Wieża Babel płonie

Moria, wyspa Lesbos, Grecja. Płonie największy w Europie obóz dla uchodźców. „Rzuciliśmy się do gaszenia ognia, ale inni nam przeszkodzili. Mówili, że ten ogień to wiadomość dla Europy” – tak dramatyczne chwile opisuje Samir z Syrii

Moria, wyspa Lesbos, Grecja. Płonie największy w Europie obóz dla uchodźców. „Rzuciliśmy się do gaszenia ognia, ale inni nam przeszkodzili. Pilnowali, by nie dopuszczać mężczyzn z wodą. »Ten ogień to wiadomość. Pozdrowienia dla Europy«” – tak dramatyczne chwile opisuje Samir z Syrii

I. Obóz, który ciągle płonie

Tymczasowy obóz Vučijak, Bośnia i Hercegowina, 10 października 2019 r. Tysiąc osób w środku lasu. Jednostka straży pożarnej znajduje się prawie 10 km od obozu, do którego prowadzi wąska, wijąca się droga. Na jego skraju migranci urządzają prowizoryczne spalarnie śmieci. Kontener, przywieziony przez wolontariuszy, od dawna jest przepełniony.

Brakuje bieżącej wody, sanitariatów, jest za to zagrożenie wybuchem min lądowych – pozostałości z czasów wojny. Dlatego pracę w Vučijaku bojkotują organizacje międzynarodowe, jako że  miejsce to nie spełnia standardów. Lokalne władze zagrały na własną rękę – przywożą tutaj migrantów błąkających się po mieście. Ciągle ich przybywa. W obozie pracuje tylko Czerwony Krzyż.

Dirk Planert, aktywista: „Obóz powstał na starym wysypisku śmieci. Ludzie z okolicznych domów mówią, że z ziemi ciągle wydostaje się metan. To bardzo niebezpieczne, bo co chwilę na tym terenie rozpalane są ogniska”.

W obozie Vučijak podobno znajdują się dwie gaśnice. To wersja najbardziej optymistyczna – jedna ma być w kontenerze Czerwonego Krzyża, drugą mają policjanci. Większość wolontariuszy twierdzi jednak, że gaśnic nie ma w ogóle.

Bośniackie władze i organizacje międzynarodowe szukają innej lokacji na obóz, spełniającej standardy bezpieczeństwa – również przeciwpożarowego. Oficjalne obozy w okolicy to m.in. stara fabryka na obrzeżach miasta, odremontowany akademik czy postjugosłowiański hotel.

Melisa Kjuca z IOM (Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji): „Istnieje dokument, który zawiera strategię przeciwpożarową w oficjalnych obozach w Bośni i Hercegowinie. Nie można go na razie zobaczyć, bo jest niedokończony. Pracownicy przeszli już szkolenia. W ośrodkach koordynowanych przez nas znajduje się wystarczająca liczba gaśnic. Trudno powiedzieć ile – liczba urządzeń gaśniczych jest planowana nie tylko według liczby osób, ale zgodnie z oceną ryzyka pożarowego, prawem danego kraju czy zagospodarowaniem przestrzeni”.

IOM planuje w „najbliższych tygodniach” wprowadzenie nowego systemu ochrony przeciwpożarowej, zakładającego m.in. przeszkolenie ochotników zrekrutowanych spośród migrantów.

Greg, współpracownik IOM (imię zmienione): „Niezależnie od systemu ochrony przeciwpożarowej wdrożenie jakiejkolwiek strategii jest dużym wyzwaniem. Uchodźcy i migranci są często przytłoczeni swoją sytuacją, mogą być mniej uważni na ryzyko związane z pożarem”.

Wiosną tego roku trzech mężczyzn spłonęło w opuszczonym budynku. Pożar zaczął się od świeczki. Takich budynków nie brakuje. Bez okien, podłogi – wojenne ruiny, z którymi Bośnia sobie nie radzi, a w których migranci widzą nadzieję na przetrwanie. W środku palą ogniska, gotują, ogrzewają ręce. Pomiędzy gołymi ścianami rozkładają namioty lub kartonowe pudełka. Budują z nich konstrukcje chroniące przed zimnem. Obok stawiają stosy chrustu na opał.

II. Wiadomość dla Europy

Moria, wyspa Lesbos, Grecja, 30 września 2019 r. Płonie największy w Europie obóz przejściowy dla uchodźców. 13 tys. ludzi próbuje wydostać się z namiotów. Ludzie 70 narodowości, po raz kolejny zmuszeni do ucieczki, pakują najważniejsze rzeczy. Krzyk kilkudziesięciu języków i dialektów. Co zabierzesz, kiedy nie masz nic?

Przed nimi tor przeszkód – wąskie drogi pośród domów z plandeki, folii, blachy i dykty. Między ścieżkami linki mocujące namioty do drzew oliwnych. Rodzice próbują chronić dzieci, samotni mężczyźni zderzają się z tłumem, biegnąc w stronę ognia. Wiadomość o buncie rozchodzi się wśród mieszkańców.

Samir, 42 lata, Syria: „Najpierw zaczęły kaszleć dzieci. Po chwili sam poczułem, że krztuszę się dymem. Moja żona Rasha nie czekała ani chwili. Oboje przeżyliśmy bombardowanie Damaszku. Nie pierwszy raz uciekaliśmy przed ogniem, ćwiczyliśmy to wcześniej. Potrzebowała zaledwie kilku sekund, by wyprowadzić dzieci. Ja skoczyłem do miejsca, gdzie trzymaliśmy dokumenty, telefon i pieniądze. Dla tej teczki warto narażać życie. Gdyby spłonęła, pewnie utknęlibyśmy w obozie na kolejnych kilka lat”.

Rasha, zgodnie z planem awaryjnym, prowadzi dwóch synów i córkę przez dziurę w ogrodzeniu obozu, skąd wchodzą na szczyt wzgórza. Dopiero z bezpiecznej odległości odważy się spojrzeć w dół. Moria płonie. Gęsty dym o kolorze smoły przesłania widok i nie pasuje do błękitnego nieba. Trudno ocenić straty – czy pożar strawił także jej namiot?

Migranci ogrzewają się przy ognisku w pobliżu obozu Moria. Grecja, listopad 2015 r. (CARL COURT / GETTY IMAGES)

Mieszkańcy płonącego obozu gromadzą się na wzgórzu naprzeciwko jego bram. Niektórzy wciąż biegną, byle dalej od ognia. Reszta przychodzi tu, żeby lepiej widzieć pożar. Na pierwszym planie mury Morii ze słynnym napisem „Witamy w więzieniu”. Dalej płoną kontenery, ustawione jeden na drugim. Jak przy pożarze bloku – ogień zajmuje kolejne piętra.

Nieopodal stoją „pawilony wspólne”, szczególnie narażone na spłonięcie. W każdym ściśnięto po ok. 100 osób. 50 piętrowych łóżek, a pozory intymności stwarzają łatwopalne ściany z grubych, wojskowych koców. Między nimi mikropokoje o wymiarach materaca.

Marko, 40 lat, Sudan Południowy: „W takich warunkach każdy uchodźca stwarza zagrożenie pożarowe. Wystarczy, że ktoś nie dogasi papierosa albo świeczki. Najpierw ogniem zajmują się plastikowe siatki i butelki w śmietnikach obok łóżek. Potem materiałowe ściany, podłoga. Pawilony płoną w Morii najczęściej”.

W okresach największej suszy obowiązuje zakaz rozpalania ognisk. Jednak przy każdym obozowisku jest niewielkie palenisko. Pożary wybuchają regularnie, latem nawet kilka razy w ciągu dnia. Mieszkańcy są zazwyczaj zdani na siebie, bo straż pożarna nie dotrze na wzgórze zajęte przez setki namiotów.

Bunt i ogień

Samir: „Rzuciliśmy się w kilkunastu do gaszenia ognia, ale inni nam przeszkodzili. Pilnowali, by nie dopuszczać mężczyzn z wodą. »Ten ogień to wiadomość. Pozdrowienia dla Europy!« – krzyczał jakiś opętany człowiek”.

Rasha: „»Oszaleli!« – zawodziły kobiety stłoczone wokół nas. Dzieci płakały ze strachu. Wszyscy bali się o swoje »domy«. Na tej pustyni wystarczy iskra, by cały obóz spłonął w ciągu jednej nocy”.

Gdy przyjeżdżają wozy strażackie, nikt już nie ma wątpliwości, co do powodu pożaru. Kilkudziesięciu mężczyzn atakuje wóz, rzucając w niego kamieniami. Wkrótce przez stłuczoną przednią szybę auta nie widać drogi. Strażacy próbują dotrzeć do źródła pożaru, ale migranci nie pozwalają im przejść.

Ali, 30 lat, Afganistan: „A więc powstanie! Płonie Moria, nasz dom, ale w sercu jest radość. Jakby uczucie bezsilności na chwilę nas opuściło. Cieszysz się, gdy coś, czego nienawidzisz, staje w ogniu. Pomyślałem przez chwilę: jeśli cały obóz spłonie, będą musieli nas przenieść. Wpuścić na kontynent”.

Płonie siedem kontenerów, a strażacy wciąż nie mogą uruchomić maszyn gaśniczych. Władze obozu próbują opanować bunt, ale sytuacja już dawno wymknęła się spod kontroli urzędników. Gdy w pobliżu bram Morii pojawia się Christina Kalogirou, gubernatorka Regionu Morza Egejskiego, zostaje zaatakowana przez protestujących.

Samir: „Chwilę później policja użyła gazu łzawiącego, żeby rozproszyć tłum blokujący drogę strażakom. Zaczęło się prawdziwe piekło”.

Gaz rozpędza demonstrantów, ale wiatr niesie go dalej. W ciasnocie Morii dostaje się do namiotów dla rodzin i pawilonów wspólnych. Ci, którzy postanowili przeczekać pożar w środku, zmuszeni są do ucieczki. Mężczyźni w pośpiechu wynoszą dzieci, matki maczają w wodzie chusty i owijają ich twarze, próbując chronić je przed gazem.

Pożar w obozie Moria w listopadzie 2016 r., w którym śmierć poniosły dwie osoby (CLAIRE THOMAS / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES)

W końcu strażacy gaszą ogień. Po kontenerach zostaje okopcony szkielet rusztowania. Agencja ONZ ds. uchodźców (UNHCR) informuje, że w pożarze zginęła matka i niemowlę. Burmistrz Lesbos Stratis Kytelis mówi, że ogień zniszczył również hektar ziemi sąsiadującej z obozem, razem z wieloma „domami” imigrantów.

Mieszkańcy Morii czekają na decyzję w sprawie azylu. Według przepisów powinni go otrzymać, ale procedura wydłuża się nawet do kilku lat. Czekają w dramatycznych warunkach. Obóz jest przeludniony – przygotowano go dla niespełna trzech tysięcy ludzi, a jest cztery razy więcej. Wszystkie systemy są niewydolne – zaplecze sanitarne jest za małe, odchody wylewają się na drogi, brakuje jedzenia, ubrań, leków. Lekarze bez Granic opuścili obóz w ramach protestu przeciwko nieludzkiemu traktowaniu uchodźców. 

Rasha, 35 lat, Syria: „Tyle razy przeklinałam to miejsce, ale gdy płonęło, płakałam, jakbym znów traciła dom. Liczyłam, ile pieniędzy pójdzie z dymem – śpiwory, materace, koce, ubrania i kuchenka. Przez dwa lata zdążyliśmy trochę tego nazbierać”.

Nidal, Afganistan, 28 lat: „Spłonął nasz kontener, a w nim cały dobytek. Wychowujemy z żoną dwójkę maleńkich dzieci. Władze obozu nie udzieliły nam żadnej pomocy. Wszystko, co mamy, to dwuosobowy namiot. Dostaliśmy go od wolontariusza organizacji pozarządowej”.

Po zduszeniu rebelii na Lesbos grecki rząd zobowiązał się do przyspieszenia procedury azylowej i poprawy warunków w obozie. Władze zgodziły się na przyjęcie tysiąca mieszkańców Morii do kontynentalnej części kraju. Pracownicy NGO podkreślają, że ten transfer uchodźców trzeba było wykonać dużo wcześniej. Moria nie była w stanie pomieścić 600 nowych migrantów, którzy przybyli na Lesbos we wrześniu. W tak krótkim okresie to największa ich liczba w ciągu ostatnich trzech lat.

Khalid, 25 lat, Irak: „Europo, obudź się! Nas jest 13 tys., a w UE mieszka ponad 500 mln ludzi. Wypuśćcie nas z tego piekła. Kochaliśmy wasz kontynent, liczyliśmy na pomoc. Połowa z ludzi wyjdzie stąd z potężną traumą. Dlatego Moria płonie”.

III. Francja: Nic nie zostało, tylko kupka popiołu

Obóz Grande-Synthe, Francja, 10 kwietnia 2017 r. Łuna ognia była widoczna z daleka. Obóz dla migrantów obok Dunkierki, na północy Francji, spłonął szybko i gwałtownie. Uciekający w popłochu ludzie i strażacy przypominali chaotyczne, czarne kształty na tle rozżarzonego nieba.

Mieszkało tu 1,5 tys. osób, w drewnianych domach, zaprojektowanych przez Lekarzy bez Granic. Schrony postawiono przy pomocy lokalnych władz i organizacji pozarządowych.

Francuski rząd nie chciał tego obozu. Powód awersji znajduje się 40 km na zachód od Grande-Synthe. Od lat władze nie radzą sobie z tysiącami migrantów, koczującymi w tzw. Dżungli na obrzeżach miasta Calais. Ludzie czekają tam na szansę przedostania się do Wielkiej Brytanii.

Po likwidacji Dżungli (a raczej kolejnej nieudanej próbie, bo koczowisko istnieje do dzisiaj) zamieszkujący ją Afgańczycy przyszli do bram Grande-Synthe, szukając schronienia przed niskimi temperaturami.

Już wcześniej politycy i organizacje byli zmuszone do szybkiego zagospodarowania tego terenu. Podobno stawianie jednej drewnianej chatki trwało 45 minut; płonęła zaledwie kilka.

Pożar w obozie Grande-Synthe we Francji 10 kwietnia 2017 r. „Nic nie zostało, tylko kupka popiołu” – powiedział po zakończeniu akcji strażaków Michel Lalande, prefekt departamentu Nord (AFP PHOTO / PHILIPPE HUGUEN/ EAST NEWS)

Maya Konforti, wolontariuszka: ,,Drewniane schrony były najtańsze i najprostsze w budowie. Nigdy nie ma czasu na budowanie czegoś trwalszego. Uchodźcy w północnej Francji są traktowani, jak »nagła sytuacja awaryjna« – od lat”.

10 kwietnia doszło do starć między mieszkańcami obozu – Kurdami i Afgańczykami – które przerodziły się w zamieszki i pożar. Sześć osób trafiło do szpitala z ranami od noży, 300 drewnianych schronów zajęło się ogniem, a 1,5 tys. osób straciło dach nad głową.

Michel Lalande, prefekt departamentu Nord: „Nic nie zostało, tylko kupka popiołu. Chatek nie można postawić z powrotem”.

Dwa lata po pożarze organizacja L’auberge des Migrants ciągle pracuje na miejscu. W Calais i Grande-Synthe przebywa około tysiąca nielegalnych migrantów. Mieszkają w lesie, ukrywają się przed policją. Francuskie władze odmówiły odbudowania obozu.

François, wolontariusz L’auberge des Migrants: ,,Od czasu pożaru obozu w Grande-Synthe ci, którzy tutaj zostali, mieszkają pod gołym niebem, ewentualnie w namiotach. Z wyjątkiem zimy, kiedy śpią w salach sportowych udostępnianych przez miasto. Tymczasowe obozowiska są likwidowane przez policjantów”.

Część migrantów po pożarze przeniesiono do innych ośrodków w kraju. Ale byli tacy, którzy nie chcieli jechać. Rząd krytykuje pomagające im organizacje.

Maya Konforti: „W Dżungli w Calais mieliśmy setki gaśnic rozstawionych w strategicznych miejscach. Przeprowadziliśmy szkolenia dla ochotników. Naprawdę ciężko nad tym pracowaliśmy. Dziś koczujący migranci są ścigani przez policję. Jeśli damy im gaśnice, policja je zabierze, bo mogą zostać potraktowane jako broń”.

Opublikowano przez

Wiktor Cyrny, Karolina Kuta

Autor


Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.