Nauka
Serce ma swój „mózg”. Naukowcy badają jego rolę i funkcje
20 grudnia 2024
Czy trudno jest sterować emocjami wielu ludzi jednocześnie? W przypadku tłumu sprawa wydaje się być stosunkowo prosta. Jednak wywołanie zbiorowej histerii ludzi, siedzących przed odbiornikami radiowymi w swoich mieszkaniach, to już bardziej skomplikowane zadanie. 23-latek, który tego dokonał wykorzystał emocje spotęgowane niepewnymi czasami i nie zawiódł się. Zrobił to 86 lat temu.
Halloween z 1938 roku wielu Amerykanów zapamiętało na bardzo długo. Po leniwej niedzieli, wieczorem, jedną z atrakcji była możliwość wysłuchania audycji radiowej popularnego Mercury Theatre on the Air, słynącego z bardzo realistycznie wyreżyserowanych i sugestywnych przedstawień na żywo. Tym razem w programie znalazła się adaptacja znanej powieści science-fiction Wojna Światów Herberta G. Wellsa z końca XIX w. w adaptacji młodego twórcy, a późniejszej legendy kina i teatru, Orsona Wellesa. Historia przeszła też do legendy technik manipulowania emocjami
Akcja powieści, na potrzeby słuchowiska, została przeniesiona z miasteczka Woking w południowej Anglii do New Jersey w USA. Zgodnie z fabułą to właśnie na farmę Grover’s Mill spadł niezidentyfikowany obiekt, z którego wyszli Marsjanie, atakując ludzi śmiercionośnymi promieniami, a potem zabójczym gazem. Zagłada rozprzestrzeniała się błyskawicznie od Nowego Yorku po miasta na całym świecie. Obrona armii była bezskuteczna, a pierwsza część słuchowiska zakończyła się „błagalnym” pytaniem reportera zdającego relację z wydarzeń „na żywo”, „czy ktoś mnie jeszcze słyszy?”.
Warto przeczytać: Tajemniczy sygnał z kosmosu ma nowe wyjaśnienie
Orson Welles brał również udział w słuchowisku. Nie próbował oszukiwać w tani sposób, dlatego na samym początku programu mówił o czasie zdarzeń z przyszłości, roku 1939, „tego szczególnego wieczoru, 30 października”. Zatem podawał datę dokładnie o rok późniejszą od bieżącej.
Welles rozumiał jednak, w jaki sposób do słuchacza docierają wiadomości z dramatycznych wydarzeń. Wziął więc poprawkę na to, jak zdawkowe są informacje w pierwszych relacjach. A także jak wygląda złowrogi spokój z muzyką wypełniającą czas potrzebny na weryfikację pierwszych sensacyjnych meldunków. Wszystkie te spostrzeżenia wykorzystał proporcjonalnie w swojej adaptacji. Kolejne przerażające dowody, dawkowane na potwierdzenie początkowych doniesień, elektryzowały słuchaczy, by wreszcie mogło dojść do „poważnego komunikatu”:
„Jakkolwiek niewiarygodne by się to nie wydawało, zarówno obserwacje naukowe, jak i dowody naszych oczu prowadzą do nieuniknionego założenia, że te dziwne istoty, które wylądowały dziś wieczorem na farmach Jersey, są awangardą armii inwazyjnej z planety Mars… ”
Ciekawy temat: Kolonizacja kosmosu. Spór między astronomami, przemysłem i rdzennym ludem
Po latach Orson Wells wspominał: „Sześć minut po tym, jak weszliśmy na antenę, centrale radiowe w stacjach w całym kraju rozświetliły się jak choinki”. „Domy pustoszały, kościoły się zapełniały”.
Stosunkowo wielu słuchaczy rzeczywiście szybko zaczęło zatracać granicę między teatralną fikcją a rzeczywistością. Pomagały im w tym zabiegi przygotowane przez reżysera. Jeśli ktoś nie ufał własnym odczuciom, mógł wsłuchać się w opinie autorytetów, oczywiście równie fikcyjnych, jak wszystko inne. Byli nimi m.in. prof. Farrel z Obserwatorium Mount Jennings w Chicago, prof. Morse Uniwersytetu MacMillan w Toronto, prof. Indellkoffer reprezentujący Kalifornijskie Stowarzyszenie Astronomiczne i inne stowarzyszenia w Europie czy wreszcie prof. Richard Pierson, w którego rolę wcielił się sam Orson Welles. Wszyscy zgodnie potwierdzali „zaistniałe” wypadki.
Autorytetem niejako ręczącym za wiarygodność przekazywanych „faktów” było również radio jako takie. Większość wystraszonych słuchaczy, pytanych później o powody tak daleko idącego niepokoju, wskazało właśnie radio, do którego po prostu mieli pełne zaufanie, bo przecież właśnie przez to medium w pierwszej kolejności przekazywało się komunikaty o fundamentalnym znaczeniu. „Mieliśmy tyle wiary w rozgłośnie radiowe, bo w czasie kryzysu docierały do wszystkich. Przecież po to jest radio” – wyznał jeden ze słuchaczy.
Ciekawe info: Fake newsy pod lupą. Kontrowersje wokół social mediów
Można zrozumieć, że radio, z braku rozwiniętych na większą skalę innych mediów, relacjonujących na żywo, cieszyło się takim zaufaniem. Jednak to nie wyjaśnia zachowania osób wsłuchanych w relację z ataku Marsjan niszczących ludzkość „śmiercionośnymi promieniami” i pociskami z zabójczym „czarnym dymem”. Z miast i farm New Jersey, jak donosiły później ówczesne media, uciekały całe rodziny, niektóre zaopatrzone w ręczniki, które miały ich chronić przed trującym dymem, wypuszczanym z marsjańskich pocisków.
Pewien mężczyzna wbiegł do biura Princeton University Press Club „z wiadomością, że widział rakietę i najeźdźców wychodzących z niej, a każdy uzbrojony był w promień śmierci”.
„Bóg wie, jak modliliśmy się do Niego w zeszłą niedzielę. Moja matka wyszła i szukała Marsa. Tata był sceptyczny, ale nawet on w końcu w to uwierzył. (…) Ciotka Grace, dobra katoliczka, zaczęła się modlić z wujkiem Henrym. Lily poczuła mdłości” – mówił kilka dni po całym zdarzeniu jeden ze świadków paniki.
Dlaczego zawiódł zdrowy rozsądek? Wystarczyło przecież zmienić stację w radiu, by zorientować się, że nie ma żadnego zagrożenia. Dlaczego zatem niektórzy nie zdołali się wykazać myśleniem krytycznym?
Zachowania osób, które wpadły w panikę podczas słuchania adaptacji powieści science fiction, z naturalnych względów przyciągnęły uwagę psychologów. Kilka lat po zdarzeniu ukazała się książka, pt. Inwazja z Marsa. Studium psychologii paniki z efektami badań pod kierownictwem prof. Handleya Cantrila. Psycholog z Uniwersytetu w Princeton podzielił wszystkich, którzy zinterpretowali słuchowisko jako rzeczywistość, na trzy grupy. Punktem odniesienia była umiejętność weryfikacji i osądu dramatycznych wydarzeń.
W pierwszej z grup znalazły się osoby, które wyrobiły już w sobie ugruntowaną postawę psychologiczną, niejako gotową na podobne zdarzenia. Wystarczyło, by dramat wkomponował się w tak przygotowaną psychikę. Do tej grupy zaliczali się np. ludzie głęboko religijni, którzy spodziewali się apokaliptycznego końca świata w ujęciu biblijnym. W te ramy łatwo wkomponowała się sugestywna historia o zagładzie ze strony Marsjan.
Podobny osąd świata mogli mieć ludzie, na których ciągle oddziaływał strach wojenny. Ci z kolei wierzyli, że inwazja obcego mocarstwa jest nieuchronna. Ich stan psychiczny przygotowany na atak ze strony Niemców czy Japończyków, mógł także przyjąć za prawdopodobny osąd sytuacji, w której napaści dokonują Marsjanie.
Bez względu na przyczynę powstawania takiej czy innej postawy psychologicznej, zdaniem prof. Cantrila, wiele osób posiadało w głowach już gotowy kontekst. Czekał on jedynie na odpowiednią, łatwą do wkomponowania sugestię. W ich psychice nie istniał też żaden inny kontekst, który mógłby wywołać wątpliwości. Manipulowanie emocjami padło tu na podatny grunt.
Niezwykła historia: Pierwszy prywatny spacer w kosmosie. Miliarder opowiada o wrażeniach
Do drugiej grupy psycholog zaliczył osoby, które nie wiedziały, jak zinterpretować sugestię, jakiej zostały poddane. Próbowały sprawdzić zebrane informacje, ale robiły to na podstawie niewiarygodnych danych. Niektóre osoby sprawdzały wiadomości u swoich znajomych i sąsiadów. Czyli, jakbyśmy dziś powiedzieli, pozostawali w tej samej bańce informacyjnej, gdzie przekazywane były wiadomości jedynie utwierdzające w złych podejrzeniach.
Inni z kolei racjonalizowali informacje zgodnie z pierwotną hipotezą, którą początkowo uznawali jedynie za wstępnie zaakceptowaną. Na przykład niektórzy przełączali radio na inne stacje. Uznawali jednak, że poruszane tam zgoła odmienne tematy mają tylko fałszywie uspokoić słuchaczy. Jeszcze inni brak ludzi na ulicach interpretowali jako fakt, że część stanu New Jersey jest już zgładzona. Ergo nikomu stamtąd nie udało się przedostać do części przez nich zamieszkiwanej. A widoczny za oknem odblask zielonkawego światła latarni nagle stał się, według jednej z kobiet, światłem pochodzącym z marsjańskich maszyn.
Wreszcie trzecia, największa grupa podatności na sugestie składała się z ludzi, dla których lądowanie Marsjan było absolutnie poza wszelkim wyobrażeniem, zatem nie było punktu odniesienia, według którego można by ocenić sytuację. Im ktoś miał większą potrzebę interpretacji wydarzeń, tym bardziej prawdopodobne było, że zaakceptuje on pierwszą sugestię, jaką się mu podsunie. A w tym przypadku gotowy osąd sytuacji serwowali rzekomi naukowcy, którzy sugestywnie pełnili rolę autorytetów. To ci rzekomi eksperci odegrali istotną rolę w manipulowaniu emocjami, podsycaniu strachu i poczucia zagrożenia.
Oczywiście osoby, które przyjęły słuchowisko radiowe za dramatyczną rzeczywistość nie zrobiłyby tego, gdyby nie stres spowodowany początkową błędną interpretacją. Według prof. Cantrila słuchowisko na tyle przytłoczyło wielu odbiorców swoją sugestywnością, że ich racjonalny osąd sytuacji został na jakiś czas zawieszony.
Zatem zgodnie z zasadami technik manipulowania emocjami, wystarczył jedynie spójny scenariusz narzucanej narracji. Powodował rosnący stres na tyle silny, by pewna grupa ludzi zatraciła możliwość logicznej interpretacji.
Polecamy: HOLISTIC NEWS: Od suchego ryżu po wariograf. Tak emocje zdradzają prawdę #obserwacje
Prof. Handley Cantril podkreślił również, że dodatkowym czynnikiem prowadzącym do zbiorowej paniki był przekaz o beznadziejności sytuacji, w jakiej znaleźli się Ziemianie. „Nie można już było poświęcić jednej wartości, by ocalić inną. To już nie była sytuacja, w której można było zaryzykować życie w obronie kraju. Nie chodziło o ryzyko zarobienia kulki w obronie rodziny czy rodzinnych sreber. W tej sytuacji jednostka mogła stracić wszystkie swoje wartości naraz. Nie można było nic zrobić, aby uratować którąkolwiek z nich” – pisał Cantril. Takie przeświadczenie powodowało zwątpienie, a to przeradzało się w nieuniknioną panikę.
Późniejsze badania weryfikowały w dół skalę zjawiska, jednak czy dziś podobna sytuacja byłaby w ogóle możliwa? Jej dosłowne przeniesienie w obecne czasy jest raczej nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę liczbę źródeł informacji, poprzez które moglibyśmy zweryfikować pierwsze wrażenia. Jednak z drugiej strony, czy kiedykolwiek wcześniej byliśmy tak mocno dezinformowani jak dziś?
Czy mimo mnogości bezpośrednich przekazów łatwiej odróżniamy prawdę od narzucanej sugestii? Zwłaszcza gdy działamy pod wpływem emocji?
Niepokój czasów, wykorzystany przez niewinne halloweenowe słuchowisko, był w 1938 r. uzasadniony, o czym świat przekonał się niecały rok później.
Jednak na uniknięcie paniki tamtego październikowego był prosty sposób. Zaprezentowała je 11-letnia dziewczynka, spytana, czy przestraszyła się audycji w radiu. Odpowiedziała, że w ogóle się nie bała. Nie była niczego świadoma? Nie, po prostu przeczytała wcześniej książkę H.G. Wellsa Wojna Światów.
Polecamy inny tekst Autora: Od suchego ryżu po wariograf. Tak emocje zdradzają prawdę