Egzotyczny pojedynek. Piłka nożna kontra wielka polityka

Sportowa sielanka szybko prysła za bramami stadionów, gdzie przebiega linia wieloletniego konfliktu zbrojnego

Broniący tytułu Padańczycy odpadają w złym stylu już w fazie grupowej. Lepiej grają gospodarze, czyli Ormianie z Górskiego Karabachu, ale i oni szybko przestają się liczyć. Na szczęście Zachodnia Armenia dociera aż do finału. Brzmi egzotycznie? Witajcie na piłkarskich mistrzostwach Europy reprezentacji nieuznawanych przez FIFA. Tutaj sport wygrywa z polityką. Albo odwrotnie

Tuż przed pierwszym meczem trener Saamów stara się dodać otuchy swoim podopiecznym. „Pamiętajcie, że w domu na nas teraz patrzą! Wszystko zależy od nas” – przekrzykuje 10-tysięczną publiczność na trybunach. Dom jest daleko stąd, jakieś 4 tys. km na północ, w skandynawskiej Laponii. Teraz Saamowie stoją w ciasnym kręgu na stadionie w Stepanakercie i obejmują się ramionami. Jest niedziela, 2 czerwca, godz. 17.58.

Przed nimi ciężka próba. Za chwilę zmierzą się z gospodarzami – drużyną Republiki Arcach, jak Ormianie nazywają Górski Karabach na Kaukazie Południowym. 50-tysięczny Stepanakert to stolica tej samozwańczej republiki, której terytorium zgodnie z prawem międzynarodowym należy do Azerbejdżanu, a faktycznie kontrolowane jest przez sąsiednią Armenię. Na trybunach jest dziś co piąty mieszkaniec miasta.

Lapończycy mogą liczyć tylko na doping garstki ormiańskich wolontariuszy, których postawiono koło ich ławki rezerwowych z zadaniem wspierania gości. W końcu karabachscy Ormianie chcą pokazać się jako gościnny i otwarty na turystów region.

Piłkarze Abchazji i Czamerii w czasie piłkarskiego pojedynku, 2 czerwca 2019 r. (STRINGER / REUTERS)

Ten turniej to dla nich okazja do zamanifestowania swoich praw do tego terytorium. Stary konflikt Ormian i Azerów o Górski Karabach wybuchł na nowo ponad 30 lat temu. W Związku Radzieckim ta ormiańska enklawa leżała w azerbejdżańskiej republice. Gdy imperium zaczęło chylić się ku upadkowi, Ormianie zażądali przyłączenia do macierzy.

Brutalna wojna, która wybuchła po rozpadzie ZSRR, pociągnęła za sobą 50 tys. ofiar i masowe wypędzenia cywilów po obu stronach. Od zawieszenia broni w 1994 r. na kontrolowanym przez siebie terytorium Ormianie zbudowali Republikę Górskiego Karabachu (później przemianowaną w Republikę Arcach). Oficjalnie to państwo nieuznawane nawet przez sprzymierzoną Armenię.

Dla mieszkańców Stepanakertu to jednak przede wszystkim pierwsza okazja do zobaczenia na żywo, bądź co bądź, międzynarodowego meczu. Wstęp jest bezpłatny, a ciepłe wieczorne słońce powoli zachodzi za kaukaskimi górami, więc trybuny szybko się zapełniają. Największą radość sprawia zgromadzonym meksykańska fala, która co chwilę rusza wokół stadionu.

Turniej nieuznawanych

To piłkarskie mistrzostwa Europy CONIFA, czyli Konfederacji Niezależnych Stowarzyszeń Piłkarskich. Przyjmuje ona te reprezentacje, których istnienia nie uznaje FIFA – narody bez własnego państwa, mniejszości czy nieuznawane państwa. Obecnie zrzesza 57 drużyn z całego świata – od Tybetu przez kanadyjski Quebec do Zanzibaru.

W tegorocznych mistrzostwach, poza Laponią i Arcachem, udział wzięło jeszcze sześć innych drużyn. Grały mniejszości narodowe: Seklerszczyzna (Węgrzy z rumuńskiego Siedmiogrodu) oraz Czameria (Albańczycy z północnej Grecji, czarne konie turnieju). Były też Abchazja i Osetia Południowa, których niepodległość uznaje tylko pięć rządów, przede wszystkim Rosja. Z kolei Zachodnia Armenia to Ormianie z korzeniami na terenach dzisiejszej wschodniej Turcji. Tytułu broniła zaś Padania, region w północnych Włoszech, zwycięzcy turniejów w 2015 i 2017 r.

Wiele spekulacji wzbudziła nieobecność dwóch separatystycznych regionów Ukrainy. Doniecka i Ługańska republiki ludowe na krótko przed przyjazdem bez uzasadnienia odwołały uczestnictwo. Mieszkańcy Stepanakertu stale dopytują, czy wiemy coś na ten temat: czy to aby nie skutek presji ze strony Azerbejdżanu? Ta zagadka pozostanie bez odpowiedzi.

Dzieci w trakcie ceremonii otwarcia tegorocznych mistrzostw organizowanych przez federację CONIFA, 1 czerwca 2019 r. (STRINGER / REUTERS)

Dla zachodnich kibiców znajomo zabrzmieć tu mogło jedynie nazwisko van Basten. Ale to nieznany Holender, tylko Marko van Basten Çema – albański napastnik drużyny Czamerii. Takich anegdot jest tu bez końca, a jednak wyśmiać ten turniej mógłby tylko ktoś, kto na nim nie był.

Emocje porywające piłkarzy i kibiców są tu bowiem jak najbardziej prawdziwe, co widać będzie po euforii mieszkańców Karabachu, gdy gole zdobywa ich reprezentacja, furii trenera Padanii, który poczuje się oszukany przez sędziów, czy dedykacji arbitrów z Doniecka, którzy samochodem jechali tu 50 godzin. To sportowe święto idące naprzeciw komercyjnym trendom współczesnego futbolu.

Sportowa sielanka prysła jednak już kilka kilometrów za bramami karabachskich stadionów, gdzie przebiega ormiańsko-azerska linia frontu. Stare pytanie o relację sportu i polityki uderzyło w tym turnieju ze zdwojoną siłą.

Dyplomatyczna partyzantka

Sascha Düerkop nie ma wątpliwości. „Dla nas ważni są zwykli ludzie, ci, którzy żyją w Karabachu i chcą oglądać piłkę” – mówił 31-letni sekretarz generalny CONIFA, z którym oglądałem mecz Arcachu z Laponią. Przerywał za każdym razem, gdy Ormianie zbliżali się do bramki gości i doping wokół nas stawał się zbyt głośny. Wysoki, szczupły, z bokobrodami i starannie zaczesaną do tyłu grzywką. Gdy się uśmiecha, Sascha przypomina piosenkarza z lat 80.

Gdy CONIFA przyznała Arcachowi prawo organizacji turnieju, Düerkop szybko otrzymał telefon z ambasady Azerbejdżanu w Berlinie. „Chcieli, żebym odwołał turniej, ale jasno odmówiłem” – opowiadał. Rząd w Baku zgodnie z prawem międzynarodowym uznaje Karabach za swoje terytorium. Za przyjazd do Stepanakertu Sascha – tak samo jak inni piłkarze i dziennikarze – trafi z pewnością na czarną listę osób z zakazem wjazdu do Azerbejdżanu.

Düerkop jest jednym z głównych filarów CONIFA, ale pracuje dla niej bez wynagrodzenia. Na co dzień jest matematykiem, mieszka w niemieckiej Kolonii i naukowo zajmuje się logistyką. Do tego świata trafił przez przypadek. Od dawna zbierał koszulki narodowych reprezentacji (w kolekcji ma ich ponad 500) i kilka lat temu w poszukiwaniu nowych trykotów przyjechał na jedno ze spotkań nieuznawanych reprezentacji. Wtedy Per-Anders Blind, szwedzki sędzia piłkarski z lapońskimi korzeniami, poprosił go o pomoc w założeniu organizacji. Blind jest dziś prezydentem CONIFA i siedzi w rzędzie przed nami.

Sędzia rzuca monetą przed rozpoczęciem meczu z udziałem drużyn z Abchazji i Czamerii, 2 czerwca 2019 r. (STRINGER / REUTERS)

„Walczymy, by każdy mógł swobodnie grać pod tą flagą, pod którą chce” – podkreślił Sascha. Ale czy CONIFA nie daje się w ten sposób instrumentalizować, np. legitymizując wspieranych przez Rosję separatystów w strefie poradzieckiej? „Z Europy Wschodniej mamy tylko siedem zespołów, ale rzucają się w oczy, bo są dobrze zorganizowane. My nie mamy politycznej agendy” – zapewniał. Jednak problem pozostaje. Düerkop przyznaje, że unika teraz podróży do Gruzji. Tym bardziej że parlament separatystycznej Abchazji chce mu przyznać honorowe obywatelstwo. Przynajmniej w Niemczech nie będzie miał z tego powodu problemu, bo Berlin Abchazji i tak nie uznaje.

Naszą rozmowę zakończył gwizdek sędziego. Lapończycy walczyli dzielnie, ale i tak ulegli Arcachowi 3:2. Publiczność świętuje, a na nieodgrodzoną od trybun murawę spokojnie wbiegły dzieci, by sfotografować się z zawodnikami obu drużyn.

Dziś Karabach, za rok Somaliland

Koszty organizacji turnieju ponoszą gospodarze. Tym razem występujące drużyny musiały tylko dotrzeć do Erywania, stolicy Armenii. Późniejszą, siedmiogodzinną podróż górskimi drogami do Stepanakertu i zakwaterowanie organizował już rząd Arcachu. Za rok mistrzostwa świata CONIFA gościć będzie wschodnioafrykański Somaliland, który na początku lat 90. odłączył się od Somalii.

Ile kosztuje organizacja takiej imprezy? Arcachski wiceminister sportu Aszot Danielian przyjaźnie uśmiecha się i mówi, że nie zna jeszcze ostatecznych liczb. Lepiej wierzyć mu na słowo, bo Danielian jest dwukrotnym mistrzem świata sambo, sztuki walki powstałej w ZSRR. Rozmawiamy tuż po ostatnim meczu grupowym Arcachu – mimo pierwszej wygranej z Saamami, gospodarze przegrali 1:3 z Czamerią i tylko zremisowali z 1:1 z Abchazją.

To było za mało, by przejść do półfinału. „Brazylia też nie wygrała swojego mundialu. My chcieliśmy przede wszystkim pokazać swoją gościnność” – mówi Danielian i wylicza przeprowadzone przed turniejem inwestycje: dwa z czterech stadionów wybudowano niemal od zera, do tego renowacja dróg. W planach jest budowa nowej karabachskiej ligi piłkarskiej.

„Czekaliśmy na ten turniej od miesięcy” – opowiada 18-letnia Ava, wolontariuszka pochodząca ze Stepanakertu, brunetka z pofarbowanymi na niebiesko kosmykami włosów. Teraz jest tu tylko na wakacjach, bo na co dzień, dzięki rządowemu stypendium, studiuje zarządzanie w Londynie. W zamian, po zakończeniu nauki, przez kilka lat pracować będzie dla karabachskiego rządu.

„Chcę, żeby Arcach był bardziej rozpoznawany. Musimy lepiej promować nasze marki, jak koniak czy dywany” – opowiada. Gdy w Londynie wyjaśnia, skąd pochodzi, często słyszy pytanie, czy jest muzułmanką. „A przecież to Armenia jest pierwszym krajem, który przyjął chrześcijaństwo!” –  przypomina.

W Armenii żyją 3 mln Ormian, ale ich światową diasporę szacuje się nawet na 10 mln. 27-letni Haig przyleciał na tę okazję specjalnie z Brazylii, aby „w tym wyjątkowym momencie” pomagać jako wolontariusz. Dopiero przed rokiem po raz pierwszy odwiedził Armenię, skąd pochodzi jego ojciec.

„Wcześniej nie interesowałem się zbytnio moimi korzeniami. To było dla mnie jak przebudzenie” – tłumaczy, chwaląc ormiańską gościnność. Na prawym ramieniu wytatuował sobie kontur ormiańskiej cerkwi.

Między Baku i Erywaniem

Chęć organizacji mistrzostw zwiększyć mógł fakt, że po drugiej stronie frontu, w azerskiej stolicy Baku, obejrzeć można coraz więcej międzynarodowego futbolu. Dokładnie w dzień otwarcia turnieju w Stepanakercie Baku gościło finał Ligi Mistrzów. Za rok azerska stolica będzie zaś jednym z gospodarzy Euro 2020.

Innym powodem dla organizacji igrzysk są zmiany zachodzące w Armenii, która jest protektorem Karabachu. Oba terytoria związane są ze sobą tak blisko, że trudno je od siebie oddzielić – mieszkańcy Arcachu posiadają ormiańskie paszporty i płacą armeńskimi dramami. Z kolei zwycięscy w wojnie karabachscy politycy od lat robią kariery w Erywaniu. Jednak w zeszłym roku po fali protestów i aksamitnej rewolucji od władzy w Armenii odsunięto rządzące tam od 20 lat karabachskie elity. Nowy premier Nikol Paszynian, w którym Ormianie pokładają nadzieję na zwalczenie korupcji i ekonomiczny rozwój, ochłodził relacje z Karabachem.

W Stepanakercie wielu z zazdrością patrzy teraz na Erywań. „W Karabachu dobrze żyje się elitom, ale reszcie ciężko przeżyć z normalnej wypłaty” – mówi Narek, trzydziestoparoletni sprzedawca. Robotnik fizyczny zarobi tu ok. 400 zł miesięcznie. „U nas młodzi ludzie też chcą zmian” – zaznacza. Czy igrzyska poprawią notowania lokalnych elit? Narek podgłaśnia lecące w radiu wiadomości. „Wczoraj zastrzelili naszego żołnierza, nasz prezydent właśnie go pośmiertnie odznaczył” – mówi, a trwający od trzech dekad konflikt znów przykrywa codzienne problemy.

Kaukaska Hiroszima

Konflikt z Azerbejdżanem jest cały czas aktualny. W 2016 r. w wojnie czterodniowej zginęło ok. 350 osób. Żołnierz, o którym informowało radio, to 19-letni Sipan Melkonian. Zginął od kuli azerskiego snajpera w dzień otwarcia turnieju na froncie niedaleko jednego ze stadionów. Do końca służby zostało mu podobno tylko kilka tygodni.

Czołg T-64 należący do sił zbrojnych Górskiego Karabachu, 2016 r. (SPUTNIK RUSSIA / EAST NEWS)

Dwa dni wcześniej po azerskiej stronie frontu zginął 38-letni Agil Omarow. Służył na froncie niedaleko Agdamu, kiedyś największego azerskiego miasta w Karabachu, dziś pod ormiańską kontrolą. „To był największy czarny rynek na Kaukazie Południowym, za komuny mogłeś tu kupić, co tylko zechcesz” – opowiada taksówkarz, który zgodził się tam pojechać. Po wypędzeniu stąd azerskich wojsk i cywilów, to niegdyś 30-tysięczne miasto zostało zrównane z ziemią. To stąd wzięła się nazwa „kaukaska Hiroszima”.

Oszczędzono tylko centralny meczet z XIX w. Przy zamkniętym wejściu pasą się krowy i leżą zdechłe ptaki. Od ścian pokrytych bazgrołami odpada farba. Otwarte jest tylko wejście na minaret, z którego ciągnie się przygnębiający widok na ruiny tętniącego niegdyś życiem miasta, do którego na zakupy u azerskich handlarzy przyjeżdżali Ormianie ze Stepanakertu.

W jedynym prawdziwym barze w Stepanakercie, o wymownej nazwie Bardak (ros. burdel, nieporządek), przy ognisku poznaję dwudziestoparoletniego oficera stacjonującego w Agdamie. Pochodzi z Erywania, do służby w Karabachu zgłosił się dobrowolnie. Jak to jest stacjonować na ruinach miasta? „Zawsze jest co robić – planuję patrole, sprawdzam sprzęt, piszę raporty. Granica jest tylko dwa kilometry dalej” – opowiada tonem, w którym miesza się rutyna i pobudzenie. Jest już grubo po północy, gdy rozmawiamy, jak można by rozwiązać ten konflikt. „Chcę pokoju, chcę, żeby to się raz na zawsze skończyło. Dlatego będzie jeszcze jedna wojna” – mówi.

Zielona kartka dla Padańczyków

Znów powraca pytanie o polityczne konsekwencje tego turnieju. Czy sprzyja on rozwiązaniu konfliktów, czy może jednak umacnia istniejące podziały? Sascha Düerkop inaczej widzi swoją rolę. „Jesteśmy moderatorami, poza flagami i hymnami nie pozwalamy na żadne polityczne manifestacje” – mówi. Dlatego zadbał o to, by przemówienie prezydenta Karabachu podczas otwarcia turnieju dotyczyło wzajemnego poznawania się kultur. „To jest przesłanie, które chcemy promować” – twierdzi.

Wyjaśnia to na przykładzie włoskiej Padanii. Drużynę powołała do życia Liga Północna, antyimigrancka prawicowa partia żądająca oddzielenia bogatej północy od reszty Włoch. CONIFA za warunek przyjęcia do konfederacji postawiła jednak oddzielenie się od partii. „Po kilku latach widać, że im się to udało” – ocenia Düerkop. Wśród sponsorów mają teraz socjalistów. Co myślą sami piłkarze? Jeden z Padańczyków, których później spotykam w Bardaku, komentuje: „Liga jest teraz w rządzie w Rzymie, więc nie musimy się już oddzielać!”.

Broniący tytułu Padańczycy przyjechali z dużymi oczekiwaniami, ale już podczas grupowego meczu z Osetią Południową widać było, że w Karabachu swojego sukcesu raczej nie powtórzą. Osetyjczycy, z których wielu gra w lidze rosyjskiej, kontrolowali grę. Gdy objęli prowadzenie, zaczęły się mnożyć faule Padańczyków. Sędzia Dmitrij Żukow miał pełne ręce roboty. Kilka razy sięgał po zieloną kartkę – jedno z nielicznych urozmaiceń wyróżniających ten turniej, które nakazuje zawodnikowi opuścić boisko, ale pozwala zastąpić go innym graczem.

Gdy Żukow zakończył mecz przy stanie 2:1 dla Osetii, trener Padanii ruszył na niego z furią. Jego zdaniem arbiter zakończył mecz o minutę za wcześnie. Bojący się rękoczynów organizatorzy musieli oddzielnie wypuścić obie drużyny ze stadionu.

Mimo to 37-letni Żukow i jego trzej asystenci byli zadziwiająco spokojni, gdy rozmawiałem z nimi po meczu. Pochodzą z Doniecka na wschodzie Ukrainy. Do Stepanakertu przyjechali samochodem, bo po walkach o donieckie lotnisko nie latają stamtąd żadne samoloty. W trwającej 50 godzin podróży pokonali 1800 km i cztery granice. To ich czwarty turniej CONIFA.

Róbmy to, co kochamy

Przed wojną w Donbasie Żukow sędziował mecze Ukraińskiej Premier-lihi. Teraz widać, że chce być jak najdalej od wielkiej polityki, która zniszczyła jego karierę. „Nie reprezentujemy tutaj żadnej ze stron. Jesteśmy apolityczni, tak jak futbol, napiszcie o tym!” – mówi Żukow. „Chcemy po prostu robić to, co kochamy” – dodaje.

Długa podróż sędziów z Doniecka nie poszła na marne. Żukow i jego asystenci dostali szansę sędziowania finału turnieju, równo tydzień po pierwszym meczu Arcachu i Laponii. W finale spotkały się Zachodnia Armenia i Osetia Południowa.

Mecz, jak wiele finałów, rozkręcał się powoli. Obie drużyny grały defensywnie, do przerwy było 0:0. W drugiej połowie Osetia Południowa zaczęła grać coraz odważniej. W 65. minucie jej najlepszy strzelec Ibrahim Bazajew wykonał rzut wolny sprzed pola karnego Ormian. Mocny strzał w długi róg, piłka wpadła do bramki i… wypadła z drugiej strony! Czyżby w siatce była dziura?

Gdy Żukow uznał gola, szybko otoczył go wianuszek oburzonych Ormian, ale arbiter zachował spokój. „To nie byłaby CONIFA, gdyby nie było jakiegoś dramatu” – powie potem jeden z organizatorów. Po chaotycznej końcówce, w 98. minucie Ormianie przestrzelili jeszcze przyznany im rzut karny. Nowym piłkarskim mistrzem Europy została Osetia Południowa.

Opublikowano przez

Grzegorz Szymanowski


Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.