Nauka
Pierwszy satelita z drewna na orbicie. Japonia testuje nowy koncept
15 listopada 2024
Jak bumerang na fali różnych wydarzeń wraca dyskusja o reparacjach za krzywdy, których doznały grupy etniczne i całe społeczeństwa zwłaszcza z Afryki, obu Ameryk i Półwyspu Indyjskiego. Niewolnictwo, czystki etniczne, grabież — lista grzechów europejskich mocarstw kolonialnych jest długa.
Winni sypią głowę popiołem i przyznają się do zbrodni. Trwa dyskusja nad tym, jak odpokutować i zadośćuczynić. Jednak na fali głębokich antagonizmów i gwałtownych wydarzeń społecznych, do mainstreamu przebiła się narracja, że za krzywdę jednych, winni są wszyscy „tamci”. A to przywodzi na myśl niewesołe wspomnienia z nie tak dalekiej przeszłości. O kolonializmie, Black Lives Matter i niebezpiecznej filozofii, która została niesłusznie zlekceważona przez konserwatystów.
Panuje zgoda co do tego, że efektem kolonialnej ekspansji europejskich mocarstw były systemowe krzywdy wyrządzane podbijanym ludom. Choć niewolnictwo jest zjawiskiem znanym ludzkości od jej zarania, praktykowanym we wszystkich kulturach, zasięg i skala oddziaływania ekspansji kolonialnych imperiów nie znały precedensu.
W ich konsekwencji ogromne rzesze osób na całe wieki zostały pozbawione możliwości swobodnego kształtowania własnej kultury, edukowania się, dziedziczenia, budowania pozycji społecznej i tak dalej. Przez to, kiedy w końcu świat się otrząsnął w drugiej połowie XX wieku i niewolnictwo odeszło do lamusa, lwia część z nich znalazła się na straconej pozycji.
Można dywagować, kto konkretnie czerpał korzyści z kolonialnej polityki Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Portugalii, Holandii, Niemiec, Belgii czy Francji. Oczywiste jest, że najwięcej zgarnęli ci w najbardziej uprzywilejowanej pozycji. Kompanie handlowe, królowie, dwory — słowem, właściciele kapitału.
Na tym lista się nie kończy. Królowie za zrabowane kruszce i drogocenne towary powstające w efekcie pracy przymusowej budowali drogi, porty, mosty, całą infrastrukturę. Z tej pośrednio korzystają (nawet do dziś!) całe społeczeństwa. Można więc przyjąć, że choć nie każdy Brytyjczyk, Niemiec czy Hiszpan w okresie kolonialnym bezpośrednio zarabiał na cudzej krzywdzie, to pośrednio czerpał z niej korzyść.
Zauważalny jest trend, że kolejne mocarstwa przyznają się do popełnionych w przeszłości zbrodni. Trwa dyskusja nad tym, w jaki sposób miałyby one zapłacić za swoje winy. Propozycji jest wiele. Raczej stronią od bezpośrednich transferów gotówki, gdyż taki model jest trudno wyliczalny. Raczej mówi się o różnych formach włączania poszkodowanych krajów do współczesnej gospodarki i tworzeniu im warunków do szybszego rozwoju.
Kiedy istnieje zgoda co do tego, kto jest winnym a kto ofiarą, ustalenie warunków rekompensaty oraz zakresu jej obejmowania jest dyskusją otwartą. Zależy od woli politycznej rządów oraz wynegocjowanego konsensusu co do formy reparacji. Warto obserwować dyskusję na ten temat, bo jej rezultaty będą miały długofalowe konsekwencje dla budżetów dużych krajów UE.
O ile debata nad reparacjami za kolonializm dokądś zmierza, jej tempo jest daleko wolniejsze od zmian społecznych. Te postępują szybko, często są gwałtowne, a ich fundamentem są antagonizmy tożsamościowe. Koniec końców dyskusja, o ile tak można nazwać miotaną emocjami i falami przemocy debatę publiczną na Zachodzie, sprowadza się do jednego mianownika. Jesteśmy my i są oni. My jesteśmy pokrzywdzeni, a oni są winni.
Dużych zorganizowanych grup, o różnym charakterze, namnożyło się w ostatnich latach bez liku. Są to, ogólnie rzecz biorąc, grupy ludzi z jakiegoś powodu niezadowolonych. Ich niezadowolenie ma różne źródła, zwykle podobne do siebie, bo wynikające z systemowej opresji. Tak się składa, że linia podziału często przebiega po szwach etnicznych w multikulturowych społeczeństwach.
Przyczyny napięć społecznych pogłębiają się niemal tak szybko, jak pogłębia się kryzys ekonomiczny i bieda. Równolegle z nimi postępuje bombardowanie informacjami – wszystkie breaking, pilne, z ostatniej chwili – i każda zła. Ludzie są zmęczeni i przewrażliwieni tak długim okresem ciągłego strachu.
Osoby z jakiegokolwiek powodu wykluczone ekonomicznie są w obliczu obecnego kryzysu bezradne. Zaczynają tracić nadzieję, że da się lepiej, że nadejdzie koniunktura. Wieści z szerokiego świata na to nie wskazują. Ludzie widzą gołym okiem ceny, karabiny i napięcie międzynarodowe. A wspomnienie zarazy jest jeszcze bardzo świeże.
Pamiętajmy, że niezależnie od zasobności portfela, całe społeczeństwa przeszły traumę izolacji. Mniejszą lub większą, ale wspólną dla większości z nas. Zostawiła masy ludzi z różnymi emocjami i w różnym stanie. Wielu zwątpiło w jakąkolwiek prawdę i szuka prostych odpowiedzi na trudne pytania.
25 maja 2020 roku w amerykańskim mieście Miennapolis (425 tys. mieszkańców) został zamordowany, czy też zginął w wyniku przedawkowania, czarny obywatel George Floyd. Obowiązująca narracja jest taka, że policjant w trakcie interwencji udusił go, przyciskając kolanem gardło zatrzymanego do ziemi.
Po tym wybuchły gwałtowne zamieszki w całych Stanach. Napisano i powiedziano na ten temat wszystko, w różnych mediach, w różnym świetle stawiając sprawę, każdy więc może wybrać sobie swoją prawdę. Na ustach całego świata znalazł się ruch Black Lives Matter.
Chociaż założono go w 2013, dopiero po zamieszkach wywołanych śmiercią Floyda zyskał masową popularność. Walczy o zrównanie czarnoskórych i białoskórych obywateli Ameryki w prawach, sprzeciwia się systemowemu rasizmowi i opresji, podnosi kwestię skandalicznej skali rasizmu w amerykańskiej policji, i tak dalej. Jak to jest w przypadku tego typu ruchów społecznych, bieżąca narracja rządzi się mądrością etapu. Jednak co do meritum, rzecz ma się o systemowy ucisk i dyskryminację czarnych.
Jak wybrzmiało z poprzedniej części, zgoda, że należy zadośćuczynić za krzywdy z przeszłości, które zwłaszcza czarnych dotknęły. I to im szybciej, tym lepiej, bo ludzie muszą ponosić ich konsekwencje każdego dnia, a problem nie jest znany od wczoraj. I zgoda co do tego, że kolor skóry powinien być bez znaczenia przy wszelkich działaniach władz publicznych, zwłaszcza policji.
Tylko, że BLM to jest, patrząc kategoriami akademickimi, skrajna organizacja lewicowa o charakterze neomarksistowskim, która bardzo lubi stosować metody terrorystyczne. Co kluczowe, opiera się w swojej doktrynie na filozofii postmodernistycznej i krytycznej teorii ras. I o ile te nurty myślowe jeszcze dwie dekady temu były na peryferiach naukowych salonów, masowa popularność ruchów tożsamościowych – takich jak Black Lives Matter – wprowadziły je do mainstreamu.
Dlatego warto wiedzieć, o co w nich chodzi.
Postmodernizm to taka filozofia, w którą bardzo duży wkład wnieśli myśliciele francuscy. Żeby wdawać się w dyskusje na tym gruncie, trzeba sięgnąć, przynajmniej fragmentarycznie, do prac takich umysłów jak Michael Foucault, Roland Barthes czy Jacques Derrida. Tyle, że dla osoby, która filozofię zna z nazwy, albo nie zagłębiała się szczególnie we współczesne prądy, poglądy postmodernistów mogą być co najmniej… dziwne. Mają jednak swój pokręcony z klasycznego punktu widzenia sens.
Jest Prawda, Człowiek i Natura. O te pojęcia rozbija się, najprościej mówiąc, filozofia. Podejście do tych trzech aspektów determinuje, w którą szkołę się wpisujesz, o ile się w ogóle nad takimi rzeczami zastanawiasz.
Z myśli oświeceniowej, która jest fundamentem współczesnej akademii, nauki i poznania świata za pomocą szkiełka i oka, wynikają kluczowe założenia:
Wydawałoby się, na tak zwany chłopski rozum, że nie ma się o co spierać. Białe jest białe, a czarne jest czarne, nie ma innej Prawdy. Dla mnie 2+2=4 i dla Chińczyka 2+2=4, to logiczne. Myślę, jestem, czuję swoją naturę — ciągnie mnie w tym czy innym kierunku.
Postmoderniści wywracają te fundamenty do góry nogami. Twierdzą, że w ogóle nie ma jednej, wspólnej, obiektywnej Prawdy. Dlatego, że moja Prawda i twoja Prawda na dokładnie ten sam temat, różnią się pryzmatem naszych doświadczeń. Posłużę się ilustracją, która jest może drastyczna, ale jaskrawo przedstawi, o co chodzi w tym założeniu.
Kiedy ja patrzę na bramę obozu w Oświęcimiu i patrzy na nią osoba, którą tam za wojny więziono, w fizycznym świecie widzimy tę samą bramę. Jednak to nie jest dla nas ta sama brama, bo czujemy w związku z nią zupełnie co innego.
Następny punkt, człowiek i rozum. Powszechnie uznajemy dowody naukowe — w medycynie, naukach ścisłych, ekonomii, i tak dalej. Są oparte na uniwersalności logiki. Rozumiemy pod tymi słowami to samo, więc możemy rozwiązywać bardzo złożone problemy i dzielić się wynikami – świat idzie do przodu. Postmoderniści twierdzą, że rozum i logika, to tylko konstrukty pojęciowe, i obowiązują tylko dla tej dziedziny, która je stworzyła. Że nie są uniwersalne, bo nie uwzględniają różnicy doświadczeń, czyli w zasadzie cudzego subiektywnego punktu widzenia. Wynikają z tego takie słowne fikołki, jak stwierdzenie, że matematyka jest rasistowska.
Trzy, Natura ludzka, tu jest akurat łatwo. Klasycznie uważamy, że się z nią rodzimy, mamy to „coś”. Postmoderniści mówią, że nie ma żadnego „coś”, natury ludzkiej, ani tego typu. Jesteśmy biologicznym bytem dryfującym przez kosmos na kulistej skale i to społeczeństwo wypełnia nas treścią, jesteśmy jego tworem.
Znaleźliśmy się w świecie, w którym głównym poglądem ulic i salonów jest to, że moja prawda jest mojsza niż twojsza, nie ma obowiązku stosowania się do cudzej logiki, a człowiek i jego natura są konstruktem wyłącznie kultury i społeczeństwa. I to wszystko w klimacie głębokich antagonizmów etnicznych, religijnych, płciowych i jakich by sobie kto nie wymyślił.
Jak do tego doszło?
Język to potężne narzędzie. Każdego dnia pojawiają się nowe słowa, całe zwroty, różne języki przenikają się wzajemnie. Z każdej strony trafiają do nas komunikaty i chcąc nie chcąc, wchłaniamy je.
Wyczuwalne jest, że tracimy grunt. Przestajemy rozumieć pod tymi samymi słowami to samo. Coraz trudniej jest nam w ogóle znaleźć pole do dyskusji. Inaczej zdefiniowani i zaszufladkowani, podchodzimy do adwersarza jak do wroga, a nie do partnera. Nie chcemy wiedzieć, jaka jest Prawda, chcemy, żeby NASZA prawda była ta najprawdziwsza.
Zrobił to właśnie postmodernizm. Konserwatyści przespali zagrożenie, gdyż jeszcze nie tak dawno temu, nikt nie traktował postmodernistów poważnie. Wystarczyło kilka dekad, aby w ogniu i dymie płonących amerykańskich ulic postmodernizm zdominował ogólnie obowiązujące standardy myślenia o świecie.
Źródła:
Może cię również zainteresować: