy, to kolejną grupę leków, stosowaną w takim modelu jak antydepresanty. A wtedy – jak mówi na przykład Rosalind Watts z Imperial College London – będą one tak samo mało skuteczne, a nawet niebezpieczne.
Dlaczego?
Tym, co w dużej mierze odpowiada za to, że te substancje mogą pomagać, może być po prostu społeczność, uwaga, troska, kwestie relacyjne. Klasycznie, w wypadku psychodelików, mówimy o set and setting. Czyli na to, jak one na nas działają, wpływa: raz – nasze nastawienie, dwa – otoczenie, w którym je przyjmujemy. Może to zresztą dotyczyć wielu innych substancji stosowanych w psychiatrii czy zmieniających świadomość. Czym innym jest więc na przykład zjedzenie grzybów w lesie, a czym innym w sterylnym szpitalu. Przez samą zmianę kontekstu to może działać inaczej i niekoniecznie pozytywnie.
Istnieje też zagrożenie, że medykalizacja psychodelików sprawi, że ich pozasystemowe wykorzystanie będzie bardzo stygmatyzowane. Czyli winę za wszelkie negatywne efekty tych substancji będzie można przerzucić na ludzi. Podobnie było w przypadku kryzysu opioidowego w USA. Do tego, że ludzie masowo uzależniali się od opioidów, przyczynił się koncern farmaceutyczny. Ale narracja wokół tego była taka, że jeżeli ktoś stosuje je zgodnie z zaleceniami, to nic mu nie grozi. A ci, którzy mają z tym jakieś kłopoty, to narkomani, którzy sami są sobie winni.
Może Cię także zainteresować: Ideologia w nauce. Szkodliwe mieszanie dwóch porządków
Jednocześnie rośnie też rekreacyjne spożywanie psychodelików. Dla mnie świat, w którym na porządku dziennym jest branie LSD, grzybów czy ecstasy, to trochę iluzja rzeczywistości. Z drugiej strony, nasza tendencja do odurzania się jest bardzo stara, więc może jest to „mniejsze zło”.
Na pewno nie demonizowałbym psychodelików. Doświadczenia psychodeliczne mogą być bardzo cenne, mogą umożliwiać przewartościowanie swojej relacji ze światem czy z samym sobą. Natomiast podobne efekty można osiągnąć dzięki wieloletnim praktykom medytacyjnym albo postom, odosobnieniom. Tylko to jest droga zupełnie sprzeczna z kulturą natychmiastowej gratyfikacji i konsumpcji. Popularyzacja psychodelików łączy się też z różnymi nurtami ekologicznymi, troską o planetę. Mamy tu również szeroko rozumianą „duchowość”, może jako odpowiedź na sekularyzację. Tylko że ona w swoim utowarowionym wydaniu jest paradoksalnie bardzo egocentryczna, narcystyczna – skoncentrowana na „ja”. Jeżeli psychodeliki będą nam sprzedawane w modelu utowarowionej usługi, jak zupka instant – czyli kupujesz i masz natychmiastowy efekt – mogą z tego wyniknąć różne negatywne konsekwencje.
Możemy powiedzieć, że te substancje same w sobie nie są szkodliwe, natomiast stają się niebezpieczne społecznie w kontekście zbijania na nich kapitału?
Podobnie stało się z medytacją. Dziś mamy McMindfulness, czyli wzięliśmy pewne techniki ze Wschodu, ale odarliśmy je z filozoficznego oraz etycznego kontekstu. I zrobiliśmy z tego usługę sprzedawaną ludziom w całkowicie kapitalistycznej logice. Ostatecznie można na to spojrzeć jako na metodę zwiększania wydajności pracowników czy wręcz ich dyscyplinowania. Gdzie na końcu mamy „budki zen” w magazynach Amazonu. Popularyzacja psychodelików również łączy się z kulturą produktywności. Ludzie z Doliny Krzemowej, na przykład różnego rodzaju programiści, mocno promowali microdosing, czyli stosowanie niskich dawek LSD. Po to, żeby być bardziej kreatywnym, lepiej pracować, zarabiać więcej pieniędzy.
Czytaj również: Badacze odkryli nowe oszustwo naukowe. Tysiące prac do kosza?
Jak wyglądałby świat, w którym wszyscy codziennie są na psychodelikach?
Tutaj można nawiązać do tych osób z Doliny Krzemowej, mocno zaangażowanych w badania nad sztuczną inteligencją. Ciekawy artykuł na ten temat napisała badaczka Neşe Devenot z John Hopkins University. Ona pokazuje, że za promocję psychodelików w dużej mierze odpowiedzialne są osoby, które same siebie określają jako „elity”, mające prowadzić ludzkość przez różne kryzysy. I na przykład w związku z rozpowszechnieniem się sztucznej inteligencji może dochodzić do pogorszenia się warunków życia dla wielu osób, bo ich praca będzie przejmowana przez AI. Jak zrobić, żeby ci ludzie, mimo że obiektywnie jest im coraz gorzej, to akceptowali? Oferując im substancje, dzięki którym będą mogli to znieść. Więc można by się zastanawiać, na ile to nie zacznie pełnić funkcji „opium dla ludu”. Zarówno na poziomie ideologii związanej z psychodelikami, jak i na poziomie czysto biologicznym, tak jak opium ma działanie znieczulające.
Ale przecież psychodeliki działają w ten sposób, że otwierają ludziom głowy, poszerzają świadomość!
Można sobie wyobrazić ludzi, którzy są tak otwarci, że wszystko przez nich przelatuje. Mają tak otwarte głowy, że wypada z nich mózg. Oni mogą być dla establishmentu nieszkodliwym poddanym. Ta „ekoduchowość” może iść w różną stronę. Niekoniecznie w taką, która poprawia realne warunki życia.
*Dr Radosław Stupak – psycholog, obronił w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego doktorat z psychologii pt. Model biomedyczny w psychopatologii i opozycja wobec niego. Perspektywa psychologiczna. Ukończył również studia doktoranckie z filozofii w Instytucie Filozofii UJ. Studiował także między innymi na Petersburskim Uniwersytecie Państwowym, Uniwersytecie Radbouda, Uniwersytecie w Groningen i ukończył dwuletnie szkolenie z psychoterapii przy Collegium Medicum UJ. Publikował między innymi w czasopismach „Diametros”, „Psychiatria Polska”, „Psychoterapia”, „Archives of Psychiatry and Psychotherapy”, „Theory & Psychology”, „International Journal of Environmental Research and Public Health”, „BMJ”, „Psikhologicheskii Zhurnal”. Recenzował między innymi dla „Theory & Psychology”, „Journal of Humanistic Psychology”, „BMC Psychology”, „Postępy psychiatrii i neurologii”, „Psychoterapia”. Zatrudniony w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie.
Polecamy: Pigułka (nie)szczęścia