Humanizm
Zagadki umysłu. Możliwe, że Twój przyjaciel to zombie
12 października 2024
Kobiety czy mężczyźni? Odpowiedź na to pytanie nie jest oczywista. XX wiek zaowocował w świecie zmianami, które obdarzyły panie równouprawnieniem. A jeśli tak, to nie można mówić o dominacji którejkolwiek z płci, ponieważ co do zasady mamy równość. Rzecz jasna sprawa się komplikuje jeśli weźmiemy pod uwagę różnice kulturowe i obyczajowe dzielące poszczególne regiony świata. Dlatego poprzestańmy na zachodnim kręgu cywilizacyjnym. To bowiem Zachód w XX stuleciu był trendsetterem płciowego równouprawnienia.
Jeśli się ogłosi, że jakaś zasada obowiązuje, to wcale nie oznacza, że działa ona w praktyce. Feministki rozmaitych odcieni pozostają przecież aktywne. I nieraz dają o sobie znać bardzo głośno. Nie kierują się one bynajmniej chęcią zachowania aktualnego stanu rzeczy, lecz czymś zgoła przeciwnym. Uważają, że sytuacja kobiet jest niezadowalająca i trzeba ją nieustannie poprawiać.
Jednak nie brak też z innej strony (środowisko tzw. redpilli – red.) głosów, że zmiany, które dokonały się w XX wieku, zaszły za daleko, bo nie mamy teraz do czynienia z równouprawnieniem płciowym, lecz z nadmiernymi przywilejami dla pań. Mimo że dyskurs krytyczny wobec feminizmu bywa uciszany przez poprawność polityczną, to jednak znajduje wielu zwolenników i to bynajmniej niezależnie od płci. Dlaczego? Powody można mnożyć. Jeden z nich jest taki, że równouprawnienie płciowe może być różnie interpretowane, a w konsekwencji prowadzi to do antagonizmów między płciami. Jak to lubią media określać – do wojny płci.
Jeśli chodzi o perspektywę mężczyzn, to weźmy pod uwagę parytety w rozmaitych dziedzinach życia społecznego. Jawią się one panom przecież, jako niesprawiedliwość. Jakiś mężczyzna na danym polu wykazuje się wyższymi kompetencjami od jakiejś kobiety, ale to ona wygrywa rywalizację z nim, bo dostaje – choćby i nieformalnie – punkty za płeć.
Z kolei panie może uwierać co innego – doprowadzenie równouprawnienia płciowego do skrajności (skoro obie płcie są równe, to nie ma żadnego dawania forów). Tak jest wtedy, gdy wymaga się od kobiet tego samego, co od mężczyzn, ale bez pomocy żadnych parytetów. Chodzi, chociażby o dziedziny, w których panie nie są w stanie dorównać panom z przyczyn biologicznych. W takich skrajnych przypadkach równouprawnienie staje się przekleństwem kobiet.
Warto przeczytać: Kim są kobiety w XXI wieku? Kim chcą być kobiety w XXI wieku?
Rzeczywistość zatem zadaje kłam egalitarnym frazesom – abstrahując od tego, że takie zdobycze dawnych ruchów progresywnych jak prawa wyborcze kobiet – stały się niekontrowersyjnym standardem nowoczesnych społeczeństw Zachodu. Idea równouprawnienia płciowego (i nie tylko płciowego) przyświeca różnym naprawiaczom świata, którzy nie patrzą na koszty wdrażania swoich pomysłów. Jeśli więc pytamy, kto rządzi światem: kobiety czy mężczyźni, to w gruncie rzeczy chodzi nam o wojnę płci, o antagonizm, czyli o to, kto wygrywa z kim, panie z panami czy odwrotnie.
Nie bez znaczenia jest to, że idea równouprawnienia płciowego odwołuje się do określonej wizji dziejów świata. To opowieść o historii prześladowań jednych grup przez inne, a więc także – kobiet przez mężczyzn. Cywilizacja zachodnia przedstawiona jest tu jako okrutny patriarchat.
Polecamy: HOLISTIC TALK: Krok do / od Wolności (Rafał Aleksandrowicz)
Ów czarny obraz przeszłości mocno się utrwalił w XX-wiecznym imaginarium Zachodu. Tyle że jest on zmitologizowany czy wręcz zakłamany. Dotyczy to choćby średniowiecza, które obrośnięte jest czarną legendą epoki, w której królowały przesądy i przemoc, a ich ofiarą padały kobiety.
Prawda o wiekach średnich jest taka, że panie w ówczesnej Europie cieszyły się silną pozycją społeczną. Sporo pracy poświęciła temu zagadnieniu francuska historyk Régine Pernoud (można tu wymienić takie jej książki, jak Kobieta w czasach wypraw krzyżowych czy Kobieta w czasach katedr). Zdaniem badaczki, to wpływ Kościoła katolickiego na życie publiczne w Europie w istotny sposób dowartościował płeć piękną. Chrystianizacja Starego Kontynentu oznaczała rewolucję społeczną, ponieważ brutalne, barbarzyńskie obyczaje zderzyły się z ewangelicznym nauczaniem o przyrodzonej godności wszystkich ludzi, a więc kobiet również.
Można wskazać mnóstwo znanych i wybitnych pań, które zapisały się chwalebnie w dziejach średniowiecznej Europy i mityczny patriarchat nie stanął im na przeszkodzie. Régine Pernoud wymienia między innymi świętą Hildegardę z Bingen i świętą Katarzynę ze Sieny. Pierwsza z nich pisała traktaty filozoficzno-teologiczne, komponowała utwory chóralne, zajmowała się medycyną naturalną, druga zaś – angażowała się politycznie i społecznie. Przy czym, o ile Hildegarda wywodziła się ze średniozamożnej rodziny szlacheckiej, o tyle Katarzyna miała korzenie mieszczańskie i była niepiśmienna.
Przeczytaj także: Kobiety a obowiązkowa służba wojskowa
Znamienne, że pozycja społeczna kobiet zaczęła się pogarszać wraz z nastaniem nowożytności. Trzeba bowiem pamiętać o doniosłej roli, jaką w katolicyzmie odgrywa duchowość maryjna. A ta została odrzucona przez protestantyzm, który jako wyznanie mieszczaństwa z krajów Europy Północnej, zaważył na tym, jak przebiegał nowożytny rozwój cywilizacji zachodniej.
Jeśli więc mowa o patriarchacie, to znamionował on społeczeństwa mieszczańskie. Te zaś odeszły od „babskiego” oddawania się sprawom niebiańskim na rzecz przyziemnych, prozaicznych konkretów. To przecież w tych społeczeństwach wykuwały się zręby zachodniego kapitalizmu. Tyle że to już przeszłość, o czym świadczą choćby kolejne zdobycze feminizmu.
Dyskusja o tym, która płeć rządzi światem, powinna jednak uwzględniać również kwestię tego, jakie pierwiastki kulturowe w nim dominują. Bardzo często przecież możemy przeczytać lub usłyszeć o wartościach męskich i żeńskich. Z jednej strony mamy pewność siebie, odwagę, racjonalność, waleczność, z drugiej zaś – cierpliwość, empatię, emocjonalność, łagodność. To są oczywiście pewne stereotypy, ale przecież nie wzięły się one znikąd.
Rezultat starcia pierwiastków kulturowych pozostaje nierozstrzygnięty. Ale czy naprawdę dzieli je antagonizm?
W XX wieku na Zachodzie rozpowszechnił się pogląd o tym, że w życiu publicznym występuje deficyt wartości żeńskich, więc należy je lansować. To przecież one mają być lekarstwem na wojny czy generalnie wszelkie waśnie. A wśród feministek można się zetknąć z opinią, że u źródeł wszelkich konfliktów są pasje samców.
Oczywiście, wartości żeńskie są potrzebne i to także mężczyznom. Weźmy tak zwane miękkie kompetencje, które bywają bezcenne w efektywnym zarządzaniu firmą. W skrócie oznaczają one umiejętność zadbania o relacje interpersonalne w zespole i kondycję psychiczną każdego z jego członków. Kojarzą się one raczej z wyrozumiałą matką niż z surowym ojcem.
Tyle że to nie oznacza, że należy eliminować wartości męskie. W praktyce okazuje się bowiem, że nawet kobiety czynią z nich użytek. Każda pani, która z sukcesem pełni funkcję przywódczą – zwłaszcza w polityce – okazuje się w mniejszym lub większym stopniu „żelazną damą”. Inaczej by sobie po prostu na swoim stanowisku nie poradziła.
Jak to zatem jest z tą wojną płci? Na własnej skórze przekonujemy się, że wartości męskie i żeńskie wzajemnie się uzupełniają. Szkopuł w tym, że to doświadczenie koliduje z przekazami, które serwowane są obecnie w głównym nurcie życia publicznego na Zachodzie. Chodzi o dezawuowanie wartości męskich jako „mizoginistycznych”, „homofobicznych”, „faszystowskich”.
Jest to jednak działanie samobójcze. Dziś bowiem dla Zachodu niezbędna jest afirmacja postaw wojowniczych, czyli jak najbardziej męskich. Ich deprecjonowanie osłabia go bowiem w obliczu niebezpieczeństw ze strony mocarstw, które nie kryją wobec państw zachodnich wrogich zamiarów.
Przeczytaj inny artykuł Filipa Memchesa: Lewica postkomunistyczna. Dwie drogi ludzi reżimu