Prawda i Dobro
Powrót z emigracji. Zazdrość, niechęć i trudne początki
20 listopada 2024
Światowi przywódcy z łatwością przepraszają za błędy popełnione przez innych, nieraz bardzo odległe w czasie, a już niekoniecznie za własne.
Pod koniec marca świat obiegła informacja o listach, jakie prezydent Meksyku Andrés Manuel López Obrador wystosował do króla Hiszpanii Filipa VI i papieża Franciszka. Domaga się w nich przeprosin za zbrodnie dokonane przez hiszpańskich konkwistadorów na rdzennej ludności Meksyku.
Za dwa lata minie 500. rocznica zdobycia przez Hernána Cortésa stolicy państwa Azteków Tenochtitlán (dziś Mexico City). Tak się składa, że zbiegnie się z 200-leciem ogłoszenia przez Meksyk niepodległości. Prezydent Obrador uznał, że to okazja, aby raz jeszcze spojrzeć na wydarzenia z przeszłości i na nowo opowiedzieć dzieje kolonialnych podbojów. Zwłaszcza zbrodni popełnionych na rdzennej ludności tych ziem. Dokonać by tego miała grupa ekspertów (jakich – nie wiadomo), zaś celem miałoby być pojednanie i zaciśnięcie więzi pomiędzy narodami Meksyku i Hiszpanii.
List Obradora spotkał się ze stanowczą odmową hiszpańskiego rządu, który stwierdził, że wydarzenia sprzed kilkuset lat nie mogą być oceniane na podstawie obecnie obowiązujących standardów praw człowieka.
Krytyczne głosy podniosły się po obu stronach oceanu. Niektórzy przypominali fakt, że Cortés podbił imperium Azteków przy wsparciu innych plemion. Zatem być może do nich także powinno się skierować podobne żądania. Inni wskazywali, że potomkowie hiszpańskich konkwistadorów mieszkają w dzisiejszym Meksyku i to tam, a nie w Hiszpanii należy szukać „winnych”. To nawiązanie do pochodzenia Obradora, którego przodkowie pochodzą z Hiszpanii.
Słynny pisarz Mario Vargas Llosa napisał wręcz, że „prezydent powinien wysłać ten list do samego siebie i odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Meksyk wciąż marginalizuje i wykorzystuje Indian”.
Wreszcie pojawiły się też opinie, że list ma na celu odciągnięcie uwagi od wewnętrznych problemów kraju i prezydenta, który nie radzi sobie z narastającą przemocą i zwalniającą gospodarką.
Polecamy: Meksyk traci kukurydzianą duszę
Jednak niezależnie od tego, jakie motywy kierowały prezydentem Meksyku, jego żądanie nie jest wyjątkiem. Tylko przejawem tendencji, która narasta w ostatnich latach.
W listopadzie 2018 r. premier Justin Trudeau w imieniu Kanady przeprosił za politykę przymusowej asymilacji, jakiej doświadczyło 150 tys. Indian, Inuitów i Metysów. Od końca XIX w. do 1970 r. umieszczano ich w specjalnych ośrodkach wychowawczych. Nie był to pierwszy tego typu gest Trudeau. Odkąd w 2015 r. stanął na czele rządu Kanady, zdążył też przeprosić hinduskich pasażerów statku Komagata Maru.
W 1914 r. odmówiono im azylu. Po powrocie do Indii doświadczyli represji ze strony brytyjskich władz (19 osób zginęło w strzelaninie podczas próby aresztowania). Trudeau wyraził też ubolewanie, że Kanada nie przyjęła 907 żydowskich uchodźców, którzy w 1939 r. próbowali uciec z nazistowskich Niemiec. Kajał się za egzekucje członków plemienia Chilcotin z 1864 r.
Równie hojnie słowami skruchy szafował Tony Blair. Jako premier Wielkiej Brytanii przeprosił za bezduszność brytyjskich władz w czasie wielkiego głodu w Irlandii w 1847 r. Za niesłusznie skazanych za zamachy IRA przeprowadzone w latach 70. ubiegłego wieku. Za rozciągnięty na kilka wieków udział Wielkiej Brytanii w handlu niewolnikami.
Z kolei na drugim końcu świata premier Kevin Rudd mówił w parlamencie w Canberze: „Przepraszam skradzione pokolenia w imieniu rządu i parlamentu Australii. Przepraszamy za krzywdy, ból i cierpienie, które wam sprawiliśmy”. Słowa te były skierowane do Aborygenów. Mianem skradzionego pokolenia określa się w Australii politykę odbierania dzieci półkrwi aborygeńskim rodzinom i umieszczania ich w specjalnych zakładach, gdzie doświadczały przemocy i wyzysku. Praktykowano to w XX w. przez blisko 60 lat i szacuje się, że ofiarami tzw. White Australia Policy padło nawet 100 tys. osób.
Przykłady można mnożyć. We wrześniu 2018 r. prezydent Emmanuel Macron uznał odpowiedzialność Francji za zakatowanie algierskiego matematyka Maurice’a Audina w 1957 r. Jednocześnie przyznał, że był on ofiarą powszechnego systemu tortur stosowanych przez francuskie wojsko w czasie wojny w Algierii. W 2015 r. papież Franciszek podczas pielgrzymki w Boliwii prosił amerykańskich Indian o wybaczenie za zbrodnie Kościoła katolickiego popełnione w czasach podboju kolonialnego. W 2011 r. podczas wizyty w Pakistanie premier Wielkiej Brytanii David Cameron wyraził żal za konflikt w Kaszmirze. Uznał go za pochodną brytyjskiej dekolonizacji w Indiach.
Trend jest następujący: światowi przywódcy z łatwością przepraszają za błędy popełnione przez innych. Nieraz bardzo odległe w czasie, a już niekoniecznie za własne (próżno szukać chociażby przeprosin Blaira za kłamstwa, które wplątały Wielką Brytanię w wojnę w Iraku). Dlatego warto zastanowić się nad sensem i szczerością tego typu gestów. Bo wszystkie te deklaracje, zwane politycznymi rytuałami pokuty, łączy jedno – za słowami nie poszły żadne znaczące czyny.
Warto przeczytać: Indie: państwo między Wschodem a Zachodem. Powstaje nowa światowa potęga?
Karolina Wigura w publikacji Wina narodów. Przebaczenie jako strategia prowadzenia polityki pisze o nieznośnej lekkości przebaczania. Czym zatem polityczne rytuały pokuty być powinny, aby stały się czymś trwałym i znaczącym?
To szczególnie istotne w sprawach dotyczących zbiorowych przeprosin jednej społeczności wobec innej, co cechuje zbrodnie masowe. Bowiem im większa zbiorowość dopuszcza się zbrodni, tym bardziej rozmywa się odpowiedzialność. Zaś im słabsze indywidualne poczucie winy, tym większe prawdopodobieństwo, że „przeprosiny” będą pustym gestem.
Tymczasem powinny być świadomym, przemyślanym wzięciem odpowiedzialności za winy wcześniejszych pokoleń i zmierzeniem się z ich konsekwencjami. Otwartym przyznaniem się do popełnionych nieprawości i odniesionych z nich korzyści. Wreszcie prośbą o wybaczenie, skierowaną do tych, którzy zostali pokrzywdzeni; obietnicą zadośćuczynienia za wciąż żywe następstwa popełnionych czynów.
Szwedzki reporter Sven Lindqvist w książce Terra nullius. Podróż przez ziemię niczyją napisał: „Kiedy dawne wykroczenia ujrzą światło dzienne, a prześladowcy i ich spadkobiercy wyznają winy i poproszą o wybaczenie, kiedy wykażemy skruchę, przyrzekniemy poprawę i poniesiemy koszty – popełniony występek zyska nowy kontekst i nowe znaczenie. Będzie mówił nie o nieuchronnej zagładzie danego ludu, lecz przeciwnie – o jego zdolności do przetrwania i zdobyczach w walce o należne mu prawa”.
Może brzmi to zbyt górnolotnie, ale czy nie jest to minimum przyzwoitości, na jaką zasługują pokrzywdzeni?
Oczywiście trzeba sobie zdawać sprawę, że kwestia odszkodowań za dawne zbrodnie przeciw ludzkości i łamanie praw człowieka rodzi wiele problemów. Trudno wyliczyć, ile dolarów warte jest czyjeś cierpienie. Ile należy się za wymyślne tortury, ile za bicie, głodzenie, a ile za przymusową pracę? Nie da się zwrócić zagrabionego majątku i terytorium. Rekompensata zawsze będzie w dużej mierze symboliczna.
Warto jednak zadać pytanie, jak daleko wstecz sięga odpowiedzialność. Kilkadziesiąt czy kilkaset lat?
W 2014 r. koalicja 15 państw karaibskich, należących do wspólnoty CARICOM, przygotowała wspólną kampanię. Wymierzoną w Wielką Brytanię, Francję, Hiszpanię, Portugalię i Holandię za rolę, jaką te państwa odegrały w handlu niewolnikami przez Atlantyk. W ramach zadośćuczynienia CARICOM domagał się przeprosin, anulowania długów, większej pomocy rozwojowej oraz niesprecyzowanej kwoty odszkodowań za traumę z czasów pracy przymusowej na plantacjach. W uzasadnieniu wniosku napisano: „Transatlantycki handel niewolnikami był największą wymuszoną migracją w historii ludzkości i nie było większego bestialstwa wobec ludzi. Był to bardzo dochodowy biznes dla narodów europejskich”.
Żądania te wzbudziły wiele kontrowersji. Komentatorzy ironicznie pytali, czy w związku z tym Francja powinna domagać się zadośćuczynienia od Włoch za podbój Galii dokonany przez Juliusza Cezara, a Egipt ma przeprosić Izraelczyków za 400 lat zniewolenia.
Zgodnie z prawem międzynarodowym odszkodowania można dochodzić tylko za czyny, które były przestępstwami w chwili ich popełnienia, i są na to niepodważalne dowody. Tymczasem handel niewolnikami, jakkolwiek odrażający był to proceder i jak wiele szkód i cierpienia przyniósł, był legalny do początku XIX w. Dlatego też starania wspólnoty karaibskiej mają niewielkie szanse powodzenia.
Prawnicy wskazują, że jedynym sposobem na uzyskanie odszkodowań byłoby udowodnienie, że dzisiejsze problemy na Karaibach są bezpośrednim wynikiem wprowadzenia i utrzymywania niewolnictwa. W praktyce oznacza to, że ewentualne formy zadośćuczynienia zależą jedynie od dobrej woli państw, które były zaangażowane w handel niewolnikami przez Atlantyk. Na razie takiej woli brak.
Nie oznacza to, że uzyskanie finansowej rekompensaty za zbrodnie z przeszłości jest niemożliwe. Potomkowie plemion Herero i Nama od lat domagają się od Niemiec miliardowych odszkodowań za ludobójstwo popełnione w Namibii w latach 1904-1908, którego ofiarą padło według szacunków nawet 80 proc. populacji Herero i 50 proc. Nama (w sumie 75-100 tys. ludzi – czytaj na ten temat w magazynie Holistic). W obliczu kategorycznej odmowy rządu Angeli Merkel, który w zamian zaoferował oficjalne przeprosiny i środki na projekty rozwojowe, poszkodowani rozpoczęli batalię sądową.
Ostatnia jej odsłona miała miejsce na początku marca. Kiedy to sąd w Nowym Jorku odrzucił pozew, powołując się na immunitet państwowy Republiki Federalnej Niemiec. Przegrani zapowiedzieli apelację. Ich ewentualna wygrana uruchomiłaby lawinę roszczeń z innych byłych niemieckich kolonii.
Tak stało się w przypadku Wielkiej Brytanii. Po wieloletnim procesie sądowym – w obliczu nieuchronnej porażki i w obawie przed powstaniem prawnego precedensu – zgodziła się w ramach pozasądowej ugody wypłacić odszkodowania żyjącym ofiarom terroru, jaki Brytyjczycy wprowadzili w Kenii podczas pacyfikacji powstania Mau Mau w latach 50. ubiegłego wieku. Teraz rząd w Londynie zmaga się z roszczeniami i pozwami. Spływają one ze wszystkich zakątków dawnego Imperium, nad którym zawsze świeciło słońce.
Zdarzają się zatem przypadki, że przeprosiny – choćby i wymuszone – mają sens i dają praktyczne pożytki pokrzywdzonym. Niestety najczęściej bywa inaczej. Roszczenia i pokutne deklaracje, strumieniami płynące ostatnimi czasy z ust polityków, nie stanowią wyrazu rzeczywistej troski o sprawiedliwość dziejową. To tylko narzędzie polityki historycznej, która jest niczym innym jak manipulowaniem historią, żeby uzyskać doraźne korzyści polityczne.
Polecamy: Niemcy: nowe życie skrajnych idei. Czy społeczeństwo za Odrą się zmienia?