Morze, które zniknęło

Pustynny skwar dusi wszelkie przejawy życia. Po pustych ulicach miasteczka gdzieniegdzie przebiegają znużone słońcem, wychudłe psy. Najgorszy jednak jest pył

Pustynny skwar dusi wszelkie przejawy życia. Po pustych ulicach miasteczka gdzieniegdzie przebiegają znużone słońcem, wychudłe psy, choć częściej skrywają się w ocienionych kątach pomiędzy budynkami. Najgorszy jednak jest pył

Każdy powiew wiatru wybija go w powietrze i roznosi po najmniejszych szczelinach domów i daleko poza granice miasta. Miejscowi mówią, że można go znaleźć nawet na lodowcach Grenlandii.

Cząsteczki – mieszanka soli i agrochemikaliów, wielokrotnie lżejsza niż piasek – osadzają się na skórze i włosach, tworząc suchą, cierpką powłokę, której nie sposób się pozbyć. Pojawia się zaraz po umyciu i sprawia wrażenie drugiej skóry. Mieszkańcy Mujnaku – miasteczka w zachodnim Uzbekistanie, położonego w autonomicznej Republice Karakałpackiej – do powłoki już się przyzwyczaili. Tak, jak do pyłowych burz, które nawiedzają okolicę przez jedną czwartą roku.

Mujnak (AGNIESZKA PIKULICKA – WILCZEWSKA)

Do jednego przyzwyczaić się jednak nie sposób. Szczególnie tym, którzy pamiętają dawne sowieckie czasy. Na przykład Anwarowi. Prowadząc mnie przez wąskie, pełne drzazg i śladów farby korytarze pracowni na tyłach swego domu, opowiada o tym, czego już nie ma.

O nieobecności, która dziś definiuje tożsamość miasta. Zniknęło bowiem źródło życia: pracy, żywności, zabawy i rozwoju. Największa duma pustynnej rzeczywistości.

Kąpaliśmy się całymi dniami

„Byłem pierwszym fotografem w Mujnaku” – mówi 71-letni Anwar. Pokazuje mi pokryty kurzem zabytkowy aparat podparty na statywie, który kiedyś uwieczniał wszystkie najważniejsze wydarzenia w miasteczku. „Rysować zacząłem w szkole. Przychodził do nas jeden malarz i oferował prywatne lekcje” – wspomina Anwar. Swoje życie poświęcił sztuce: fotografii, rzeźbie, a przede wszystkim malarstwu.

Anwar w swojej pracowni (AGNIESZKA PIKULICKA – WILCZEWSKA)

Powoli podnosi pokryte materiałem płótna, delikatnie, jeden po drugim, by żadnego nie uszkodzić. A wszystkie przedstawiają jedno: dawno nieobecne Jezioro Aralskie. Tutaj nazywane morzem. „Kąpaliśmy się całymi dniami, od rana do wieczora. Ludzie nie mieli pojęcia, że morze znika. Jak przychodził wieczór, woda się podnosiła, a rano uchodziła. Tak było zawsze” – opowiada.

Anwar z obrazem przedstawiającym Jezioro Aralskie (AGNIESZKA PIKULICKA – WILCZEWSKA)

Anwar pamięta, jak ostatni raz kąpał się w jeziorze zaraz przed pójściem do wojska w latach 70. Linia brzegowa przebiegała zaraz obok jego domu, widział je zatem każdego dnia. Gdy wrócił po trzech latach, wody już nie było. „Ciągle czekamy aż morze wróci. To część przyrody, woda życia” – mówi. Lecz szansa, że Anwar kiedykolwiek jeszcze będzie mógł namalować jezioro, patrząc na jego fale, jest raczej odległym marzeniem.

Bawełna na pustyni

Jezioro Aralskie padło ofiarą sowieckiej obsesji wielkości. W latach 60. Nikita Chruszczow, I sekretarz Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, zapragnął zamienić pustynie Kazachstanu, Uzbekistanu i Turkmenistanu w ogromne plantacje bawełny. Ta, dostarczana do fabryk tekstylnych w Rosji, miała wspomóc rosnącą gospodarkę imperium.

By to osiągnąć, wody Syr-darii i Amu-darii – dwóch rzek zasilających Jezioro Aralskie, o źródłach w górach kirgiskiego Tien-szanu i Pamiru na pograniczu tadżycko-agańskim – zostały przekierowane tak, by zasilać pola bawełny. Odtąd setki kanałów irygacyjnych wyprowadzały z rzek cenną wodę, a pustynne dotychczas tereny zamieniły się w ogromne plantacje „białego złota”. By doprowadzić wodę do Turkmenistanu, sowieccy inżynierowie zbudowali Kanał Karakumski o długości 1400 km, wyprowadzający wodę prawie od samych źródeł Amu-darii przy granicy uzbecko-afgańskiej.

Choć sowieccy planiści zdawali sobie sprawę ze skutków, jakie taka ingerencja w naturę może mieć dla Jeziora Aralskiego, progres zdawał się rekompensować straty. Słone jezioro pośrodku pustyni widziane było jako wybryk natury, który i tak prędzej czy później wyparuje. A produkcja bawełny na tak ogromną skalę kompensowała ewentualny upadek aralskiego przemysłu rybnego. Pozostałych skutków nie przewidziano.

Złoty wiek rybaków

Tymczasem Mujnak, jeden z najważniejszych portów na jeziorze, przechodził okres rozkwitu. W miasteczku pracowali Rosjanie, Kazachowie, Ukraińcy, Koreańczycy. Sam przemysł rybny dawał zatrudnienie ok. 30 tys. osób, odpowiadając za jedną szóstą połowu ryb w całym Związku Radzieckim. W mieście działała spora fabryka konserw, parę zakładów rybnych, kołchozy i sowchozy. Rybacy nie narzekali na brak pracy.

Mujnaccy rybacy w latach 60. Zdjęcie pochodzi z kolekcji Muzeum Morza Aralskiego w Mujnaku (AGNIESZKA PIKULICKA – WILCZEWSKA)

Jak opowiada Alan, 68-letni ichtiolog z Mujnaku, który dawniej zajmował się ochroną aralskich ryb, w jeziorze było ich 37 gatunków. „Wpuściliśmy do wody kaspijskiego jesiotra. Oprócz tego był sum, leszcz, wołba i siedem rodzajów babki rzecznej, którą też przywieźliśmy z Morza Kaspijskiego” – opowiada. „Ja sam pracowałem na morzu około czterech miesięcy. W jakimś stopniu człowiek na morzu unosi się wyżej, patrząc na wodę, na fale, zapomina o wszystkim” – wspomina.

Morze zaczęło się cofać w 1960 r., stopniowo. „Zauważyliśmy, że linia brzegowa się oddala. W trzech miejscach powstały zatoki. Jedna wysychała, tworzyli drugą, druga wysychała – trzecią” – mówi Alan. „Potem już wszystkie zniknęły. W latach 70. było już widać, że morze odchodzi. Wszyscy o tym wiedzieli i nikt nie mógł z tym nic zrobić” – dosaje.

Gdy pytam dlaczego, Alan każe wyłączyć dyktafon. Lata życia w dyktaturze nauczyły go, że nie o wszystkim można mówić.

Pustynia zamiast jeziora

Efekty sowieckich eksperymentów szybko odbiły się na życiu lokalnej społeczności. Wysychające jezioro pozostawiło za sobą ziemię skażoną pestycydami i nawozami pochodzącymi z pól bawełny, a toksyczna sól pokryła ogromne przestrzenie. Skażona została woda, lokalne uprawy i zwierzęta hodowlane. Dno morza zamieniło się w słoną pustynię Aral-kum, której pył do dziś truje mieszkańców. Choroby układu oddechowego, nerek, bezpłodność, anemia i nowotwory zbierały żniwo. Przemysł rybny stopniowo upadał, a z miasta powoli zaczęli wyjeżdżać zagraniczni pracownicy.

Z jeziora wydobywa się dziś aremie, jedyne organizmy, które przeżywaja w tak wysokim zasoleniu. Zdjęcie zrobione w Mujnaku, w miejscu, gdzie się ją przechowuje
(AGNIESZKA PIKULICKA – WILCZEWSKA)

To wtedy świat zainteresował się losem wysychającego jeziora. Badacze, ekolodzy i aktywiści z Rosji i innych krajów zaczęli zjeżdżać do Mujnaku, by na własne oczy przyjrzeć się jednej z największych katastrof ekologicznych spowodowanych arogancją człowieka.

A radziecki rząd milczał. Jak wspomina Michael Glantz z Uniwersytetu Kolorado, który po raz pierwszy przyjechał do Mujnaku w 1979 r., już wówczas pojawiały się plakaty przedstawiające kutry rybackie na wysuszonym piasku, a dzieci rysowały zanikające jezioro. „W ten sposób ludzie przygotowywali się na całkowite odejście morza. Wielkiego Arala, którego nikt nie chciał ratować” – wspomina Glantz.

Według niego brak reakcji na ekologiczną katastrofę ze strony władz miał jedną główną przyczynę. Negatywne skutki wysychania jeziora w największym stopniu dotykały wówczas Karakałpaków, a nie Uzbeków. Mniejszość ta, stanowiąca ok. 2,5 proc. mieszkańców Uzbekistanu, traktowana była jak obywatele drugiej kategorii i to im przyszło zapłacić największą cenę za sowiecki eksperyment na naturze. „Zapytałem lokalnych rybaków, czy wiedzą, że ich ryby są skażone. Odpowiedzieli: I co z tego? My sami jesteśmy skażeni” – wspomina Glantz.

Cmentarzysko kutrów rybackich (AGNIESZKA PIKULICKA – WILCZEWSKA)

Z Jusupem Kamalowem, karakałpackim ekologiem, a dziś badaczem energii wiatrowej na Uzbeckiej Akademii Nauk i głową Związku Ochrony Morza Aralskiego i Amu-darii, spotykam się w Nukusie, stolicy republiki. Tematem wysychającego jeziora Kamalow zaczął zajmować się w 1977 r. Jak wspomina, Morze Aralskie w Mujnaku widział w życiu dwukrotnie. „Nie było to bardzo popularne miejsce, mało kto jeździł tam na wypoczynek” – mówi Kamalow. „Jeździli tam pionierzy i uczniowie. Było wiadomo, że południowa część Morza Aralskiego to pustynia, która nie była zbyt atrakcyjna” – dodaje.

Po raz pierwszy do Mujnaku pojechał w 1973 r. ze znajomymi, by popatrzeć na Aral. Miał 22 lata, studiował w Moskwie i do Karakałpacji wrócił na wakacje. „Nie było tam nic szczególnego. Można było iść daleko w morze, a woda była tylko po kolana” – wspomina. Po skończeniu studiów, w 1976 r., pojechał tam ze swoją przyszłą żoną. Potem nie widział już tam morza.

Gorbaczow rusza na pomoc

Ojciec Kamalowa prowadził karakałpacki oddział Akademii Nauk. Mając dostęp do najnowszych badań, wiedział, że sytuacja jeziora jest krytyczna i wymaga szybkiej interwencji. O sytuacji poinformował również syna. Jednak dopiero zainteresowanie zagranicznych badaczy skłoniło Kamalowa do zajęcia się problemem na poważnie. „Było mi wstyd, gdy tacy ludzie jak pani przyjeżdżali i pytali: co wy robicie? Chciałoby się powiedzieć, że robimy wiele. Ale my nie robiliśmy nic. Nikt na to nie zwracał uwagi” – wspomina. „Ciężko było przyznać przed ludźmi, że wszyscy siedzimy tu pokornie i czekamy aż ktoś przyjdzie i zrobi coś za nas” – dodaje.

A czas mijał. W 1987 r. poziom wód drastycznie opadł i jezioro podzieliło się na dwie części: północną w Kazachstanie, nazywaną Małym Jeziorem i Wielki Aral w Uzbekistanie (dziś podzielony na dwa zbiorniki). W 1988 r. plakaty propagandowe apelowały już o ratunek dla morza, a rok później Kamalow założył pozarządowy Związek Ochrony Morza Aralskiego i Amu-darii.

Polityczna wola, żeby coś zmienić, pojawiła się w Moskwie latach 80., wraz z pierestrojką. Sowieccy planiści rozważali doprowadzenie kanałami wody z syberyjskich rzek lub Morza Kaspijskiego do Aralu, choć ich celem nie było ratowanie jeziora, a dostarczenie większej ilości wód do pól uprawnych. Projekt ten nigdy jednak nie został zrealizowany.

Droga nad Jezioro Aralskie obsadzona jest saksaulami, roślinami pozwalającymi na stabilizację gleby, które powstrzymują rozprzestrzenianie się toksycznych pyłów
(AGNIESZKA PIKULICKA – WILCZEWSKA)

Ostatecznie przywódca ZSRR Michaił Gorbaczow – w porozumieniu z zagranicznymi partnerami – opracował plan ratowania ludności Aralu. Zakładał on polepszenie jakości usług medycznych w rejonie katastrofy ekologicznej, zwiększenie dostępu do wody pitnej i żywności oraz dywersyfikację gospodarki. Co najważniejsze, postulował też odbudowę systemów irygacyjnych i delty Amu-darii tak, by więcej wody wpływało do jeziora.

Gorbaczow nie zdążył jednak doprowadzić swojego planu do końca, bo w 1991 r. upadł ZSRR. Jak twierdzą eksperci, Jezioro Aralskie straciło wówczas wielką szansę na ratunek. Philip Micklin z Uniwersytetu West Michigan, który razem z Glantzem wszedł w skład międzynarodowej komisji badającej problemy w rejonie Jeziora Aralskiego, twierdzi, że gdyby nie upadek sowieckiego imperium, uzbecka część basenu mogła być uratowana. „Nowe narody Azji Centralnej, szczególnie Uzbekistan, nie ufały Rosjanom, którzy zdominowali proces planowania” – tłumaczy Micklin. 

Rzeka wyschła, zanim ją uratowano

W 1992 r., nowo powstałe państwa regionu – Uzbekistan, Turkmenistan, Kirgistan, Kazachstan i Tadżykistan – utworzyły Międzynarodowy Fundusz Ratowania Jeziora Aralskiego. We współpracy z Bankiem Światowym i innymi partnerami zagranicznymi, państwa dotknięte kryzysem wzięły na swoje barki odpowiedzialność za jezioro. Ich działania nie przyniosły jednak fundamentalnych zmian. Dopiero w 2005 r., z pomocą Banku Światowego, Kazachstan zbudował tamę oddzielającą wody Małego Aralu od jego uzbeckiej części. Projekt ten pozwolił na odbudowę wód na terenach Kazachstanu, jednak problemy południowej części zbiornika nadal pozostały nierozwiązane.

Choć Uzbekistan wprowadził wiele rozwiązań, by utrzymać nawilżenie gleb w delcie Amu-darii, zdywersyfikować rolnictwo – częściowo zastępując bawełnę i ryż uprawami wymagającymi mniej wody – czy doprowadzić wodę pitną do miejscowości, takich jak Mujnak, brak racjonalnej polityki wodnej i modernizacji kanałów przedłużył tylko proces wysychania jeziora.

Dziś Amu-daria nie dopływa już do Aralu, a w starych, nieszczelnych kanałach 37 proc. wody marnuje się, zanim jeszcze dotrze do pól.

W miejscu, gdzie kiedyś płynęła woda, dziś jest cmentarzysko statków. Rdzewiejące kutry rybackie to jedyne, co przypomina o tym, że kiedyś był tu port. Spękana słońcem, słona gleba rzadko doświadcza deszczu. Wraz z zamknięciem fabryki konserw w 1998 r., w której pod koniec istnienia przetwarzano importowane ryby, wielu mieszkańców utraciło jedyne źródło utrzymania. Część wyjechała w poszukiwaniu pracy do Kazachstanu, Taszkientu czy Rosji, reszta musiała nauczyć się żyć na nowo.

Dawna fabryka konserw, zamknięta w 1998 r., to dziś ruina (AGNIESZKA PIKULICKA – WILCZEWSKA)

Do pozostałości Jeziora Aralskiego wiedzie droga przez pustynię pełną saksaułów – roślin sadzonych w regionie, by choć częściowo ujarzmić toksyczne pyły. A te czuć wszędzie. Zmieniły lokalny klimat, przynosząc gorętsze i suchsze lata i mroźniejsze zimy. Przez większość trasy krajobraz pozostaje bez zmian i tylko w niektórych miejscach pojawiają się ślady życia. Odkąd na dnie jeziora odkryto gaz, na pustyni można spotkać więcej ludzi.

Jezioro Aralskie pojawia się nagle. Dziś cofnięte o 150 km i skurczone do 10 proc. swej dawnej wielkości zaskakuje głębią koloru i majestatycznym spokojem. Jest ciche. Ale ciągle jest. Jest tu też życie.

Ratujmy, co zostało, zapomnijmy, co było

Po śmierci Islama Karimowa, który rządził Uzbekistanem twardą ręką od upadku ZSRR do 2016 r., władzę w kraju przejął reformator Szawkat Mirzijojew. W ciągu zaledwie dwóch lat zmienił w kraju wiele. Odbudowa Karakałpacji i poprawa życia mieszkańców regionu od początku stały wysoko na liście jego priorytetów.

Nad jeziorem mieszka Daniar z rodziną. Opiekuje się jurtową wioską, gdzie między marcem a grudniem przyjeżdżają turyści popatrzeć na żywe morze. Miesiące poza sezonem spędza w wiosce sam i tylko od czasu do czasu ktoś przywozi mu dostawy jedzenia. Jak mówi, zima nad Aralem jest mroźna i ciężka. Chłód budzi go o 6 rano i to wtedy po raz pierwszy rozpala w piecu. Robi to co trzy godziny. W przeciwnym razie nie sposób byłoby tu przeżyć.

Daniar w jurtowej wiosce (AGNIESZKA PIKULICKA – WILCZEWSKA)

Przyznaje jednak, że samotne życie ma swoje uroki. „Jest tu cicho, spokojnie, nie mam żadnych problemów. Jak przyjechałem tu po raz pierwszy i zobaczyłem morze, patrzyłem na nie przez parę dni. Potem przywykłem” – mówi Daniar.

Turystyka to jedna z najważniejszych branż rozwijających się w rejonie Jeziora Aralskiego, choć rozwija się powoli. Tubylcy widzą w niej jednak potencjał. W końcu kto nie chciałby zobaczyć Morza Aralskiego? Inwestycje infrastrukturalne w Mujnaku i reszcie regionu widać gołym okiem. Z jeziora, którego zasolenie nie pozwala na przeżycie ryb, wydobywa się dziś artemię stanowiącą cenny pokarm dla ryb, a w Mujnaku niedługo otworzy się fabryka soli.

Poprawa zdrowia i jakości życia mieszkańców stała się jednym z priorytetów rządu i organizacji międzynarodowych. Jak mówi Helena Fraser, stały koordynator Organizacji Narodów Zjednoczonych w Uzbekistanie, zarówno rząd, jak i społeczność międzynarodowa inwestują znaczące środki w renowację infrastruktury wodnej czy poprawę dostępu do dobrej jakości wody, która nadal jest główną bolączką regionu.

ONZ promuje dobre praktyki zarządzania wodą wśród lokalnej społeczności, przydziela granty dla przedsiębiorców, pomaga w stabilizacji terenów wokół delty Amu-darii. Rząd z kolei wprowadził w życie wiele zapomóg i preferencyjne kredyty dla mieszkańców Karakałpacji.

Jednak, jak przyznaje Fraser, o odbudowie jeziora nikt dziś nie myśli. „Panujący konsensus zakłada stabilizację wyschniętego dna” – mówi mi Fraser. „Odbudowa morza pochłonęłaby dużo czasu, wymagałaby zmian w praktykach użytkowania wody i polityce władz oraz współpracy wszystkich krajów regionu, nie tylko jednego” – dodaje.

Kamalow – choć docenia projekty pomocy – uważa, że są niewystarczające. Niestety, po latach życia w komunizmie ludzie w regionie Aralu nie potrafią walczyć o swoje. Są bierni. „Wielu wierzy, że morze samo wróci. Część myśli, że to proces geologiczny, że irygacja nie miała z tym nic wspólnego, że morze samo przychodzi i odchodzi” – dodaje.

Opublikowano przez

Agnieszka Pikulicka-Wilczewska

Autor


Dziennikarka zajmująca się przestrzenią postsowiecką, pisze głównie dla Al Jazeera English i Eurasianet. Mieszka w Uzbekistanie.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.